Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Plaga


Rekomendowane odpowiedzi

`

Nikt dobrze nie wie, jak się to zaczęło.
Niektórzy twierdzili, że przyszły ze wschodu, z Rosji i Ukrainy: to przecież zawsze były niebezpieczne kraje, tyle lat Sowieci okupowali nasze ziemie, a teraz zjeżdżają się tu chmary Ruskich, prawdziwa szarańcza, i zabierają nam pracę, podrywają nasze kobiety. To na pewno ich wina, brudne robole w waciakach, w jakimś tym ich Czarnobylu się zmutowały i teraz atakują nasz piękny kraj, skurwysyny.
Inni doszli do wniosku, że to robota międzynarodowego terroryzmu, który jest plagą naszego ledwo rozpoczętego stulecia: zmienili taktykę, te obrzydliwe Araby, na lotniskach są teraz straszne kontrole, przewieźć jakąś bombę to naprawdę sztuka, wzięli się za sposób i skończyli z samobójstwami, z marnotrawieniem swych sił zbrojnych i zrobili to, wyhodowali je w ściśle tajnych laboratoriach na środku pustyni. Nie na darmo Amerykanie chcieli sprać śmierdzielom tyłki, podejrzewali, że mają biologiczną broń, ale nawet w najśmielszych snach nie wyobrażali sobie, jaką.
Jeszcze inni podejrzewali sabotaż samych obywateli naszego kraju; ci byli związani z jednym dominikańskim centrum do zwalczania sekt. Księża dominikanie mieli gotowy przepis na to, kto jest odpowiedzialny za plagę, skarżyli się jedynie na to, że media ich ignorują, bo zaproszono ich tylko do jednego programu telewizyjnego, i to w godzinach najmniejszej oglądalności, to znaczy o w pół do czwartej rano. Grzmieli więc na alarm we własnych czasopismach i dziennikach, wszystkiemu winne są sekty, głosili, wszystkie sekty naszego kraju połączyły swe siły w walce przeciwko świętemu kościołowi katolickiemu, powszechnemu i jedynemu, a żeby spełnić własne przepowiednie końca świata i przeciągnąć na swoją stronę więcej owieczek, wyhodowały to świństwo, ten zbrodniczy nowy gatunek i puściły go w świat.
Jeden bardzo radykalny ksiądz, proboszcz parafii św. Bartłomieja, twierdził nawet, że tak naprawdę za wszystkim stoi Antychryst. Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię, koniec jest bliski, a diabeł przejął rządy!
Ów ksiądz, pomimo delikatnego sprzeciwu kurii, zaczął zwoływać wiernych do swej parafii, aby przygotowali się do końca świata i uchronili się przed fałszywymi prorokami, jak przed nimi ostrzegał już św. Jan Ewangelista. I ludzie zaczęli montować w przydomowych warsztatach drewniane krzyże, niektóre pięknie wyrobione, inne z nieheblowanych desek, niektóre eleganckie i małe, inne wielkie jak kościelna brama. Ci sami obywatele, którzy jeszcze przed paroma dniami byli spokojnymi księgowymi i urzędnikami, nauczycielkami i biznesmenami, teraz wyruszyli z drewnem na plecach na pielgrzymkę swego życia. Z narażeniem życia wlekli się wzdłuż szos i autostrad, mijani przez przerażone kordony policji i ratowników, nie chronieni niczym przed plagą, nawet głupią folią. Mieli przed oczyma tylko jeden cel, parafię św. Bartłomieja, którą wybrał sobie Pan na swe powtórne przyjście. Wielu z nich zginęło po drodze, bo ludzie mordowali bliźnich nawet dla kawałka chleba. Ci zaś pielgrzymi, którzy przeżyli, widzieli zmasakrowane ciała pechowych współbraci leżące na poboczu, ogryzione do kości. Niektórzy przerażali się tym widokiem tak bardzo, że w panice uderzali pięściami w szyby stojących w gigantycznym korku samochodów. Czasem ktoś odważny, albo do głębi przejęty filozofią egzystencjalną pozwolił im wsiąść, ale jeśli na niebie pojawiła się już ciemna chmura zwiastująca nieszczęście, nikt przy zdrowych zmysłach nie otwierał drzwi. Pielgrzym mógł tylko patrzeć jak się zbliżają, maleńkie i wygłodniałe, jeden organizm i jedna masa, mógł podziwiać ich obojętne piękno, dopóki nie wygryzły mu oczu.
Zaczął panować głód i międzynarodowa pomoc zmierzała masowo do naszego kraju; wielkie ciężarówki pełne paczek z jedzeniem, które przerażeni kierowcy porzucali tuż za granicami. Rzadko który konwój dostał się do potrzebujących, większość zapasów zjadały one, przegryzając karton i blachę. Rozmnażały się dzięki temu i rosły w siłę, zaczynając zagrażać całej Europie, całemu światu.
Międzynarodowe teamy naukowców prześcigały się w wymyślaniu skutecznych trucizn, które potem rozpylali z samolotów amerykańscy i brytyjscy piloci, jednak one wyznaczały się zadziwiającą zdolnością adaptacji, wiele ginęło, lecz w chwilę potem wykluwało się ich jeszcze więcej, i to uodpornionych na lek, a potem ze zdwojoną energią rzucały się na pola, zwierzęta, ludzi, nie oszczędzając nawet kwiatków w przydomowych ogródkach.
Znaleźli się i tacy, którzy za wszystko zaczęli obwiniać Żydów, ale biorąc pod uwagę fakt, że po ostatniej pladze nie zostało ich zbyt wielu w naszym kraju, nienawiść tłumów obróciła się przeciwko latynoskim studentom, których podejrzewano o przyniesienie larw w egzotycznych owocach. Doszło do wielu linchów w miasteczkach studenckich; sąsiedzi i współlokatorzy z akademików wieszali biednych Kolumbijczyków, Peruańczyków i Boliwijczyków na suchych gałęziach, niektórzy nawet (ku przerażeniu kilku ostatnich mohikanów humanizmu, ewentualnie chrześcijańskich wartości), zaczęli pojmować te morderstwa jako ofiarę przebłagalną. Wylewali krew nieszczęsnych Chilijczyków do ognia, śpiewając przy tym i tańcząc rytualne tańce w parkach przed uniwersytetami, wyciosawali sobie figurki bogów z drewna i ofiarowywali im ciała zabitych, czasem zdarzały się nawet akty kanibalizmu. Młodzi studenci prawa i marketingu strzelali z łuków i ożywiali stare pogańskie kulty, wierzyli, że bogowie wezmą ich pod ochronę, tatuowali sobie tajemne znaki i czuli się wybrani, ale krew nieszczęsnych Argentyńczyków tylko przyciągała szarańczę, która przychodziła niespodziewanie, nie dbając na żadne przeszkody, żarła, składała jajka w nieodkrytych miejscach i nad ranem ginęła, zasypując miasta i wsie swymi martwymi ciałkami, które chrzęściły pod butami odważnych, co ośmielili się wyjść z domu. A kiedy rano ludzie w szalonym tempie pogłębiali piwnice i kopali w ogródkach schrony, ciesząc się z chwili spokoju, już wykluwały się młode szarańcze, jeszcze bardziej krwiożercze i odporne niż ich rodzice, a po południu zaczynały nowe polowanie.
Oczywiście znalazło się w naszym kraju wielu Mojżeszów, którzy próbowali zaproponować swój sposób na plagę, jedni twierdzili, że to Bóg nas karze za odstępstwa od wiary przodków, inni, że wszystkiemu jest winna rewolucja seksualna i antykoncepcja, a tylko czystość może nas uratować. Wszyscy kazali się biczować i nosić habity, a wielu ludzi posłuchało ich głosu. Jeszcze inni przepowiadali kolejne plagi, gorsze niż ta, ale tych nikt nie chciał już słuchać, szarańcza starczyła w zupełności, niczego gorszego nie można było sobie wyobrazić. Wielu Mojżeszów dostało swoje własne programy telewizyjne, każdego dnia krzyczeli i miotali się w ekstazie na ekranie, a wielu obywateli naszego kraju im wierzyło, chciało odejść za nimi do Ziemi Obiecanej, ale nie było już dokąd uciekać, w Azji i w Afryce pojawiły się wielkie stada, Stany Zjednoczone zostały dosłownie pożarte, i tylko w Ameryce Południowej, ku zdziwieniu wszystkich, plaga uczyniła najmniejsze spustoszenia, co tylko pobudziło nienawiść w stosunku do latynoskich studentów, których jednak szybko zaczęło brakować, zresztą ich prześladowcy też się powoli wytracali, podobnie jak policja i ratownicy, pielgrzymi i Mojżeszowie, ojcowie dominikanie i nacjonaliści. Nasz kraj zamienił się w pustynię, bez roślin i bez zwierząt, z osamotniałymi widmami wieżowców na horyzoncie. Tylko pustynny wiatr wieje tu teraz, przynosząc martwe, wysuszone ciała szarańczy, która nie znajdując już nic do jedzenia, umarła nieubłaganą, darwinowską śmiercią.
Jako jeden z ostatnich zginął proboszcz z parafii św. Bartłomieja, który miał na sumieniu śmierć tylu pielgrzymów, a sam ukrywał się we własnej wybetonowanej piwnicy, wyjadając przedwojene kompoty i puszki z fasolą. Kiedy po wielu dniach doszedł do wniosku, że jest już po wszystkim i nieopatrznie wyszedł przed swoją plebanię, i zobaczył las krzyży przyniesionych przez swych martwych wiernych, których kości bielały niedaleko, zapatrzył się w to podniosłe widowisko tak gapowato, że nie zauważył złowieszczego brzęczenia. Stado liczące może sto sztuk, ledwo żywe z głodu, dopadło go na progu kościoła, i gdyby został na tym świecie ktokolwiek żywy, zobaczyłby tylko nagą kość ręki wyciągniętą w kierunku ołtarza.
Zbliżam się już do końca tego świadectwa, nic więcej nie zostało do opowiedzenia. Być może ktoś z was, przeżyłych - o ile istniejecie - zapyta teraz, kto spisał tę historię, jedyny dokument, który przetrwał niszczący wicher czasu, (teraz bardzo ostrożnie włożę ten papier i jego elektroniczny zapis do szczelnej metalowej puszki i zakopię w ziemi), aby możliwe przyszłe pokolenia mogły dowiedzieć się o losie swych przodków? Odpowiadam: ponieważ nikt nie przeżył (lecz mam nadzieję, że się mylę), musiałem spisać ten dokument wcześniej, zanim niszcząca plaga dosięgła i mnie. Usiadłem do tego zadania, jak tylko pojawiły się pierwsze wieści w telewizji, nie mogłem czekać, wiem przecież, jak szybko szarańcza się rozmnaża, pisałem całą noc, potem tłumaczyłem ten tekst z pomocą pięciu słowników, i teraz już wiecie, kim byliśmy, jak umarliśmy i dlaczego, płaczę teraz nad naszym losem suchymi łzami mnicha, potem pakuję dokument do puszki, przetłumaczony na pięć światowych języków, włączając w to braille'a, i idę do ogrodu, widzę jeszcze światła w oknach naszej plebanii, zakopuję puszkę, siadam na ziemi i czekam, mam nadzieję, że przyjdą szybko, że nie będę musiał czekać aż do końca i oglądać te wszystkie potworności, jak musieli to czynić dawni kronikarze, nie, o nie, nie chcę tego widzieć, już wystarczy, przyjdźcie, błagam, chcę być pierwszą z ofiar, i nagle widzę, widzę ciemną chmurę zasłaniającą księżyc.
Dziekuję ci, Boże Szarańczy.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...