Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Płyną po niebie kędzierzawe chmury,
nad nimi trasy smużą samoloty.
Chmury się kłębią w cudaczne figury,
a samoloty kreślą wielokąty.

Gryzą horyzont ośnieżone szczyty,
graniami krojąc półmisek błękitów.
Tajemnic strzegą, zazdrośnie ukrytych,
gęstwą kosówki i murem granitu.

W dole, jak dzieci, pogodą się cieszą
stali mieszkańcy zielonej doliny,
gdy znów z wiadrami wyruszają pieszo,
by zbierać w lesie dorodne maliny.



Opublikowano

Aż chciałoby się położyć na puszystej, wiosennej trawie i wpatrywać w te obłoki - szkoda, że lipcowo-sierpniowy skwar nie jest tym samym, co kwietniowa świeżość cieplutkiego wiaterku :)

"Gryzą horyzont ośnieżone szczyty,
graniami krojąc półmisek błękitów.
Tajemnic strzegą, zazdrośnie ukrytych,
gęstwą kosówki i murem granitu."
Bardzo śliczna strofa, do niczego nie można się przyczepić.

Teraz konstruktywnie odnośnie czego mam wątpliwości:
* "bałwaniaste chmury" - banalnie być bałwaniastym obłokiem :)
* "skrzy się mały samolocik" - niezbyt podoba mi się skrzenie samolotu, niby wywołane przez słoneczne promienie, ale jednak nadal nie pasuje. Samolot skrzy się gdy jest ciemno, wtedy dopiero widać światełka.
* "Chmury się kłębią" - o ile w przypadku samolocika powtórzenie miało sens, podkreślało rytm, tak tutaj niezbyt mi się podoba.
* "W dole, jak dzieci, latem się cieszą
stali mieszkańcy zielonej doliny,
gdy znów z dzbanami wyruszają pieszo,
by zbierać w lesie dorodne maliny."
Moim zdaniem - aczkolwiek to chyba przez indywidualne wyczucie estetyki - po świetnej drugiej strofie o szczytach powinno nastąpić coś równie dostojnego, a tutaj śmichy-chichy biegnących po maliny ludzi. Nie siada mi.

Alee ,te częstochowskie ...kradną klimacik.
Może biało?

Nie wiem czy dobrze zrozumiałem komentarz, chodzi Ci o częstochowskie rymy? O ile połączenie chmury-figury oraz maliny-doliny faktycznie mogą być uznane za banalne, tak cała reszta rymów prezentuje się świetnie i nadaje utworowi klimacik. Chociaż tutaj znów wkrada się indywidualne poczucie estetyki :)

--
Pozdrawiam
Michał Małysa
http://www.mojwierszownik.pl

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Michale, przy całym uroku tego wierszyka, proszę Cię, nie czytaj go zbyt dosłownie, ponieważ cały jest metaforą. jeśli tak go potraktujesz, to może ostania zwrotka nabierze sensu, straci swój pozorny infantylizm, w który opływa praktycznie cały utworek i zobaczysz, że nie ma tam śmichów-chichów :).
dzięki za czytanie i analizę.
pozdrawiam :)

p.s.: jeśli masz ochotę, to zajrzyj do mojego poprzedniego :). powinien podpowiedzieć bardzo proste rozwiązanie :)
Opublikowano

sielski, spokojny obraz, widok z góry - skąd wszystko nabiera innych rozmiarów. zwyczajność nie traci uroku, wręcz nabiera koloru, troski stają się takie przyziemne, malutkie. bo najważniejsze są "dorodne" chwile. maliny dojrzewają w trakcie pieszych wędrówek. zawsze zdążysz sięgnąć po pełne garście, jeśli tylko dolina nie utraci zieleni... pod chmurami w cudacznych kształtach.

popłynęłam trochę za daleko, w metafory, Sylwestrze. ale taki urok Twojego wiersza, że aż chce się do tych złotych promieni...

pozdrawiam serdecznie,
in-h.

Opublikowano

Ach,ten "półmisek błękitów", podoba mi się nadzwyczajnie :)
Bardzo sugestywny obraz wysokich gór, wszystko widzę i czuję.
Nie umiem oceniać "na zimno" rymów i formy wiersza, zawsze górę bierze u mnie wyobraźnia, uczucia i przekaz.
Pozdrawiam, Sylwestrze.:)

Opublikowano

Sylwestrze, ja, jako mieszkanka doliny, chcę wyrazić wdzięczność za to, że mogę z niej patrzeć i mieć w nosie podział tortu na górze.
Być może moja postawa jest słabo obywatelska i może nawet wmanipulowano mnie w stan hibernacji politycznej, ale mam serdecznie dość smrodu potu walki kotłujących się na górze - wolę maliny.
Pierwszy wers ostatniej strofy ma dziesięć głosek, więc może "pogodą" zamiast "latem"?
Do poczytania :)

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Anno! :))) wielkie dzięki! nie tylko za pogodę, bo Twój komentarz świadczy o tym, że tekst można odczytać w taki sposób, w jaki chciałbym żeby był odczytany :). a to oznacza dla mnie, że nie będę musiał sam pisać co chciałem wyrazić, jak to było np. w moim 'Zamieszkałem w komórce' :)))
jeszcze raz dziękuję i do poczytania :)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
  • Ostatnio w Warsztacie

    • Mam takie małe pragnienie. Małe dla ludzi, którzy tego nie czują; którzy nie doświadczyli uczucia płynącego w głowie nurtu, eksplozji pomysłów i myśli zdających się być tak błyskotliwymi, jak u najwybitniejszego artysty. Dla mnie pragnienie to jest olbrzymie, przytłaczające i przygniata mnie tak w środku, jak i na zewnątrz. Dusza pragnie nowego tworu, mózg zaś krzyczy... nie, on wrzeszczy, wrzeszczy tak, że gdyby był słyszalny po tej fizycznej stronie, pękałyby szyby, szklanki i bębenki uszu. Drze się jak opętany, jak popapraniec w delirium. Wmawia mi, że nie dam rady, że nie napiszę ani słowa, a nawet jeśli cudem przekopię się przez jamę bez światła, do której mnie wrzucił, to ten tekst nie będzie nic warty. Żałosny, odpychający i partacki niczym dziecięce bazgroły. Cztery miesiące. Cztery ciągnące się jak drętwe nauczanie wypalonego wykładowcy, któremu uciekło sedno miesiące. Mnóstwo nędznych prób poprowadzenia jakiejś pisaniny, która już na początku odbierała poczucie sensu. Czasem wpadł jakiś pomysł, lepszy czy gorszy, nieważne, bo i tak nie miał prawa zaistnieć, skoro brakowało sił nawet na podniesienie się z łóżka. Zgasł płomień w sercu wzbierający z każdym napisanym słowem. Pewność w swoje zdolności odeszła wspierać kogoś innego; kogoś, kto być może ma szansę zbudować coś pięknego.

      Najpierw był smutek. Dziecięcy płacz i nieświadomość, skąd ta wstrętna podłość od ludzi, którzy mieli być oparciem i otaczać opieką.

      Potem się trochę dorosło, pojęło pewne sprawy. Były próby łagodzenia napięcia, wpasowania się w tłum, a z wolna znajdowało się środki, w założeniu mające pomóc osiągnąć te cele. Dawały takie uczucie... nie, nie szczęście. Coś, czego nie dało się pojąć, ale rozumiałam, że tego stanu poszukiwałam całe życie.

      Piętnaście lat. Pierwsze wizyty u psychologa, próba ratowania się przed zatonięciem w substancjach. Z początku szło dobrze, a potem przychodziły koleżanki i mówiły "Chodź, zarzucimy coś". I jak tu odmówić?

      Szesnaście lat. Szósty grudnia. Pierwszy gwałt.

      Następna była czystość. Z przerwami, co prawda, bo dalej obracałam się wśród ludzi wychowanych na dewiacjach, ale z rzadka się to zdarzało. Pierwsza miłość, motywacja do zmiany dla kogoś, o kim myślało się jakoby o rodzinie, bliższej nawet niż matka. Nawet za tym nie tęskniłam.

      Wtedy jeszcze to było tylko zabawą. Byłoby to zbyt bajkowe, by mogło trwać dłużej. Odeszłam od Niego dla kogoś Innego. Oddałam serce, ciało, wszystkie pieniądze. W zamian dostałam przemoc, której nie sposób tu opisać. Odebrał mi plany, nadzieję na dobrą przyszłość i ucieczkę z gówna, w którym topiłam się od urodzenia. Zabrał pasję, zdrowie, jak również najsłabsze poczucie bezpieczeństwa i stabilności. Próba zabójstwa. Gwałty. Bicie. Poniżanie. Odbieranie wartości. Stałam się szmatą, plugawym odpadem i niewolnikiem czegoś, co nazywałam dozgonną miłością. I z zupełną szczerością przyznam teraz - nigdy nie kochałam nikogo mocniej, dlatego bez znaczenia było, że bez wzajemności. W końcu uciekłam.

      Dziewiętnaście lat. Wpierw za granicę, na zarobek, później do większego miasta po lepsze życie. I znów wciągnęło mnie to, co do tej pory nazywałam zabawą.

      Substancja opanowała mnie do szpiku. Czułam się jak heros z powieści, człowiek o niebywałym talencie i mądrości, jakiej wielu ludziom brakuje. I to nie tak, że sobie pochlebiam. To słowa ludzi, których poznałam, a którzy na koniec mnie zniszczyli. Wciągałam, połykałam, piłam i pisałam bez przerwy z niebywałą radością. Z czasem to przestało wystarczać, lecz substancja dalej mną władała i wyszeptywała mi, że bez niej jestem nikim.

      Kolejna ucieczka. Mamo, błagam, pomóż. Wróciłam do domu i do tej pory tu jestem, w malutkim pokoiku, gdzie przeżywałam najgorsze katusze, choć nie mogę zaprzeczyć, że to mój mały światek i jedyne miejsce, gdzie mogę się podziać.

      To ścierwo dalej mną rządzi. Rzuciłam to. Prawie. Szukam czegoś na zastępstwo, bo już nie umiem być trzeźwa. Będąc na haju przynajmniej łagodzę syf wypełniający mój popieprzony łeb. Poza tym, znów mam przed czym uciekać. Zdrada. Niejedna. Od osoby, która dała mi tak wiele miłości, że trudno było w nią uwierzyć. Przebaczenie to jedna z najgłupszych decyzji, jakie podjęłam, ale taka jest miłość. To nie pochlebstwo, a czysta prawda - mało kto potrafi kochać tak, jak ja. I świadomość, że nigdy nie spotkam osoby, która miłowałaby mnie podobnie, rozrywa mnie od środka.

      Po drodze psychiatryki, szpitale, próby odwyku, bitwy toczone z matką, samotność. Nie wiem, czy z Tamtym nie byłam w lepszym stanie, niż teraz. Zakończę ten tragiczny wylew popularnym i nierozumianym klasykiem: obraz nędzy i rozpaczy.

      Gorące pozdrowienia z Piekła, 

      Allen

  • Najczęściej komentowane w ostatnich 7 dniach



×
×
  • Dodaj nową pozycję...