Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano (edytowane)

wciąż próbujesz przeniknąć mnie wzrokiem

czyżbyś chciała świat myśli zgłębić

lub spoglądasz na przestrzeń za oknem

zda się krążysz ze stadem gołębi

 

niestrudzone wciąż tworzą złudzenia

w napatrzeniu niesyte oczy

wyobraźnia realia pozmienia

aby suknią metafor zaskoczyć

 

czasem figlik zagości przelotnie

lub iskierka w źrenicach błyśnie

by łzą spłynąć nim jeszcze się ockniesz

kwitnie smutek jak w śniegu przebiśnieg

 

oczekiwań wianuszek zszedł w niebyt               

i pragnienia w niemocy topi

serce stale ma nowe potrzeby

za to wrażeń już tylko za grosik

 

zaś stagnacja oblepia powoli

niczym gęsty jesienny opar

coś gdzieś strzyka coś łupie coś boli

przecież życie ma własny listopad

 

a ty nadal przenikasz mnie wzrokiem

w tylko sobie wiadomym celu

najciekawsze zakryte przed okiem

to co wieczne wiadome niewielu

 

Edytowane przez Jacek_Suchowicz (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

Witam -  w twoim stylu czyli łatwo miło i przyjemnie z czasem na refleksję.

Fragment - życie ma własny listopad super.

                                                                                                                                                         Pozd.

Opublikowano

Bardzo ładnie 'skomponowałeś' te "oczekiwania". 

Wiersz skierowany chyba do konkretnej osoby, sporo w nim ciepła, wyciszonego zrozumienia...

Fajne wprowadzenie, a potem... jakby kolejne etapy mijających lat, w których "drobiny życia pod horyzontem"... :)

ubrane w Jackowe, miłe dla ucha, rymowanie. 

coś gdzieś strzyka coś łupie coś boli
przecież życie ma własny listopad... ano ma... :) niestety.
Pozdrawiam i... zdrowia w Nowym Roku życzę.

Opublikowano (edytowane)

Przyjemnie się czyta takie wiersze, oczywiście podobaśki.                                                                                                                                                                                                        Pomyślnego w zdrowiu płynącego Nowego Roku:)

 

 

Edytowane przez Bolesław_Pączyński (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

Ładny i melancholijny wiersz, czyli w moim klimacie. :)

Dla mnie to wiersz o tym, że nigdy nie da się przeniknąć człowieka na wylot i do końca, nawet człowieka najbliższego, którego zna się całe życie (albo prawie całe).

Dobrze to czy źle? Smutne to czy raczej uspokajające? :)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Migrena zakończenie mega! tak
    • Witam - tak bywa w życiu - ale to mija -                                                                        Pzdr.serdecznie.
    • Mieli po dziewiętnaście lat i zero pytań. Ich ciała świeciły jak płonące ikony, nadzy prorocy w jeansowych kurtkach, wnukowie Dionizosa, którzy zapomnieli, że śmierć istnieje. Wyjechali – na wschód snu, na południe ciała, na zachód rozsądku, na północ wszystkiego, co można rozebrać z logiki. Motel był ich świątynią, moskitiera – niebem, które drżało pod ich oddechem. Miłość? Miłość była psem bez smyczy, kąsała ich za kostki, przewracała na trawie, śmiała się z ich jęków. Ale czasem nie była psem. Była kaskadą ognistych kruków wypuszczoną z klatki mostu mózgowego. Była zębami wbitymi w noc. Jej włosy – czarne wodorosty dryfujące w jego łonie. Na jego ramieniu – blizna, pamięć innej burzy. Jej uda pachniały mandragorą, jego plecy niosły ślady świętej wojny. Ich języki znały alfabet szaleństwa. Ich pot był ewangelią wypisaną na prześcieradłach. Ich genitalia były ambasadorami innej rzeczywistości, gdzie nie istnieją granice, gdzie Bóg trzyma się za głowę i mówi: ja tego nie stworzyłem. Ich dusze wyskakiwały przez okno jak ćmy wprost w ogień – i wracały. Zawsze wracały, rozświetlone. Każdy pocałunek – jak łyk z kielicha napełnionego LSD. Każda noc – jak przyjęcie u proroków, gdzie Jezus grał na basie, a Kali tańczyła na stole, i wszyscy krzyczeli: kochajcie się teraz, teraz, TERAZ! bo jutro to tylko fatamorgana dla głupców. Nie było ich. A potem cisza – tylko ich oddechy, jak fale na brzegu zapomnianego morza, gdzie świat na moment przestał istnieć. Nie było ich. Była tylko miłość, która miała skórę jak alabaster i zęby z pereł. Był tylko seks, który szarpał jak rockowa gitara w rękach anioła. Było tylko ciało, które płonęło i nie chciało gaśnięcia. Pili siebie jak wino bez dna. Palili siebie jak święte zioła Majów. Wciągali się nawzajem jak kreskę z lustra. Każdy orgazm był wejściem do świątyni, gdzie kapłani krzyczeli: Jeszcze! Jeszcze! To jest życie! A potem jeszcze raz – jak koniec kalendarza Majów. Byli młodzi, i to znaczyło: nieśmiertelni. Byli bezgłowymi końmi pędzącymi przez trumnę zachodu słońca. Byli gorączką. Ich dusze wyskakiwały przez okno jak ćmy wprost w ogień – i wracały. Zawsze wracały, rozświetlone. Lecz w każdym powrocie, cień drobny drżał, jakby szeptem jutra czas ich nękał. Kochali się tak, jakby świat miał się skończyć jutro, a może już się skończył, i oni byli ostatnimi, którzy jeszcze pamiętają smak miłości zrobionej z dymu i krwi. Ich serca były granatami. Ich dusze – tłukły się o siebie jak dwa kryształy w wódce. Za oknem liście drżały w bladym świetle, jakby chciały zapamiętać ich imiona, zanim wiatr poniesie je w niepamięć. Ich wspomnienia – nie do opowiedzenia nikomu, bo nie ma języka, który wytrzyma taką intensywność. Wakacje były snem, który przekroczył sny. Były jedynym miejscem, gdzie Bóg i Diabeł zgodzili się na toast. Oni – dzieci światła, dzieci nocy, dzieci, które pożarły czas i nie umarły od tego. Jeśli ktoś pyta, kim byli – byli ewangelią spisaną spermą i łzami. I gdy noc gasła, ich spojrzenia się spotkały, ciche, jak dwa ptaki na gałęzi, co wiedzą, że świt jest blisko, a lot daleki. I w ciszy nocy, gdy wiatr ustawał, słychać było tylko szelest traw, a świat na zewnątrz, daleki i obcy, czekał na powrót, którego nie chcieli. Byli ogniem w płucach. Byli czymś, co się zdarza tylko raz. I zostaje na zawsze. Jak tatuaż pod skórą duszy.          
    • łzy raczej nie kłamią uśmiech nie krwawi zaś droga  donikąd gdzieś prowadzi ból to niewiadoma   krok zawsze krokiem horyzont czasem boli tak samo jak myśli które w głowie się panoszą   kłamstwo  śmierdzi kalendarz to prawda śmierć to szczerość człowiek to moment wszechświata 
    • @Dagna tym się nie stresuj. Dobry psychiatra wyprowadzi cię z tego. Jeżeli nie.......to już Tworki. Bay, bay.     A tak w ogóle to po co mnie prowokujesz? Nie znamy się, za emocjonalne słowa przeprosiłem, a ty ciągle swoje. Dlaczego ?
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...