Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Eryk /część 4/


Rekomendowane odpowiedzi

U Lendzioszków właśnie zasiadali do Wigilii. Lendzioszkowa z trwałą ondulacją na głowie, nalewała barszcz na uszka podśpiewując sobie – W żłobie leży...” – Lendzioszek ze skurczonym żołądkiem myślał żeby jak najszybciej się najeść. - Wtedy rozległo się pukanie.
-O kurwa, na same Wigilie kogoś niesie.
W drzwiach stał Eryk. Był blady i miał dziwnie duże oczy. Lendzioszkowa zrozumiała, że coś niedobrego musiało się wydarzyć.
-Kto? – zapytała tylko mijając Eryka w progu.
-Babcia – wydusił cicho.
Pobiegli wszyscy. Pierwsza Lendzioszkowa, za nią Eryk i Lendzioszek, a zaraz potem cała gromada dzieci.
-Może po doktora trzeba... – Lendzioszkowa dała się dogonić a może nie miała już sił.
-Doktora nie. Babcia się gniewa.
-A co tu ma gniewanie. Choroba nie wybiera. Co babci?
-Nie wiem – Eryk wzruszył ramionami i pobiegł dalej.

Babka Matylda nie wyglądała najlepiej. Dusiła się. Blade policzki nabrały zielonkawej barwy, zaczęła majaczyć.
-Krowy pod lasem przepalować, tylko młotek schować, bo kradną. Jarzębatki na drogę nie puszczać - samochód przejedzie.
Lendzioszkowa zamrugała powiekami, przygryzła wargi i powiedziała.
-Zapiszcie to. Umierającego ostatnie słowa - świętość.
-Kiedy my krów nie mamy – Karolina bezradnie rozłożyła ręce – kur też.
-Nie szkodzi – krzyknęła – Zapisać!
W całym tym zamieszaniu nikt nie mógł znaleźć ani kartki ani niczego do pisania. Wreszcie Zuzka przyniosła magnetofon. Babka mówiła dalej.
-Dziewczynki palta mają w szafie, Erykowi buty będą pasowały po Zuzce, ten sam rozmiar. Ogórki w piwnicy. Krysia kup mąki, ma podrożeć. Pajęczyny w rogach pozdejmować, tylko pająka nie zabijcie, bo nieszczęście. Psu gorącego nie dawać, bo się wścieknie.
Po nagraniu dwóch godzinnych kaset, babka westchnęła i jak się wszystkim wydało, było jej westchnięcie ostatnie.
Lendzioszkowa w międzyczasie zdrzemnęła się teraz zaczęła grzebać przy magnetofonie.
-Nie tu, jeszcze pani pokasuje – odganiała ją Karolina.
-Cofnij, ostatnie zdanie, co powiedziała, w ostatnim...
Testament babki Matyldy Nagrabskiej brzmiał: „Kompot pijcie ze śliwek. Dobry jest kompot ze śliwek”.

Wiadomość o śmierci babki Matyldy szybko rozeszła się po wsi. Zaczęli schodzić się sąsiedzi. Kobiety w czarnych chustkach, mężczyźni z zasępionymi minami, palili na zewnątrz papierosy. Przyszła w końcu ciotka Alina z dziwnym, trochę nieprzytomnym uśmiechem na twarzy. Kłaniała się wszystkim, rozglądając po mieszkaniu jakby była tu pierwszy raz.
-Będą tańce? Jej jak ciasno. Co się tej pani stało? Dlaczego ona jeszcze śpi? – pytała wskazując na babkę.
-Siostra w dużym szoku – stwierdziła Lendzioszkowa. – Człowiek w obliczu ostateczności różne głupstwa plecie.
Doktor Wszędyrówny szepnął coś ciotce na ucho. Zaraz potem wyszli. Nie chciał, żeby wszyscy dowiedzieli się o nawrocie choroby. Odkąd ciotka wyprowadziła się z domu Kowalików jej pamięć przestała działać. Nie rozpoznawała nikogo. W spotykanych ludziach widziała jakieś dawno poznane postaci z przeszłości, może nawet nigdy nieistniejące. Siedziała całymi dniami w oknie i zadawała pytania. - A to co? A to do czego? – Nie rozumiała najprostszych rzeczy. Nie wiedziała czym jest samochód i do czego służy. Bała się kotów i ptaków. Do samego doktora mówiła – Rafałku – chociaż doktor miał na imię Władysław. Tego wieczora doktor Wszędyrówny usłyszał o śmierci babki Nagrabskiej i pomyślał, że widok umarłej sprawi, że pamięć ciotki się naprawi. To była zła diagnoza.

Mężczyźni przed domem mówili o gwiazdach. Profesor Szczubełek otwierając usta puszczał gęste kłęby dymu jakby w środku palił mu się nieugaszony papieros. Mówił tak przekonująco, że słuchali go jak wyroczni.
-Tam – wskazywał w rozgwieżdżone niebo – Tam wszystko jest zapisane. Każdy dzień i każda godzina. I chociaż byś jeden z drugim nawet się zesrał, to zapisanego tam, nie odwrócisz.
-Przeznaczenie...kurwa – westchnął Lendzioszek.
-Tak jest – kontynuował profesor. – To jest właśnie przeznaczenie. Jak się tak teraz dokładniej przyglądam, to wszystko zaczynam rozumieć. Nadeszła dla Nagrabskiej ostatnia godzina i choć zdrowa była jak koń, musiała umrzeć. Siła wyższa. O ta gwiazda, obok tej gwiazdy, a z drugiej strony tamte trzy. Śmierć jak malowana.
Patrzyli wszyscy za palcem profesora i nie mogli zrozumieć skąd on to wszystko wie. Dlaczego im gwiazdy wydają się tylko świecącymi punktami, a ten potrafił z nich czytać jak z książki.
-Gwiazdy...kurwa – westchnął po raz któryś Lendzioszek.
-O sąsiedzie, uważajcie. One wszystko słyszą. – profesor pogroził Lendzioszkowi.
-Co z tego, że słyszą?
-Mściwe bywają. Jak podpadniesz bracie gwiazdom, to już jesteś stracony. Weźmy takiego Napoleona. Pod szczęśliwą gwiazdą się urodził i całe życie go prowadziła. Chociaż był konus do wielkich zaszedł urzędów. Cesarzem Francuzów się ogłosił. Ot do czego może doprowadzić gwiazda szczęśliwa. Gdyby nie to, że gwiazdy się na niego obraziły wygrałby w cuglach wszystkie bitwy.
-E zaraz wszystkie. W końcu by się mu to wygrywanie znudziło i tak by przegrał. Ja tam w żadne gwiazdy i przeznaczenia nie wierzę. Ja Piórkowski wam to mówię. W życiu na żadne gwiazdy się nie patrzyłem a jakoś chwalić Boga mi się szczęści.
-Nosił wilk razy kilka... – zaśmiał się Szczubełek – do czasu, wszystko jest do czasu.

Kobiety zgromadzone w mieszkaniu odmawiały różaniec, za spokój duszy zmarłej. Kiedy siedząca najbliżej Lendzioszkowa zamiast „Ojcze Nasz” wykrzyknęła – „Jezus Maryja!” Leonikowa szturchnęła ją delikatnie w łokieć.
-Co to za modlitwa?
-Jezus Maryja – powtórzyła Lendzioszkowa.
-Nie, chyba „Ojcze Nasz” – zdenerwowała się Gałązkowa – Co wy sąsiadko, różańca zapomnieliście?
-Ja, ja, ja... – Lendzioszkowa zaczęła się jąkać.
-Co wam? – dopytywały się inne z tyłu.
-Oko – powiedziała Lendzioszkowa.
Po tym jak powiedziała „oko” podeszła do babki i zaczęła się w nią wpatrywać.
-Otworzyła jedno oko – Lendzioszkowa mówiła jakby sama sobie nie wierzyła.
-Normalna sprawa – uspokoiła ją Choinkowa. – Zmarły po śmierci przez jakiś czas jeszcze się rusza. Mięśnie mu stygną. Mój ojciec jak umarł to się jeszcze herbaty napił.
-Jak to herbaty?
-Normalnie. A co myślicie, że umarłemu pić się nie chce? Napił się herbaty, popatrzył na nas i znów umarł.
-Ględzicie sąsiadko!
-Jak tu siedzę.
Kiedy babka Matylda otworzyła oczy i uniosła głowę, Choinkowa nachyliła się nad nią i spokojnym głosem zapytała.
-Herbaty się napijecie?
Po czym odwróciła się w stronę przerażonych kobiet mówiąc – A nie mówiłam.
Babka tymczasem wstała na dobre. Rozejrzała się po kuchni, widząc zapłakane sąsiadki wzruszyła ramionami. Przez dłuższy czas nie mówiła nic, dopiero jak z dworu zaczęli przychodzić mężczyźni, westchnęła i powiedziała.
-Co za ludzie. Nawet umrzeć w spokoju nie można.

Kiedy rozłoszczeni sąsiedzi wracali do domów Lendzioszek dogonił profesora Szczubełka i na cały głos, tak żeby wszyscy słyszeli zapytał.
-To co, w gwiazdach kurwa zapisane, przeznaczenie kurwa...
Profesor jeszcze raz spojrzał w rozgwieżdżone niebo i powiedział nieco filozoficznie.
-Śmierć się zdarza codziennie, a zmarwychwstanie, panie sąsiedzie tylko od czasu do czasu. O nim nawet gwiazdy nie wiedzą. Siła wyższa.

Eryk nie mógł zrozumieć tego co się stało. To było zbyt skomplikowane. Babka Matylda była silniejsza od śmierci? Czy to w ogóle możliwe, żeby jakiś człowiek, żeby taki człowiek, mógł sobie umrzeć a zaraz potem zmartwychwstać? Czy może tam gdzie babka poszła po śmierci nie było dla niej miejsca i kazli jej wracać? Może dziadek Teoś miał coś z tym wspólnego? Następnego dnia kiedy w domu zapanował jako taki spokój Eryk podszedł do babki i zapytał.
-Babciu...
Wyczekał chwilę kiedy oderwie się od drutów i zmierzy go wzrokiem
-Czego? – odsapnęła w końcu ciężko.
-Możesz mi coś powiedzieć.
-Mogę. Weź się za jakąś przyzwoitą robotę.
-Gdzie byłaś?
-Gdzie byłam?
-No jak umarłaś...
Babka spojrzała w okno. W jej oczach pojawiła się nieznana łagodność.
-Na łące.
-Na łące?
-Nie wiem czy powinnam o tym mówić, może to grzech? A co tam... powiem ci. Wyobraź sobie cudowną łąkę, zieloną, pełną kwiatów, rozświetloną słońcem, pachnącą. Tam właśnie byłam.
-Sama?
-Widziałam twojego ojca.
-Całego?
-A co w kawałkach? Wyglądał na zupełnie zdrowego.
-To znaczy, że nic mu się nie stało? Może wcale nie przejechał go ten pociąg. Mówił coś?
-Wokół było mnóstwo innych ludzi, chciałam do nich podejść, ale nie mogłam. Rozumiesz? Było mi tak dobrze, czułam się młoda, zdrowa, nie chciałam wracać.
-To dlaczego wróciłaś?
-Nadleciał anioł.
-Wygonił cię?
-Głupiś. Był bardzo grzeczny. Pocałował mnie w rękę. To musiał być jakiś ważny ktoś. We fraku był. Powiedział mi, że nie czas jeszcze.
-Nie czas? Co to znaczy?
-Nie wiem. Chyba, że na mnie nie czas.. Podszedł i powiedział: „Pani Nagrabska nie czas jeszcze”. I odleciał.
-Tylko tyle?
-A jak był w górze to krzyknął: „Erykiem się zajmij. To nicpoń, leń i niedowiarek. Nie żałuj mu pasa.” Całe niebo aż trzęsło się ze śmiechu.
-Nieprawda. Nie byłaś na żadnej łące. Cały czas byłaś tutaj. Nie byłaś na żadnej łące...
Kiedy babka wyjrzała przez okno za wybiegającym Erykiem, zobaczyła go płaczącego, poczuła radość. Nigdy jeszcze nie udało się jej doprowadzić go do takiego stanu, żadne bicie, żadne kary nie wywoływały u niego łez. Teraz się udało. Przyklękła przed obrazami i zaczęła szeptać słowa modlitwy. Od czasu do czasu zerkała za okno i uśmiechała się tajemniczo. Kiedy zaczynała nowennę do Matki Boski Kodeńskiej usłyszała kroki. Eryk wrócił.
-Wszystko wiem – krzyknął na cały głos.
-Modlę się. Nie widzisz?
-Wiem, że mnie nienawidzisz. Całe życie marzyłaś o synu a rodziłaś same córki. Aż dziadek umarł i się skończyło.
-Co ty pleciesz, uspokój się. Kto ci takich bredni naopowiadał?
-Ty mnie nienawidzisz z zazdrości, że mnie mama urodziła. Ty, ty wszystkich nienawidzisz. Przez ciebie mamie zepsuła się głowa, przez ciebie ciocia...
-Wyjdź natychmiast!
Babka podniosła się z kolan i wskazała Erykowi drzwi. Trzęsła się cała jak osika przed zbliżającą się burzą.
-Alina ci nagadała, co? Stara wariatka. Bóg ją pokarał, zobaczysz jak będziesz plótł takie rzeczy, to ciebie też palec Boży dosięgnie.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie bardzo miałem kiedy się zabrać za twego Eryka. Dopiero teraz mogłem spokojnie przeczytać. Właściwie każdy mój wpis pod Twoimi tekstami brzmi banalnie, ale cóż mogę na to poradzić. Podoba mi się i już.
Znalazłem jeden błąd: może nawet nigdy nieistniejące.
P.S. Mogłeś spokojnie puścić w konkursie- opowieść wigilijna, jak się patrzy, nawet cud jest.
Szkoda...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 4 tygodnie później...

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...