Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Oj, Tygrysie...
Jedyne co mi zgrzyta troszkę (ale nie bardzo bardzo) to ostatni wers. Troszke nad nim pomyśl może, a może nie... A jak powiesz (znaczy się napiszesz) jeszcze raz, że nie potrafisz kompletnie pisać, że nie masz daru, to dostaniesz wirtualnego kopa!!
To jest naprawdę piekne... (A że nagina troszkę sylabowe zasady, to się nawet nie zdziwilam, nie przeszkadza mi to wcale.)

Pozdrawiam serdecznie
Iga

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.




Nie oceniam "hajkowości", to zostawiam "profesjonalistom."
Wg mnie piękne. Słowo "burza" zamieniam sobie jednak domyślnie na "śnieżyca", jakoś tak mi się lepiej widzi zimowa burza.
Oczywiście, ostatni wers to Twoje zdziwienie - "jakaż gwałtowna".
Ale to też i zachwyt... wobec przyrody.
Przyłączam się do niego.

Pozdrawiam

L.
Opublikowano

dobra pora chyba wylozyc karty. to nie jets moje haiku. napisala je niejaka Sin a wyrecytowal pierwszy krol irlandii w 531 roku. historia tego haiku (?) wyglada nastepujaco. krol wracal z polowania i po drodze spotkal kobiete nieziemskiej pieknosci. pod jego naleganiami kobieta zgodzila sie pojechac z nim do zamku i ofiarowac swoja milosc. postawila kilka warunkow: krol przegna prawowita zone, zaden ksiadz nie bedzie mial wstepu do zamku a krol nigdy nie wypowie zadnego z jej imion a brzmialy one: westchnienie, dzwiek, ostry wiatr, noc zimowa, krzyk, lament. kobieta byla czarownica i miala wlasne plany co do krola. wydala uczte czarodziejska po ktorej wszyscy bardzo zle sie poczuli a najgorzej krol. kiedy dworzanie spali pijani, pod murami zamku pojawily sie dwie armie duchow. krol w pojedynke stawil im czolo ale ledwie to zrobil pojawila sie nastepna armia. pojawil sie tez swiety cainnech i rozproszyl czary. okazalo sie ze krol rozbija mieczem zwykle kamienie. krol wrocil niestety do zamku gdzie nie mial wstepu swiety cainnech i czary zaczely dzialac na nowo. dworzanie nadal spali a czarownica wywolala wicher i sniezyce. krol podszedl do okna i widzac ciemnosc i nawalnice na zewnatrz powiedzial do siebie: "oto westchnienie nocy zimowej, jakaz gwaltowna burza". tym sposobem trzykrotnie wypowiedzial imie swojej kochanki i nic juz nie moglo go uratowac od smierci. byl slaby- dreczyly go koszmarne sny. widzial swoja smierc w obleganym, plonacym zamku albo porywal go gryf, niosl do swojego gniazda gdzie krol palil sie razem z nim. druid przepowiedzial krolowi szybka smierc. krol zasnal a kobieta zebrala wszystkie oszczepy jakie byly w zamku, rozmiescila je wokolo ostrzami w kierunku murow i podpalila zamek. wtedy wojsko uderzylo na zamek, krol chial walczyc ale nie mial juz sily ani broni. uciekajac w glab zamku wpadl do kadzi z winem i utonal a ogien z walacego sie stropu przepalil jego cialo.
to mogloby byc pierwsze haiku jakie kiedykolwiek napisano :)
pietrek

  • 4 miesiące temu...

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Tak jest pani generał, dla oficerów jest osobna kantyna i musztra ich nie tyczy, ktoś musi się przecież byczyć.

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Infelia to rozumie!!!
    • @KOBIETA   może innym razem
    • @Berenika97   to bestie!!!!!!!!!!
    • @Lenore Grey poemsBardzo dziękuję! Cieszę się, że Ci się spodobał. Pozdrawiam. :)
    • POCZTO.                           odczep się od                             poetów.                            Berenika jest                             nasza!!!             Wchodzę na pocztę, a powietrze stoi tu jak bulion z unieważnionych znaczków - tak gęsty, że mógłby mieć własny numer PESEL i prawo do świadczeń. Wisi ciężko, lepi się do twarzy, pachnie mieszanką paragrafów, drożdży absurdu i pyłu ze sprawozdań rocznych fermentujących w kątach jak zakalec czasu, którego nikt nie miał odwagi wyrzucić. Kolejka trwa jak wieloletni eksperyment, w którym każdy klient jest prototypem cierpliwości, a każdy oddech brzmi jak próbna syrena katastrofy atomowej. Poczta pachnie, jakby ktoś zagotował cały XX wiek w jednym garnku, dodał szczyptę PRL-u, garść rozporządzeń „nieaktualne od 1998”, a na koniec przypalił to kadzidłem z formularza PZ-12/9B, którym od pokoleń straszy się dzieci i pracowników administracji. Kobieta przede mną wygląda, jakby weszła tu w 1983 roku i od tamtej pory zmieniała tylko fryzurę - zgodnie z zaleceniami kolejnych ministrów infrastruktury. Jej spojrzenie ma konsystencję skupionych w jeden punkt paragrafów - lepi się do wszystkiego, co narusza rytuał czekania. Nad głowami wisi wyświetlacz - miga jak sygnał z umierającej cywilizacji, która przegrała z własną instrukcją obsługi. NUMER 702 → OKIENKO 4. Tyle że okienko 4 istnieje tylko jako legenda - jak Yeti, Atlantyda i listonosz doręczający przesyłki pod właściwy adres. Za szybą siedzi kasjerka. A może kapłanka? Ma minę, jakby przeżuła regulamin, połknęła go i trawiła z dumą dynastii, która żywi się wyłącznie biurokratycznym papierem. Jej okulary skupiają światło tak mocno, że wystawione na słońce wypaliłyby w moim awizo dziurę wielkości małego meteorytu. - Następny!, woła głosem o strukturze tłuczonego szkła. Podchodzę, podaję awizo. Patrzy na nie jak na mapę DNA smoka znalezionego w bagażniku mikrobusu. - Nie mamy. - Jak to nie macie? Przecież jest tu napisane… - System tak mówi, odpowiada tonem, który potrafiłby zatrzymać zegar atomowy. - Ale system kłamie. Za jej plecami sterczą regały - labirynt Kurzu Archiwalnego z kartonów, które jęczą nie tylko z wysiłku, lecz także z ulgi, że nie muszą być odnalezione właśnie teraz. Każdy drży, jakby skrywał duszę petenta, który nie doczekał się własnej przesyłki i powoli przeszedł w stan mitologiczny. - A to?, pytam, wskazując na stos wielki jak góra lodowa, która zatopiła Titanica, ale z naklejkami „PRIORYTET”. - To przesyłki, które szukają siebie nawzajem, mówi powoli. - Jak dusze, które nie wiedzą, że są w tym samym systemie. Czasem się odnajdą. Czasem nie. My nie decydujemy o przeznaczeniu. Za mną kolejka szumi jak powódź goryczy. - Ja chciałam tylko znaczek…, jęczy ktoś. - Ale chyba umrę tu z godnością. - A mój list?,  pyta inny. - Wysłałem do sąsiada, dotarł do Uzbekistanu, wrócił do mnie, ale ktoś dopisał przepis na barszcz. Kasjerka wstaje, jakby unosiła ją smuga archiwalnego kurzu. Podchodzi do regału, wsadza rękę między paczki - i wtedy to się dzieje. Regał zaczyna mruczeć. Tak mruczą rzeczy, które milczały za długo. Kartony przesuwają się jak powolne kontynenty absurdu. Szuflady wysuwają się same, jakby otwierała je paszcza biurokratycznego potwora. Kasjerka zamiera. Jej oczy rozszerzają się jak dwie żarówki pod napięciem ostatniej woli. - Jest…, szepcze. - Przesyłka odnalazła swój los. Wyciąga karton - wygląda, jakby przetrwał cztery wojny, osiem powodzi, jedną deportację do równoległego wszechświata i pełne stulecie internetowych błędów 404. - Proszę,  mówi. Trzymam pudełko. Jest otwarte. Na boku, obok zamazanego kodu kreskowego, widzę ręcznie dopisane czerwonym tuszem: "TYP PRZESYŁKI: ZAPOTRZEBOWANIE EGZYSTENCJALNE". - Dlaczego w środku są… ziemniaki? Patrzy na mnie spojrzeniem, które mogłoby zatwierdzić budżet państwa. - Tak bywa. Poczta jest… płynna w interpretacji przeznaczenia. - Ale ja zamawiałem książkę. - A może to książka zamówiła pana,  odpowiada ironią niczym księżna chaosu. - A ziemniaki… cóż. One przyszły, bo mogły. Patrzę na nie. Na ich skórkach wgniecenia: jakby ktoś próbował odcisnąć alfabet, którego nikt już nie pamięta. Chcę protestować, ale coś we mnie pęka. Mój wewnętrzny system doręczeń sam się rozszczelnia. - Czyli nic się nie da zrobić? - Możemy złożyć reklamację, mówi z westchnieniem archeolożki biurokracji. -  Rozpatrzymy ją między sześcioma dniami a sześcioma eonami. Kolejka za mną sapie jak stary parowóz. Jeden z klientów osuwa się omdlewająco na gablotkę z długopisami „Poczta Polska - 12 zł”. Wychodzę. Drzwi zamykają się za mną z jękiem bramy do krainy, z której nikt nie wrócił z własną przesyłką w stanie nienaruszonym. Świat na zewnątrz jest jaśniejszy. Ja,  cięższy o pudełko ziemniaków, które przyszły do mnie z taką pewnością, jakby znały mój los lepiej niż ja. Na etykiecie miały odręczny dopisek: CEL: KOREKTA LOSU ODBIORCY. Za mną poczta szumi jak zmęczony potwór. I kiedy już jestem poza nią doganiają mnie jeszcze, drzwi pamiętające Gomułkę i przytrzaskują mi nogę, jakby chciały zatrzymać mnie na zawsze, w swoim królewstwie zagubienia i pomyłek.                
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...