Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano (edytowane)

Proza poetycka rodem Tańca z Gwiazdami - podbieram. 

 

Co do meritum:  nie wiem
czy się zgadzam - po cudzych

nie chadzam. Tu pilnuję

rymów. Nie zdradzam Tańca

z Gwiazdami bom rozGwiazda.

Zawsze warto poczytać,
popisać też czasami

nie gasić zapału po

mału w kolejce - stawać. 

Edytowane przez beta_b (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

Marlett - cieszę się, że przeczytałaś i za słówko :)) Również pozdrawiam

Waldemarze - nie wiem czy smutne, raczej życiowe, dzięki.

beta - właśnie. To jest największa sztuka - nie zgasić zapału ale jednocześnie nie wklejać grzecznościowych zachwytów. Dzięki za czytanie:)

Magdaleno - nie ma problemu. Jest obserwacja. Również pozdrawiam :)

Opublikowano

Dzięki Pi, poprawiłam.

Jest to co jakiś czas powracający temat. Napisałam to już dość dawno  temu - pod wpływem jakiejś zaangażowanej dyskusji. :)

 

8fun - dzięki :)

Opublikowano

Czasami ucieszę się, kiedy przeczytam jakiś życzliwy komentarz pod którymś z owoców mojej radosnej twórczości, a gdy po chwili widzę entuzjastyczny komentarz tej samej osoby pod utworem, który wydaje mi się zupełnym dnem, to, mówiąc bardzo oględnie, mam nieco mieszane uczucia... co do własnego dzieła, jego oceny, intencji komentującego, wartości komentarzy i ocen, sensu tworzenia i upubliczniania własnych wypocin, itd., itp. Niestety, jest, jak jest. Odbiór utworu literackiego zależy od bardzo wielu czynników. Jakość komentarza również. Znam to z autopsji :).

Pozdrawiam :)

Opublikowano

Sylwestrze - 

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 Tak bywa :) i wtedy pisze się takie teksty jak ten mój :)

Natomiast jeżeli chodzi o sens - często pisze się dla siebie, bo: czasami człowiek musi, inaczej się udusi.

                      To jest chyba największy sens - możliwość otworzenia się.

Zawsze wiąże to się z koniecznością przełamywania jakiś swoich barier.

I to jest chyba najcenniejsze 

Pozdrawiam:)

 

 

 

Opublikowano (edytowane)

Genjusz to niezadowolenie twórcze. Mało mu tego, co już jest znane i zdobyte, więc usiłuje dotrzeć do nieznanych krajów, zapuszcza się w głębie morza i stratosfery, obserwuje ruchy gwiazd i życie mikrobów, walczy, buduje, burzy, tworzy i nigdy nie znajduje spokoju. Skąd ten niepokój, którym odznaczają się wszyscy ludzie genjalni?  Chemizm krwi może wytwarzać takie stany pobudzenia w organizmie, jak wino, a nawet pewne toksyny. Działanie tego chemizmu może być czasem podobne do krótkich spięć, przy których iskra ducha przeskakuje nagle w dziedzinę dotychczas nieznaną i oświetla coś, co dotąd było mroczne. 

Niezadowolenie twórcze jest pierwszym i najważniejszym warunkiem tych przeobrażeń świata, jakie zawdzięczamy genjuszom. Ludzie zadowoleni z siebie i ze świata nie stają się nigdy rewolucjonistami, nie próbują nic wynajdywać ani odkrywać, nie chcą niczego zmieniać. Dobrze jest tak, jak jest. Dobre samopoczucie nie sprzyja nietylko genjalnej, lecz żadnej wogóle twórczości. A więc przedewszystkiem złe samopoczucie i jego perypetje przy genjalnem usposobieniu i wielkich zdolnościach. To znaczy w przekładzie na terminologję biologiczną: zła przemiana materji, nadmiar pewnych soków, drażniących mózg i nie dających spokoju.

 

 

Ernst Kretschmer: Ludzie genjalni

Edytowane przez 8fun (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

W moim przypadku, czytając wiersze (i nie tylko) koleżanek i kolegów wyrażam zdanie, jeśli:

1/ Podoba mi się,

2/ Autor pisze o czymś, co jest interesujące także dla mnie.

Tak więc, w moim przypadku, są to, głównie komentarze pozytywne  Jeśli coś mi się nie podoba, zwyczajnie o tym nie mówię,  ani nie piszę.Może czegoś nie rozumiem, czy mam inne spojrzenie. 

Odnośnie nicków, jestem przekonany, że należy występować pod własnym imieniem i nazwiskiem. 

Gdybym był zawodowym krytykiem, musiałbym oceniać to, co mi dali do oceny, a tu nie muszę i nie chcę.  

Opublikowano

Sama prawda i tylko prawda. Niestety, sztuczne uprzejmości w zamian za wizytę u siebie, tak to działa. O tyle to przykre, że fałszywe, nieszczere i podstępne,  a wartościowe wiersze, często gęsto pomijane, bo autor nieproduktywny, bądź nieprzychylnym okiem spojrzał na sąsiada. Ech... źle się dzieje. Dobrze, że o tym wspominasz. Są jednak ludzie, którzy widzą i  rozumieją i za to im chwała. Pozdrawiam. 

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

A ja śledząc swego czasu różne portale poetyckie (obecnie siedzę już wyłącznie na orgu) zauważyłem coś zupełnie innego. Rzeczywiście istnieje ta sztuczna fasada, która powstrzymuje ludzi przed oficjalną krytyką. Jednak na innych serwisach większość osób ma po kilka kont po to by móc cisnąć po znajomych nie narażając się na krytykę. 

 

Nie zdziwiłbym się gdybym był jedną z osób, którym poświęciłaś swój wywód. Gdy mnie najdzie hipomania zdarza mi się zachwycać rzeczami, które w normalne dni bym zwyczajnie zignorował. A mając wtedy mocno ekspresyjną postawę wielokrotnie przesadziłem w pochwałach. 

 

Na każdym serwisie gdzie publikowałem sprawdzałem resztę użytkowników publikując co pewien czas jakiś całkowity syf. I na tej podstawie mogę powiedzieć, że .org jest najbardziej obiektywny. Kilka mocnych (i uczciwych) komentarzy pod własnym adresem odczytałem. :D

 

A krytykę ogranicza czasem też myśl, że zwyczajnie nie każdą sztukę musimy rozumieć. Nie raz łatwiej jest olać dany utwór niż wypytać autora o co mu tak naprawdę chodziło. 

 

Pozdrawiam :)

Opublikowano (edytowane)

Liryk - to wszystko i tak śmiechu warte :)

pozdrawiam :)

Gażnik -  absolutnie nie!  gdy to pisałam nie było cie jeszcze na orgu, z resztą chyba dotyczyło innego portalu nawet :)

Ale widzę, że jesteś bardzo dociekliwy :) - test wiarygodności. Ciekawe. :)

Dobrze wiedzieć, ze masz takie „ wachniecia” formy :) 

Masz racje, ze czasami utwór jest bardzo hermetyczny i autor nie kwapi się z wyjaśnieniem ale to jego prawo

pozdrawiam :)))

 

 

Edytowane przez Annie_M (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Mogę Ci odpowiedzieć dlaczego tak ze mną jest. Jednak nie na forum. Z pewnością nie będzie krótko, ani przyjemnie. Jeżeli lubisz czytać o ambiwalentnych umysłach nieprzystosowanych do życia w społeczeństwie to możemy przenieść dyskusje na priv. 

Pozdrawiam :)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Radosław Tak, Wszystkiego Dobrego !!
    • Francuska pisarka i entomolożka Anne Philipe opisuje w swojej Spirali światło i niebo. Ciszę i szelest wiatru spadający z wysoka. Na gałęzie drzew. Na liście. Na te szeleszczące liście. Na zwiędnięte. Na lśniące od deszczu. Na te zielone listki budzącej się dopiero co wiosny. Szare chmury sunące po niebie. Sine. Stalowe. Chmury dzielące się na mniejsze. Na stojące w miejscu i te, które je otaczają. Wirują wokół nich. I przesuwają się szybko w porywach mistralu. I te nikłe przetarcia błękitu. Takie chwilowe. Ulotne przebłyski słońca.   Po „rzeźni” Wiktora Jerofiefewa w Świecie diabła i Dobrym Stalinie. Po jego opisach przyziemnej egzystencji. Ciemnej i lepkiej od grzechu. Zdrady, zbrodni i strachu. Po schizofrenicznych, maniakalno depresyjnych inklinacjach Generalissimusa. Po pornograficznych ekscesach wyrostka zaspokajającego chuć dojrzałej, spragnionej kobiety, jego niani. W brutalnym opisie przyprawiającym o mdłości jego lśniącej od soków jej szeroko rozwartej waginy dłoni. Świat Anne Philipe jest idylliczny. Niemalże ekstatyczny. Eteryczny i ulotny. Jakby motyl przysiadł na chwilę na dłoni. Jerofiejew to brutal. Literacki bandzior. Choć przyjdzie jeszcze pora na jego Akimudy i Sąd Ostateczny. On i jego kolega po fachu, Władimir Sorokin. Drugi skandalista ścigający się na brutalne niesmaczne opisy wyuzdanego seksu, choć przeplatanego chwilą oddechu w postaci radości małej Marfuszy, ssącej i rozgryzającej rozpływające się w ustach fragmenty Spasskiej Baszty odłamanej z cudownie słodkiego cukrowego Kremla. Kocha władza Marfuszkę. Oj, kocha. W podzięce codziennych pokłonów dostaje raz do roku cukierka. Zresztą nie tylko ona, ale i inne dzieciaki pokroju Marfuszy. Radość jej jest wtedy nieskończona. Jest wniebowzięta. Tak bardzo kocha wszechwładcę, którego nigdy wprawdzie nie widziała na oczy, lecz słyszała jedynie jego głęboki głos płynący przez megafony na Placu Czerwonym. A więc wtedy, kiedy Marfusza, rozgryzając tę rozpływającą się w ustach słodycz szła do sklepu po chleb, mleko i papierosy dla ojca… Nie, wtedy, kiedy już wracała ze sklepu z chlebem, mlekiem i papierosami, była świadkiem przejścia ulicami Moskwy nawiedzonego Amoni, wariata przepowiadającego przyszłość. Przepowiadającego przelew krwi. Chudego i obdartego. Głodnego i biednego. Krzykliwego, cośkolwiek podobnego do nastroszonego ptaka. Z walącym za nim gęstym tłumem gapiów. A więc dała mu pieniądze. Nie. Nie pieniądze! Dała mu ten chleb, mleko i papierosy, co wcześniej kupiła w pobliskim sklepiku. Głupia, mała Marfuszka. Dała mu wszystko, co miała. Ech, zleją ją wściekli rodzice. Oj, zleją. Czy narkotyczny underground. Meta-amfetaminowy odjazd mieszkańców nie mających nadziei na jutro. Stających się w gorączkowych wizjach straszliwymi wilkołakami rozrywającymi swoimi szponami i kłami wszystko, co się rusza. Włącznie z niemowlęciem. Bezbronnym dzieciątkiem, któremu jakimś cudem udało się ukryć na placu w wielkiej fortecznej armacie Car-Puszce. Nie ma zmiłowania! Potwór wywęszył to biedne, maleńkie ciałko. Nachyliło działo i wchłonęło do paszczy, rozgryzając ze smakiem skrwawione ścięgna i mięśnie. I wypluwając z obrzydliwym bekiem ociekające posoką kruche kości. Jak widać Sorokin to także literacki kryminalista i sadysta. Taki czołgista miażdżący gąsienicami z metalicznym chrzęstem bezbronnych. To taki właściciel złomowiska wielkich ciężarówek, spychaczy (oczywiście w przenośni) Monstrualnych buldożerów ociekających cuchnącym smarem i buchających czarnymi spalinami z kominów w potwornym chrzęście i zgrzycie trzęsących się, poluzowanych na złączach blach. Nie ma litości dla innych na literackiej niwie. Spycha i rozjeżdża brutalnie wszystko, co tkliwe i eteryczne. Lekkie i muskające jak piórko. Wszędzie tylko chrzęst żelaznego złomu i otwierających łapczywie w potwornym skowycie i oślepiającym żarze jasnożółtej surówki paszczy martenowskich, hutniczych pieców. Te jego ciężkie opisy starego i otyłego oprycznika zaspokajanego przez młodziutkie kurwy w ekskluzywnym domu schadzek. Ta jego trąba słonia dosiadana naprzemian przez piskliwe i jęczące, lśniące od potu na falujących drobnych piersiach burdelowe ździry. Zero tkliwości. Jedynie sadyzm i wyuzdanie. Estetyczna orgia. Potwornie ciężki żelbetonowy kloc nihilizmu spada prosto na twarz czytelnika z zastygłym na ustach krzykiem i rozwartymi szeroko oczami przerażenia, przesłoniętymi instynktownie rozczapierzonymi dłońmi wyciągniętych do przodu rąk. Tak, jakby te ręce, te dłonie były w tej sytuacji jakąkolwiek osłoną.   Wróćmy do Anne Philipe. Upojenie i cisza. Ekstaza liryzmu. Piórko przelatującego ptaka, które przeciwstawia się eksplozji bomby wodorowej. W straszliwym blasku jawi się przejrzyste oblicze miłości, tęsknoty i żalu. Nawet opis pierwszego lądowania na księżycu jest tak lekki i zwiewny. Tak bardzo subtelny. Niezwykle introwertyczny świat. Dziejący się, jakby u kogoś w spektrum autyzmu. Świat wyizolowany. Zakotwiczony, gdzieś w ogrodzie. Między szumiącymi platanami. Zakotwiczony w piniach. W pełnej ptasiego śpiewu oazie bujnego rozkwitu. I jakiejś takiej nieuchwytnej melancholii pierwszego i ostatniego w życiu maja. Co jeszcze? Anne Philipe bardzo się uwrażliwiła po śmierci swojego męża Gerarda. Znakomitego aktora, który zmarł na raka. Opisała to w Chwili westchnienia. Ostatnie momenty jego życia, leżąc obok niego w łóżku. Ostatnie momenty jego śmiertelnej nieświadomości. Patrzyła na niego w milczeniu, kiedy to w okularach, przy zapalonej nocnej lampce, studiował poszczególne sceny przedstawienia, przygotowując się do kolejnej roli swojego życia. Do kolejnej teatralnej próby. Nie zdążył. Zmarł nad ranem. W ciszy i skupieniu, trzymając jeszcze w dłoniach pojedyncze strony rozsypanego na kołdrze scenariusza. To, co pisze Anne jest niewysłowioną ulotnością. Chwilą. Momentem. Przemijaniem. Apoteozą bólu i lęku, ale podanych w formie stonowanej. Jakby godzącej się na nieubłaganą kolej rzeczy. Bez grama protestu. Nawet my sami, jesteśmy ulotnymi piórkami na wietrze. Mgnieniem. Jerofiejew i Sorokin próbują się zakotwiczyć. Zbuntować. Przeciwstawić potędze śmierci. Ale to też przeminie. Nie pozostanie nawet ślad. No, może przez chwilę, zanim ślad na piasku zmyją fale morza złocącego się w migotach i refleksach. W jakichś takich niedopowiedzeniach. Metaforach istnienia czegoś, co jest poza życiem. Poza wszelką czasowością. I w przejmującym krzyku białej mewy szybującej wysoko. Zataczającej kręgi. Bądź lecącej nisko, szykującej się do nurkowania. Bądź innych, co kołyszą się spokojnie na falach, poddając się im płynnym ruchom. To jest próba opisania pięknego czasu. Którego już nie ma. Przeminął. Utonął w odmętach przeszłości. Pod stopami zapada się miękki, wilgotny piasek. Cudownie pieści podeszwy stóp. Stóp lizanych przez języki skotłowanej piany. Cofają się. Nacierają znowu. W powietrzu przesyconym solą. W tym wietrze nadciągającego zmierzchu, lecz wciąż jeszcze jaśniejącym drobnymi kropelkami rozpryskującej się wody. W tym słońcu. W tej liliowej powłoce. W tej chmurze obrzeżonej jaskrawą czerwienią. Grubą kreską. W tych konturach jasnych i pełnych. W tym wszystkim, co jest obojętne, nieosiągalne i nieskończenie daleko. W nieustannym szumie. Szepcie, jakby kogoś, kto chciałby coś jeszcze powiedzieć. W tych westchnieniach samotnych. W tej chwili westchnienia.   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-12-26)
    • @Corleone 11 Cześć Michał, fajnie że zajrzałeś i ty się Świątecznie trzymaj gdzieś tam na wielkim świecie :)
    • @Corleone 11 Ładne opowiadanie, pewnie będzie ciąg dalszy. Co do godzin i podobnych liczb, niekoniecznie to musiał być przypadek:-) Pozdrawiam serdecznie i życzę miłego, drugiego dnia świąt.

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • @A.Between Jaki piękny wiersz. Taki spokojny a jednocześnie pełen napięcia i oczekiwania, zawieszony gdzieś w przestrzeni …

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...