Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Deja vu


Rekomendowane odpowiedzi

Poruszam się dosyć wolno w podwójnym szeregu pojazdów, gdy dostrzegam w lusterku zbliżającego się z dużą szybkością, ubranego na czarno motocyklistę. Gdy dochodzi do zrównania się pojazdów odwracam głowę w jego stronę- spoza czarnej przyłbicy nie dostrzegam jego twarzy. On również spogląda w moim i kierunku, po czym unosi w geście pozdrowienia lewą dłoń. Ryk silnika świadczy o dodaniu gazu. Kiedy zwracam wzrok przed siebie, ujrzałem jedynie podwójny wąż samochodów. Po motocyklu ani śladu.
Zbudziłem się zroszony potem. Niby nie było w tym śnie nic przerażającego, ale, jeśli śni się to samo po raz siedemdziesiąty trzeci z rzędu, to może w człowieku wywołać uczucie niepokoju.
Tak zaczął się siedemdziesiąty czwarty dzień mego pobytu na OIOM-ie. Podłączony do tej okropnej aparatury udaję, że żyję, czekając na ten cholerny przeszczep.
Na moim oddziale ( no widzicie, już mówię „mój oddział”) robi się tego sporo- dwa, trzy zabiegi tygodniowo. Ludzie przychodzą, dostają nowy organ i szybko opuszczają klinikę. Tylko ja mam jakiś francowaty układ immunologiczny i nie mogą dla mnie znaleźć odpowiedniego dawcy.
Tego dnia wydarzył się jednak cud. Około południa wpadł do mnie wesół jak skowronek ordynator i oznajmił:
-No, panie Leszku. Wiozą świeże podroby dla pana! Jutro robimy zabieg.
Gdybym nie leżał, to bym się pewnie przewrócił.
-Dziękuję- odpowiedziałem niepewnie i obdarzyłem ordynatora takimż uśmiechem.
Kiedy obudziłem się na pooperacyjnej, byłem-co prawda- podłączony do kroplówki, lecz cała ta przeklęta aparatura znikła. Nie byłem już roślinką!
Po kilkudniowej obserwacji wypisano mnie do domu. Nie czułem się, co prawda, jak młode koźlę, ale pompka pracowała całkiem dobrze. Po kilku miesiącach rekonwalescencji i rehabilitacji byłem bardziej zdrowy, niż kiedykolwiek wcześniej.
Któregoś dnia przyszedł mi do głowy nieprawdopodobny pomysł. Kupię sobie motocykl. Radziłem się różnych znajomych; jedni zachwalali Harleya, inni namawiali na „japończyka”, ja jednak cały czas szukałem czegoś innego. W końcu trafiłem na ogłoszenie, w którym ktoś oferował mało używany motocykl BMW R 1200 C INDEPENDENT. Motor mnie zachwycił i- po krótkich- targach stałem się właścicielem tej pięknej maszyny. Musiałem jeszcze wybrać odpowiedni skórzany komplet. Miałem trochę kłopotów z kurtką, ale po dłuższych poszukiwaniach właściciel sklepu wydobył z zakamarków magazynu taką, która mi się spodobała.
Całkiem przyzwoita renta, oraz dochody uzyskiwane z nieruchomości, oraz różnorodnych lokat pozwalały mi na całkiem wygodne życie. Dopiero teraz mogłem się w pełni napawać wolnością. Przejechałem w sezonie tysiące kilometrów po wszystkich drogach Europy dla samej tylko rozkoszy jazdy tą wspaniałą maszyną.
Z czasem zaczęła mnie jednak nachodzić uporczywa myśl; komu zawdzięczam życie? Wybrałem się w końcu do kliniki, jednak ordynator stwierdził, iż nie może mi podać takiej informacji, obiecał jednak, że napisze do rodziny dawcy o moim zainteresowaniu. Po kilkunastu dniach otrzymałem wiadomość od rodziców chłopaka, wraz z gorącym zaproszeniem do odwiedzin.
W następny zatem weekend, po telefonicznym uzgodnieniu, wsiadłem na swoje BMW i wybrałem się w odwiedziny. Gdy zaparkowałem na podjeździe okazałej podmiejskiej willi, natychmiast wybiegł z niej mężczyzna w średnim wieku i nie zwracając na mnie najmniejszej uwagi podbiegł do motocykla, po czym zaczął obchodzić go dokoła. Na jego twarzy pojawił się wyraz bezgranicznego osłupienia. Po nim z drzwi wysunęła się drobna, wyraźnie dotknięta nieszczęściem kobieta. Wzięła mnie w objęcia i zaprowadziła do domu. Po chwili mężczyzna wrócił do salonu i po przywitaniu się ze mną rzekł:
Nie do wiary. Taki sam model, ten sam kolor, a nawet identyczny przebieg, jaki wskazywał licznik w motorze Mateusza w chwili wypadku…
Potem zaczęły się wspomnienia, oglądanie zdjęć i już po chwili czułem się w tym domu, jakbym był wśród dobrze znanych i bliskich mi osób. Zaprowadzili mnie jeszcze do pokoju Mateusza.
-Nic tutaj nie zmieniłam, wszystko leży dokładnie w tym samym miejscu. Tylko jego strój, w którym zginął rozłożyłam po pogrzebie na łóżku. Podszedłem bliżej. Napis na plecach kurtki był identyczny, jak na mojej:
NON OMNIS MORIAR

---000---
Zwolniłem do 120, ponieważ zbliżałem się do zjazdu w Ospitaletto, gdzie mam się bawić na Fiesta San Rocco, gdy obok mnie przemknął z ogromną szybkością motocykl. Chyba BMW… Nie zdążyłem nawet przeczytać napisu na kurtce…
Ktoś potrząsnął mnie za ramię. Ciao, Roberto! Obudź się! W końcu mamy w odpowiednią dla ciebie wątrobę. Jakiś motocyklista…

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

acha i jeszcze drobna rzecz..,1 akapit zaczynasz teraźniejszym, a kończysz przeszłym. Nie znam się ale tu chyba coś nie gra. Uważasz, że tak powinno być? "poruszam się, dostrzegam(dwukrotnie z resztą) i za chwilę na koniec"gdy zwróciłem wzrok przed siebie". Coś mi tu sie nie klei.?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dzięki Piotrze za zwrócenie uwagi. Widzisz, u mnie to jest tak: wyskakuje mi z głowy- niczym królik z kapelusza prestidigitatora- jakiś pomysł, potem pół godziny "twórczej męki" i- jak narkoman- muszę. Muszę upchnąć to na tym forum. Już od pewnego czasu usiłuję z tym skończyć, ale to trudne.:-(

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

dużą szybkością? a masło jest maślane? dużą prędkością, jak już

nie dostrzegam jego twarzy. On również spogląda w moim i kierunku = a to co?! absurd niekontrolowany? nie widzisz twarzy a wiesz, że patrzy? telepatia? no rozumiem, jakby odwrócił głowę w Twoją stronę i to sugerowałoby jedynie ewentualny kierunek patrzenia motocyklisty; i po co "i" przed kierunkiem?

Ryk silnika świadczy o dodaniu gazu. = heh, bomba :) ..... nie no, nabijam się, miej litość, toż to brzmi, jak przepis na ciasto :) nie pytaj skąd skojarzenie, po prostu takie sie nasuwa, a brzmi to komicznie.

Kiedy zwracam wzrok przed siebie, ujrzałem = ekchm... Ty sobie jaja robisz? zwracam wzrok?! do tego zwracasz przed siebie? i potem ujrzałeś? najpierw coś robisz a potem o tym co już zrobiłeś?.....nie dajesz mi spokojnie skończyć czytać pierwszego akapitu!


odpowiedziałem niepewnie i obdarzyłem ordynatora takimż uśmiechem= jakimż?

co prawda, co prawda - jeszcze raz i zacznę podejrzewać kłamstwo

nawet identyczny przebieg- o, nie mówiłam? pic na wodę! co jeszcze? kolor, ok, model, ok, przebieg?! do tego identyczny?


W końcu mamy w odpowiednią = w to chyba wpadka?
..............................................................


hmmmmmm
wiesz co? pomysł był dobry, naprawdę, całkiem niezły,
a skopałeś to, fachowo rzecz ujmując
tzn tylko w moim odczuciu,
brakuje tu polotu! wpadki wymienione mnie rozbawiły, ale chyba nie to było celem opowiadanka
cóż, czekam na kolejne :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Ludzi nie ma Są jak widmo  Iluzja otoczenia    Zlepek pustej idei i pragnienia  Eksponują pożądają łakną Lecz odpowiedź jest im obca   Wszyscy zmierzają do jednego kopca Gubią się w krokach tańcu pożogi Nikt nie dzieli na czworo przestrogi   Jak pies posłuszny  Każdy do jednej nogi Wszyscy kroczymy do naszych mogił
    • wielkie poruszenie cyrk dzisiaj przyjeżdża wszyscy się szykują bo będzie iluzjonista on z natury smutny i nie wierzy w cuda ani w moc iluzji ma już dość wszystkiego dobrze wie że fikcja bilety wyprzedane widowiska nie ma teraz się zastanawia czym publiczność zajmie nikt by nie uwierzył widząc go jak myśli że każdy artysta
    • @Dared Racja !! 
    • Patrząc przez okno, tym patrzeniem raczej smutnym. Sponad parapetu w typie lastriko, w którym wyłupało się kilka drobnych kawałków w czasach mojego dzieciństwa. Podczas zabaw z młotkiem i śrubokrętem. W wojnę…   Testowane były wybuchy jądrowe na pacyficznych atolach czy na płaskich terenach Kazachstanu… Jeden z okruszków trafił mnie wtedy w oko. Łzawiłem.   Ojciec zezował na mnie gniewnym wzrokiem jak na przegraną walkę Goliata na polu bitwy. Nie było łatwo w czasie próby odzyskania prestiżu.   Ale szedłem w górę z mozołem.   Wspinałem się po obsypujących kamieniach.   Kilka razy obsunąłem się na stoku. Skrwawiłem sobie boleśnie kolano.   Pies wesoło szczekał, merdał ogonem. Ojciec kazał wyjść z nim na spacer.   I szedłem wtedy. I idę nadal w te czasy napełnione szczenięcym śmiechem.   Uciekałem od siebie.   Uciekając w świat pustych otchłani, w których ciszą napełniał się każdy oddech.   I każde ciężkie westchnienie.   I wszystko oddychało w dalekich gongach stojącego zegara.   Kiedy pewnego razu, wyrwany ze snu wołałem, przestępując próg drugiego pokoju… — nikt nie odpowiedział.   Nie było nikogo.   Szukałem długo wśród mżących w powietrzu pikseli znajomej twarzy ojca albo matki…   Lecz tylko wgniecenia na fotelach świadczyły o ich niedawnej obecności.   Podchodziłem ostrożnie do drzwi, próbując się porozumieć ze skulanym za nimi głosem. Pełen nadziei…   Kiedy je otworzyłem, chłód owiał moje skronie tym chłodem idącym ze schodowej klatki, piwnicznej głębi.   Na drewnianej poręczy odłupana drzazga, promień zachodzącego słońca. Falujące na ścianach pajęczyny… W ogromnym przeciągu trzask zamykanych drzwi.   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-05-06)    
    • @agfka bywa i tak:)
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...