Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Trochę inna wersja

 

W szpitalu cicho i spokojnie. Jak to często bywa w nocy. Pusty korytarz, pogrążony w śnie razem z pacjentami, śni o dziennym deptaniu. Praktycznie nie słychać żadnych odgłosów. Tylko raz po raz dobiega z oddali, na niewidocznych nóżkach, otwarcie i zamknięcie drzwi.

 

Tak jak teraz. Pielęgniarka idzie korytarzem. Odgłos stukających śladów, omiata boczne ściany. Gdzieś w kącie przy podłodze, odpada trochę tynku. Nie zauważa tego szczegółu. Po chwili otwiera drzwi i wchodzi do dyżurki, lecz odgłos kroków słychać nadal.

 

– Widzę, że książeczkę czytasz. Ciekawa?

– Taka sobie… spokój dzisiaj. Wyjątkowo.

– Nawet Pani Wciąż Mówiąca, nie dzwoni.

– Dostała trochę na spanie.

– Hej ty, nie mów. Wyspana, będzie jeszcze bardziej...

– No co, fajna jest. Nie taka, jak ta druga… niedopieszczona.

– Tak jak ty?

– Ale śmieszne.

– Ojeju. Zara obraza.

– Cicho! Coś słyszę.

– Niby co?

 

Wychodzą obydwie na korytarz. Nikogo. Nawet żywej duszy.

 

– Słyszysz. Jakby cichy śpiew?

– Śpiew?

– No mówię ci.

– Faktycznie.

– To w pokoju: 22. Chyba.

 

Otwierają drzwi. Rzeczywiście. Słychać wyraźniej… i nagle cisza.

 

– Na pewno ta po lewej nuciła przez sen. Chociaż dziwne, bo przeważnie mówi.

– Kwiaty.

– Co znowu?

– Mają różową wstążeczkę.

– No i co z tego. Któraś zawiesiła.

– Jest zakrwawiona.

– Jaka grupa?

– No nie! Idźmy stąd.

– Z czego tak ci śmieszno. Chcesz ich pobudzić?

 

Rano w szpitalu przeważnie gwarno i szumno. Nie jest to oddział ludzi obłożnie chorych. Wszyscy przeważnie przytomni i wyspani. Można by rzec, iż panuje radosna atmosfera, jak na taką typu instytucje. Rodzin i znajomych, coraz więcej. Dzisiaj odwiedziny. Gwar przy łóżkach, że aż… duszno.

Do pielęgniarki podbiega mały chłopiec. Cały spocony i nerwowo dyszy.

 

– Proszę pani. Mama mnie przysłała. Babcia dzisiaj spała.

– To dobrze, że babcia spała. To żaden problem, prawda?

– Ale ona ma przy sobie.

– No co ma?

– Niech pani idzie ze mną i zobaczy.

– Dziecko kochane, teraz nie mogę. Poczekaj. Zaraz wrócę.

 

Wielu odwiedzających i pacjentów stoi na korytarzu lub siedzą na krzesłach. Przeróżne rozmowy umilają czas. Dzieci biegają to tu, to tam, nie zważając na to, co mówią starsi. Oddział jest usytuowany na drugim piętrze.

 

Co jakiś czas słychać otwieranie i zamykanie windy. W pewnym momencie nie można domknąć drzwi. Jakby coś je blokowało. Po chwili wszystko powraca do normalności.

Mała dziewczynka podchodzi do matki. Ledwo może mówić z wrażenia.

 

– Jak ci normalnie powiem, kogo widziałam, to nie uwierzysz.

– To powiedz tak, żebym uwierzyła, słoneczko ty moje.

 

Nagle słychać przeraźliwy dziecięcy wrzask, dobiegający z parteru. Wielu zlatuje po schodach, by zobaczyć, o co w tym biega. W mało widocznym kącie przy drzwiach do piwnicy, ciekawscy zauważają, może nie straszny, lecz nieprzyjemny widok.

 

– No chodź pani. Babcia wystraszona, jakby ducha dziadka zobaczyła.

– No dobra. Idziemy.

 

Starsza kobieta leży na łóżku i lekko skołowana, coś trzyma. Tak bardzo, że nie chce oddać córce. Faktycznie. Mała szubienica, z dyndającym wisielcem, któremu z ust wystaje siny języczek, nie wygląda zachęcająco. Córka kobiety zadaje słuszne pytanie:

 

– Skąd to paskudztwo w łóżku mojej matki? Czyżby pielęgniarki miały dziwaczne poczucie humoru? A może któraś z pacjentek?

– Ależ proszę pani. Wypraszam sobie takie insynuacje pod moim adresem. Żadna z nas pani matce, szubienicy nie podarowała. Wykluczone!

– To ciekawe skąd ona. Może wisielec przyniósł na plecach.

– No wie pani co! On, ten malusi!

 

W kącie przed drzwiami do piwnicy, siedzi niewielki misiu. Ma okrwawiony nóż w gardle. Z rozciętego brzuszka, wystają wilgotne trociny. Jedno oko wisi na misiowym policzku, a drugie spogląda martwo. Wszyscy patrzą i nie wiedzą co powiedzieć. Takie widoki niecodzienną rzadkością w szpitalu. A na pewno łatwiej zobaczyć pacjenta w podobnym stanie, niż pluszowego misia.

 

Kolejna noc. Znowu cisza i spokój. W dyżurce też cicho, bo obydwie pielęgniarki czytają książkę pt: „Nawiedzony Szpital.” Nagle dzwonek.

 

– No mówię pani. Pod moim łóżkiem słyszałam szmery. Na pewno myszy?

– Znowu? Ma ma pani kota na punkcie myszy.

– To może szczury?

– Pani Agatko. Co pani wygaduje. To tylko zły sen.

– A ta czaszka ze skrzepłej plasteliny. Co ona tam robiła?

– Robiła? To pani wyszła z łóżka i spojrzała, żeby wziąć?

– Właśnie. Cały czas słyszałam twarde kulanie po podłodze, więc wyszłam. Ale już więcej nie wyjdę. O proszę. To ona.

 

Pani Agatka, powiedziała prawdę. Widocznie nie aż tak, w ciemię bita. Trzyma w ręce małą kolorową czaszkę. Niewątpliwie z plasteliny lub czegoś podobnego.

 

– Ktoś pani zrobił psikusa. Pani często wyzywa innych.

– Skoro zasłużyli.

– Nie można tak. Nie wiadomo, co znowu podrzucą. A jeśli co gorszego.

– E tam… początek był nagle w nocy… nie, to nie one. Aż tak nie wyzywam.

– To kto?

– Może doktór. Bo mu ostatnio powiedziałam… zresztą nie ważne.

– To co zwykle, tak?

– To… i jeszcze dołożyłam.

 

Tym razem z sufitu zlatuje trochę… sufitu. Cichy odgłos upadku, szybuje echem od ścian do ścian, po czym umiera w ciszy.

 

– Doktorze! Jakieś niestworzone historie, mają tu miejsce.

– Bez przesady. Przecież nikomu włos z głowy nie spadł.

– Owszem. To prawda. Ale nie wiadomo, co będzie dalej.

– A co ma być? Ktoś robi głupie kawały i tyle.

– Niby kto? Nikogo żeśmy nie widziały. Proszę pomyśleć rozsądnie. Takich dziwnych przypadków jest coraz więcej.

– Czyli jakich?

– Ktoś zamienił kaczkę blaszaną, na kaczkę żywą. Goniliśmy ją po całym pokoju. To chociaż było śmieszne. Ale misiu z nożem w szyi, to już mniej.

– To tylko misiu.

– Oczywiście. Póki co misiu. A jak znajdziemy nóż gdzie indziej. Dajmy na to... w pana gardle?

– Nie chciałbym mieć.

– A kto by chciał?

 

– No dobra. Podobno największa zagadka, to z tym łóżkiem. Agatka ciągle słyszy jakieś szmery?

– Tak. Teraz nawet nocną lampkę świecimy.

– A reszta co... leży i nic nie widzi.

– Reszta śpi. Może wolą spać niż żywić bojaźń.

– To dlaczego ona nie śpi.

– Bo ma najbliżej do dziwnych odgłosów. Zresztą jest… no wie pan sam jaka jest, gdy ktoś jej spokój zakłóca.

– Wiem cały czas. A nie spojrzała pod siebie… gdy było słychać?

– Aż taka odważna, już teraz nie jest.

 

– No cóż. Instalujemy dwie kamery. Jedna obok łóżka, a druga będzie filmować z góry część pokoju gdzie stoi łóżko…. i kamerę, co stoi pod łóżkiem.

– Mamy tylko jedno łóżko w tym kącie.

– No właśnie mówię!

– Aha.

– To nie będzie takie proste z tymi kamerami.

– Trzeba to wyjaśnić. Jak będziemy czuwać osobiście, to może nie ujawnić procederu.

– Czego? Bo mnie aż zimno po plecach przemknęło.

 

Zamieszanie jak diabli z tym całym monitoringiem. Pacjenci w pokoju, tym razem okazali ciekawość. Nikt im za bardzo nie tłumaczy, o co w tym biega, żeby nie zakłócili transmisji na żywo. Póki co instalowana jest kamera pod łóżkiem, oświetlenie tudzież, oraz druga w kącie pod sufitem. Jedna pacjentka ma twarz zakrytą gazetą, gdyż twierdzi, że ma prawo do prywatności i nie życzy sobie, być jej wizerunek, był ozdobą w mediów. Wszyscy obiecują, że nie będzie na wizji i ma zdjąć gazetę, bo wynikną trudności z oddychaniem, ale jest uparta, niczym stado osłów.

  

Zainteresowane gremium siedzi po nocy w dyżurce i patrzy w ekran. A właściwie: w dwa ekrany. Długi czas nic ciekawego nie widać. Jedynie nogę od łóżka, skrawek ściany oraz idącego pająka. Natomiast z drugiej kamery, obraz jest ciekawszy. Babcia leży w łóżku z papciem w ręce, gdyby nagle co wyszło. Zgromadzeni zaczynają odczuwać zniecierpliwienie. W końcu nawet chcą iść precz do swoich domów. Nagle ktoś wrzasnął z cicha, jak na szpital przystało:

 

– Spójrzcie. Obraz pod łóżkiem w ruchu.

 

Rzeczywiście. Od lewej do prawej. Jak wskazówki zegara. Wolne, płynne ujęcie, jakby filmowano krajobraz. Zniknął nawet papeć z pola widzenia.

 

– Coś jest nie tak?

– Niby co?

– Jak to co? Spójrzcie na drugi ekran.

– No patrzymy.

– Widzicie, kamerę przy łóżku?

– No tak.

– Ruchliwa?

– Nie. Jak trup.

– A obraz tak. Ktoś mi powie, jak to możliwe?

– Na pewno krasnoludek robi psikusa. Puszcza obraz ze swojej kamery, na nasz ekran. Może mają technikę rozwiniętą… że hej ho, hej ho.

– Bardzo śmieszne.

– Idźmy tam. Musi istnieć jakieś wytłumaczenie.

– Myślisz, że to coś będzie na nas czekać?

– Coś? Aż mnie ciarki przeszły.

– Znowu? Daj se luz!

 

Faktycznie. Nie czekało.

 

***

 

– No i znowu nabroiłaś.

– Ależ mamo. Lubię… przenikanie. To były zwykłe psikusy.

– Szczególnie z tym zakrwawionym misiem.

– No już dobrze… przegięłam.

– Albo z tymi odgłosami kroków i spadającym sufitem. Co ci przyszło do głowy? Nawet nikt nie zauważył.

– Pani Sprzątaczka zauważyła.

– Z tą szubienicą, to też przesada. Mogłaś biedną babcię przestraszyć na śmierć.

– Nie taką.

     

– A gdyby ciebie złapano. Wiesz jakie byś zamieszanie wprowadziła?

– Przecież jestem niewidoczna, w takich sytuacjach.

– A z tym łóżkiem, to jak zrobiłaś?

– Swoją kamerę wpięłam na odległość. Spod innego łóżka.

– Nic im nie podpadło?

– Widoki są podobne. Tylko raz miałam stracha.

– Kiedy zobaczył cię twój odpowiednik. Bo tylko ona jedna jedyna mogła cię dostrzec.

– Taa… . ale szybko zniknęłam.

– Od dzisiaj przez tydzień masz szlaban. Żadnych Światów Równoległych. Tak żeśmy oba z ojcem postanowili. Idź do swojego pokoju i przemyśl na spokojne powstałą sytuacje.

 

– Mamo!!

– Co tam znowu?

– Skąd na moim łóżku gilotyna z modeliny?

Opublikowano

Wiesław J.K↔Przeczytałem Twoje opowiadanko i to nie takie sobie "opowiadanko"  lecz bardziej zakręcone niż moje. Dialogi też po temu. Co z mego punktu widzenia, jest pozytywem. W sumie trudno stwierdzić w takiej fabule i w takim miejscu, co rzeczywiste, a co nie i kto tu bardziej.... i to właśnie na plus. Prawie gotowy scenariusz do filmu. Zakończenie, też dopasowane:)↔Pozdrawiam:)

Opublikowano

Wiesław J.K↔Drugie opowiadanie, jest zupełnie inne i bardzo takie... głębokie. Takie człowiecze.

Ciepłe. Poza tym ładnie napisane. Już sam początek... Jam bardzo na tak. Owe sny mówią wiele. W sensie tego, co z nami będzie, gdy nas – tu –  nie będzie, to w sumie temat rzeka, która dla każdego, inaczej płynie. A jeśli... to na pewno, każdy odzyska wzrok, chociaż tu był niewidomy. Sądzę, że prawdziwe ujrzymy i o wiele więcej. A sny... to też dziwna sprawa. Widzimy obrazy, bez patrzenia.

Może kiedyś będą nagrywarki snów.

Koniec opka. też ciekawy... niczym "wirujący drogowskaz"...

Pozdrawiam:)

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

@Dekaos DondiOpowiadanie to jest z życia wzięte, osobiste. Obserwowanie jak choroby niszczą kogoś bliskiego, rodzicielkę, wyzwala w człowieku wiele różnorakich emocji i bezsilność w takiej sytuacji. Pozostaje nadzieja, że jest życie wieczne, a śmierć w takich przypadkach jest jak wyzwolenie - od bólu.  :-(

Pozdrawiam!

 

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Polska – Mesjasz narodów   Nieźle, kurwa, nieźle. To hasło brzmi naprawdę potężnie. Podniośle. Dumnie. Jakbyśmy od tysiąca lat byli wyznaczeni do zbawiania świata, a przy okazji - do ponoszenia wszystkich możliwych ofiar. Mesjasz narodów. Naród wybrany do cierpienia, klęsk i moralnej wyższości. Tak mnie wychowywano. I nie tylko mnie. Miliony ludzi, którzy mieli budować nasz wspólny dom, nasiąkali tą narracją od dziecka. Polska jako ofiara. Polska jako mur. Polska jako tarcza. Polska jako przedmurze chrześcijaństwa. A na tym murze - szlachta. Nasza. Święta. Bohaterska. Polska szlachecka była ze mną od zawsze. W podręcznikach, w opowieściach, w patetycznych akademiach szkolnych.  Szlachta własną piersią broniła Europy przed zarazą ze Wschodu. Szlachta ratowała cywilizację, kulturę, wiarę. Własną piersią chroniła biednych chłopów pańszczyźnianych, którzy - jak nas uczono - i tak mieliby gorzej pod innym panowaniem. Czy na pewno? Tego pytania nie zadawano. Bo jak można podważać fundament mitu? Jak można pytać o szczegóły, gdy mówi się o obrońcach wiary? Przez długi czas udawałem, że w to wierzę. Udawanie jest wygodne. Nie wymaga myślenia. Ale z wiekiem człowiek robi się leniwy w innych obszarach - i przestaje mu się chcieć udawać. Historia zaczęła odpowiadać na moje dylematy. Bo jak - pytam uczciwie - jak taka zapijaczona, zatłuszczona warstwa społeczna mogła poradzić sobie ze sprawnymi, trzeźwymi, zdyscyplinowanymi Szwedami w 1655 roku pod Ujściem? Nie poradziła sobie. Nawet nie spróbowała. I potem było już tylko gorzej. Od potopu do rozbiorów. Od konfederacji do liberum veto. Od dumy do upadku. Dlaczego? Czy to była taka nacja? Czy taki charakter narodowy? Czy może coś innego? Sześć procent społeczeństwa - sześć procent! - uznało się za inną rasę. Lepszą. Wybraną. Herbową. Z pozwoleniem Boga. Przywileje nadane im kilkaset lat wcześniej przez królów wiązały się z jednym podstawowym obowiązkiem: obroną ojczyzny. Pospolite ruszenie. Piękna idea. Demokratyczna. Patriotyczna. W praktyce - nieporozumienie. Bo jak ma walczyć ktoś, kto jest pijany, otyły i przekonany o własnej boskiej wyjątkowości? Pijany i gruby to już trudne wyzwanie logistyczne, a co dopiero militarne. Może stąd te rasy polskich koni. Nie po to, by dźwigać ciężką zbroję, ale by unieść zajebistą nadwagę jeźdźca. Koń arabski by padł. Nasze pociągowe - ciągnęły. Może tajemnica husarii polegała na tym, że grupa nawalonych grubasów, nie do końca kojarzących, co robią, myśląc, że jadą do Żabki, bo jest promocja na Bociana, taranuje wroga czystym przypadkiem. Może stąd te sukcesy. Jadę po bandzie? Oczywiście. Ale od dziecka słyszę o tej dumie. O tej niezwyciężonej ciężkiej jeździe. Przez dwieście lat niepokonani. Kilkuset przeciw tysiącom. Może po prostu ktoś krzyknął, że na melinie pod Kircholmem jest bimber, i ruszyli z taką determinacją, że przeciwnik nie wiedział, z czym ma do czynienia. Być może obrażam wielu prawdziwych Polaków z genami szlacheckimi. Ale ja czegoś kurwa nie rozumiem. Można być patriotą. Można być obrońcą kraju. Można umierać za ojczyznę. Ale mówimy o kilku procentach społeczeństwa, które uznały się za lepszą kastę. Bóg im dał przywileje. Pokolenie Jafeta. A co z resztą? Co z dziewięćdziesięcioma procentami społeczeństwa? Co z pokoleniem Chama? Gdzie w tym miłosierdzie? Gdzie równość wobec Boga? Coś tu nie gra. Pokolenie Chama miało przechlapane. Szlachcic mógł zabić. Mógł gwałcić. Mógł sprzedać chłopa jak bydło. A przecież uczono mnie, że w Polsce nie było niewolnictwa. Tak uczono w szkołach w drugiej połowie XX i w XXI wieku. Tyle wiem. Ale im więcej czytam, tym bardziej widzę, że to była niewola w białych rękawiczkach. Z krzyżem nad drzwiami. Dlaczego część społeczeństwa była traktowana gorzej niż fellachowie w Egipcie? Czy to był gniew Boga? Ale za co? Ci ludzie nawet nie mieli czasu grzeszyć. Pracowali, żeby inni nie musieli pracować. Praktycznie nie mieli żadnych praw. Żadnych. Czy to jest zgodne z naukami Chrystusa? Mam wrażenie, że nad krajem nad Wisłą przez wieki wisiała jakaś gęsta chmura. Jakby ocieplenie klimatu przyszło wcześniej i zakryło widok nieba. Gdyby Cieśla z Nazaretu to zobaczył, sandały by mu spadły. Ale nie zauważył. Albo nie zadzwoniono. „To się w pale nie mieści” — jak mawiał najbardziej przegrany warszawiak. Ale mieściło się w głowach Kościoła. Tych najważniejszych. Dlaczego? Bo im się opłacało. A prawa człowieka? Czy coś takiego istniało? Wtedy - nie. Ale dziś? Dlaczego przez setki lat zasłoną milczenia przykrywamy fakt, że grupa trzymająca władzę żerowała jak pasożyt na dziewięćdziesięciu procentach społeczeństwa? Dlaczego stawiamy im pomniki? Za co? Może jeszcze handlarzom niewolników zróbmy aleję gwiazd. Albo order za wkład w rozwój cywilizacji. Nie wiem. Nie rozumiem. Może właśnie dlatego wciąż lubimy być Mesjaszem narodów. Bo łatwiej cierpieć w micie niż spojrzeć w lustro historii.    
    • @Berenika97 Jesteśmy częścią natury. Rodzimy się, wzrastamy,kwitniemy i odchodzimy na chwilę, by narodzić się na zawsze .   Pięknie i obrazowo pokazałaś wspólność przeżywania uczuć z naturą.    Pozdrawiam serdecznie  Miłego popołudnia 
    • @Berenika97 Trzecia droga. To nie takie łatwe :(   Pozostaje próbować.   Pozdrawiam
    • @iwonaroma Czytam ten wiersz jako opowieść o stanie zawieszenia -  między potrzebą ochrony a lękiem przed otwarciem się na świat. Obraz jest prosty, ale niesie ze sobą ciężar emocjonalny, który długo zostaje pod skórą. Wiem, że można jeszcze inaczej zinterpretować, bo tekst niesie wiele  symboli. 
    • @KOBIETA Dziękuję za otwartość. To zawsze miłe, gdy autor świadomie decyduje, co zostawić, a co zmienić. Pozdrawiam :-) 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...