Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Jeśli jesteś laleczką, ślicznotką,
jeśli liczko masz piękne i oczko,
to jedyną twą siostrą samotność,
a najlepszym schronieniem jest cień.
Najzimniejsze są mroczne wieczory,
a najdłuższe są dni bez koloru,
najstraszniejsze są lęki i zmory,
kiedy wraca koszmarny sen.

Jestem tylko dla wszystkich ozdobą,
wzbudzam zachwyt niezwykłą urodą,
nikt nie widzi, że pragnę być sobą,
że coś czuję, że myślę coś też.
A ja chętnie urodę zamienię
na kochanie największe na Ziemi,
a ja stoję i czekam z marzeniem
na wystawie za szybą łez.

W moim cieniu jest zimno i ciemno,
nigdy nie wiem, co stanie się ze mną;
wcale nie chcę być piękną królewną,
chcę być zwykła wśród ludzi i dni.
Czemu brzydsze i głupsze dziewczyny
mają często radosne tak miny,
mają szczerych przyjaciół, rodziny,
a ja nie mam tu o kim śnić?

Wszyscy chłopcy przystają popatrzeć
z pożądaniem na piękną zabawkę,
chcą na chwilę ją wziąć lub na zawsze -
chcą na własność wyłączną mnie mieć.
Przyjaciółki fałszywe jak kotki
ostrzą pazur, choć wzrok mają słodki,
podjudzania, intrygi i plotki,
zazdrość przędzie pajęczą sieć.

Kiedy nie chcę żadnego z tych chłopców,
kiedy czuję się przy nich zbyt obco,
chcą mnie ostro ukarać słów chłostą,
bo ich dumę nadgryzłam jak pies.
A ja chętnie urodę zamienię
na kochanie największe na Ziemi,
a ja stoję i czekam z marzeniem
na wystawie za szybą łez.

  • Odpowiedzi 62
  • Dodano
  • Ostatniej odpowiedzi

Top użytkownicy w tym temacie

Opublikowano

Dziękuję za wgląd w kobiecość, a właściwie w panieństwo...
Świat oczami podmiotu wiersza niemiło wygląda... ale taka prawda - zwykł mawiać mój starszy znajomy. Jeśli chodzi o formę, to wyśmienicie służy treści... Dziękuję za pomoc w rozumieniu Lalek. Satysfakcji życzę z największego na Ziemi kochania... Wiem jaka ona jest. :)

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Dziękuję za podziękowania i ciepłe słowa, Rihtiku. :)
Dziękuję też za rozumienie Lalek. To bardzo cenne i nie każdemu mężczyźnie się udaje.
I dziękuję jeszcze za życzenia. Widzisz, nie jestem młodą laleczką, tylko zdecydowanie już mam z górki, ale tego największego na Ziemi kochania nie znalazłam, niestety.
Życzę go Wszystkim, mimo niewielkich szans. :-)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Dziękuję za wizytę Nowego Gościa oraz za brawo. :-)
Bardzo mnie cieszy Twoje stwierdzenie, że zdawało Ci się, iż słyszysz kobiecy głos - jest to pisane na głos kobiecy, oczywiście, więc dałeś mi tu ogromną satysfakcję.
Ni ebardzo rozumiem, co to znaczy, że myślałeś, iż to jakaś lipa - czy sądziłeś, że piosenka ze zwrotkami to musio być kiepski utwór? Po prostu pytam, to nie jest wymówka. :-)
Opublikowano

Bardzo Ci dziękuję za wyjaśnienie - chyba jeszcze zanim przeczytałeś moje pytanie?
Tak, to miało być naiwne, bo włożone w usta młodziutkiej dziewczyny (co nie znaczy, że każda młoda panienka musi być naiwna). Miało być naiwne, ale i przez to bezbronne, i rozczulające. Nie wiem, czy do końca mi się to udało.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Udało Ci się. Przytuliłbym Cię bez brudnych myśli, panując nad ...
no wiesz meski ból istnienia z pełną mocą się we mnie ucieleśnia...
wracając do meritum. panując, aby royrzewniony Ci udowodnić, że jestem inny. Po prostu rozczuliło mnie to i obudziło uczucia wyższe.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Udało Ci się. Przytuliłbym Cię bez brudnych myśli, panując nad ...
no wiesz meski ból istnienia z pełną mocą się we mnie ucieleśnia...
wracając do meritum. panując, aby royrzewniony Ci udowodnić, że jestem inny. Po prostu rozczuliło mnie to i obudziło uczucia wyższe.

Tak. zani8m przeczytałem Twój tekst.
Opublikowano

Tak się kiedyś mówilo: "każda głupia która ładna" (z piosenki "Mazowsza"), teraz "laleczki" wbrew pozorom, są mądre,
zdolne, wykształcone, ale nie mają łatwego życia. Piękne kobiety
często bywają bogate, ale nieszczęśliwe w życiu i młodo umierają. Pewnie na ten temat można by długo mówić. Bardzo trafnie określiłaś w wierszu stan ducha "laleczek" i przypomniałaś co jest najważniejsze w życiu! Wiersz aż prosi się o melodię!
A może nieraz przegapiamy prawdziwą miłość, nie doceniamy kiedy przybywa a ona obrażona przechodzi obok nas?
Każdy chyba ma wspomnienia z tym związane, w cichości ducha przyzna mi rację. Z wielką przyjemnością najpierw przeczytałam, a potem zanuciłam. Baardzo mi się wiersz spodobał!
Serdeczne uściski
- Iza

Opublikowano

Oxyvio... Pewnie to co zamieszczam nie pocieszy cię, a contrario... ale jakoś tak mi przywiodłaś na myśl tę wymowną lirykę... Życzeń nie zmieniam i nadal tejże życzę.

Miłość szczęśliwa

Wisława Szymborska

Miłość szczęśliwa. Czy to jest normalne,
czy to poważne, czy to pożyteczne -
co świat ma z dwojga ludzi,
którzy nie widzą świata?

Wywyższeni ku sobie bez żadnej zasługi,
pierwsi lepsi z miliona, ale przekonani,
że tak się stać musiało - w nagrodę za co? za nic;
światło pada znikąd -
dlaczego właśnie na tych a nie innych?
Czy to obraża sprawiedliwość? Tak.
Czy narusza troskliwie piętrzone zasady,
strąca ze szczytu morał? Narusza i strąca.

Spójrzcie na tych szczęśliwych:
gdyby się chociaż maskowali trochę,
udawali zgnębienie krzepiąc tym przyjaciół!
Słuchajcie, jak się śmieją - obraźliwie.
Jakim językiem mówią - zrozumiałym na pozór.
A te ich ceremonie, ceregiele,
wymyślne obowiązki względem siebie -
wygląda to na zmowę za plecami ludzkości!

Trudno nawet przewidzieć, do czego by doszło,
gdyby ich przykład dał się naśladować.
Na co liczyć by mogły religie, poezje,
o czym by pamiętano, czego zaniechano,
kto by chciał zostać w kręgu.

Miłość szczęśliwa. Czy to jest konieczne?
Takt i rozsądek każą milczeć o niej
jak o skandalu z wysokich sfer Życia.
Wspaniałe dziatki rodzą się bez jej pomocy.
Przenigdy nie zdołałaby zaludnić ziemi,
zdarza się przecież rzadko.

Niech ludzie nie znający miłości szczęśliwej
twierdzą, że nigdzie nie ma miłości szczęśliwej.
Z tą wiarą lżej im będzie i żyć, i umierać.

:)

Opublikowano

Oxyvio zawsze mnie zaskakujesz sposobem rymowania, tak też jest tym razem, bo tak jeszcze nie widziałam, świetnie ! Chociaż powiem, że troszkę dziwnie się czyta tak jakby lekko dukajaco, wyliczająco, ale ciekawie. Jest to pewnie zamierzony efekt innego sposobu rymowania. Wiersz zawiera również ciekawie ujęty temat. Pozdrawiam:)

Stempelek trafnie wskoczyłeś z tym wierszem:)

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Udało Ci się. Przytuliłbym Cię bez brudnych myśli, panując nad ...
no wiesz meski ból istnienia z pełną mocą się we mnie ucieleśnia...
wracając do meritum. panując, aby royrzewniony Ci udowodnić, że jestem inny. Po prostu rozczuliło mnie to i obudziło uczucia wyższe.
Bardzo, bardzo Ci dziękuję. Też bym Cię przytuliła - bez brudnych myśli... :)
I przemyślę Twoje wszystkie uwagi. Mnie też tam coś lekko drapie, coś jest chropowate jeszcze...
Opublikowano

Zobacz, co mi przypomniałaś:

Jestem tylko lalką z wosku,
jedną z wielu lal,
mam oczy z wosku i z wosku nos
i małe serce z wosku mam.
Nic mi w życiu nie zostało,
jak o szczęściu śnić
nikt przecież z wosku nie lubi lal
nie będzie kochał mnie już nikt.
Lecz w sekrecie powiem Wam,
że gdyby mnie pokochał ktoś
Wtedy słodkich uczuć żar
roztopi miękki serca wosk.


Często nuci sobie tę piosenkę "moja peerelka" niestety, ubolewa, że pamięta tylko fragmentarycznie.
Będzie teraz miała Twoją balladę do nucenia w całości :)
Pozdrawiam, Grażyna.
:)


Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Iza, baaardzo Ci dziękuję za wspaniały komentarz pełen zrozumienia dla treści wiersza i sytuacji ślicznych dziewcząt.
Tak, można by długo o tym mówić. Wszystkie piękne kobiety, jakie znam - o ile nie są puste i nie należą do tych, które wykorzystują urodę dla nisko rozumianych korzyści - to są bardzo nieszczęśliwe. Wszystkie one mówią, że "mężczyźni chcą tylko jednego" - bo od nich rzeczywiście chcą tylko jednego. Nie raz słyszałam od mężczyzn takie zdania, że "chciałbym mieć romans z piękną kobietą, ale niech ona lepej będzie żoną mojego kolegi, a nie moją". Nie raz słyszałam od kobiet zdania typu: "Ładne dziewuchy to nigdy nic dobrego". Ileż razy słyszałam przesąd, że "kobieta albo jest piękna, albo mądra" (lub że każda ładna kobieta jest nieuchronnie głupia).
I wiem, że w naszym kraju coraz silniejszy jest tzw. kult ciała, co widać na każdym kroku: na bilboardach, w kolorowej prasie, w filmach, nawet w teatrach, gdzie też już zaczynają się sceny rozbierane. Kobiety coraz bardziej postrzegane sa jako ciało - nasza zasadnicza i często jedyna wartość w oczach mężczyzn (a i samych kobiet) to uroda.
To wszystko jest naprawdę tragiczne, bez przesady moim zdaniem.
Ściskam, Izo. :)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Ponura polska jesień, Przywołuje na myśl historii karty smutne, Nierzadko także wspomnienia bolesne, Czasem w gorzki szloch przyobleczone,   Jesiennych ulewnych deszczy strugi, Obmywają wielkich bohaterów kamienne nagrobki, Spływając swymi maleńkimi kropelkami, Wzdłuż liter na inskrypcjach wyżłobionych,   Drzewa tak zadumane i smutne, Z soczystych liści ogołocone, Na jesiennego szarego nieba tle, Ponurym są często obrazem…   Jesienny wiatr nuci dawne pieśni, O wielkich powstaniach utopionych we krwi, O szlachetnych zrywach niepodległościowych, Które zaborcy bez litości tłumili,   Tam gdzie echo dawnych bitew wciąż brzmi, Mgła spowija pola i mogiły, A opadające liście niczym matek łzy, Za poległych swe modlitwy szepcą w ciszy,   Gdy przed pomnikiem partyzantów płonie znicz, A wokół tyle opadłych żółtych liści, Do refleksji nad losem Ojczyzny, W jesiennej szarudze ma dusza się budzi,   Gdy zimny wiatr gwałtownie powieje, A zamigocą trwożnie zniczy płomienie, O tragicznych kartach kampanii wrześniowej, Często myślę ze smutkiem,   Szczególnie o tamtych pierwszych jej dniach, Gdy w cieniu ostrzałów i bombardowań Tylu ludziom zawalił się świat, Pielęgnowane latami marzenia grzebiąc w gruzach…   Gdy z wolna zarysowywał się świt I zawyły nagle alarmowe syreny, A tysiące niewinnych bezbronnych dzieci, Wyrywały ze snu odgłosy eksplozji,   Porzucając niedokończone swe sny, Nim zamglone rozwarły się powieki, Zmuszone do panicznej ucieczki, Wpadały w koszmar dni codziennych…   Uciekając przed okrutną wojną, Z panicznego strachu przerażone drżąc, Dziecięcą twarzyczką załzawioną, Błagały cicho o bezpieczny kąt…   Pomiędzy gruzami zburzonych kamienic Strużki zaschniętej krwi, Majaczące w oddali na polach rozległych Dogasające płonące czołgi,   Były odtąd ich codziennymi obrazami, Strasznymi i tak bardzo różnymi, Od tych przechowanych pod powiekami Z radosnego dzieciństwa chwil beztroskich…   Samemu tak stojąc zatopiony w smutku, Na spowitym jesienną mgłą cmentarzu, Od pożółkłego zdjęcia w starym modlitewniku, Nie odrywając swych oczu,   Za wszystkich ofiarnie broniących Polski, Na polach tamtych bitew pamiętnych, Ofiarowujących Ojczyźnie niezliczone swe trudy, Na tylu szlakach partyzanckich,   Za każdego młodego żołnierza, Który choć śmierci się lękał, A mężnie wytrwał w okopach, Nim niemiecka kula przecięła nić życia,   Za wszystkie bohaterskie sanitariuszki, Omdlewających ze zmęczenia lekarzy, Zasypane pod gruzami maleńkie dzieci, Matki wypłakujące swe oczy,   Wyszeptuję ciche swe modlitwy, O spokój ich wszystkich duszy, By zimny wiatr jesienny, Zaniósł je bezzwłocznie przed Tron Boży,   By każdego z ofiarnie poległych, W obronie swej ukochanej Ojczyzny, Bóg miłosierny w Niebiosach nagrodził, Obdarowując każdego z nich życiem wiecznym…   A ja wciąż zadumany, Powracając z wolna do codzienności, Oddalę się cicho przez nikogo niezauważony, Szepcząc ciągle słowa mych modlitw…  

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • @andrew Czy rzeczywiście świat współczesny tak nas odczłowieczył? Czy liczy się tylko pogoń za wciąż rosnącą presja społeczną w każdej dziedzinie? A gdzie przestrzeń, by być sobą?
    • @Tectosmith całkiem. jakbym czytał któreś z opowiadań Konrada Fiałkowskiego z tomu "Kosmodrom".
    • @Manek Szerzenie mowy nienawiści??? Przecież nie skłamałem w ani jednym wersie!
    • Widzą mnie. Przez te korytarze. Przez te imaginacje. Patrzą. Wodzą za mną wzrokiem nieruchomym. Te ich oczy. Te ich wielookie twarze… Ale czy to są w ogóle ich twarze? Wydrapuję żyletką te spojrzenia z okładek. Ze stronic starych gazet. Z pożółkłych płacht. Zapomnianych. Nie odtrącam ich. Było ich pełno zawsze i wszędzie. Nie odtrącam… Kiedyś odganiałem ręką te spojrzenia wnikliwe. Czujne. Odganiałem jak ćmy, co puszyściały w przelocie. Albo mole wzruszone jakimś powiewem nagłym z fałd ciężkich zasłon, bądź ubrań porzuconych w kącie. Z barłogu. Z legowiska. Ze sterty pokrytej kurzem. Szarym pyłem. W tym oddechu idącym od otwartych szeroko okien. Od nocy. Od księżyca… Od drzew. Od tych topól strzelistych. Szumiących. Szemrzących cicho. Od tych drzew skostniałych z zimna. Od chmur płynących. Od tych chmur w otchłani z jasnymi snopami deszczu...   Siedzę przy stole. Na krześle. Siedzę przy stole oparty łokciami o blat. Oparłszy się na złożonych dłoniach brodą. Zamieram i śnię. I znowu śnię na jawie. Wokół mnie płomienie świec. Drżące. Migoczące. Rozedrgane cienie na suficie i ścianach. Na podłodze błyszczące plamy. Na klepce. Czepiają się sęków. Czepiają się te widma. Te zjawy z nieokreślonych ustroni i prześwitów z ciemnej linii dalekiego lasu. Na stole płonące świece. Na parapetach. Na szafie. Na podłodze. Świece wszędzie. Płonące gwiazdy na niebie. Wszechświat wokół mnie. Ogromna otchłań i mróz zapomnienia…   Przede mną porcelanowy talerz z okruchami czerstwego chleba i emaliowany kubek, odrapany, otłuczony. Pusty… A więc to moja ostatnia wieczerza…   *   Wirujące obłoki nade mną. Pode mną mgławice, spirale galaktyk. Nade mną… Nasyca się we mnie jakaś deliryczna ekscytacja. Jakieś wielokrotne, uporczywe widzenie tego samego, tylko pod różnymi kątami. Wciąż te same zardzewiałe skorupy blaszanych karoserii, powyginanych prętów, pancernych płyt, pogiętych, stępionych mocno bagnetów i noży… Przedzieram się przez to wszystko z donośnym chrzęstem i stukotem spadających na ziemię przedmiotów. Idę, raniąc sobie łokcie, kolana… Idę… I słyszę. I słyszę wciąż w mojej głowie piskliwy szum. I pulsowanie, takie jakby podzwanianie. I znowu drzwi. Kolejne. Uchylone. Spoza nich dobiega to nikłe: dzyn-dzyn. A więc ktoś tu był. I jest! Ktoś mnie ogląda i podziwia jak w ZOO. Nie mogę się pozbyć tych mar natrętnych. Dzyn-dzyn.. Tych namolnych widziadeł, które plączą się tutaj bez celu. Dzyn-dzyn… I widzę je. I słyszę... Nie. Nie dosłyszę, co mówią do siebie, będąc w tych pokracznych pozach. Gestykulują kościstymi palcami obwieszonymi maleńkimi dzwoneczkami… Dzyn-dzyn… Wciąż to nieustanne dzyn-dzyn...   *   Otaczają mnie blaski. Mrugające iskry. Kiedy siedzę przy stole, oparłszy brodę na dłoniach. Mieni się wazon z kryształu z uschniętą łodygą martwego kwiatu. Cóż jeszcze mógłbym ci powiedzieć? Będę ci pisał jeszcze. Kartki rozrzucone na stole. Pogniecione. Na podłodze. Ciśnięte w kąt w formie kulek. Wszędzie. W dłoni. W tej dłoni ściskającej pióro, bądź długopis… W tej dłoni pomazanej tuszem, atramentem. W tej dłoni odrętwiałej. I w tym odrętwieniu trwam, co idzie od łokcia do czubków palców. Mrowienie. Miliardy igieł... W serwantce lustra migoty i drżenia. W serwantce filiżanki, porcelanowy dzbanek. Talerze. Kryształowa karafka ojca. Zaciskam powieki. Szczypiące.   Dlaczego ten deszcz? Latarnie na ulicy. Noc. Zamglone światła. Deszcz. Drzewa oplatają się nawzajem gałęziami. Nagimi odnogami. Drzewa splecione. Supły… Deszcz… Zamglone poświaty ulicznych latarni. Idę. Kiedy idę – deszcz… Wciąż deszcz… Stukocze o blaszane rynny starych kamienic. O daszki okrągłych ogłoszeniowych słupów. O blaszane kapelusze ulicznych latarni… Deszcz… Kiedy idę tak. A idę tak, bo lubię. Kiedy deszcz… I ten deszcz wystukuje mi. Spada na dłonie. Na policzki. Na usta. Na twarz…   *   To rotuje. To wciąż rotuje. Oddala się, ciągnąc za sobą długą smugę. Rezonuje od tego jakiś magnetyzm. To się oddala. To wciąż się oddala, nieubłaganie. Kiedy idę długim korytarzem, muskam palcami żeliwne rury, które ciągną się kilometrami w głąb. Które się ciągną i wiją. Które pokryła brunatna pleśń. W których stukoty i jęki. Zamilkłe. W których milczenie. Martwa cisza. Ciągnące się rury. Rozgałęzienia jakieś. Wychodzą. Wchodzą. Rozchodzą się. Łączą… Od jednej ściany do drugiej. Z podłogi w sufit. Przebijają się znikąd donikąd. Martwy krwiobieg w ścianach z popękaną, odłażącą farbą. Chrzęszczący pod stopami gruz, potłuczone szkło... Na języku i w gardle gryzący szary pył zapomnienia. Uchylone drzwi. Otwarte na oścież. Zamknięte na klucz. Na klamkę. Naciskam z cichym skrzypieniem. Wchodzę. W półmroku sali kamienne popiersia okryte zakurzoną folią. Rozrzucone dłuta, młotki… W półmroku. Zapach jakichś dalekich, zeskorupiałych w mimowolnym grymasie gipsowych twarzy. W odległym echu dawnego czasu. Pożółkłe plakaty na ścianach. Uśmiechnięte twarze. Patrzące filuternie oblicza dawno umarłych…   Kto tu jest? Nie ma nikogo.   Szklane gabloty. Zardzewiałe metalowe stelaże. Na pólkach chemiczne odczynniki. Przeciekające butle z jakąś czarna mazią. Odór rozkładu i czegoś jeszcze, jakby opętanego chorobą o nieskończonym wzroście… Na ścianach potłuczone, popękane porcelanowe płytki z rozmazanymi smugami zakrzepłej krwi. Od dawna ślepe, zgasłe oczy okrągłej wielookiej lampy. Przekrzywionej w bezradnym błaganiu o litość, w jakimś spazmie agonii. W kącie, między stojakami do kroplówek, ociężały, porysowany korpus z kobaltem-60 w środku pokryła rdza. Na metalowym stole resztki nadpalonej skóry z siwą sierścią kozła. Nie przeżył. Wtedy, kiedy blade strumienie wypalały jego wnętrze do cna… Walające się na podłodze stare, zwietrzałe gazety. Czarne nagłówki. Czarno-białe zdjęcia. Pierwszy wybuch jądrowy na atolu Bikini. Pozwijane plakaty... Szukam czegoś. Szperam. Odgarniam goła stopą… Nie ma. Nie było chyba nigdy.   *   Powiedz mi coś. Milczysz jak głaz wilgotny. Jak lśniący głaz na poboczu zamglonej drogi. Zjada mnie promieniowanie. Zżera moje komórki w powolnej agresji. Wokół mojej głowy mży złociście aureola smutku w opadających powoli cząsteczkach lśniącego kurzu. Jakby to były drobniutkie, wirujące płatki śniegu. Jakby rozmyślający Chrystus, coraz bardziej jaśniejący i z rękami skrzyżowanymi na piersiach, szykował się powoli na ekstazę zbawienia w oślepiającym potoku światła...   I jeszcze...   Otwieram zlepione powieki... Długo jeszcze? Ile już tu jestem? Milczysz... A jednak twoje milczenie rozsadza moją czaszkę niczym wybuchający wewnątrz granat. Siedzę przy stole a on naprzeciw szczerzy do mnie zęby w szyderczym uśmiechu. Kto? Nikt. To moje własne widzimisię. Moje chorobliwe samounicestwienie, które znika, kiedy tylko znowu zamknę je powiekami. I znowu widzę – ciebie. Jesteś tutaj. Obok. We mnie. W przeszłości jesteś. A ponieważ i ja jestem w głębokiej przeszłości, nie ma nas tu i teraz. Zatem byliśmy. A tutaj, w teraźniejszości tkwisz głęboko rozgałęzieniami korzenia. W ziemi. W tej czarnej glebie. W tej wilgotnej, w której ojciec mój zdążył się już rozpaść w najdrobniejsze szczegóły dawno przeżytych dziejów. W atomy. W ziarna rozkwitające w ogrodzie pąkami peonii…   Przełykam ślinę, czując sadzę z komina, dym płonących świec na podniebieniu. One wokół mnie rozpalają się jeszcze i drżą. Marzyłem. I śniłem. Albo i śnię nadal. Na jawie. I jeszcze… Moje nocne misterium. Moje własne bycie mistrzem ceremonii, której nie ma, która jest tylko we mnie. Mówię coś. Poruszam milczącymi ustami. Tak jak mówił do mnie mój nieżywy już ojciec, wtedy, kiedy pamiętałem jeszcze. Przyszedł odwiedzić mnie, ale tylko na chwilę. Przyszedł sam. Tym razem bez matki. Posiedział na krześle. A bardziej, tylko przysiadł. Tak, jak się przysiada na moment przed daleką podróżą. Lecz zdążył jeszcze zapalić papierosa, oparłszy się jednym łokciem o blat stołu..I w kłębach błękitnawego dymu, zaczął swoją przemowę pełną wzruszeń. To znowu ze śmiechem, albo powagą człowieka z zasadami. A jego oczy za szkłami okularów stawały się coraz bardziej lśniące. Coś mówił. Albo i nie mówił niczego. A to, co mówił było moim przywidzeniem. Omamem słuchowym. Fantasmagorią. Tylko siedział nieruchomo. Jak posąg z kamienia. Ale wiem, że odchodząc, położył jeszcze swoją dłoń na moim ramieniu, w takim jakby muśnięciu, w ledwie wyczuwalnym tknięciu. Czy może bardziej wyobrażeniu…   Sam już nie wiem czy tu był. I czy był jeszcze…Chłód powiał od schodowej klatki. Od wielkiego przeciągu drzwi trzasnęły w oddali…   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-11-23)      
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...