Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Gość


Rekomendowane odpowiedzi

*

Samolot przechylił się na lewe skrzydło i zaczął podchodzić do lądowania. B. nerwowo przełknął ślinę. Ktoś mu kiedyś poradził, by w trakcie opadania samolotu żuł gumę. Trochę pomagało, ale i tak ból w uszach był trudny do zniesienia. Stewardesa, widząc jego minę, uśmiechnęła się pocieszająco. Ten uśmiech zdawał się mówić: jeszcze minuta i po strachu. B. skrzywił się brzydko. Zlatał pół świata i wcale się nie bał, tylko ciśnienie wbijało mu szpile w uszy.
Wracał do Krakowa z niepokojem. 5 lat na uniwersytecie poza Polską musiało wiele w nim zmienić. A i kraj na pewno był inny. Pierwszego dotyku obcości doznał już w chwili, gdy maszyna zbliżała się do ziemi. Wyglądało na to, że wylądują pośrodku gigantycznego bazaru. W dole, między rzędami stojących samochodów ujrzał tłumy ludzi, a potem dopiero zbliżający się pas lotniska. Już kiedyś przeżywał takie lęki. Najpierw w Pyrzowicach, gdzie miał wrażenie, że samolot wyląduje pośrodku lasu, później w Kopenhadze, gdzie pasy startowe są ulokowane nad samym brzegiem morza.
Współpasażer, spocony drągal w dresie i berecie, trącił go łokciem.
- Patrz pan, to jedyne miejsce na świecie, gdzie zaraz za płotem lotniska jest giełda samochodowa.
- A to Polska właśnie? – zaśmiał się B.
- Z ust mi pan to wyjął.
Kiedy postawił stopę na ziemi, wróciło poczucie normalności. Długo czekał aż taśma przywiezie jego walizkę na kółkach. Wszyscy już odebrali swoje i poszli do wyjścia, a on stał i stał, modląc się, by nie trafiła do Paryża albo Miami. Los w końcu okazał się łaskawy.
Gdy wyszedł z terminalu, słońce zaświeciło mu przyjaźnie w oczy. Przy krawężniku stał rządek pękatych merców należących do tych samych taksówkarzy, co przed laty. Żaden kierowca spoza układu nie miał szans nawet przebywać w pobliżu. B. uśmiechnął się kpiąco. Zawsze był to jakiś swojski akcent, który rozpoznawał. Nie zdecydował się jednak na ten środek lokomocji z obawy o wysokość rachunku. Tuż obok stał autobus, lecz nie jak dawniej przegubowy, tylko zwykły i z innym numerem linii. Ale jechał tam, gdzie B. chciał. W środku tłoczyli się już inni pasażerowie z wielkimi pakami, walizami i torbami, leżącymi pod nogami, bo nikt nie przewidział miejsca na bagaże. Jakoś upchnął się w pobliżu drzwi, walizkę stawiając na schodach. Zaraz potem kierowca ruszył.
Po wyjeździe z terenu lotniska autobus utknął w korku złożonym z VW Golfów, Audi i Opli na obcych rejestracjach, które krótko ostrzyżeni, młodzi mężczyźni próbowali dostarczyć w okolice giełdy. Mimo otwartych okien, stojące, ciepłe powietrze z trudem pozwalało oddychać. B. zobaczył krople potu na skroniach sąsiada i wielkie plamy pod pachami. Po chwili i jemu pociekło obok uszu. Wysiadł przy Colegium Novum. Z nostalgią obejrzał ceglany gmach i piękne bez względu na porę roku Planty. Gołębią i Wiślną dotarł do Rynku. Z trudem przeciskał się w tłumie przechodniów, a ciągnięta walizka grzechotała na bruku. Rynek bardzo się zmienił. Wymieniono dużą część nawierzchni oraz ławki i kosze na śmieci na jeszcze mniej praktyczne. Ludzi było dużo więcej, niż dawniej. Spokojnie wystarczało ich, by utrzymały się dwie konkurencyjne orkiestry krakowiaków, przygrywające po obu stronach sukiennic.
B. przeciął Rynek i wszedł na Św. Jana, chcąc zajrzeć w Zaułek Św. Tomasza. W Camelocie dawali pyszną herbatę po góralsku, za którą tyle lat tęsknił. Przechodząc obok punktu Informacji Kulturalnej, zauważył interesujący plakat reklamujący przegląd najnowszych filmów hiszpańskich. Przystanął zaciekawiony. W środku kręciło się kilku pracowników. Wśród nich dostrzegł postać, która wydała mu się znajoma. Serce zabiło mu mocniej, oczy zaszły mgłą. Długo stał przed wystawą i przyglądał się kobiecie za biurkiem. Jeśli była tym, kim myślał, że jest, musiała ściąć i przefarbować włosy, lekko też przybrała na wadze. Z wahaniem nacisnął klamkę. Podniosła głowę z wystudiowanym uśmiechem, który nagle zgasł. B. już wiedział, że o żadnej pomyłce nie może być mowy.
- Witaj, Kasiu – szepnął wzruszony.
Przez jej twarz przemknął cień zdenerwowania, ale zaraz wróciła do pozy miłej pani od obsługi klienta.
- Welcome back, Mister Obieżyświat. Can I help You?
Podszedł bliżej. Kółeczka walizki klekotały niemiłosiernie.
- Kasiu, ja pisałem. Listy, maile, sms-y…
- Portal, na którym miałam skrzynkę, został zlikwidowany, zmieniłam adres, a komórkę mi ukradli. Stałam się wolnym człowiekiem.
- Nie pracujesz już na uczelni?
- Postawili nas pod ścianą. Albo stypendium albo praca. A jeśli stypendium, to tylko przez pół roku. Drugie pół za friko. Nie chciałam być doktorem Biedą. Chciałam zajść w ciążę i żyć jak człowiek. Tu jest ok. Też kultura, tylko inaczej. Na pierwszej linii, że tak powiem.
Wtedy zobaczył obrączkę. Ostatni raz to czuł, gdy redaktorzy „Science” stwierdzili, że jego artykuł jest wtórny i nic nie wnosi do kwestii. Takie piekące łaskotki pnące się od żołądka do głowy.
- Dlaczego wróciłeś?
- Tęskniłem za krajem. Dostałem propozycję pracy na Diget, ale to było silniejsze.
Pokiwała głową. Nigdy nie przypuszczał, że jej piękne, obfite wargi mogą być tak mocno zaciśnięte, aż utworzą siną linię.
- Czyli oboje dokonaliśmy wyboru – powiedziała kpiąco – Czas pokaże czy słusznie.
- Kasiu, czy ty jesteś szczęśliwa?
Potrząsnęła głową, jak gdyby próbowała zgubić jakąś natrętną myśl.
- Myślę, że to pytanie nie na miejscu – odpowiedziała z poczerwieniałą twarzą – Czuję się bezpieczna i spełniona. Mam nadzieję, że to właśnie jest szczęście. A teraz wracam do pracy...
- O której kończysz?
Uniosła dłonie w obronnym geście.
- Chciałbym tylko powspominać – dodał szybko.
Teraz w jej oczach ujrzał gniewne błyski.
- To znajdź sobie kogoś, kto ma miłe wspomnienia!
Próbował coś jeszcze powiedzieć, ale odwróciła się na pięcie i znikła na zapleczu. Wrócił ze swoją hałasującą walizką na ulicę. Tłumy spacerowiczów całkiem zatamowały Rynek. Wymijanie ich to była naprawdę ciężka praca. Nagle poczuł głód. Rozejrzał się, próbując przypomnieć sobie, gdzie dają dobrze jeść i wybrał przewodnikową jadłodajnię „Pani Stasi” na Mikołajskiej. Tym razem wzruszenie mocniej ścisnęło go za gardło. Jak dawniej, już na podwórku czekała grupka chętnych, by w ciasnym wnętrzu, ramię w ramię, zjeść pierogi, knedle albo sztukę mięsa w sosie chrzanowym. Płaciło się przy wyjściu. Cudzoziemcy uwielbiali tam jadać, a i miejscowi chwalili sobie tamtejsze przysmaki.
Nie wiedział co dalej robić. Wiedział, że w Sączu czekają na niego rodzice, ale to o powrocie do Krakowa szczególnie marzył. Ostatni autobus odjeżdżał koło 21.00, więc B. miał jeszcze mnóstwo czasu dla siebie. Wrócił między ludzi na ulicy i poszedł do pomnika Mickiewicza. Biedny wieszcz był po staremu oblężony przez siedzących małolatów, a wokół barierek nerwowo krążyli szczęśliwi randkowicze.
Postanowił zajść na bulwary wiślane, a potem przespacerować się na Kazimierz i stamtąd iść już prosto do autobusu. Obok filharmonii wypatrzył nowiutki hotel, na bulwarach następny, za mostem Dębnickim jeszcze jeden. Pokiwał z uznaniem głową, lecz zaraz posmutniał. Hotel Forum po drugiej stronie Wisły straszył brudnymi szybami i brakiem życia. Na całej jego szerokości rozciągał się wielki banner, na którym Browary gratulowały Polakom Żywca. Coś za coś – pomyślał. I znów się uśmiechnął. Panowie, którzy o lat grali na bulwarach w szachy, jak zwykle popijali piwo z puszek i ćmili papierosy bez filtra.
Bliżej mostu Piłsudskiego zrobiło się pusto. Ściany straszyły graffiti i pogróżkami dla kibiców. Z dala zauważył trzech ogolonych na pałę wyrostków. Szli niespiesznie w stronę centrum, pociągając piwo z butelki. Na jego widok zaczęli podśmiewać się szyderczo i coś szeptać. Poczuł się głupio. Spojrzał po sobie, ale nie zauważył niczego niestosownego. Minął ich szybkim krokiem, a klekot kółeczek do reszty ich rozśmieszył. Nagle poczuł silne uderzenie w tył głowy i ziemia wybiegła mu na spotkanie. Był przytomny, kiedy przeszukiwali mu kieszenie i wyrzucali rzeczy z walizki. Pomyślał, że mimo wszystko, polska gościnność też się nie zmieniła - nie dźgali nożem, nie strzelali, tylko walili w głowę. Potem runął w mrok.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gładko, potoczyście, malarsko- jak zwykle.
będą lądowali - a co sądzisz o zamianie na lądować będą?
między zagonami stojących samochodów - zagony są w polu (w Trylogii również oddział wojska), tu należałoby znaleźć inne słowo- może tabuny? (dawniej dotyczyło tylko koni), ale dziś nabrało bardziej uniwersalnego charakteru
bokami policzków- policzki są z boku twarzy, a co mają z boku
dużą część płyty głównej - chyba nawierzchni płyty głównej, lub sporą część płyt
Ludzi było dużo więcej, dlatego przygrywały dla nich dwie konkurencyjne orkiestry krakowiaków po obu stronach sukiennic. - popracuj jeszcze nad szykiem
przegląd najnowszego filmu hiszpańskiego - jeśli przegląd, to było co najmniej dwa filmy, lub najnowszego dorobku kina hiszpańskiego, czy jakoś tak
trzech krótko obciętych wyrostków - wiem, że jest to skrót myślowy, ale zmieniłbym

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Łagodnie, malowniczo. Perfekcyjnie oddałeś stan ducha bohatera (w moim odczuciu). Coś w rodzaju "ofiary losu", która aż się prosi, żeby dostać w łeb. Odnajduję głębszy ukryty sens w tym opowiadaniu. Ukryty bunt i brak zgody na beznadziejność. Eh, takie tam różne skojarzenia. Pozdrówka/B.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...