Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Jeszcze wciąż wirują motyle
lata w szfirowych zamyśleniach
twoich czystych oczu
jeszcze stągwie lipca
pachną jak nad wodami tataraki
i czułość dni znoszona z łąk i pól
prześwietla brzoskwiniową delikatność dłoni
Twoje są piękne i wydane
na wieczną pastwę słońca
rozsypanego po kosmykach włosów
gdy nad strumykiem słów i szelestów
między odblaskiem pomarańczy
i łykiem rosyjskiej herbaty
przepłynie szorstka jaskrawość czasu
by usłyszeć jak cichutko
skrada się w kącikach ust
promień pierwszego na odchodne
zaniemówienia

Opublikowano

Proponuję zmienić sztancę. Urawniłowka była w modzie w dawniejszych latach. Wyłamywanie się

spod jej mocy groziło kratkami. Teraz nie, proszę się nie obawiać. Za własne, oryginalne

zdania,a nawet pozdrowienia zindywidualizowane czasem, nikt nie karze. Poza tym - próba

bezkrytycznego, bałwochwalczego klepania tych samych "słodkich" formułek w wyraźnym celu

złapania sobie chwalców własnych wytworów nie przysparza poetce ni sławy ni chwały.


A teraz wiersz:

"Wiersz" jest wysypem przypadkowo dobranych słów kojarzących się przeciętnemu czytelnikowi

z nadmiarem słodyczy, ogólną szczęśliwością, jakże zwodniczą. Naiwne porównania i metafory

aż ociekają "lukrem", ale nie z cukru, a z sacharyny. Sztucznie nadmuchane wersy z

powtykanymi jak w babę wielkanocną bakaliami przymiotników, a z całej treści nic kompletnie nie

wynika. Nic ciekawego w każdym razie. Tyle. Życzę wyobraźni i pracowitej cierpliwości w uczeniu

się pisania poezji. Pozdrawiam. E.

"Pastwa słońca" przerosła moje najśmielsze wyobrażenia o metaforach...

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


zacznę tak - nie moja estetyka, ale wiersz jest dobrze poprowadzony, od kruchości motyli przez delikatność dłoni, słońce i strumyk, aż do czasu, który usłyszy wszystko, ale mimo to zaniemówi
jet w tym wierszu jakiś komfort dla piszącego, czytający może czegoś nie usłyszeć
ja ten wiersz akceptuję
pozdrawiam
r
Opublikowano

Olgo, wiersz nie jest zły i szczerze mówiąc przeczytałem go kilka razy. Uderza mnogość metaforyki, co nie trafia w gust niektórych. Ja osobiście nie jestem zwolennikiem nadmiernej ilości metafor w wierszu, bo wtedy sprawia to wrażenie, jakby się koniecznie chciało ulirycznić, upoetycznić. Ale masz potencjał i wierzę, że po czasie zmienisz trochę styl tak jak chłopcy wyrastają z książek Karla Maya i przechodzą do poważniejszej literatury. Pozdrawiam serdecznie.
J.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



"Za własne, oryginalne

zdania,a nawet pozdrowienia zindywidualizowane czasem, nikt nie karze. Poza tym - próba

bezkrytycznego, bałwochwalczego klepania tych samych "słodkich" formułek w wyraźnym celu

złapania sobie chwalców własnych wytworów nie przysparza poetce ni sławy ni chwały."

Takich porad nie oczekuję gdy będę potrzebne
poszukam terapeuty z wygodną kozetką.
Nie wnikam czy pani miała akurat gorsze dni
i musiała komuś upuścić krwi żeby ulżyć sobie.
Gdzie tu są u mnie słodkie pozdrowionka?
Mam kogoś wyróżnić?
Słać ukłony?
Gorąco i serdecznie i jeszcze buzi, buzi?
Nawet jeśli piszę gorzej od innych to nie czuję się gorsza.
Ale nie zabraniam komukolwiek czuć się lepszym
ani pani ani nikomu innemu.

Życzę więc lepszych dni. A zapewne takowe będą
jeśli skupi się pani na tekstach nie na autorach.

Przyjmuję zatem drugą część komentarza
czyli tę istotną pisaną pod tekst
a nie pod osobę.
Przynajmniej ona wypadła mądrze.

I wyklepię na koniec to swoje:
pozdrawiam czytelniczkę
z nadzieją
że pozostanie pani komentatorką wierszy (przynajmniej moich)
a nie komentarzy czy nawet samych autorów.
Ja sobie tego nie życzę.
I takie prawo daje mi regulamin tegoż forum.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


zacznę tak - nie moja estetyka, ale wiersz jest dobrze poprowadzony, od kruchości motyli przez delikatność dłoni, słońce i strumyk, aż do czasu, który usłyszy wszystko, ale mimo to zaniemówi
jet w tym wierszu jakiś komfort dla piszącego, czytający może czegoś nie usłyszeć
ja ten wiersz akceptuję
pozdrawiam
r
Zdania o wierszu są podzielone
dobrze poznać różne punkty widzenia.
Jeszcze lepiej gdy da się znaleźć jakiś punkt
i w tym przypadku jednak to nastąpiło.
Mogę się więc cieszyć.
Pozdrawiam czytelnika.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Właśnie pytałam wyżej
o ten przepych bo sama go czułam.
I chyba "czucie" mnie nie zawiodło.
Winna jestem podziękowanie za szczerą wypowiedź
która utwierdza mnie w własnym przekonaniu
co z ty zrobić na przyszłość.
Pozdrawiam czytelnika.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
  • Ostatnio w Warsztacie

    • Pani Dyrektor ogłosiła, że na Wigilię zostaną zaproszeni najlepsi maturzyści z ostatnich dwudziestu lat. Jak się okazało było to zaledwie kilka osób. Inicjatorem okazał się tajemniczy sponsor, który opłacił catering szkolnej Wigilii i DJ"a pod tym jednym warunkiem...

      Frekwencja dopisała, catering i DJ również stawili się punktualnie.

      Na początku był opłatek, życzenia, kolędy a później, no a później, to trzeba doczytać.

       

      Na scenę wyszła pani Krysia, woźna, która za zgodą pani dyrektor miała zaśpiewać Cichą noc. Pojawiła się umalowana, elegancka w swojej szkolnej podomce i zaczęła śpiewać, ale nie dokończyła, bo ujrzała ślady błotka na parkiecie. Oj, się zdenerwowała babeczka, jakby w nią piorun strzelił. Trwała ondulacja w mig się wyprostowała i dziwnie iskrzyła, jak sztuczne ognie. Przefikołkowała ze sceny, czym wywołała konsternację zgromadzonych, bo miała około siedemdziesiątki i ruszyła w stronę winowajcy. Po drodze chwyciła kij od mopa z zamiarem użycia wobec flejtucha, który nie wytarł porządnie obuwia przed wejściem. Nieświadomy chłopak zajęty gęstym wywodem w stronę blondynki otrzymał pierwszy cios w plecy, drugi w łydki i trzeci w pupę. Odwrócił się zaskoczony i już miał zdemolować oprawcę ciosem, gdy na własne oczy zobaczył panią Krysię, woźną, złowrogo sapiącą i charczącą w jego stronę i zwyczajnie dał nogę.

       

      – Gdzieeee w tych buuutaaach pooo szkooole?! Chuuliganieee! – Ryknęła Pani Krysia i jak wściekła niedźwiedzica rzuciła się w pogoń za chuliganem.

       

      Zgromadzeni wzruszyli ramionami i wrócili do zabawy. DJ, chcąc bardziej ożywić atmosferę, puścił remiks „Last Christmas”, od którego szyby w oknach zaczęły niebezpiecznie drżeć.

       

      Wtedy to się stało.

       

      Wszystkich ogarnęło dzikie szaleństwo. No, może nie wszystkich, bo tylko tych, którzy zjedli pierniczki.

      Zaczęli miotać się po podłodze, jakby byli opętani. Chłopcy rozrywali koszule, dziewczęta łapały się za brzuszki, które błyskawicznie wzdęły się do nienaturalnych rozmiarów. Chłopięce klatki piersiowe rozrywały się z kapiszonowym wystrzałem i wyskakiwały z nich małe Gingy. Brzuszki dziewcząt urosły do jeszcze większych rozmiarów i nagle eksplodowały z hukiem, a z ich wnętrza wysypał się brokat, który przykrył wszystko grubą warstwą.

      Muzyka zacięła się na jednym dźwięku, tworząc demoniczny klimat.

       

      Za to w drzwiach pojawił się niezgrabny kontur, który był jeszcze bardziej demoniczny.

      Sala wstrzymała oddech, a Obcy przeskoczył na środek parkietu szczerząc zęby, na którym widoczny był aparat nazębny.

       

      – Czekałem tyle lat, żeby zemścić się na was wszystkich!

       

      – Al, czy to ty? – zapytał kobiecy głos.

       

      – Tak, to ja, Al, chemik z NASA. Wkrótce na Ziemi pojawią się latające spodki z Obcymi, którzy wszystkich zabiją.

       

      – Chłopie, ale o co ci chodzi?

      – zapytał dziecięcym głosem ktoś z głębi sali.

       

      – Wiele lat temu na szkolną Wigilię upiekłem pyszne pierniczki. Zostały zjedzone do ostatniego okruszka, ale nikt mi nie podziękował, nikt mnie nie przytulił, nikt nie pogłaskał po główce, nikt mnie nie pobujał na nodze. Było mi przykro. Było mi smutno. Miałem depresję!

      Nienawidzę was wszystkich!

       

      Tymczasem na salę wpadła pani Krysia, woźna, kiedy zobaczyła bałagan, dostała oczopląsu, trzęsionki, wyprostowana trwała ondulacja stała dęba i zaryczała na całą szkołę:

       

      – Co tu się odbrokatawia!

       

      – Ty, stary patrz, pani Krysi chyba styki się przepaliły. – Grupka chłopców żartowała w kącie.

       

      Pani Krysia odwróciła się w ich stronę i poczęstowała ich promieniem lasera. To samo zrobiła z chłopcami-matkami małych Gingy i dzięwczętami, które wybuchły brokatowym szaleństwem.

      – Moja szkoła, moje zasady! – krzyknęła pani Krysia, woźna.

       

      Na szczęście nie wszyscy lubią pierniczki.

       

      Maturzyści, zamiast uciekać, wyciągnęli telefony. To nie była zwykła Wigilia – to była `Tykociński masakra`. DJ, zmienił ścieżkę dźwiękową na „Gwiezdne Wojny”.

       

      Grono pedagogiczne siedziało na końcu sali, z daleka od głośników DJ'a, sceny, całego zamieszania i z tej odległości czuwali nad porządkiem. Nad porządkiem swojego stolika.

       

      Później Pani dyrektor tłumaczyła dziennikarzom, że Wigilia przebiegła bez zakłóceń, a oni robią niepotrzebny szum medialny.

       

      Nie wiadomo, co stało się z chemikiem z NASA, ale prawdą było, że pojawiły się spodki, ale nie z UFO, tylko na kiermaszu świątecznym, które każdy mógł dowolnie pomalować i ozdobić.

       

      Pani Krysia, woźna, okazała się radzieckim prototypem humanoidów - konserwatorów powierzchni płaskich.

       

      To była prawdziwa Tykocińska masakra, która zaczęła się niewinnie, bo od...

       

      Wesołych Świąt!

       

       

  • Najczęściej komentowane w ostatnich 7 dniach



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • BITWA MRÓWEK   Pewnego słonecznego dnia wracałem do domu z grzybobrania. Obszedłem jak zwykle swoje ulubione leśne miejsca, w których zawsze można było znaleźć grzyby, lecz tym razem grzybów miałem jak na lekarstwo. Zmęczony wielogodzinnym chodzeniem po pobliskich lasach w poszukiwaniu grzybów i wracając z mizernym rezultatem nie było powodem do radości i wpływało negatywnie na ogólne samopoczucie. Pogoda raczej nie dopisywała i tutaj mam na myśli deszczową pogodę, lecz nie można było tego nazwać suszą. Wiadomo jednak, że bez deszczu grzyby słabo rosną albo wcale.  Grzybiarzy również było niewielu co raczej nikogo nie może zdziwić podczas takiej pogody. Wracałem więc zmęczony i z prawie pustym koszykiem, a że do domu było jeszcze kawałek drogi, postanowiłem odpocząć sobie przysiadając na trawie, która dzieliła las z drogą prowadzącą do domu. Polanka pachniała sianem, a świerszcze cały czas grały swoją muzykę, tak więc po chwili zapadłem w drzemkę.  Słońce przygrzewało mocno, a w marzeniach sennych widziałem lasy i bory obfitujące w przeróżne grzyby, a wśród nich prym wiodły borowiki i prawdziwki, były tam również koźlaki, osaki, podgrzybki, maślaki i kurki.  Leżałem delektując się aromatem siana czekającego na całkowite wysuszenie, a przy słonecznej pogodzie proces ten był o wiele szybszy. Patrząc w bezchmurne niebo nie przypuszczałem, że za chwilę będę świadkiem interesującego, a nawet fachowo mówiąc fantastycznego widowiska.  Wspomniałem już, że w pobliżu polanki gdzie odpoczywałem przebiega piaszczysta leśna droga i właśnie na niej miało odbyć się to niesamowite widowisko. Ocknąłem się z drzemki i zamierzałem ruszać w powrotną drogę do domu, gdy nagle zobaczyłem mrówki, mnóstwo czarnych mrówek krzątających się nieopodal w dziwnym pośpiechu. Postanowiłem więc pozostać ukrywając się za pobliskim drzewam obserwując z zainteresowaniem poczynania tychże mrówek. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Mrówki gromadziły się na tej piaszczystej drodze i było ich coraz więcej, lecz bardziej zdziwiło mnie co innego w ich zachowaniu. Zaczęły ustawiać się rzędami, jedne za drugimi, zupełnie jak ludzie, jak armia szykująca się do bitwy. Zastanawiałem się po co to robią, ale długo nie musiałem czekać na wyjaśnienie zaistniałej sytuacji, ponieważ właśnie z drugiej strony drogi zobaczyłem nadchodzące w szyku bojowym masy czerwonych mrówek. Cdn.       *********************************
    • Plotkara Janina, jara kto - lp.   Ma tara w garażu tu żar, a gwara tam.   To hakera nasyła - cały San - areka hot.   Ma serwis, a gra gar gasi, wre sam.   Ima blok, a dom - o - da kolbami.   Kina Zbożowej: Ewo, żab zanik.   Zboże jeż obzikał (kłaki).   (Amor/gęba - babę groma)   A Grażyna Play Alp, anyż arga.   Ile sieci Mice i Seli?   Ot, tupiąca baba bacą iputto.                      
    • Ma mocy mało - wołamy - co mam.    
    • Kota mamy - mam, a tok?  
    • A ja makreli kotu, koguta lisi Sila. -  tu go kuto  kilerka Maja.          
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...