Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Squat II


asher

Rekomendowane odpowiedzi

*

Zawsze wzbraniałem się przed roznoszeniem ulotek, teraz wziałbym w ciemno kilka tysięcy i bez problemu rozniósł. Nigdy nie chciałem być akwizytorem, tutaj chętnie pobiegałbym z jakimś szajsem za pół darmo. Przewrotność losu poprawia mi humor. Z każdym krokiem droga obdziera mnie z resztek manieryzmow i przyzwyczajeń. Powoli staje się człowiekiem niezależnyzm od tradycji, etosu, zahamowań i reakcji normalnych w kraju ojczystym, lecz poza nim nie mającym większego znaczenia. Jestem za to coraz bardziej wściekły i zrezygnowany. I nagle, co widzę??? Piękny napisik na szybie Irish Pubu: Staff Wanted! Uwierzcie, doznałem takiej ulgi, że zebrało mi się na żarty. Żeby tak poeta Leopold wiedzial, jak go tu potrzeba – pomyślałem radośnie – A może inaczej? Może ktoś tu potrzebuje kwasa? Z szerokim uśmiechem wkroczyłem w pomroczne, zadymione, przepełnione muzyką wnetrze. Lekcja pierwsza. Wedle niespisanego podręcznika zachowań emigranta w Londynie o pracę należy pytać z rumieńcem zadowolenia z życia, beztroskim uśmieszkiem i absolutnym przekonaniem o swojej wartości. No, to walę do baru i fluent ingliszem mówię ciołkowi od nalewania piwa, że jestem wykwalifikowanym kelnerem i chętnie obsłużę paru tutejszych bywalców. Ciołek niezbyt rozumie, bo muzyka wszystko zagłusza, ale po chwili mruczy, że zawoła menedżerkę. Ja gut fantastishe – jak mawiają niezbyt ładne panie na niemieckich pornolach. Czekam. Po chwili zjawia się pulchne co nieco i z daleka taksuje mnie spojrzeniem kupca niewolników. Szczerzę swoje nieco pożółkłe uzębienie i mam ochotę dla niej zatańczyć na jednej nodze. Na szczęście nie trzeba. Pyta jak z moim ingliszem. Całkiem szczerze odpowiadam, że spikam całkiem do rzeczy, ale ze słuchaniem czasem jest problem, bo za dużo się naooglądałem amerykańskich filmów i lepiej rozumiem american english, niż british. Błąd! Jasna cholera! Już po mnie! Szybko dodaję, że mam IQ 160 i łatwo się uczę, jednak czuję, że zmarnowałem, szansę. Pulchna kiwa głową i pyta jak długo chcę zostać albo(psia krew!)... jak długo jestem w Londynie. Nie zrozumiałem i teraz szybko losuję odpowiedź. W końcu stawiam na wersję drugą i przyznaję bez bicia, że dopiero przyjechałem. BŁĄD!!! Lekcja druga. Każdemu należy ściemniać, że się jest w Londynie z pół roku i pracowało się w knajpie na drugim końcu miasta, ale owner był niewypłacalny i szuka się nowej roboty. Zapamiętajcie dobrze. Drugiej szansy może nie być. Pulchna kiwa głową i nagle przestaje być taka niby miła. Mówi, żebym zostawił cefała, a oni zadzwonią za dwa dni, kiedy przejrzy je właściciel. I dupa blada! Zresztą pewnie i tak by z tego nic nie było. Nie zaprosiła mnie na zaplecze, tylko kazała przekrzykiwać muzykę i udawała, że słucha. To raczej nie jest profesjonalny nabór do pracy, co?
Pokiwałem smętnie głową i wróciłem na ulicę. Nie trzeba im poety Leopolda ani kwasu, tylko kelnera i pomywacza podłóg. Może mogłem zacząć od floor staffa? Mopmen też człowiek, a drobne, jakie zarabia, też pieniądze. Niech to szlag!
I znów ten ruch, to mrowienie, pulsowanie, nieskończona podróż cząsteczek po milionach trajektorii. Jestem jedną z nich, tylko uwolnioną, tragicznie rozminiętą z kierunkiem i miejscem przeznaczenia. Idę. Ale już nie wchodzę do pubów. Na koniec zamierzam zrobić sobie prosty spacer. Usiąść gdzieś i spokojnie pomyśleć. Kiedy tracę Irish Pub z zasięgu wzroku, odzywa się moja polska natura. Wyjmuję z plecaczka jedno z czterech przywiezionych ze sobą piw i pstrykam puszeczką. Po paru łykach przychodzi chwilowe odprężenie i wcale nie czuję zmęczenia, a wierzcie mi lub nie, zrobiłem już ze 20 kilometrów.
O, jest jakiś ładny park. Przekraczam furtkę i wkraczam w zupełnie inny świat. Tu panuje przyjemny bezruch. Siadam pod jakimś drzewem. Noc łagodnie spowija Londyn, zaczyna drzemać każdy liść, źdźbło trawy, mrówka. Słychać ciągle jak krążą ludzie i samochody. W parku jest cicho, to enklawa, ale miasto nie budzi się i nie zasypia. Kraków, mimo wszystko, zamiera po trzeciej nad ranem, a od piątej widac jedynie niewyspanych panów od sprzatania ulic.
Jarek pracuje do ostatniego gościa, więc nie mam się dokąd spieszyć. Popijam lekko już ciepławe piwko z krakowiaczkiem na opakowaniu i poznaję chłód obcej ziemi. Nie opieram mu się. Zrazu delikatnie, potem coraz bardziej agresywnie atakuje każdą tkankę mojego ciała, które reaguje lawiną dreszczy. Na kilka krótkich chwil staję się bezdomnym, skazanym na łaskę pogody. Alkohol dociera do mózgu, lecz zamiast wyzwolenia stosownych endorfin, przywraca mi poczucie totalnego zmęczenia. Nie ten etap, moi drodzy. Jeśli picie piwka ma być przyjemnością, musi się odbywać w odpowiednich warunkach. Picie po wysiłku wzmaga senność i dobrze, gdy człowiek ma łóżko w zasięgu wzroku. Ja w parku, gdzieś pośrodku Londynu, takiego komfortu nie mam.
Ziewam głośno. Szybka lekcja trzecia. Nie siedźcie tu na ziemi. Niby jest ciepło, ale ona się nagrzewa gdzieś w okolicach sierpnia. Hemoroidy tylko czekają na waszą ciepłą, polską dupinę. Jak się już w nią wgryzą, to jest im tam tak dobrze, że bardzo trudno o rozwód.
Przez mgłę zmęczenia widzę zatroskaną twarz Anety, która wygląda jak frasobliwa Madonna z ikony prymitywisty. Kręci głową, nie kryjąc dezaprobaty.
- Już skończyłeś szukać pracy?
- Oj, Aniu. Nie spałem dwa dni. Żarcie mi staje w gardle. Ale to minie.
- Dobrze, jak uważasz.
I tyle. Cała ona. Nie dopuszcza do starcia argumentów, tylko zostawia mnie z kwestią, abym nie zaznał spokoju. Aneta znika. Dziwny ekran nocy znów zasnuwa ciemność. Wtedy z głębi mroku wypełzają ku mnie wyrzuty sumienia. A może za szybko odpuściłem? Przecież życie knajp trwa i jest ich tysiące. Czy ja jestem leniwy? Wysilam ospały mózg, by dał mi jasną, sprecyzowaną odpowiedź. Nie potrafi. W swoim, krótkim w sumie życiu sporo jednak zrobiłem. Policzmy dla rozgrzewki ostatnie dziesięć lat – tak uczciwie, jak w pierwszym napisanym przeze mnie cv, które trzymam w plecaczku. 10 lat to 120 miesięcy, 520 tygodni. Odejmując weekendy, daje to z grubsza jakieś 3500 dni roboczych. No to lecimy. Kopanie rowów, praca w administracji, urzędowanie za biurkiem, dziennikarstwo, szeroko pojęta budowlanka, ogrodnictwo, przedstawicielstwo handlowe w kilkunastu odmianach, PR, malowanie, spawanie, zbijanie europalet, sklepikarstwo, rolnictwo, robienie wykładów dla seminarzystów, organizowanie targów, imprez, bankietów....e, dość tego. Gdybym to wszystko napisał w cv, zajęłoby z 15 stron. Ważna lekcja czwarta. Dla Anglików ważna jest specjalizacja. Wolą skupić się na jednej rzeczy, mieć zakres funkcji do pojęcia, chaos i wielowątkowość im przeszkadza. Dlatego ktoś, kto umie wszystko albo zbyt dużo, nie umie nic. Inaczej Ciapaci i inni trzecioświatowcy. Oni wolą tanio, szybko i najlepiej wszystko naraz. Wybór należy do ciebie! Ale nie o tym była mowa. Zmierzałem do tego, że bardzo dużo w życiu zrobiłem, a do tego zapisałem z 10 000 stron niepotrzebnych zapisków, skończyłem studia i omal nie zostałem doktorantem. Nie, leniwy to złe słowo. Blizsze znaczeniowo będzie raczej – człowiek, który chce robić to, co lubi, a ciągle robi to, co musi. Tylko jak to nazwać jednym słowem? W kazdym razie w tym tkwi szkopuł mojej niedojrzałości, braku akceptacji świata i zgody z wyrokami losu. Większość to potrafi. Ja nie. Dopóki zdołam, taka praca będzie dla mnie tylko przykrą koniecznością.
Jutro, Anetko. Jutro wystartuję znowu. Wyśpię się, ogolę gębę, wyprasuję świeżą koszulę i pójdę w miasto. A ty rób swoje. Ciułaj na koszty obsługi kredytu i wypatruj naszego ślicznego domku. Może już gdzieś jest, a może dopiero powstanie. Jeszcze trzy lata i będzie nasz.
Gdybym został w Polsce, zarobiłbym w sam raz na chatę dla swoich dzieci. Zastanawialiście się kiedyś nad tą kwestią? Tyracie całe życie, kupujecie mieszkanie albo dom. Emerytura tuż tuż. Odpoczywacie jakieś dziesięć, dwadzieścia lat. Wasze dzieci dorastają i dom już na nie czeka. Umieracie, pozostawiając je urzadzonymi na cacy. Mnie nikt nic w życiu nie dał. Moi rodzice byli biednymi, choć szanowanymi nauczycielami. Teraz mieszkają w małej klitce, w której nie ma już dla mnie miejsca. Zresztą i tak bym nie chciał. Muszę zapracować na własny dom, by go potem oddać. Trochę to niesprawiedliwe, co? Tak, bywam małostkowy. To skutek przemęczenia. W pełni sił wcale tak nie myślę. O, przypomniałem sobie! Coś jednak dostałem. W połowie lat 80-tych dziadek wpłacił mi 100 000 złotych (to była fura kasy) na książeczkę oszczędnościową, żebym odebrał jak skończę osiemnasty rok życia. No, to dorosłem, przyszła dewaluacja i wystarczyło w sam raz na garnitur do matury.
Dobra nasza. Chyba zacząłem trochę przynudzać. Ale przynajmniej się wkurzyłem, krew zaczęła lepiej krążyć i jest mi cieplej. Wstaję dziwnie rześki. Widać zadziałał instynkt samozachowawczy. Ujęczałem się, umarudziłem i znów jestem bohaterem zdolnym do nadludzkich czynów.
Uwaga! Lekcja piąta. Dosyć ważna. Z głębi parku ktoś nadchodzi. Londyn to bezpieczne miasto. Wszędzie są kamery i ekipy umięśnionych panów w białych koszulkach, na które założyli kamizelki kuloodporne. To nie konstable, oni nie pokazują drogi, nie kultywują żadnej tradycji. Oni przybywają na miejsce konkretnego zdarzenia, by zapobiec tragedii. Nie pytają o nic. Podejrzany osobnik ma kilka sekund na reakcję, zanim nie przytulą go do ziemi. Wszędobylskie kamery. Jednocześnie strzegą bezpieczeństwa i odbierają jakakolwiek intymność. Codziennie zaczyna się fascynujący reality show. Marzę, aby kiedyś dorwać się do tych kamer i zmontować z nich jakiś film, nawet przypadkowy. Zderzenie poszczególnych kadrów musi dać jakiś sens. Może taki film byłby wydarzeniem, a ja pojechałbym w zabłoconych butach na czerwony dywanik do Cannes? Ale miało być o lekcji trzeciej. W parku nie ma kamer i przesiadywanie w nim po zmroku to kuszenie złego – tak jest chyba na całym świecie. Wypijam piwo, ciskam puszkę do kosza i zapalam papierosa. Tak, wydaje mi się, wyglądam groźniej dla dwóch białych mężczyzn, którzy przechodzą obok jednej z latarni. Jeden ma czarne dredy, drugi ma rozwianą blond czuprynę. Idą niespiesznie w moją stronę. Zaciągam się, pociągam nosem. Staram się na nich nie patrzeć. Czuje jednak, że uśmiechają się kpiąco i coś o mnie mówią.
- Cześć, koleś – mówi dredziasty – Może byś coś przyjarał? Mamy promocję.
Boże mój, jaka ulga! Polskie ćpuny, nie bandyci.
- Dzięki, wolę piwo. Skąd wiecie, że jestem z Polski?
Wybuchają gromkim śmiechem, a ja czuję się, jak pierwszego dnia w szkole, otoczony chłopakami ze starszych klas.
- Stary, dżinsy, adidasy i ta słowiańska gęba to twoja wizytówka. Nawet nie musisz mieć browara w ręce ani komóry, żebyśmy poznali. Sam się przekonasz. Polak nie musi się odzywac, bo ma wygląd.
Patrzę na nich. No, faktycznie. Mają skórzane buty, spodnie z materiału i fantazyjne koszulki. Teraz czuję, jakby mnie słoma w butach uwierała pośrodku ulicy w wielkim mieście. No to mamy lekcję szóstą. Zostawcie dżinsy w szafie, ale nie wiem co zrobicie ze swoją słowiańską facjatą
- To tego, nara, Archie. Staff jest. Wystarczy brzeknąć i siadam w metro.
- No, nara.
Dredziasty odchodzi miękkim krokiem, jakby miał nogi z gumy. Buja się śmiesznie, sprawiając wrażenie, że za chwile wzbije się w powietrze, zawinie wokół amorka na Picadilly i zniknie za drzwiami nieba.
Archie przygląda mi się z zamyślonym wyrazem twarzy.
- A ja cię znam – mówi w końcu ku mojemu wielkiemu zdziwieniu – Przewaletowałeś mnie kiedyś przez tydzień w „Nawojce”. Wywalili nas z takim kolesiem z Bydgoskiej D za imprezowanie i zakłócanie porzadku. Nie kojarzysz? Chodzilismy razem na komparatystykę dramatu hiszpańskiego i angielskiego. Szekspir i Calderon, Marlowe i Lope de Vega, gdzieś w tle Słowacki. Referowałeś „Narodziny tragedii” Nietzchego. Naprawdę nie pamietasz?
- Masz znakomitą pamięć – przyznałem i wtedy zaskoczyła mi odpowiednia klepka – Coś jarzę. Podrywałeś panienki na motyw cudzoziemca, któremu trzeba pokazac miasto.
- Hehe, stare dzieje. Najlepiej zapamietałem koncert jakichś popaprańców w knajpie na dole. Upalilismy się zdrowo i wydawało mi się, że jestem solistą Marylin Manson.
- Ja odkryłem wzór na funkcjonowanie wszechświata. Chciałem go potem szybko zapisać, ale nic nie pamiętałem.
- Niezła jazda – Archie klasnął w dłonie - I jeszcze jedno mi się wżarło w łeb. Miałeś bzika na punkcie Wisły. Siedzieliśmy na oknie w kiblu i słuchaliśmy, rykną na stadionie czy nie. To było sześć razy.
- Wygraliśmy z Widzewem 6:0 – uśmiechnąłem się rozmarzony – Teraz trenuje Liczka, Wisła traci mniej bramek, ale też mniej strzela.
Wyjąłem po piwie, nie pytając go o zdanie. Wziął bez szemrania i pstryknęliśmy głośno. Świat jest maleńki. Jedziesz ileśtam tysięcy kilometrów, wchodzisz do pierwszego lepszego parku i natrafiasz na kumpla ze studiów. Jaja po prostu.
- Dawno wjechałeś? – pyta Archie, bekając rozkosznie.
- Parę godzin temu.
- I zamierzasz spać w parku?
- Nie, no, nie... Jest taki kumpel...
- Ok. Jakiej roboty poszukujesz?
- To można wybierać???
- Każdy coś umie. Co ty potrafisz?
Drapię się w łepetynę. Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia. Umiem pisać, lecz nie po angielsku. Umiem robić filmy – to na szczęście jest czynność uniwersalna. Umiem trochę wykańczać wnętrza i parę innych rzeczy. Z braku lepszych pomysłów, mówię:
- Przyjechałem napisać o Londynie.
Archie patrzy na mnie z dziwacznym grymasem.
- Ooo, to witaj w drużynie.
- Nie kumam.
Śmieje się. Ja też próbuję, jednak trudno mi ukryć zażenowanie.
- A ty myślisz, że ja tu po dragi przyjechałem? Stary, ja piszę duży reportaż o londyńskich ćpunach. Ktoś go kupi. Wolałbym „Wyborczą”, ale nie pogardzę „Rzepą” ani którymś z tygodników.
- Ekstra, chyba starczy dla nas Londynu, nie?
- O to jestem spokojny. Masz gdzie spać?
Mile połechtany, przygladam mu się z wdzięcznością.
- Niby mam bazę na parę dni...
- Jeśli chcesz, możesz pomieszkać u mnie. Tylko nie licz na wygody.
- No co ty? Nie przyjechałem tu na wczasy.
- To ok. Mieszka u mnie chłopak, który dłubie w nieruchomościach. Wiesz, jakie on dostaje maile z Polski? Czekaj, wczoraj chyba jakiś matoł napisał: znajdź mi i mojej dziewczynie pracę, to przyjedziemy i zarobisz na prowizji za wynajęcie nam pokoju. Prawie nas wszystkich szlag trafił. Odpisaliśmy gnojowi, że w Sheratonie dają pokoje i może praca też się znajdzie, bo podobno robią nabór na kałboja i pissuardessę.
Śmiech wstrząsa uśpionym parkiem. Czuję się odlotowo. Zmęczenie, piwo i wesoła pogawędka czynią mnie silniejszym. Dziwne to i miłe. Już w pierwszy dzień na obcej ziemi spotykam bratnią duszę, kogoś, kto oferuje mi kawałek podłogi. Nie jest źle. Naprawdę nie jest źle.
Wychodzimy z parku. Archie prowadzi, trzymając lewą rękę lekko uniesioną. Macha nią lekko w tę i w drugą, jak gdyby to był kompas.
- Może dokupimy piwa – mówię nieśmiało.
- Zapomnij. Sprzedają tylko do 23.00.
Zerkam na zegarek. Rzeczywiście muszę zapomnieć. Przykra lekcja siódma. Jesli chcecie porządzić w Londynie nocą, koniecznie zróbcie zapasy.
- Ale w pubach chyba dają? – nie rezygnuję, chcąc mu się jakoś odwdzięczyć za chęć pomocy.
- Nie żal ci 3 funtów na jednego browara? – odpowiada – Są tu tacy żółci, ale i Polacy, którzy dostają tyle za godzinę.
- Pewnie, że żal. Chciałem tylko podziękować za pomoc.
- Jeszcze zdążysz. Chodź.
Zbiegamy do metra. Z rozpędu wskakujemy do wagonu i zajmujemy miejsca. Pociąg rusza. Jadę w nieznane ze znajomym z dawnych lat i zastanawiam się, czy dobrze zrobiłem. Tyle się słyszy o różnych mafiach, które wykorzystują ludzi. Archie nic ode mnie nie chce, więc uspokajam się nieco. Domyślam się, że wszystko okaże się na miejscu. Mam tylko nadzieję, że nie jest przywódcą sekty składającej ofiary z ludzi ani szefem gangu handlującego ludzkimi organami. Ech, naoglądałem się horrorów. Tak fajnie buja, że zaczynam przysypiać. Już tylko jednym okiem sprawdzam Archiego, który przygląda się pięknej, śniadej dziewczynie siedzącej naprzeciwko.
Nagle do wagonu wchodzi Aneta. Ma na sobie ogrodniczki i chustkę, wygląda, jak dziewczyna z propagandowych plakatów sowieckich. W plecaku trzyma jakieś widły, łopaty i grabie. Na dłoniach nosi siermiężne rękawice robocze.
- Cześć, kochanie. Przyjechałam na pomoc.
- Jezu, ale po co? To dopiero pierwszy dzień. Zrobiłem, co mogłem.
- Muszę zarabiać, żebyś mógł chodzić z kolegami do pubu.
- Ale ja nie chcę! Będę pracował! Jeśli nie znajdę nic w pubie, pójdę do Job Center. Tam podobno mają mnóstwo ofert. Aktualnych i konkretnych. Nie to co u nas. U nas pani Krysia z pokoju nr 9 wiesza ogłoszenie, mimo że już zajął tę posadę jej szwagier. Tu jest inaczej. Uwierz mi.
- No dobrze, ale co szkodzi popracować razem. Będziesz miał wsparcie.
Pęka we mnie jakiś wrzód, wstrętna substancja zalewa moje ciało, żrąc i paląc do żywego. Ogarnia mnie wściekłość i nienawiść do życia. Moja krucha, delikatna Anetka ma pracować razem ze mną, niszcząc swoje piękne dłonie. Nie, do cholery! Nie ma mowy!
Czuję szarpnięcie za ramię i otwieram oczy. Jest mi zimno i źle. Rozespany, w samym środku londyńskiej nocy, idę za Archim przez peron. To jakaś podrzędna stacyjka, która klimatem przypomina okolice domu rodzinnego Kuby Rozpruwacza. Lezę po schodach, mijam otwarte już bramki metra i z ulgą patrzę na normalną podmiejską ulicę. Rzędy sklepików z zasuniętymi roletami, jasno świecące neony stacji benzynowej, gromadka podpitych Ciapatych kopiacych piłkę na chodniku.
- Zdrzemnąłeś się – uśmiecha się Archie – Zaraz wskoczysz do wyra. To rzut beretem stąd.
Przechodzimy na światłach. Mimo późnej pory, ruch jest całkiem spory. Prawie wpadam pod jakąś ciężarówkę, bo spodziewam się jej z innej strony. Lewostronność wymaga zmian w mózgu. Podejrzewam, że trochę to potrwa.
Powiem wam, co to jest squat, ale cicho sza. Nie wolno o tym mówić, a tym bardziej zdradzać, gdzie się znajduje. To prawie polska dzielnica. Co rusz, chłopaki w dżinsach, z browcem albo komórą w ręce, matki mówiące do dzieci czystą polszczyzną. Jest mnóstwo polskich sklepów, nawet gazeta. Na squatach mieszka pewien dyrektor marketingu, dziennikarka i pani z banku. To dość wstydliwy temat. Normalni ludzie płacą za pokój od 50 do 100 funtów w zależności od strefy, odległości od centrum, bliskości stacji metra. Squatowcy nie płacą nic, dlatego ci normalni czują zazdrość, a nawet zawiść i zazwyczaj nie kryją pogardy dla tego procederu.
Jakaś obwodnica. Chaszcze, zaniedbany żywopłot, nad którym majaczy dach budynku. Archie nagle skręca między krzewy. Okazuje się, że kryje się tam chodnik, prowadzący między dwoma domami. Okna są pozabijane metalowymi płytami, na drzwiach wisi ostrzeżenie, że wstęp wzbroniony.
- Tylko pamietaj, że to jest squat – uprzedza Archie.
- And so what? – przedrzeźniam go i obaj rechoczemy.
Powiem wam tylko tyle, że w Polsce gorszych ruder pilnuje jednonogi emeryt z wyliniałym wilczurem, gotów lać kijem albo dzwonić po policję. I te rudery niszczeją latami, ciągle ofiarnie chronione przed złodziejami i bezdomnymi. A tutaj? Tutaj zajmujesz całkiem przyzwoicie zachowany budynek, dokonujesz niezbędnych prac remontowych i wprowadzasz się, jak do siebie. Oczywiście nie kupujesz ratanowych mebli, wanny z jacuzzi, porcelanowych płytek, skórzanej sofy z Kalwarii Zebrzydowskiej ani plazmowego telewizora 51 cali z zestawem kina domowego. Nigdy nie wiadomo, co się może zdarzyć. Normalnie przychodzą ci rachunki za wodę i prąd, nie płacisz jednak podatku od nieruchomości. Pewnego dnia może wpaść kontrola i cię przegonić. Dlatego zbytnie rozgoszczanie się na włościach grozi przykrymi konsekwencjami.
Tyle wywnioskowałem z opowieści Archiego. Teraz mam to przed oczami.
Podobno każdy nowy przezywa pierwszy kontakt ze squatem tak samo. Czuje szok i przerażenie. Ja chwilowo nie czuję nic. Pracowałem na tylu budowach, że rozgrzebany parter, odkryte, przeciekające rury, gruz i zbutwiałe dechy nie robią na mnie większego wrażenia. Gorszy jest smród. Najpierw zajeżdża stęchłą trawą, potem zgniłą wodą.
Odrapane ściany straszą liszajami, dziurami i strzepami izolacji. Wchodzimy po starych schodach. Półpiętro też jest zniszczone, ale już wygląda nieco lepiej. Za to pierwsze piętro przedstawia całkiem inna rzeczywistość. Ściany pomalowane są kolorowym graffiti, schody zaściela wzorzysty dywanik. Jest ciepło, miło, przytulnie. Na drugim piętrze podobnie. Na wprost są drzwi czyjegoś pokoju. Obok wiklinowy stoliczek pełen gazet i popielniczek, dwa foteliki. Po prawej kuchnia. Kilka lodówek, kuchenek mikrofalowych, zlew, rzędy szafek, stół i krzesła, okno zasłonięte firanką. Gdyby zakryć stare dechy podłogi, byłaby z tego całkiem zwyczajna kuchnia.
Archie popycha drzwi po lewej.
- Tu jest twój pokój. Są jeszcze rzeczy poprzedniej lokatorki, ale wkrótce je zabierze.
Wchodzę, nie kryjąc niepokoju. Jakie miłe rozczarowanie! Ściany pomalowane, na podłodze wykładzina, na ścianach półeczki. Obok zasłonietego płytą wiórową okna, wyłożony kafelkami kominek. W kącie wysoki materac ortopedyczny. Wzdłuż jednej ściany zalegają czyjeś torby, walizki i siatki.
Ciskam plecaczek pod przeciwległą ścianą i szybko zdejmuję płytę z okna. Uwolniona firanka powiewa radośnie, pokój wypełnia świeże powietrze.
- I jak? – pyta Archie.
- Super!
- To spoko. Jak się odkujesz, a chciałbyś zostać dłużej, pobieramy 20 funtów tygodniowo na nową instalację elektryczną.
- Jasna sprawa.
- To śpij dobrze. Rano poznasz resztę ekipy. Teraz kimają po robocie.
Archie ma wyjść, lecz zatrzymuje się w drzwiach.
- Łazienka jest na półpiętrze.
- Dzięki, stary.
Nie mam ochoty na łazienkę. Zresztą moje bety zostały u Jarka. Nie mam nawet śpiwora. Padam więc na materac tak, jak jestem. W ciągu minuty przepadam w ciemnej studni pełnej snów.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

teraz wziałbym - wziąłbym
Powoli staje się człowiekiem niezależnyzm - niezależnym
jest jakiś łady park - ładny
Blizsze znaczeniowo będzie - bliższe
odbierają jakakolwiek intymność - jakąkolwiek
Wystarczy brzeknąć - brzęknąć
za imprezowanie i zakłócanie porzadku - porządku
któremu trzeba pokazac miasto - pokazać
Najlepiej zapamietałem - zapamiętałem
Lezę po schodach-może lepiej np. włażę?
prawie polska dzienica-dzielnica
Podobno każdy nowy przezywa pierwszy -przeżywa

ciekawie się zaczyna, czekam na cd...
pozdr.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wiem, dostrzeglem brak polskich liter. Poprawie u siebie i tu przeniose, bo nie ma tu polskich liter.
Powiedzcie mi, prosze rzecz najwazniejsza, bo robire to po raz pierwszy. Czy spoufalanie sie z czytelnikiem to dobra maniera? Takie zwroty a wierzcie mi, nie wiem, czy wiecie itp????

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie, do cholery! Nie ma mowy! = piękne!

w takim razie literówki sobie darujemy, no a spoufalanie się? oczywiście, że jest dobre, jeśli odpowiedni jest bohater :) tzn taki, żeby czytelnik go polubił, na ogół nie lubimy jak niemili ludzie się do nas zbyt przylepiają, prawda?

co do tekstu, hmm, ciekawie :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

mnie sie podoba.
ma sie wtedy wrażenie że czytelnik jest dla ciebie kims bliskim,
co sprawia ze czyta sie z wiekszym zainteresowaniem.
tekst ciekawy, wciąga na swój sposób, pachnie pamietnikiem.
no i co najwazniejsze; trzyma się kciuki za głównego bohatera.
a zatem życzę Ci asher HAPPY ENDu :))

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Odetchnąłem. Trudno mówić o optymiźmie, ale pokazuje się światełko w tym tunelu (a może odbyt kaczej dupy). Tekst - marzenie. Czytałem z zapartym tchem. O drobnych potknięciach nawet nie ma co wspominać.
Zadałeś sobie retoryczne pytanie w kwesti twego CV.- może ten system pracy możnaby określić mianem "pracolimia" = praca+bulimia?, bo chyba nie "pracoreksja"?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No widzisz, to przewodnictwo juz wzbudzilo tu pare kontrowersji, bo co, postawil pierwszekroki i juz chce caly swiat uczyc. Wprowadzilem wiec do historii przyjaciolke, ktora jeszcze w Polsce wyedukowala bohatera i on sobie to po kolei przypomina :)

Wstawki do czytelnika zostawie, ale bede sie ograniczal, zeby nie przeasadzac.

Lechu, dzieks. Pierwszy duzy temat - kupowanie auta w Londynie. Temat do dodatkowego sprzedania gazetom w Polsce :)))

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...