Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

tułaczka Matyldy


Rekomendowane odpowiedzi

Matylda była niezwykła. Kolorem biszkoptu obdarzona sfrunęła na świat pewnej wiosny. Jej pierwszy kontakt z ziemią okazał się przyjemny i subtelny. Wiatr wydął ją niezbyt nachalnie, gdy rozwiesiła się na lilakowym krzewie. Czuła się tam doskonale. Kwiaty powoli nabierały mocy w swym aromacie i roztaczały delikatną słodycz. Natomiast Matyldzie tak bardzo przypadła do gustu barwa lilaku, iż postanowiła zaczerpnąć jej dla wzbogacenia swego oblicza.

Reszta dnia upłynęła jej na zwiedzaniu okolicy i frywolnych zabawach z wiatrem, który wyjątkowo polubił młodziutką Matyldę. Nie miał wcześniej zbyt wielu okazji do tym podobnych uciech, gdyż krewniaczki jej zazwyczaj były władczo uwiązywane przez właścicieli u szyj swych. Ona zaś była wolna.

Na noc Matylda zatrzymała się na wierzbie wplątawszy się weń z gracją. Sen jednak nie chciał przyjść, więc urozmaicała sobie czas liczeniem gwiazd. Były fascynujące. W pewnej chwili zorientowała się, iż lada moment wstanie słońce i oślepi sobą niebo tak, że teraz iskrzące się punkty znikną zupełnie. Struchlona wyciągnęła się do granic wytrzymałości swej materii i ściągnęła sobie kilka gwiazdeczek, na pamiątkę. Nareszcie zasnęła spokojnie.

Obudziły ją gwałtowne szarpnięcia. Przecierając oczy ze zdumienia odkryła, że niesforna gromada wróbli postanowiła zabawić się jej kosztem. Ofuknęła je gniewnie i wyrwała się im nadwyrężając sobie nieco brzeg. Zmartwiona powstałymi zmarszczeniami rozłożyła się na polanie usłanej dzikim kwieciem. Słońce pomogło zrelaksować się Matyldzie na tyle, by zapomniała o porannej aferze.

Lekko otępiona gorącem, jakim traktowało ją powietrze zaczęła się zastanawiać, co dnia dzisiejszego może ją jeszcze spotkać. Nie myśląc wiele podniosła się leniwie i zaczęła wyglądać swego druha – rozbrykanego wiatru. Kojarzył jej się z wesołością. Jednak śladu po nim nie było. Tym samym zakres jej poruszalności wielokrotnie się zawęził toteż rozejrzała się wokół siebie, czym by tu zabić czas...

Makowe panny dumnie wystawiały buzie ku niebu. Zaintrygowana ich intensywną czerwonością Matylda, postanowiła się do nich zbliżyć. Po kilku chwilach wyprosiła o odrobiny tego koloru dla siebie, użalając się nad ubóstwem swej postaci.

Żale te posłyszały mimochodem drobne kaczeńce, które z dobrego serca postanowiły i swoją barwą uszlachetnić Matyldę. Ta, z wdzięcznością pochylała się ku nim mieniąc się coraz żywiej. Nie do końca jeszcze oswojona nowym wyglądem posłyszała szum trawy ożywionej poruszeniem kwiatów. I ta nie pożałowała Matyldzie kilku plam nasyconych świeżą zielonością. W tym momencie porwał ją wiatr z szelmowskim uśmiechem zapowiadając pyszną zabawę.

Dojrzałym popołudniem przesycona lataniem ułożyła się w cieniu niewielkiej obory, do której okręcana wiatrem dotarła. Było jej tam błogo i przytulnie. Przynajmniej do chwili, gdy podwórkowy pies jej nie wyczuł. A wtedy to donośnym ujadaniem spłoszył Matyldę i skierował na nią uwagę swej pani. Otóż z domostwa wyszła zaciekawiona nagłym szczekaniem pupila dziewczynka. Podbiegła uciszyć psa i zauważyła leciutko powiewającą, śmieszną apaszkę splataną w trawie. Podniosła ją z ziemi i obejrzała pod słońce.

- Zobacz Torro jaka brudna! Może wypiorę ją i będę nosić? Ojej, jaki ona ma dziwny kształt. – dziewczynka obracała zawstydzoną Matyldą na wszystkie strony – Nie podoba mi się, nawet nie ma jak jej złożyć. Ee, niech frunie dalej. Chodź Torro, zrobimy z niej latawiec!

I dziewczynka zaczęła biec przez podwórko na łąkę z wyciągniętą w górze ręką i ściskaną w niej silnie Matyldą.

- Leć! – krzyknęła i puściła ją przy silniejszym podmuchu wiatru.

Matylda czuła się do głębi upokorzona i postanowiła skryć się przed całym światem. Chciała wcisnąć się w jakiś róg i nigdy stamtąd nie wychodzić. Zrozpaczona nie potrafiła jednak znaleźć w sobie takiego miejsca. Była owalna, bezrożna, zupełnie nie apaszkowata.

„Ach, więc to dlatego... O nie! Czuję się jak... jak zwykła serweta!” Lunął rzęsisty deszcz. Pierwsze krople osłabiły pęd z jakim się poruszała. W pewnym momencie zupełnie opadła z sił i wylądowała w obłoconej kałuży. „Taki wstyd, taki wstyd!” – powtarzała Matylda.

Nawet nie zauważyła kiedy przestało padać. Po jakimś czasie utulona własnym szlochem oddychała stonowanie i zapatrzona w taflę kałuży podziwiała odbijające się w niej chmury. Raptem coś zmąciło lustro wody i zaczęło chlapać na wszystkie strony. Z początku przestraszona Matylda uspokoiła się na widok przyłączania się do niej niezgrabnej ropuchy. Uznała ją za nową towarzyszkę niedoli. Nawet chciała się z nią zaprzyjaźnić, powiedzieć coś pocieszającego, gdy tamta czterema ciężkimi skokami odeszła, jak gdyby nigdy nic.

Ściemniło się już na tyle, by matyldowe gwiazdki zaczęły się tlić, zaś sama Matylda wyczołgała się w jakieś zaciszne miejsce. Świetnym schronieniem okazały się trzy młode brzózki, które chętnie okryły cienkimi gałązkami i drobnym listowiem podłamaną Matyldę. Znalazła nawet obok siebie miłe sąsiedztwo – koźlarza. Skłonił się nisko kapeluszem i zaproponował niezobowiązującą konwersację.



........................
c.d. się zobaczy, czy warto :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

subtelna i zwiewna sprawa, dla mnie aż za bardzo -brakuje mi odważnego i ciężkiego zakończenia, wplotłabym jeszcze odrobinę tragedii, może coś o próbie zrobienia z niej szmatki
podoba mi się fragment z kałużą, lecz i tu czegoś mi brakuje /// ale to tylko paplanie amatorki kompletnej i bez tego jest pięknie w końcu to twoje matyldątko, tak delikatne i subtelne, jak Ty.
"...gdyż krewniaczki jej zazwyczaj były władczo uwiązywane przez właścicieli u szyj swych."-
-hmm, chyba coś tu nie gra
pozdrawiam

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Struchlona - struchlała
nadwyrężając - nadweręzając
powstałymi zmarszczeniami – marszczeniamii , lub zmarszczkami
dnia dzisiejszego – nie wystarczy „dziś”?
Nie myśląc wiele- to rzeczywiście ni wymagało specjalnego wysiłku umysłoweg- lepiej chyba wyglądałby zwrot „niewiele myśląc”
Zakres poruszalności – masz na myśli mobilność, zdolność ruchu?
Żale te posłyszały mimochodem – nie wiem, ale wydaje mi się, iż mimochodem (przechodząc obok) można coś wtrącić, uczynić itp., posłyszeć można niechcąco, przypadkiem
W tym momencie porwał ją wiatr z szelmowskim uśmiechem zapowiadając pyszną zabawę- sorry, ale szyk niezbyt mi się widzi, a może brak przecinka po słowie wiatr…
Otóż z domostwa wyszła- coś mi nie pasuje początek zdania
Splataną ?
I dziewczynka zaczęła- mnie uczono w szkole, że zdań nie powinno zaczynać się od „I”. Sam nikiedy nie stosuję się do tej zasady, ale dotyczy to głównie dialogów- wszak na codzień wiele osób tak mówi.
Matylda czuła się do głębi upokorzona – do głębi czego? Może wystarczy głęboko?
Chciała wcisnąć się w jakiś róg – jaki róg? Długi, centkowany, kręty? Może chodziło raczej o kąt?
utulona własnym szlochem- non capito
oddychała stonowanie – j.w.
Z początku przestraszona –może inny szyk?
na widok przyłączania się do niej- w jaki sposób się przyłączyła
ciężkimi skokami odeszła – skokami oddaliła się – (odejść mogła krokami, ale to truizm)
gwiazdki zaczęły się tlić- te gwiazdki to powinny lśnić, błyszceć, jarzeć itp.
Matylda wyczołgała się w jakieś – odczołgała się w (wyczołgała się z)
Koźlarza- niejednoznaczne, zaznaczyłbym,że chodzi o grzyba, a nie np. o muzykanta
Nie wiem Natalio, czy chciałaś nas przetestować, czy rozstroił cię dłuugi łykend.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...