Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano (edytowane)

 

Oni wdzięczni niewdzięczni A i B spotkali się przypadkiem wśród miejskich przedmieści dużego miasta. Lata mieli już oboje i całą tę historię przejść, przeszłości i najróżniejszych korespondencji z otoczeniem niejednym. Pomyśleli, że oto los ich razem napotkał (wzdrygali się na samą myśl o przeznaczeniu) i że ze spotkania może wyjść coś budującego tych dwojga. Każde z nich podobno zresztą w mądrości wieku i doświadczeń, co poniekąd jest poglądem nieco dyskusyjnym, oczekiwało, że to druga strona pierwsza się zakocha, pierwsza rozda karty, tłumiąc z rozsądku i przemyślenia spraw najróżniejszych nieporządki własnych uczuć. I oboje byli w tym zgodni, więc żadne się nie przełamało ani nie złamało, a świat nie nadarzył im okazji do przegadania emocji tak jak należałoby to uczynić, bo przecież świat bywa złośliwy i lubi niekiedy nie pomagać. Można nawet dodać, że czasem lubuje się wręcz w prawdziwym przeszkadzaniu, co nawet w najmniejszym stopniu nie jest wcale odkrywczą tezą, bo przecież wszyscy to wiemy i znamy aż za dobrze. Ona A wstrzymała się z zakochaniem nie raz i nie dwa, tłumacząc się przed lustrem ze swoich ryz i On B powstrzymał się z tym samym, co również przegadał niejednokrotnie z odbiciem lustrzanym, czy szybim. Nic więc doprawdy dziwnego, że spotkania nie przeszły ani w jakość, ani w ilość, ani tym bardziej w związek, choćby niepełny i bez przyszłości jak my momentami wszędobylscy naokoło i spoglądający czasem na nich z ukradka. Byli ponadto chyba zbyt porządni i układni zanadto. Po kilku próbach całkiem w zgodzie i w pewien sposób przecież w porozumieniu zostali sobie dalej sami. Ona sama ze sobą, zresztą któryś już raz z kolei i On tylko ze swoimi myślami i wyobrażeniami i z dnia na dzień gasnącymi planami jak płomień dogasającej świeczki. Samotne kubki, samotne szklanki, nie dzielone pościele oraz przestrzenie, po jednej poduszce i nieobgadana i ogarnięta tylko pojedynczą parą oczu rzeczywistość, która w swym niedoopisaniu i nieobjaśnieniu rozmową w pewien sposób od rzeczywistości jednak odbiegała i to można rzec, że nawet podwójnie.

 

 

Warszawa – Stegny, 05.02.2024r.

Edytowane przez Leszczym (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

@Kościół Zbawienia Słów miłość młodych - jeden wielki spontan, miłość dojrzałych i wiekowych i doświadczonych i po przejściach - tutaj jednak chcąc nie chcąc zdaje się być obecne więcej wyrachowania. To banał, ale mam wrażenie, że trochę tak jest :) Pozdro !!

@krys929 Newton w wielu sprawach miał rację :)) Na mój pobieżny ogląd w każdym razie :) Ale przyciąganie tych dwojga - jak się okazało - nie było bezwarunkowe...

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Annna2 Niestety, nie przeczytałaś co napisałem...rzuciłaś okiem.  Tak często robimy... Pozdrawiam serdecznie 
    • @Alicja_Wysocka Teraz tak na głos sobie myślę, że to może o pieska jakiegoś chodzi...
    • Piękna niedziela:)

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • @Leszczym No wiesz, chyba niektóre rzeczy robią chyba w elektrowni :)  
    • (próba prozy poetyckiej)   Ten czas już nastał. Albowiem jest. Jest… I wkrótce uderzy. W nas. A więc ta korelacja zdarzeń nastąpiła już wcześniej, tylko nikt nie wiedział. Nikt…   Nawet my.   Drżały płomienie świec w tej ciszy wielkiego oczekiwania. I drżały moje usta. I gdybyś je dotknęła, gdybyś pocałowała, to poczułabyś zimno i drżenie. I zawarty w nim lęk o przetrwanie -- naszej miłości)   Wiesz, to mnie obserwuje spoza przeszłości na klucz zamkniętej. I owiewa puste pokoje tchnieniem białej ciszy szumiącej piskliwie i smętnie.   (zawsze wtedy, kiedy gorączka rozsada umysł...)   I owiewa stropy, ściany, podłogi. I wiruje wokół sęków na deskach, na klepkach, na pozłacanych ramach obrazów, na brzegach kryształowego wazonu, który zdaje się być epicentrum wydarzeń…   Płomienie dopalających się knotów tańczą jak oszalałe, jak w halucynogennych zwidach. W delirium… Nie widzę za wiele i widzę wiele…   Wyostrzone obrazy. Wyostrzone zmysły...   (I dzień jakiś. Dzień późnej zimy, bądź wczesnego przedwiośnia. Ten dzień słoneczny i mżący kroplami skapujących z sopli. I mżący jakoś tak perliście. Wszędzie. I wszędzie… Wiesz… Matka mi wtedy umarła. W ten dzień marcowy. Wilgotny i tkliwy. Choć, nie. To było w przeddzień jej śmierci, kiedy szedłem ulicą z książką pod pachą.)   Wracając z antykwariatu, niosłem Sołżenicyna. Jego „Przełomy”   I uczestniczę w tym pędzie nadal. Jak wtedy, kiedy byłem. I kiedy jestem… Bądź kiedy jestem w tej zgorzkniałej iluzji dawnych wyobrażeń.   I jestem tutaj. I jestem…   Przy stole odsunięte krzesło...   (Bo widzisz… -- ja ciebie kocham...)   Na stole talerz z okruchami czerstwego chleba. I szklanka, pusta butelka… W wazonie suche patyki jakichś kwiatów.   Co to za kwiaty? Nie wiem. Nie znam się. Kwiaty, jak kwiaty. Ty, wiedziałabyś, bo wiem, że wiesz. Ale czy zaakceptowałabyś je? Może rzuciłabyś nimi o ziemię i odwróciłabyś się ze wstrętem?   I odeszła?   Nie wiem…   Ale miały być dla ciebie. Wtedy, kiedy niosłem je dla ciebie, jedyna.   Pamiętasz? Deszcz zastał mnie samotnego o zmroku. Pisałem. Pisałem wtedy wiele do ciebie,. Telefon grzał mi się w dłoni. I w tej dłoni drżącej. W tej scenerii osamotnienia. W tej dziwnej twojej nieobecności. i w tej…   Chmury szły wysoko. Niosły sklepienia smutku. Szare bardzo. Coraz bardziej mroczne.   Wiem. To było dawno. W innym czasie. W innej przestrzeni. Na innej planecie… Na innej…   Nie spotkaliśmy się wówczas z powodu dziwnego splotu zdarzeń.   I wiersz niosłem spisany na kartce odręcznie…   Dla ciebie...   To mnie zabiera. To wspomnienie. Tak powoli. Po kawałku…   Więc podchodzę nagi do ściany. I całuję ją. Liżę lubieżnie.   Zlizuję gorzki kurz i pajęczyny. I te grudki. Te drobinki maleńkiego kwarcu. I patrzę w górę, kiedy przywieram w kącie pokoju.   Kiedy przywieram,,,   I patrzę w ten punkt zbiegających się ścian i sufitu. Wyciągam rękę, by go dosięgnąć.   Wyciągam…   Wyciągam… Wysoko. To jest zbyt wysoko…   Za mną tańczące cienie.   Kolebią się między płomieniami świec puszyste ćmy. I tańczą wokół. Wirują…   Wiem, że już jest. Jest blisko. Za firanką, za otwartym oknem noc. I ta noc zimna. Ta noc nieskończona. Ona trwa i trwa we mnie.   (Włodzimierz Zastawniaqk, 2025-10-12)    
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...