Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

K.S.RUTKOWSKI

CHOROBA


Dla Violi Małeckiej - "Bielickiej", która chorowała na to samo.

Choroba objawiła się, gdy miałem osiemnascie lat. Stało się to zaraz po naszej przeprowadzce do odziedziczonego po wujku domu na wsi. Otoczonego zielenią, dużego, solidnego budynku, zbudowanego na przełomie wieków, który przez długie lata stał pusty i w którym dopiero wtedy, moi znudzeni miastem rodzice, zdecydowali się zamieszkać.

Dom był piętrowy, miał sześć pokoi i wielki mroczny, zagracony strych. I równie dużą, chłodną i wilgotną piwnicę, wygladającą jak pieczara. Zarówno zakurzony, pełen pajęczyn strych, jak i przepastna, stęchła piwnica, skrywały wiele pogrążonych w mroku tajemnic z przeszłości tego domu, jednak mając osiemnaście lat, byłem już za stary na ich odkrywanie. Z tego właśnie powodu trochę żałowałem, że moi rodzice zdecydowali się przeprowadzić do tego domu tak późno. Dziecięca ciekawość i żądza przygód, miałyby w nim sporo do roboty.

Zająłem jeden z pokoi na piętrze. Stała w nim stara, brzydka, toporna szafa i duże, rzeźbione łóżko z siennikiem wypchanym słomą. Szafy się pozbyłem, ale łóżko pozostało. Po wypróbowaniu okazało się bowiem bardzo wygodne, a prócz tego było najprawdziwszym antykiem.

Pierwsze objawy choroby nie wzbudziły jeszcze moich podejrzeń. Powtarzający się często sen, chociaż bardzo dziwny, nie od razu musi być symptomem choroby psychicznej. Jednak regularność z jaka go śniłem, zaczęła w końcu wzbudzać mój niepokój. Miałem zresztą ku temu powody. Choroba umysłowa w rodzinie mojego ojca nie była niczym niezwykłym, objawiała się między piętnastym, a dwudziestym rokiem życia i kilku moich krewnych doprowadziła nawet do samobójstwa. Obciążony więc takim dziedzictwem, bałem się, że mnie zaczyna dotykać to samo.

Scenerią tego powtarzającego się regularnie snu był mój pokój. Za każdym razem widziałem go spowitego mrokiem i wypełnionego tymi samymi sprzętami, które zajmowały go na jawie. Wyglądało to dokładnie tak, jakbym za każdym razem budził się w nocy i leżąc przyglądał się mu się z ciemności. Był tak bardzo realny. Nawet warunki panujące za śnionym oknem, zawsze wiernie odpowiadały warunkom panującym na dworze akurat w tę noc. Gdy więc w rzeczywistym świecie akurat padało, w sennym także deszcz uderzał o szyby. Jeśli wiał wiatr, we śnie również wiatr wył za oknami. A jeśli w jakiś letni, gorący wieczór zasypiałem przy otwartym oknie, również we śnie było ono otwarte na oścież.

Na początku śniłem ten sen raz na tydzień, ale z czasem zaczął nawiedzać mnie częściej, aż w końcu zacząłem śnić go co noc. Wtedy też przybył mu nowy element. Był nim stojący w kącie pokoju tajemniczy cień.

Wyglądał jak pogrążony w mroku barczysty, niezbyt wysoki mężczyzna. Nieruchomy, milczący. Martwy jak przedmiot, którym, jak czułem, jednak nie był. Wraz z pojawieniem się tego cienia, zacząłem również odczuwać we śnie lęk, który trwał nawet długo po przebudzeniu. Ciało pokrywała mi wtedy gęsia skórka, a ręce drżały , jakbym przed chwilą ujrzał coś przerażającego. Był to już więc symptom choroby, którego nie mogłem zlekceważyć.

Nie wtajemniczając bliskich w swoje problemy, znalazłem dobrego psychiatrę. Nawet jeśli wcale nie byłem chory, uznałem że lepiej jednak podmuchać na zimne. Moja opowieść o dziwnym, powtarzającym się każdej nocy śnie, wyraźnie go zainteresowała. Obiecał mi pomóc.

Rozpocząłem leczenie. Początkowo terapia przebiegała bez użycia medykamentów, polegała na długich i szczerych rozmowach, które miały doprowadzić mojego lekarza do źródeł choroby. Uznał bowiem, że przyczyna tego niepokojącego mnie snu, może tkwić w jakimś przeżyciu z przeszłości, nawet zgoła błahym i uważanym przeze mnie za nieistotne, które jednak mogło otworzyć w mojej psychice wrota do ciemności. Analizowaliśmy więc wnikliwie moją przeszłość, zatrzymując się często na chwilach, jak wydawało mi się, nieważnych dla mojego życia, które jednak psychiatra potrafił powiększyć do rangi wydarzeń dla niego przełomowych, uświadamiając mi ich ukryte sensy i wpływy jakie mogły mieć na moją podświadomość. Jednak ta metoda leczenia (chociaż w pewien sposób odzyskiwałem dzięki niej spokój ducha, przy okazji lepiej poznając swoje wnętrze) nie przynosiła poprawy. Śniony pokój w dalszym ciągu każdej nocy zastępował prawdziwy, a cień tajemniczego mężczyzny wciąż nie spuszczał ze mnie niewidocznych oczu. A nawet nastąpiło pewnego rodzaju pogorszenie. Jeśli kiedyś śniąc ten sen, potrafiłem przespać całą noc, to od kiedy zacząłem się leczyć, nocne lęki, które znacznie się nasiliły, budząc mnie kilkakrotnie w ciągu nocy, rozkładały mój sen na męczace raty.

Wyrażne pogorszenie nastąpiło jednak po kilku tygodniach. Pewnej nocy, ku mojemu przerażeniu, tajemnicza senna postać ożyła i opuściła swój kąt. Narastający strach zbudził mnie akurat w chwili, gdy owa czarna sylwetka zbliżyła się do mnie. I tamtej nocy straszliwie bojąc się tej konfrontacji, do rana nie zmrużyłem już oka.

Następnego wieczoru również bałem się zasnąć. Do póżna oglądałem telewizję, próbowałem czytać. Na samą myśl o śnie, zimny pot wstępował mi na czoło, a po plecach przebiegał dreszcz, tak jakby moja chora dusza wyczuwała czyhające na nią poza jawą niebezpieczeństwo. Jednak nad ranem powieki w końcu uległy zmęczeniu i wszedłem w kolejny etap mojej choroby.

Był najgorszym ze wszystkich. Cień mężczyzny bez twarzy odtąd przez kilkanaście nocy z rzędu zakłócał mój sen, od razu, gdy tylko w niego zapadałem, pojawiał się nad moim łóżkiem i próbował mnie z niego ściagnąć. Nie padały żadne słowa. Każdej nocy wyraźnie czułem tylko jego ręce na swoim ciele, które szarpały mną i potrząsały i którym moja senna postać opierała się jak tylko mogła. Nie czułem, ani nawet nie słyszałem jego oddechu. Była to niema, bezdźwięczna szamotanina. Zwykle budziłem się, gdy byłem już bliski wylądowania na podłodze. Oblany zimnym potem, dyszący ze zmęczenia, jakbym rzeczywiście przed chwilą toczył z kimś walkę. Na tym etapie mojej choroby, trudy nocy zaczęły być widoczne dla innych. Moje wiecznie podkrążone z niewyspania oczy, zaczęły wzbudzać niepokój w moich rodzicach. Nie domyślając się prawdziwego powodu mojego tragicznego wyglądu, zaczęli podejrzewać, że biorę narkotyki.

Psychiatra dał w końcu za wygraną. Bezfarmakologiczne próby wyleczenia mnie nie przynosiły żadnych efektów. Choroba postępowała dalej. Wykańczała mnie, coraz bardziej zbliżając mnie do jawnego obłędu. Musiałem więc zacząć przyjmować lekarstwa.

I właśnie to na moją chorobę okazało się najlepsze. Psychotropy przyniosły mi długo oczekiwaną ulgę. Faszerując się nimi przed snem, na całą noc zapadałem w całkowite, błogie nieistnienie. W myślową, kojącą pustkę. Chemiczne regularne zamraczanie mojego umysłu, okazało się dla niego wybawieniem.

Leki odstawiłem dopiero po dwóch latach, będąc na drugim roku studiów. Zgodnie z zaleceniem lekarza ograniczyłem je już od długiego czasu, aż w końcu odsunąłem je zupełnie. W pierwszy, prawdziwie naturalny od dawna sen zapadłem z ogromnymi obawami, mimo znajdowania się w akademiku, daleko od domu, spodziewając się znowu ujrzeć w nim swój pokój ... Jednak nie ujrzałem go już we śnie nigdy więcej.

Minęło siedem lat. Mam żonę, dwoje dzieci, własne mieszkanie. Wszystko układa mi się jak najlepiej. Jestem zdrowy, szczęśliwy ...

Kilka dni temu odwiedziła nas moja kuzynka ze strony matki. Przed laty często odwiedzała wiejski dom moich rodziców, a od kiedy podjąłem studia, przyjeżdżając tam zawsze zajmowała mój pokój. Po przygotowanej przez żonę pysznej kolacji i rozluźniającej lampce wina, prosząc żeby się tylko z niej nie naśmiewać i czasami nie uznać jej za jakąś wariatkę, opowiedziała nam o przedziwnym, powtarzającym się śnie, który miewała ilekroć zamieszkiwała w moim pokoju na piętrze. Śniła o tym właśnie pokoju, z męskim cieniem stojącym w kącie.

Opublikowano

Czy ostatnie zdanie nie powinno być w trzeciej osobie? Ja bym poza tym je usunął - niepotrzebne, a tylko odbiera końcówce trochę smaczku.

Całość dobra, intryguje. Styl niezbyt wyszukany, niemniej do formy się przyczepić nie mogę - biegły z Ciebie rzemieślnik. Świetny pomysł, choć wkleciłbym tu trochę dialogów. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że opowiadanie traci na takim suchym, sprawozdawcym ujęciu.

Ode mnie 6 i 7.

Opublikowano

wypchanym słomom = Krzyś, no...... słomą

pojawiając się nad moim łóżkiem i próbując mnie z niego ściągnąć = nie nie, pojawiając się nad moim łóżkiem próbował mnie z niego ściągnąć

całość utrzymana w stałej narracji a ostatnie zdanie to co? To chyba ta kuzynka miała wypowiedzieć owe słowa, czyli jakoś inaczej (chyba) trzeba by to zapisać.

interesujące opowiadanko, ale zakończenie lekko rozczarowuje. Nie tyle wyjście z choroby, bo to całkiem sprawne i pozytywne, ile ta kuzynka jakaś taka, na doczepkę, moim zdaniem.

Opublikowano

interesujące, wręcz hipnotycznie wciągające. Mimo, że nie zamierzałam przeczytać, pobieżnie tylko rzucając okiem, pochłonęło mnie bez reszty. I wciąż o tym myślę...
Ostatnie zdanie spoko.
pozdrowienia

Opublikowano

jay jay - juz nie powinno byc problemu z kodowaniem. aksja - sny to wazna częśc mojego zycia. ja naprawde wierze ze to w nich dotykamy nieznanego, przekramy metafizyczne granice. to wcale nie głupi pomysł , zeby poswiecac im wiecej uwagi.
,

Opublikowano

Przykro mi, ale tym razem nie byłem zachwycony. Pomysł jakby znany z licznych horrorów, ale nie o to chodzi. Niestety kuleje trochę narracja. Znalazłem ponadto kilka błędów, lub nienajszczęśliwszych (według mnie) sformułowań:
przełomie wieku –wieków
I równie dużą- zdanie od „I”- podpowiadam: Miał ponadto…
tego domu… do tego domu tak późno- może „doń”
starodawna- a nie wystarczy „stara”?
sennikiem –siennikiem
z jaka –z jaką
choroba psychiczna… zdarzała się bardzo często- a może jednak ostrożniej w rodzaju „nie była niczym niezwykłym”
warunki panujące za wyśnionym oknem- śnionym (wyśniony to to samo, co wymarzony, upragniony)
Nie wtajemniczając nikogo w swoje problemy – „nikogo” zamie na „bliskich”- kogoś jednak wtajemniczyłeś
mojego życia, które jednak mój psychiatra –mojego… mój
Wyśniony pokój- patrz wyżej
Ściagnąć – ściągnąć
Bezfarmakologiczne –neologizm, oddający jednak istotę rzeczy – mnie jednak niezbyt się podoba
sposoby wyleczenia – sposoby leczenia, bądź próby wyleczenia
Wykańczała mnie, coraz bardziej zbliżając się do jawnego obłędu.- choroba zbliżała się do obłędu, czy ty? Sprecyzuj

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • a woło pałac cała połowa  i krowa a worki 
    • Facet to ma w życiu przerąbane. Uchodzi za chuligana lenia itp. Przejawem tych uprzedzeń jest dowcip: „Gdzie można znaleźć idealnego mężczyznę? Takiego, który chodzi spać o 21.00, wstaje o 6.00, sam ścieli swoje łóżko? W więzieniu.” Kiedyś to słyszałem, a niedawno znalazłem to znowu w internecie. I czuję się przez taką narrację trochę dyskryminowany jako mężczyzna. I dlatego zacząłem się zastanawiać, czy nie może to dotyczyć także idealnej kobiety… . Aż w końcu sam doświadczyłem, jak to może być za sprawą … mojej żony.   Z Agnieszką jesteśmy małżeństwem od trochę ponad trzech lat. Ja mam lat 37, jestem bibliotekarzem i nauczycielem akademickim, Agnieszka ma 30 lat i jest dziennikarką. Nie żebym chciał uchodzić za takiego całkiem „grzecznego chłopczyka”, ale to jednak moja małżonka ma większe skłonności do lekkomyślności i ... do alkoholu. Nie, żeby była alkoholiczką albo pijaczką, ale jednak, jak to się mówi, „lubi sobie wypić”. O tej jej lekkomyślności mogą opowiedzieć coś ci, którzy poznali jej styl jazdy samochodem. Ja natomiast doświadczyłem tego jej podejścia do życia, kiedy gdzieś razem szliśmy, ja stawałem na czerwonym świetle, a ona, jak gdyby nigdy nic, właziła na jezdnię. Dzieci, póki co, jeszcze nie mamy. I dlatego miałem nadzieję, że uda mi się Agnieszkę przed pojawieniem się naszego pierwszego dziecka trochę wychować w kierunku nieco bardziej odpowiedzialnego zachowania. Aż zdarzyło się coś, co mnie w znacznej mierze wyręczyło w tych wysiłkach wychowawczych.   Któregoś wiosennego wieczoru Agnieszka była na imprezie urodzinowej swojej redakcyjnej koleżanki. Wszystkie dziewczyny miały wypite i dlatego oczywiście pod koniec imprezy zostały wezwane taksówki. Kiedy jedna z taksówek mocno się spóźniała, moja Agnieszka, będąc w stanie zdecydowanie nietrzeźwym, uparła się, żeby koleżankę, dla której była przeznaczona ta spóźniająca się taksówka, podwieźć do domu samochodem gospodyni przyjęcia. Ponieważ moja żona w stanie upojenia alkoholowego stawała się bardzo stanowcza, natomiast dziewczyna, u której była impreza, pod wpływem alkoholu popadała w stan daleko idącego zobojętnienia, mojej żonie udało się wyciągnąć od niej kluczyki od samochodu i tak zaczęła się feralna jazda.   W stanie nietrzeźwym Agnieszka nie była w stanie jechać prosto i tak zjechała na lewy pas i uderzyła w bok samochodu stojącego przy lewym pasie jezdni, w którym nikogo nie było. Była to bardzo mała ulica, na której nie było prawie żadnego ruchu, znalazł się tam natomiast przypadkowo patrol drogówki, który bez najmniejszego problemu podjął czynności, ponieważ Agnieszka po tej kolizji nawet nie próbowała dalej jechać. No i okazało się, że miała 0,6 promila we krwi i dlatego sprawa trafiła do sądu, który był nieubłagany. Pomimo starań obrońcy Agnieszki, żeby sąd orzekł karę w zawieszeniu, moja żona została skazana na sześć miesięcy bezwzględnego pozbawienia wolności za jazdę w stanie nietrzeźwym. Sędzia, mężczyzna na oko w wieku przedemerytalnym, argumentował, że lepiej za pierwszym razem stosunkowo surowo ukarać i w ten sposób dać wyraźny sygnał zarówno oskarżonej, jak i całemu społeczeństwu, jak bardzo niebezpieczne jest takie zachowanie i w ten sposób powstrzymać rozwój szkodliwych skłonności u podsądnej. Pan sędzia był poinformowany o mandatach, jakie Agnieszka dostała nie tak dawno temu za przekroczenie prędkości i przechodzenie na czerwonym świetle. Przekonywał w uzasadnieniu, że Agnieszka wymaga bardziej intensywnego wysiłku wychowawczego, niż byłoby to możliwe w warunkach wolnościowych. Najwyraźniej argumentacja sędziego przekonała Agnieszkę, bo zrezygnowała z odwoływania się od wyroku. Wyrok się uprawomocnił i po jakimś czasie Agnieszka dostała wezwanie do zakładu karnego.   Tego dnia, kiedy Agnieszka udawała się do więzienia, żeby odbyć karę, ja nie miałem czasu jej odprowadzać. Pożegnaliśmy się rano, jak zwykle, szybkim całusem. Potem, przez następne dwa tygodnie, kontaktowaliśmy się ze sobą przede wszystkim telefonicznie. Ale te rozmowy telefoniczne były raczej zdawkowe. Aż wreszcie po dwóch tygodniach doszedłem do wniosku, że w zasadzie nic o tym nie wiem, jak Agnieszka w tym więzieniu żyje i zacząłem myśleć o jej odwiedzeniu. Nie, żebym się o Agnieszkę bał… To nie było w stylu naszego małżeństwa, żeby się bać o siebie nawzajem. Po prostu byłem ciekaw, a nawet bardzo ciekaw, jak tam leci u żony. O więziennictwie, także tym dla kobiet, miałem bardzo blade pojęcie. Jakieś tam migawki w telewizji, jakieś newsy ze zdjęciami w internecie, kiedyś może jakiś reportaż, ale poza tym nic… A więc tym bardziej byłem ciekaw, jak tam teraz wygląda.   Tym bardziej byłem ciekaw, jak to jest w takim więzieniu dla kobiet, że Polska się bardzo mocno zmieniała. Po kolejnych przejściach politycznych w zasadzie całkowicie załamał się system pookrągłostołowy. Budowanie wpływów sił globalistycznych, jakie nam towarzyszyło od początku transformacji ustrojowej na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych XX wieku, a może i wcześniej, zostało przerwane, a jego efekty w znacznej mierze zniweczone, chociaż nie wszyscy to otwarcie przyznawali. W debacie publicznej główne siły polityczne zaczęły otwarcie negować ideę doganiania przez Polskę dobrobytu, czy to krajów zachodniej Europy, czy Ameryki Północnej, czy też jakichkolwiek innych tzw. krajów wysokorozwiniętych. Zaczęto nawet w dyskusji głównego nurtu negować ideę wzrostu gospodarczego! Coraz częściej zaczęto natomiast głośno domagać się własnej polskiej drogi w sprawach nie tylko polityki gospodarczej, ale wręcz rozwoju cywilizacyjnego. To wszystko byłoby podawane w otoczce ideowo-politycznej będącej mieszanką zarówno pierwiastków chrześcijańsko-demokratycznych i konserwatywnych, jak i radykalnie lewicowych, przy czym w tym wypadku kojarzenie radykalnej lewicy z ruchem LGBT jest błędem. Zarówno Unia Europejska, jak i Stany Zjednoczone straciły w naszej polityce zagranicznej w znacznej mierze na znaczeniu, czemu, wbrew temu, czego można by się spodziewać, nie towarzyszył wzrost znaczenia dla Polski takich mocarstw, jak Chiny i Rosja. Raczej Polska wzmacniała swoje relacje z chrześcijańskimi krajami tzw. Globalnego Południa, a na gruncie europejskim oczywiście z krajami Międzymorza. Wszystkie znaczące siły polityczne uznały za strategiczny cel daleko idącą autarkię gospodarczą Polski. Dla polityki gospodarczej oznaczało to wzmożony interwencjonizm państwowy, który w znacznej mierze wyparł międzynarodowe koncerny z polskiego rynku, w których miejsce weszły przedsiębiorstwa państwowe, oraz wzmocnienie pozycji małej i średniej przedsiębiorczości, między innymi przez zagwarantowanie w konstytucji, że daniny takie, jak składki zusowskie muszą być proporcjonalne do dochodu danego przedsiębiorstwa. Poza tym zniesiono wszystkie restrykcje odnośnie uprawy konopi, czy to naszych rodzimych, czy też indyjskich. W ogóle co rusz wychodziły na jaw różne globalistyczne układy, którymi Polska była dotychczas zniewolona i teraz nasz kraj je wypowiadał. Mógłbym jeszcze długo opowiadać o tym, jak Polska z dnia na dzień robiła się coraz bardziej autarkiczna, demokratyczna, chrześcijańska, prospołeczna i wolnościowa zarazem, jak porzucała zglobalizowany i oligarchiczny kapitalizm, ale nie o tym chcę tu opowiadać. Musiałem jednak zrobić ten wtręt, bo żadne małżeństwo i żadna miłość nie istnieje w próżni społeczno-politycznej. O więziennictwie w tej naszej nowej, polskiej, coraz bardziej odległej od mieszczańskiego społeczeństwa konsumpcyjnego rzeczywistości też była mowa. Miało ono mieć funkcję coraz bardziej moralizującą. Padały wręcz takie określenia, że zakład karny powinien być, jak klasztor. Co z tego jednak dokładnie miało wynikać, nie miałem za bardzo pojęcia. W końcu człowiek nie może zajmować się wszystkim…   A więc, wracając do sprawy odwiedzin u Agnieszki, zadzwoniłem do zakładu karnego i spytałem się, kiedy mogę odwiedzić żonę, a następnie wziąłem na ten dzień wolne w pracy. Żeby dotrzeć więzienia, gdzie Agnieszka odbywała karę, trzeba było jechać około godziny PKSem do miejscowości położonej nieopodal naszego miasta. Zaplanowałem podróż odpowiednio wczesnym autobusem, żeby mieć zapas czasu i wyszedłem z domu odpowiednio wcześnie, żeby kupić bilet na autobus w kasie. Jeżeli jakaś zmiana w kraju rzucała się szczególnie w oczy, to stosunkowo duża liczba żołnierzy na ulicach. Zarówno pojedynczych żołnierzy, jak i żołnierzy w zwartych formacjach i to w dosyć różnym wieku. Szeregowi w wieku 50+ nie byli niczym nadzwyczajnym. W ramach prosuwerennościowych reform w miejsce obowiązku obrony ojczyzny przywrócony został powszechny obowiązek obrony. Jakkolwiek nie została odwieszona zasadnicza służba wojskowa, to jednak stworzono taki system ćwiczeń wojskowych, że w zasadzie żaden w miarę zdrowy i sprawny face między 19 a 55 rokiem życia nie mógł się od tego wywinąć. No i żebym nie zapomniał: dotychczasowa kategoria D została z automatu zamieniona na kategorię A. Kto może w czasie wojny iść do wojska, ten może i w czasie pokoju – taka była oficjalnie głoszona logika. Ja też dostałem wezwanie na ćwiczenia i miałem się stawić do jednostki za dwa tygodnie. Przezornie zacząłem znowu biegać, robić pompki, wspinać się itd. Chodziły słuchy, że starszym rocznikom rezerwy mogą nawet dawać większy wycisk, niż młodemu wojsku, żeby takiemu n.p. czterdziestoośmiolatkowi na „dzień dobry” wybić z głowy jakiekolwiek myśli, że jest już stary, że to „już nie te lata”, itd. Trochę nawet rozumiałem takie myślenie. Oby tylko nie przegięli w tym kierunku…   Podczas całej tej podróży do Agnieszki musiałem się zająć myśleniem o właśnie takich i nieco innych sprawach, oglądaniem otoczenia, żeby się jakoś wyluzować, no bo jednak napięcie we mnie było. Pierwszy raz udawałem się do takiego miejsca, jak więzienie, które kojarzy się mimo wszystko raczej negatywnie, a w takim miejscu była właśnie moja żona… Po opuszczeniu autobusu i dotarciu do zakładu karnego, zostałem, po okazaniu dowodu osobistego, tam wpuszczony i zaprowadzony do pokoju, gdzie usiadłem na jednym z krzeseł i czekałem na Agnieszkę. Na ścianie wisiał jakiś regulamin, a nad nim nasz herb państwowy, orzeł biały w formie znanej z czasów PRL i Trzeciej Rzeczypospolitej, tyle, że z koroną zamkniętą z krzyżem na górze – efekt ostatnich prosuwerennościowych zmian. Nad wejściem wisiał krzyż. Po kilku minutach usłyszałem na korytarzu kroki – jedne bardziej ciche, inne bardziej klekoczące. Po chwili funkcjonariuszka wprowadziła Agnieszkę. „Macie Państwo godzinę czasu na widzenie”, powiedziała łagodnym głosem strażniczka. Ja na widok Agnieszki poderwałem się z krzesła, wymieniliśmy parę szybkich całusów, a następnie siedliśmy na krzesłach. „Jak tam, Marek, dajesz sobie radę beze mnie”, rozpoczęła Agnieszka rozmowę z radosnym uśmiechem na twarzy. „Jak zawsze wtedy, kiedy ciebie nie ma w domu” odpowiedziałem z lekką nutą obojętności, żeby z góry uciąć wszelkie sugerowanie mi jakiejś męskiej niezaradności. „Lepiej to ty powiedz, co tam u ciebie nowego. Widzę , że masz nową kreację...” powiedziałem do Agnieszki z lekkim ironicznym uśmiechem o delikatnym odcieniu złośliwości. „A co, podoba ci się” odparła Agnieszka rezolutnie, nie dając się poirytować. Ja się dalej przyglądałem tej jej „nowej kreacji”, która, sądząc po literach „ZK”, czyli „zakład karny” na piersi, była ubraniem więziennym mojej żony. Agnieszka ubrana była w zieloną drelichową kurtkę, w drelichową spódnicę tego samego koloru, a na nogach miała białe drewniaki. Mniej więcej takie, jakie dziewczyny nosiły latach 90. XX wieku, z tyłu otwarte z przodu zamknięte, tyle, że bez paska w poprzek stopy, natomiast biały wierzch każdego drewniaka po tej stronie, gdzie się wkłada stopę, miał niebieski margines. Ponadto na białym wierzchu każdego drewniaka widniały czarne litery ZK. Na głowie Agnieszka miała natomiast zawiązaną białą chustkę, spod której wystawał kawałek warkocza. „ Czy mi się podoba...” powiedziałem lekko zalotnie. „Jakoś tak staromodnie...” „No bo mamy konserwatywną rewolucję, to i ubrania więzienne są bardziej staromodne” odparła Agnieszka z lekką nutą ironii. „ Jakoś tak skromnie, wręcz siermiężnie wyglądasz...” powiedziałem. „No bo więźniarki powinny wyglądać skromnie. To właśnie przez brak skromności dziewczyny schodzą często na złą drogę. Ja jestem tego akurat przykładem” odrzekła moja żona teraz lekko zamyślona. „A możesz też chodzić we własnych ciuchach” drążyłem dalej temat. „No właśnie nie. I dlatego przypomnij mojej mamie, żeby mi tu żadnych ubrań i żadnej bielizny nie przysyłała, bo i tak tego nie mogę tu nosić. Jeszcze nie tak dawno temu te zasady nie były aż takie surowe. Ale teraz... Sam pewnie słyszałeś… Więzienie ma być jak klasztor...” Nasza rozmowa, która rozpoczęła się w radosnej atmosferze spowodowanej spotkaniem po dłuższym czasie, teraz stała się bardziej poważna. Mimo to, delikatny uśmiech nie schodził z twarzy Agnieszki. Ja byłem coraz bardziej ciekawy i dlatego drążyłem sprawę ubioru Agnieszki coraz bardziej. „A chustka na głowie to obowiązkowa?” „Tak, obowiązkowa. Musimy ją nosić właściwie wszędzie. Szczególnie na widzeniach. Co najwyżej w celach nam to odpuszczają.” Mówiąc to schowała wystający kawałek warkocza pod chustkę. „Dziewczyny lubią prezentować swoje fryzury. Dlatego za karę zabrania się im tego” powiedziała Agnieszka i zaśmiała się. Więzienny strój Agnieszki nie przestawał mnie intrygować. „A te twoje drewniaki...” zacząłem drążyć, „dawno już takich butów nie widziałem”. „No i właśnie o to chodzi, żebyśmy tu wyglądały niemodnie” usłyszałem z ust Agnieszki. „Mamy wyglądać skromnie i siermiężnie, żeby nas w ten sposób odciągać od współczesnego konsumpcjonizmu.” „A te drewniaki to twoje jedyne buty” dopytywałem dalej. „No nie całkiem. Te tutaj to nosimy wewnątrz budynku, a jak wychodzimy na zewnątrz to zakładamy takie same, tylko z czerwonymi literami ZK. I to są wszystkie buty, które nam wolno nosić.” Po chwili dodała: „Trochę ciężko tak chodzić cały dzień w tym twardym obuwiu, ale co tam… Dajemy radę...Wychowawczyni nam zawsze powtarza: Jak dawniej dziewczyny z biedoty w czymś takim chodziły, to wy też możecie”. „A tak w ogóle, to mamy tu żyć ascetycznie, jak zakonnice” dodała po chwili z fikuśnym uśmiechem. „Niedawno zresztą kodeks karny wykonawczy został uzupełniony o taki zapis. Dokładnie go teraz nie zacytuję, ale tak mniej więcej to brzmi...” wyjaśniła po chwili. To ostatnie stwierdzenie Agnieszki zrobiło nam mnie największe wrażenie. A więc ta medialna retoryka, że więzienie ma być jak klasztor, to jednak nie był pic na wodę. Mamy XXI wiek, a jednak władza wprowadza zakładach karnych jakieś porządki kojarzące się z jakąś dawno minioną epoką. Przez chwilę rozmarzyłem się… Zapatrzyłem się w Agnieszkę. Zacząłem w niej widzieć taką zakonnicę „na czas określony”, taką niesforną dziewuchę zamkniętą za karę w „klasztorze”. Popołudniowe słońce i zazielenione gałązki drzew zaglądające przez zakratowane okno tworzyły jakąś taką romantyczną atmosferę… Nie wiem, jak długo się tak wpatrywałem w Agnieszkę. W każdym razie po jakimś czasie usłyszałem jej pogodny i jednocześnie rezolutny głos: „Marek, obudź się. Nie mamy aż tak dużo czasu. Może porozmawiamy jeszcze o czymś innym. Nie tylko o więzieniu. Co tam na przykład u mojej mamy?” „U twojej mamy? Ach nic takiego...Oczywiście się bardzo przejmuje tym, że ty tutaj jesteś. Powiedziałem jej, że jadę do ciebie, więc kazała, żebym zaraz potem zadzwonił do niej.” „Przyzwyczai się” odpowiedziała Agnieszka wyluzowanym głosem. „A tak w ogóle to życie toczy się, jak zawsze. To lepiej ty opowiedz jeszcze coś o tym, jak tutaj, za kratami, życie wygląda. Nie boisz się żadnej ze współwięźniarek?” „No co ty” usłyszałem w odpowiedzi. „Wszystkie dziewczyny tutaj są w porządku. Zresztą to wygląda tak, że na początku więźniarka jest w pojedynczej celi, a potem, w czasie, kiedy cele są otwarte i możemy się swobodnie poruszać po oddziale, poznaje inne więźniarki i dziewczyny dobierają się, jaka z którą by chciała siedzieć w celi.” „Ale opowiedz mi trochę, co tam w szerokim świecie” dodała po chwili. „Bo my tutaj mamy tylko godzinę czasu dziennie, żeby skorzystać, czy to z internetu, czy z telewizji, czy z radia. A tak poza tym, to same gazety. Widzisz, to jeszcze jeden element tej ascezy.” No i zacząłem Agnieszce przekazywać różne informacje społeczno-polityczne, aż w końcu usłyszeliśmy miły, łagodny głos funkcjonariuszki: „Proszę państwa, musimy kończyć.” Wstaliśmy więc oboje z krzeseł, Agnieszka z radosnym spojrzeniem wyściskała mnie, ja ją zresztą też. Następnie żwawym krokiem ruszyła razem z funkcjonariuszką do wyjścia. Przed wyjściem spadł jej ze stopy więzienny drewniak. Agnieszka żwawym ruchem wsadziła stopę z powrotem do drewniaka, obróciła się szybko w moim kierunku i z rozpromienioną twarzą posłała mi całusa. Następnie funkcjonariuszka z Agnieszką zniknęły mi z oczu. Na korytarzu słyszałem jeszcze łagodne odgłosy kroków strażniczki oraz trzaskanie więziennych chodaków mojej żony.   Rozmarzony opuściłem pokój widzeń, a następnie teren zakładu karnego. I byłem taki rozmarzony najpierw w drodze z więzienia do autobusu, potem podczas jazdy autobusem, a potem w drodze z autobusu do domu. Wokół siebie widziałem ludzi mniej lub bardziej modnie ubranych, a tam za murami więziennymi moja żona praktykowała jakiś ideał ascezy chyba na miarę jakiejś innej epoki...Może ta epoka miała dopiero nadejść? Zafascynowało mnie, że moja żona, dotąd imprezowa dziewczyna, najwyraźniej odnalazła się w tym, jakże innym od jej dotychczasowego życia, świecie. Jako dziennikarka pragnęła doświadczać tego, co nowe, niezwykłe. Ale może był jeszcze jakiś inny powód. Na przykład jej pochodzenie szlacheckie. Myślę, że w Polsce, gdzie odsetek szlachty był stosunkowo duży, wiele osób może wywodzić się ze szlachty i o tym nie wiedzieć, ale akurat w rodzinie Agnieszki pamięć o tym była żywa. Tak sobie myślałem, że przecież szlachta to stan wojskowy, którego etos nastawiony jest na poszukiwanie przygód, a nie na drobnomieszczańską stabilizację. Agnieszka dotąd szukała przygód w imprezowym życiu, a teraz tę więzienną rzeczywistość także zaczęła traktować jako przygodę. I chyba ten jej sarmacki indywidualizm nie pozwalał jej traktować pobytu w zakładzie karnym tak, jak to nakazywały w znacznej mierze akceptowane normy społeczne: czyli jako czegoś wstydliwego, jako swego rodzaju dziury w życiorysie. Takie luźne i nie aspirujące do ścisłości myśli towarzyszyły mi podczas drogi od Agnieszki do domu. Po opuszczeniu autobusu spojrzałem na mój telefon komórkowy i zauważyłem, że teściowa próbowała się do mnie dodzwonić. Żeby nie zaczynać pod koniec dnia jakiejś długiej rozmowy, wysłałem teściowej tylko SMSa: „U Agnieszki wszystko w miarę w porządku. Porozmawiamy jutro. Marek.” Chociaż bałem się, że po takim dniu pełnym przeżyć trudno mi będzie zasnąć, to jednak dobra lektura szybko sprowadziła na mnie sen. A kiedy spałem były sny. Na przykład, jak Agnieszka zdejmuje kolorową sukienkę i szpilki i zakłada zieloną więzienną spódnicę i drewniaki...
    • @Nata_Kruk Dziękuję, pozdrawiam. 
    • @wierszyki Znajomość elfich obyczajów chyba nie jest powszechna:) Dziękuję. 
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Jestem przygotowany. Mam cukier, sól, mąkę, czekam aż piękna sąsiadka wpadnie coś pożyczyć :) :) :) Przyznaję, że potrafisz tchnąć dobrym humorem. Dzięki za odwiedziny :)
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...