Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano (edytowane)

Siedzimy obok siebie. Ja, Skippy i Tony. Siedzimy przy stołach zawalonych narzędziami, częściami maszyn i innymi mniej lub bardziej potrzebnymi rupieciami. Każdy wygospodarował sobie nieco wolnego miejsca na kubek herbaty lub kawy i tego co przyniósł do zjedzenia z domu. Ubrani jesteśmy w brudne, poplamione smarami i olejami firmowe, robocze ubrania, a w zgrubsza obmytych dłoniach każdy z nas trzyma wyciąniety przed chwilą z kieszeni telefon.

Ostatnio mało piszę, ale idąc do pracy w mojej świadomości zaczął się rysować wiersz. Może nie wiersz jeszcze, ale zaledwie jego szkic. Pomysł. W pamięć wryły mi się dwa pierwsze wersy i starałem się ich nie zgubić przez pierwsze godzimy dość pracowitego dnia. Udało się nawet więcej. W jakimś przebłysku w głowie ułożyły mi się kolejne dwa. Mam więc już całą pierwszą zwrotkę. Teraz wystarczy ją rozwinąć i znaleźć jakieś sensowne zakończenie dla wiersza.

Herbata stygnie, zjedzona do połowy kanapka schodzi na dalszy plan, a wraz z nią cała otaczającą mnie rzeczywistość.  Zanurzam się cały w myślach i języku. Liczę sylaby, dobieram słowa, szukam metafor, piszę, poprawiam, piszę dalej. Zwrotka za zwrotką staram się zbudować kolejny prosty wiersz z nadzieją, że uda mi się zawrzeć w nim coś więcej niż zwykłą grę słów...

- Nie wiesz czy John jutro pracuje z nami - pyta Skippy.

Skippy jest Australijczykiem. Właściwie, to ma na imię Mathew, ale twierdzi, że nie lubi swojego imienia i prosi, żeby nazywać go imieniem kangurka z bajki. To jego nick. Nie lubię  przezwisk, ale w jego przypadku przyszło mi w dość naturalny sposób przejść od prawdziwego imienia do przezwiska, tym łatwiej, że prawdopodobnie niewielu ludzi w fabryce wie, że Skippy, to tak naprawdę Mathew.

Spojrzałem na nie niego, odrywając na chwilę wzrok od wyświetlacza mojego Samsunga, bo to pytanie najwyraźniej było skierowane do mnie. Utwierdziło mnie w tym również, że w przelocie napotkałem też pytające spojrzenie Toniego.

- Nie, nie wiem - odpowiadam i chcę wracać do pisania mojego wiersza, ale powstrzymuje mnie dziwny uśmiech na twarzy Skippiego. Dopiero po chwili uświadamiam sobie, że odpowiedziałem mu po polsku. Śmieję się.

- Sorry - mówię - No, I don't know. 

Rozmawiamy jeszcze przez chwilę i wracam do mojej pracy nad wierszem.  Brakuje mi tylko zakończenia. Składając słowa, wpada mi pomysł na jeszcze jedną zwrotkę. Spisuję ją szybko, bo wiem, że jeśli rozproszę się, to może mi uciec i nigdy nie powróci w takim samym kształcie.

Zakończenie mam już gotowe. Pozostało mi tylko przeczytać wiersz kilka razy i wyłapać potencjalne błędy. Z doświadczenia wiem, że  na pewno coś przegapię. Czytam po raz kolejny. Myślę, że jest wystarczająco dobrze. Można wysłać wiersz na forum. Jedno kliknięci i wiersz został wysłany. Od teraz, gdziekolwiek jesteście możecie go przeczytać.

Moi koledzy już skończyli przerwę. Tony właśnie myje kubek nad warsztatowym zlewem, a Skippy zabiera swoje narzędzia i rusza do kolejnej awarii. Pora i na mnie. Koniec przewy.

 

 

Edytowane przez Sylwester_Lasota (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Fajna taka opowieść jak..

Ja przeczytalam Twój tekst w czasie smażenia 1 naleśnika ale jak zwykle mam już problem z koment ;/

Hydraulik - 3 sylaby wg mnie - hy drał llik.

Pzdr

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

U mnie hydraulik dzieli się tak: hy-dra-u-lik. Czyli cztery moim zdaniem. 

 

@aff

 

Jak widać można tak i tak. Przyjmijmy, że posługuję się potoczną polszczyzną. Ok? :)

Poza tym ten potoczny podział na sylaby jakoś bardziej do mnie przemawia.

Pozdrawiam. 

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      @Dekaos Dondi Zuzia kiedyś zrozumie, a może już zrozumiała, że to za sprawą Stasia wiśnia tak zaowocowała. Fajne opowiadanko, pozdrawiam!

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • Nagle każdy z nas wybuchnął śpiewem; A ja radością byłem przepełniony Jaką czuje ptak wypuszczony z klatki, Gdy trzepotem skrzydeł niesiony Przez białe sady i pola zielone; Odlatuje w dalekie strony.   Wszystkich głosy nagle się uniosły; I piękno przyszło jak zachód słońca: Me serce zadrżało od łez; a strach Zniknął... zabrała go pieśń kojąca Każdy był ptakiem, a pieśń nie miała słów; Będziemy ją śpiewać bez końca.   I Siegfried (Listopad 1918):  Everyone suddenly burst out singing; And I was filled with such delight As prisoned birds must find in freedom, Winging wildly across the white Orchards and dark-green fields; on – on – and out of sight.   Everyone's voice was suddenly lifted; And beauty came like the setting sun: My heart was shaken with tears; and horror Drifted away ... O, but Everyone Was a bird; and the song was wordless; the singing will never be done.
    • Odnoszę wrażenie, że z E-kranów coraz bardziej chlorowana woda leci. Jakby jej odcinano dostęp do naturalnej świeżości i tylko sypano (gmatwano) pseudo ulepszacze. Kotłuje się więc w głowach, ale pić trzeba... a może nie trzeba... ? hmm, może teraz jest odpowiedni czas na wykopanie studni. Wiesz skłaniający do refleksji.   Pozdrawiam :)
    • Tekst powtórkowy     Ośmioletnia dziewczynka ubrana w czerwoną sukienkę w białe groszki, siedzi smutna i zamyślona pod wiśniowym drzewem. Codziennie tu przychodzi jak tylko ma czas. Bo czasami zapomni. A to szkoła a to zabawy w głowie. Takie po prostu zwyczajne. Rodziców już to nie dziwi, że prawie codziennie, córka idzie do sadu, rozkłada kocyk i siada.   Teraz właśnie, nie wiadomo który raz, spogląda na drzewo wyczekująco. Pełno na nim różowego kwiecia. Wygląda tak, jakby ktoś konary kwiatkowym lukrem posypał. Słońce snuje ciepłe promienie, między listkami a delikatnymi początkami wiśni. Na Ziuziowej głowie, widnieje delikatny wianek z płatków róży. Musi często robić nowy, czasami kalecząc drobne dłonie. Nie przejmuje się tym. Tak naprawdę martwi ją tylko jedno.   Drzewo kryje w sobie pewną przykrą tajemnicę. Jeszcze nigdy nie wydało owoców. A ona ma na nie wielki apetyt. Nie wie dokładnie: dlaczego. Wie natomiast, że musi tu często przychodzić... i czekać. Może się pojawią. Zobaczy je wreszcie, by chociaż kilka zerwać i sobie zjeść. Ma jeszcze inny kłopot. Jest wyśmiewana przez dzieci. Szczególnie przez jednego chłopca, o imieniu: Staś.   – Ty znowu tu? Tylko uważaj, bo jeszcze ciebie wiśnie zaatakują. Mogą cię pożreć – Głupoty gadasz. Przecież ich nie ma. Nie przeszkadzaj mi. Idź sobie! – Tak... czekaj... aż ci figa z makiem wyrośnie. Przecież wiesz, że to drzewo jest głupie. – Drzewo nie może być: głupie. Głupi jesteś ty. – Skoro jesteś tak mądra, to przychodź codziennie. Żebyś nie przegapiła... wyskakiwania wiśni. Rozbiegną się i co? Już nie znajdziesz. – Znajdę. Jestem cierpliwa. – Ooo... cierpliwa. Ciekawe na ile ci wystarczy tej cierpliwości? – Nie twój interes! Daj mi spokój! Głupek z ciebie i nic więcej!   * Dzisiaj dziewczynka się dowiaduje, że Stasiu ciężko zachorował. Wiele dzieci ma go jutro odwiedzić w szpitalu. Zuzia nie ma zamiaru tak długo czekać. Postanawia iść do niego dzisiaj. Wiadomo, ma trudny, czasami wredny charakter, ale cóż... to zawsze kolega. A kolegę należy odwiedzić. Nawet takiego uciążliwego. Szczególnie w takiej sytuacji.   Stoi przy jego łóżku. Słyszy ciche słowa pełne zdziwienia: – Nie wierzę! To ty? Ta, której najbardziej dokuczałem, przyszła mnie odwiedzić jako pierwsza. Jesteś chyba bardziej chora, niż ja? – Powiedz lepiej jak ty się czujesz? – Z tego co podsłuchałem, już chyba za długo nie pożyję. Przestanę cię denerwować. – Co ty gadasz za głupoty. Mam cię walnąć za to... oj przepraszam. Chorych nie można. – Wiesz co... – Co? – Mam apetyt na wiśnie. Choćby kilka. Właśnie z tego drzewa. Załatwisz mi to? Znasz to drzewo tak dobrze… a ono ciebie. No co? Chociaż spróbujesz załatwić? – Nie mogę niczego obiecać. – Wiem. Poczekam, ile będę mógł.   Staś leży w szpitalu, a Zuzia chodzi do sadu. Teraz codziennie. Zaczyna nawet przemawiać do drzewa, trochę wnerwiona:   – Posłuchaj Drzewo. Co ty sobie w ogóle myślisz? Jak długo mam jeszcze czekać? Wiśni mi daj! Ale już! Przepraszam... chociaż trochę. Dla chorego kolegi potrzebuję. Szczerze mówiąc, jest mi przykro, że nie dla siebie, ale w tej chwili on jest ważniejszy. Przychodzę i przychodzę... i co? I nic! Czy ty nie masz litości w gałęziach. Jestem małą dziewczynką, ale już wiele kłopotów życiowych za uszami. A teraz jeszcze to! Nie chcę dla siebie, tylko dla niego. Proszę! Bądź drzewo człowiekiem! Nie machaj gałązką, że nie możesz, bo wiem... że możesz i już!   Tego pamiętnego dnia, jak zwykle przychodzi w dobrze znane miejsce. W pierwszej chwili nic nie zauważa. Aż nagle oczom nie wierzy. Na gałązce i to jeszcze blisko ziemi, wisi kilkanaście wisienek. Dużych, ładnych i zdrowych. Dziewczynka stoi jak oniemiała, a jej serce bardzo się raduje. Dziękuje pospiesznie Drzewu, zrywa owoce i biegnie co tchu w płucach do szpitala. Wyobraża sobie, jak go ucieszy ten prezent. – Może nawet jedną mnie poczęstuje. Ojej! Nie musi. Nie powinnam tak myśleć.   Niestety. Po przybyciu na miejsce dowiaduje się, że Staś przed chwilą zmarł. Znowu stoi jak oniemiała, nie mogąc powstrzymać łez. Czyżby wszystko na próżno? A może za wolno biegłam? Lub za długo zrywałam?   *   Zuzia, kładąc owoce na jego zimne, splecione dłonie, szeptała cicho: – Weź je na drogę. Chociaż tak sobie myślę, że może już jesteś w innym świecie. Lepszym. Chyba nie byłeś zły, tylko... a tak w ogóle… to będę tęskniła za tym twoim dokuczaniem... głupku.   W czasie pogrzebu i trochę po, drzewo okryły piękne wiśnie. Po raz pierwszy w swoim drzewnym życiu obrodziło i to od razu wielką ilością. Tak już było przez wiele długich lat. Nawet ptaki omijały je z daleka, jakby wzbudzało szacunek. A owoce właśnie z Tej gałązki, miały najlepszy smak. Wiele dzieci się o tym przekonało. Radości było co niemiara.   * Tylko Zuzia, po wielu latach nie wytrzymała i wrzasnęła w kierunku Wiśniowego Drzewka: – Czy on naprawdę musiał umrzeć, żebyś ty mogło zaowocować!!
    • @Leszczym jeśli, to Ty masz siebie i dobrze się z tym czujesz ( smakujesz), to raczej to patriarchat chyba :)) Taka moja niezobowiązująca interpretacja :)) Pozdrawiam:)
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...