Przy furtce się bez wyfiolecił
tysiącem małych oczek.
Niepewny; czy się rozkwiecić,
czy jeszcze poczekać trochę?
Spoglądał ze smutkiem na panie,
aż wreszcie nie wytrzymał.
Dotknął nieoczekiwanie
panienkę, gdy przechodziła.
Zaskoczona - się zatrzymała,
spojrzała, uśmiechnęła,
zerwała. Tam gdzie za mała,
zda się, bluzka – bez przypięła.
A bez się od razu rozpachnił,
rozłożył minipłatki.
Upoił zapachem znanym,
zatrzymał na brzegu ławki.
Nieoczekiwany się pojawił.
Trzymając w ręku kwiatek.
Słowami setnie ubawił
i podreptali na chatę.
W domysłach chwilowo zostawmy,
cenzura kryje usta.
Rzekła: dobrze, już wystarczy
i zaraz ciebie opuszczam.
Obaj zaczęli jakby więdnąć,
pan z bzem budując ciszę.
Dotarło do nich, nie lekko,
są na jednorazowy użytek.