Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Raz włóczyłem się pośród labiryntu pasaży 

W ten wiosenny, rozpustny, wonny od fiołków dzień 

Błądził wzrok gdzieś po lampach, tonął w przesycie zdarzeń

Aż dojrzałem, złapałem - znane drzwi z dawnych śnień 

 

Zaskoczenie niemałe - drzwi mnie wpuścić nie raczą 

Jakby chciały zawalczyć, pójść od zaraz w zawody 

Opór wreszcie zdusiłem, nieomalże już płacząc 

Cel mych tęsknot ujrzałem, rad omijając kłody 

 

Tutaj drugie zdumienie - wokół gorąc, stęchlizna 

Czyżbym dotarł do rzeźni, nie do Edenu wrót? 

Jakiś chłop gadał sprośnie coś o damskich bieliznach 

Inny, w wódki amoku, machnął i... butlę stłukł 

 

Obok tłumek staruszków, chwiejnie pion trzymających 

Tuż przy sali kąciku podjął dyskusji ciąg

Syczą, jęczą do siebie - wnet lica rozmarzone

Brudne rączki zaś liczą rosły banknotów stos 

 

Nagle rozległ się jazgot - zaczął wódz Ich perorę 

Wyklął wszystkich i wszystko - światu splunął wprost w twarz 

Wrogów bractwa porównał z piekieł czarcim upiorem 

Z każdą chwilą nasłuchu w serce wlewał się jad 

 

Otrząsnąwszy się nieco wodą ręce obmyłem 

Głos potworny z mej głowy ani myślał pójść precz 

Lecz ciekawość wciąż rosła - stoi przy mnie osiłek 

Pytam więc najdyskretniej - cóż to, jakiż w tym sens? 

 

On odburknął - Pan nie wie? Toż to bal polityków 

Przecież to są wyścigi - w machinacjach - na czas! 

Wreszcie jasność się stała - raj zdał się bliskim szynku 

Cóż... nie myśląc już wiele, nogi wziąłem za pas! 

Opublikowano

bardzo podoba mi się tytuł, pojęcie 'szemrany' to dzisiaj rzadki rarytas ;)

Reszta przypomina trochę atmosferę i bal/raut z "Nikodema Dyzmy",

ze słynną sałatką, której tutaj trochę mi zabrakło, jako dobrej puenty.

Ale 'czyta się' całkiem nieźle.

Pozdrawiam.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @infelia Ojejku, jak miło :))))  Ale mi niestety natchnienie ostatnio nie służy,  za późno chyba :)))   Umykam do spania :)   Dobrej nocy :)))   Deo 
    • @Deonix_  Dzięki za lekturę. Podziel się próbką swojego wiersza, który trzymasz w zanadrzu... a ozłocę Cię pogodą ducha...
    • @Berenika97 Pewnie będzie cd. Ciekawe co było dalej :)
    • @infelia No wybacz, zapomniała ja...  Oprawa muzyczna również oczywiście wskazana :)   D.
    • To było w pierwszej klasie. Święta - nie pamiętam już, czy Wielkanoc, czy Boże Narodzenie - ale wiem, że jechaliśmy do dziadków. Mama, tata, moi bracia i ja - całą rodziną, nocnym pociągiem, tym sypialnym. Ach, jaka to była atrakcja! Przedziały z łóżkami, wszystko pachniało inaczej niż zwykle. Spałam na górnym łóżku, cicho słysząc stukot kół i rozmowy zza ściany. Dziadkowie mieszkali w Łodzi, na Piotrkowskiej, w starym piętrowym domu. Klatka schodowa była ciemna i pachniała kurzem - trochę się jej bałam, a trochę lubiłam ten dreszczyk. Dziadkowie mieli piec kaflowy, starą kredensową kuchnię i mnóstwo zakamarków, w których można było buszować. I właśnie tam, w jednym z zakamarków, trafiłam na skarb. To nie były zwykłe koraliki. Nie takie z plastiku, sklepowe. Te były... inne. Koraliki zrobione z wysuszonych ziaren ogórka, zafarbowane - chyba atramentem - i nawleczone na nitkę. Niby byle co, a dla mnie to było coś absolutnie wyjątkowego. Takie korale, jakie mogły mieć tylko lalki z baśni, albo bardzo eleganckie panie. Zapytałam babcię, czy mogę je sobie zabrać. - Ależ dziecko, to przecież byle co… Ale jak ci się podobają, to bierz - powiedziała, machając ręką. Więc je wzięłam. Zawinęłam w papier i schowałam do kieszonki. I już wiedziałam, co z nimi zrobię. Dam je pani Bogusi - mojej wychowawczyni. Ona była taka ciepła, elegancka, mówiła do nas miękko i z uśmiechem. Bardzo ją lubiłam. Dam jej w prezencie. Następnego dnia w szkole podeszłam do niej i wręczyłam zawiniątko. - To dla pani - powiedziałam dumnie. Pani Bogusia rozwinęła papier, spojrzała na moje korale i… uśmiechnęła się. - Ojej, jakie śliczne! - powiedziała. - Dziękuję, Alu - i pogłaskała mnie po głowie. Byłam przeszczęśliwa. Tylko... przez następne dni wypatrywałam ich na jej szyi. No bo jak to - skoro śliczne, skoro prezent - to przecież powinna nosić, prawda? Ale nie nosiła. Mijały dni. Mijały tygodnie. A ja codziennie patrzyłam. Aż w końcu, któregoś dnia nie wytrzymałam i... zapytałam. Przy całej klasie. - Proszę pani, a dlaczego pani jeszcze nigdy nie ubrała moich korali? Zapadła cisza, wszyscy spojrzeli na panią Bogusię. A ona się tylko uśmiechnęła - tak jak to tylko ona potrafiła  - i odpowiedziała: - Wiesz, Alu… nie mam jeszcze sukienki do nich. Ale jak kupię, to od razu założę. Uśmiechnęłam się. I z jakiegoś powodu - bardzo się wtedy ucieszyłam. Dzisiaj, kiedy sobie to przypominam, robi mi się ciepło na sercu. I trochę wstyd. Nie wiedziałam wtedy, co to znaczy „wstyd”. Dopiero po latach zrozumiałam, że ta sukienka - to było najpiękniejsze wyjście z sytuacji, jakie mogła mi dać. I do dziś, kiedy patrzę na dzieci, które wręczają komuś coś zrobionego z miłości - zawsze widzę te moje ogórkowe korale. I uśmiech pani Bogusi.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...