Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Nie miał Eryk w życiu szczęścia, no cóż, wielu jest ludzi, którzy tak o sobie mówi. On sam nigdy tego nie twierdził, odczuwał brak szczęścia na sobie, na własnej skórze.

Największym nieszczęściem była babka Matylda. To ona wymyśliła dla Eryka imię. Upierała się, że nosił je pewien król, ale zapomniała który. Eryk jak tylko nauczył się czytać, zaczął go szukać. Na próżno. Jeśli nawet żył kiedyś, gdzieś taki król, to co z tego, skoro nikt nigdy o nim nie słyszał. Został na zawsze ze swym królewskim imieniem, co we wsi, gdzie pełno było Pietrków, Pawełków, Jasiów i Grzesiów nie było dobrze widziane. Ktoś, kto tak się nazywał był skazany, na samotność, na odtrącenie a w końcu na zdziwaczenie.

Przez tą samą babkę, Eryk stracił ojca. Ojciec miał imię całkiem zwyczajne, Stanisław i był chłoporobotnikiem. Przez dwanaście godzin pracy na kolei był robotnikiem, potem przez trzydzieści sześć chłopem. Przez dwanaście godzin poganiał go zawiadowca Tadeusz Duda, a przez kolejne trzydzieści teściowa Matylda Nagrabska. Ojciec ciągle był niewyspany, czasem nie wiedział czy jest chłopem czy robotnikiem. Do teściowej mówił wtedy – Tak, tak panie zawiadowco, zrobi się. - Zdarzało mu się też do przełożonego Dudy, powiedzieć – Dobrze mamusiu. - Dochodziło do tego, że ojciec wychodząc z obory szukał zwrotnic. To musiało się tak skończyć. Któregoś wieczora ojciec będąc robotnikiem zdrzemnął się na chwilę. Śniło mu się, że jest chłopem i że kładzie się w stodole na sianie. Pech chciał, że maszynista pośpiesznego do Suwałk nie wiedział, że tory, którymi jedzie, śnią się ojcu jako stodoła z sianem. Kiedy pochowano ojca Eryk miał cztery lata. Babka postanowiła sprowadzić swoją siostrę, która samotnie mieszkała w dalekim mieście. Eryk na własne uszy słyszał jak mówiła do niej przez telefon – Przyjedź kochana, u nas teraz tyle miejsca. - No to przyjechała. Oprócz babci i jej siostry Aliny, (która jak się okazało całkiem samotna nie była, bo przyjechała z jamniczką Walą), w domu z Erykiem mieszkała matka i trzy siostry. Od czasu do czasu, a właściwie częściej przychodziły sąsiadki. Eryk czuł się osaczony, bał się tych wszystkich bab, jako o nich mówił po cichu i coraz częściej prosił matkę o cycka.

O tym, że Eryk ciągle ssie wiedzieli tylko oboje. To była ich największa tajemnica. Ukrywali się z tym, jakby robili coś złego, jakby bali się, że ktoś może ich nakryć, przyłapać. Próby odstawienia Eryka kończyły się niepowodzeniem. Chłopiec bez matczynego mleka zapadał na jakąś dziwną chorobę, właściwie na wiele chorób. Dostawał gorączki, całe ciało pokrywały krosty, wymiotował. Wystarczyło, że przyłożył głowę do matczynej piersi, wystarczyło, że pociągnął kilka łyków, a natychmiast odzyskiwał zdrowie. Blade policzki, dostawały rumieńców, oczy z dawnym blaskiem patrzyły na świat, nic dziwnego, że matka, nie miała sił, żeby Erykowi odmawiać piersi – Ssij mój mały, ssij, na zdrowie – mówiła głaszcząc go po głowie.

Eryk coraz rzadziej rozmawiał z matką. Od dnia, gdy prowadzona pod rękę przez wąsatego policjanta, poszła na tory, żeby rozpoznać ojca, w ogóle mówiła nie wiele, z każdym dniem, coraz bardziej pogrążając się w krawiectwie. Zamykała się w swoim pokoiku, za kuchnią i szyła. Przed oczami kładła sobie zegarek, po którym go rozpoznała – To Staśka - powiedziała do policjanta. Przez te wszystkie lata, które minęły, czas się dla niej zatrzymał. Ciągle była jedenasta dziewięć, dwadzieścia pięć sekund. Pośpieszny do Suwałk za dziesięć minut miał minąć Małkinię.

Kiedy Eryk dowiedział się, że ma iść do szkoły bardzo się ucieszył. Cały sierpień opowiadał wszystkim o tym jak to będzie w szkole. Jak będzie miał kolegów, bardzo dużo kolegów, z którymi będzie grał w piłkę, chodził po drzewach i robił różne inne rzeczy, które zazwyczaj robią mali chłopcy. Zastanawiało go tylko, czy nauczyciel będzie panią czy panem. Nikt nie potrafił, a może nie chciał odpowiedzieć mu na to pytanie. – Nauczycielami są kobiety i mężczyźni, zależy jak ci się trafi – kłamała matka, która wiedziała, że w pierwszych klasach uczą wyłącznie kobiety. – To zrób tak, żeby mi się trafił pan – powiedział Eryk, wierząc ciągle, że jego matka może wszystko.

Pierwszy września był dla Eryka najgorszym dniem w życiu. Początkowo był tak oszołomiony całym zamieszaniem, gwarem i krzykiem, że niczego nie zauważył. Dopiero po jakimś czasie, kiedy matki opuściły klasę, Eryk spojrzał w stronę biurka. Siedziała tam młoda pani w okularach i ciągle się uśmiechała. Pani Justyna mówiła coś o tym, że się bardzo cieszy, że jest szczęśliwa i w ogóle, że wszystkie dziewczynki też powinny się cieszyć i być szczęśliwe. Eryk zdrętwiał. Zaczął rozglądać się po klasie. W pewnym momencie zerwał się i z głośnym płaczem wybiegł z klasy w tłum czekających kobiet – Mamo, mamo – darł się jak opętany. Chciał coś powiedzieć, łzy stanęły mu w gardle, kiedy matka przytuliła go do piersi, odchylił jej bluzkę i zaczął ssać. Przez chwilę znów był szczęśliwy.

Utrzymywana od lat tajemnica przestała nią być. Mówiono o niej w całej szkole, na ulicy, w sklepie. Eryk nie dość, że dostał się do klasy, w której były wyłącznie dziewczynki i którą uczyła pani, miał teraz jeszcze jeden problem. Od wczesnych godzin rannych, kiedy z przyginającym go do ziemi plecakiem wyruszał w stronę znienawidzonego budynku z napisem Szkoła Podstawowa im. Marii Konopnickiej, musiał wysłuchiwać nowego przezwiska – Eryk Cyc. Starał się, udawał, że nie słyszy biegnących tuż obok dzieciaków, że nie widzi ich ust cmokających, jak wyciągnięte z wody karpie. Pewnego razu jeden z prześladowców, nie mógł wytrzymać obojętności Eryka, złapał go i z całych sił krzyknął mu do ucha – Ty cycu! Eryk uderzył go tylko raz. Tamten upadł i leżał jakby nie żył. Z nosa ciekła mu krew. Wystraszone dzieciaki pobiegły z krzykiem – Eryk zabił Tomaszka, Eryk zabił Tomaszka. - Nie zabił go jednak całkiem, czego osobiście bardzo żałował. Tomaszek i reszta prześladowców omijała Eryka z daleka, traktując go jak śmierdzące powietrze.

Zaraz po szkole Eryk dostawał się w doskonale naoliwione tryby kobiecej maszynerii. Siostry, poinstruowane przez babkę, znęcały się pojedynczo, każda na swoim odcinku. Pracami porządkowymi zarządzała Ewa. Najstarsza i najbrzydsza w rodzinie. Wyglądała jak miotła i tak się zachowywała. Na widok Eryka wyrzucała z siebie słowa – klucze. Odkurzacz, przedpokój, chodnik, kuchnia, podłoga, dywan. Nie musiała powtarzać dwa razy, jeszcze przez jakiś czas, póki przerastała brata o dwie głowy. Średnia z sióstr, Zuza pilnowała Eryka przy odrabianiu lekcji. Nie mówiła do niego inaczej jak – ty matole, ty skończony matole lub ty skończony, zidiociały matole. Miała zadatki na doskonałą nauczycielkę. Najmłodsza Natalia, była z trzech sióstr najładniejsza i doglądała czystości brata. Gdyby nie to, że z byle powodu latała na skargę do babki, Eryk mógłby ją trochę lubić.

Tryb główny, babka Matylda, matka przełożona, alfa i omega domowego ogniska nie miewała chwil słabości. Nie nachodziły ją nigdy wyrzuty sumienia, nie wykazywała oznak litości, nie mówiąc o czułości. Jedną czułością, jaką od niej otrzymywał były „czterdziestki”. Kara kar. Stosowana za przestępstwa niepospolite, niezwyczajne. „Czterdziestka” wykonywana była na kuchennej ławce. Zawsze na goły tyłek, zawsze tą samą prawą ręką, z odmierzoną starannie siłą. Babka głosem monotonnym liczyła – raz, dwa, trzy, cztery aż do czterdziestu. To dzięki temu Eryk już w pierwszych dniach szkoły zachwycił wszystkich doskonałą znajomością matematyki. Był pewien, że czterdzieści jest liczbą ostatnią. Gdy dowiedział się, że jest czterdzieści jeden, czterdzieści dwa i jeszcze dużo więcej, pomyślał, że babka nie była taka całkiem zła.

Po przyjeździe ciotki Aliny Eryk niespodziewanie zyskał sprzymierzeńca. Nowa ciotka, całkiem bezinteresownie zaczęła się za nim wstawiać. – Zostaw chłopaka, daj mu spokój – powtarzała. Eryk przyglądał się jej z rosnącą ciekawością. Na pierwszy rzut oka podobna do babki, a jednak zupełnie inna. Wszystkie kobiety mieszkające z Erykiem (oprócz matki) mówiły do niego w trybie rozkazującym. Nie próbowały go wysłuchiwać, z góry zakładając, że ktoś taki jak Eryk nic mądrego powiedzieć nie może. Ciotka Alina, patrzyła swymi wielkimi niebieskimi oczami, zadawała mu pytania i o dziwo czekała na odpowiedź.
-Powiedz mi Eryku, dlaczego masz taką dziwną fryzurę?
Fryzura Eryka była rzeczywiście dziwna, może dlatego, że fryzurą nie była. Od lat jego włosów nie tknęły nożyczki.
-Muszę.
-Dlaczego musisz? Chłopcy teraz noszą krótkie włosy. Latem jest chłodniej i wygodniej.
-Muszę przykrywać ucho.
-A co ci w ucho?
-Nic.
Ciotka Alina odsłoniła włosy i aż złapała się za swoją głowę.
-Mój Boże, masz tylko pół.
-To było tak. – Eryk nie był wylewny, czuł jednak, że ciotce musi tą historię opowiedzieć. – Babcia Matylda się strasznie śpieszyła. Radio grało, a w telewizji leciały wiadomości. Obcinała mi włosy i jednocześnie patrzyła jak w telewizji pokazują wojnę. To była wojna w Rumunii a może w Norwegii, nie pamiętam. W radiu też mówili o niej, więc musiała to być wojna nie byle jaka. No i babcia z tego wszystkiego obcięła mi ucho, a jak zacząłem płakać, to powiedziała, że powinienem się cieszyć, że mi głowy nie obcięła, ale ja myślę, że tymi nożyczkami to by nie dała rady. Co innego, jakby wzięła nóż z kuchni. Wtedy to tak, ale też nie jednym cięciem. Musiałaby się namęczyć. Mam twardą głowę. Jak byłem bardzo mały, to wypadłem z kołyski. Powinienem się zabić, ale się nie zabiłem. Ciociu?
-Tak Eryku, dlaczego twój pies nazywa się Wala?
-A dlaczego ty nazywasz się Eryk?
-Bo był kiedyś taki król. Tak się nazywał.
-No widzisz. A mój pies nazywa się na cześć pewnej kobiety. Nazywała się Walentyna Tiereszkowa.
-Była królową?
-Więcej. Ona poleciała w kosmos.
-W kosmos? – Eryk przez dłuższą chwilę pozostał z otwartą buzią.
-Dalej nie wiem dlaczego masz taką fryzurę, przecież można je trochę pocieniować, z tyłu obciąć.
-A czym poleciała w ten kosmos?
-Jak to czym rakietą. Musisz koniecznie pójść do fryzjera.
-I została?
-Co została?
-No ta Walentyna...
-Gdzie miała zostać?
-W kosmosie.
-A po co? Przecież tam nikogo nie ma?
-Nie ma. To po co leciała?
-Żeby sprawdzić.
-Ja bym został – powiedział Eryk i wybiegł na dwór. W jego głowie kłębiło się od myśli. Po raz pierwszy od wielu lat pojawiła się nadzieja, szansa na ucieczkę. Spojrzał w zasłonięte chmurami niebo i westchnął – Żebym ja miał rakietę.

Babce Matyldzie nie spodobało się zachowanie siostry.
-Rozpuszczasz bachora, czy nie widzisz, że trzymamy, go krótko? Są jakieś reguły, jakieś zasady. Trzeba pamiętać o konsekwencji, w wychowaniu nie ma miejsca na pobłażliwość. Okazując dziecku pobłażliwość, pokazujesz swoją słabość. Chcesz żeby wyrósł z niego bandyta?
Ciotka Alina nie przebierając w słowach powiedziała.
-W dupie mam takie zasady. Dlaczego tylko Eryka tak traktujesz?
-Och, moja droga, dziewczynki są już na tyle ułożone, że wystarczy im jedno słowo. Kiedy Eryk będzie na tyle rozsądny...
-Ułożone, fuj, a co to hodowla psów?
-Proszę cię, nie wtrącaj się w moje sprawy, jeśli ci się nie podoba, możesz wrócić.
-A właśnie, że zostanę.
-W takim razie, pozwól, że ja zajmę się Erykiem.
-Jest inteligentniejszy niż ci się wydaje. Nie wytresujesz go, wspomnisz moje słowa – powiedziała ciotka Alina zdejmując okulary, co oznaczało, że dyskusję uważała za zakończoną.

Eryk mimo gnębiących go przezywaczy, coraz częściej bywał postrzegany jako ktoś wyjątkowy. Kiedy dziewczynki zaczynały dukać pierwsze wyrazy i zdania – „Ala i As”, „To Ala, a to As” on czytał płynnie i bez zająknięcia. Pani Justyna podeszła i pogłaskała go po głowie, co było najwyższą formą uznania.
-Pewnie macie w domu dużo książek? – zapytała.
Eryk pokiwał przecząco.
-Tylko jedną.
-I z tej jednej nauczyłeś się czytać?
-Tak proszę pani.
-A co to za książka?
-Anna Michalina Wisłocka – „Sztuka kochania”.
Pani zaczerwieniła się i wróciła do biurka. Nigdy więcej nie zapytała Eryka ani o tą książkę, ani w ogóle o nic. Eryk pomyślał, że się na niego obraziła, nie wiedział tylko dlaczego, czyżby czytanie książek było czymś złym. Postanowił to sprawdzić. Zapisał się do szkolnej biblioteki. Pani bibliotekarka przyglądała mu się długo i uważnie.
-A ty synku umiesz już czytać?
-Umiem.
-A w której jesteś klasie?
-Pierwszej.
-To znaczy, że nie umiesz. Może dam ci jakąś książkę z obrazkami.
-Wolałbym bez.
-Więc twierdzisz, że potrafisz czytać.
-Tak.
-To czytaj.
Bibliotekarka wręczyła mu książkę. Eryk otworzył ją mniej więcej w połowie i zaczął czytać – „Sztuka rzucania nożów, straszna w ręcznej bitwie, już była zaniedbana podówczas na Litwie. Znajoma tylko starym; Klucznik jej próbował, nieraz w zwadach karczemnych, Wojski w niej celował.”
-Wystarczy, wierzę ci. Czy masz jakiegoś ulubionego autora? – bibliotekarka rozglądała się po półkach za czymś odpowiednim. – Może Szklarski, albo coś Bahdaja?
-Czy jest coś Wisłockiej?
-Masz na myśli Wisławę Szymborską. Mamy, owszem, naszą kochaną noblistkę, zaraz coś ci znajdę.
Eryk obejrzał podane tomiki i odepchnął je ze wstrętem.
-Chciałem coś Wisłockiej. Anny Michaliny Wisłockiej.
Eryk nie wiedział dlaczego bibliotekarka uderzyła go w twarz, czym ją tak obraził. Wiedział jedno, jego noga nigdy więcej nie postanie w żadnej bibliotece. Jeśli kiedyś najdzie go ochota, żeby przeczytać książkę, sam ją sobie napisze. Bez łaski.

c. d. n.

Opublikowano

ludzi, którzy tak o sobie mówi = którzy tak o sobie mówią

Jeśli nawet żył kiedyś, gdzieś taki król, to co z tego, skoro nikt nigdy o nim nie słyszał.= proponuję na koniec pytajnik :)

skazany, na samotność = zbędny przecinek

wiedział czy jest chłopem czy robotnikiem = a tu by się przydały przed "czy" wydaje mi się...

bał się tych wszystkich bab, jako o nich mówił po cichu = tu nierozumiem... on mówił cicho według nich? Czy jak o nich mówił, to szeptem?

-Tak Eryku, dlaczego twój pies nazywa się Wala? = tu chyba dwa głosy się połączyły
............


hmm, interesuące :)
trochę dziwne, że kobieta po czterech latach od porodu ma mleko...nie uważasz? Możesz zostawić, że przykładała go do piersi, ale mleko radzę wykreślić.
trochę Gombrowiczem mi to pachnie... nie wiem, czy zamierzenie
czekam na ciąg dalszy bo może być ciekawie :)

Serdecznie pozdraiwam
Natalia

Opublikowano

Gombrowicza tu nie czuję; "Wisłockiej. Anny Michaliny Wisłockiej" to prawie jak "Bond. James Bond" ;-) do karmienia x lat po porodzie też się nie czepiam, bardzo smakowite. Z początku byłem zdziwiony brakiem dialogów (tylko dlatego, że zazwyczaj masz ich sporo), później oczywiście zupełna satysfakcja.
Pod błędami językowymi wytkniętymi przez Natalię podpisuję się także.
Ech, trudno mi cokolwiek skrytykować - proza naprawdę wysokiej próby, znakomicie wyważone proporcje, brak jakiejkolwiek przesady. Proszę nie podejrzewać mnie o słodzenie ;)

Pokłony,
Freney.

Opublikowano

Dobre. Oryginalne. Czytałam z przyjemnością. Interesujące poczucie humoru. Proponuję troszkę więcej ekspresji, chociaż i tak jest jej mnóstwo. To jednak tylko moje zdanie, proszę tego nie traktować jak wyroczni, ogólnie: bardzo mi się podoba.
Serdeczne pozdrowienia.

Opublikowano

Piotrze! Wciągnął mnie Twój tekst niesamowicie.
Zauważyłam kilka błędów interpunkcyjnych, ale to tak na marginesie.
A co do uwagi Natalii, to nie ma racji. Laktacja u kobiet cztrery lata po porodzie (i nawet więcej), wbrew pozorom- jest możliwa. Ja to wiem!
Czekam na ciąg dalszy historii o Eryku
Cieplutko pozdrawiam.
Asa

  • 3 tygodnie później...

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Somalija przepiękny...
    • Twierdza na południowej części stepu zatrzęsła się pod gradem armatnich kul. Choć noc była, niebo gęsto ścielone gwiazdami jaśniało wśród grzmotów, ryczących nie z nieba, lecz z ziemi. Z okiennic ciągnących się wzdłuż murów wychynęły paszcze muszkietów, które wkrótce odpowiedziały napastnikom ogniem. Wewnątrz kotłowali się żołnierze lechiccy, mijał już siódmy tydzień oblężenia. Prochu było już jak na lekarstwo, teren wokół poryty był głębokini bruzdami po pociskach. Mury srogo postrzępione, od południa wyszczerbił się już wyłom, przez który przecisnęłoby się pięciu żołnierzy w szeregu. Szturmem próbowała przebić się tamtędy buduńska piechota. Wbite w ziemię forkiety zagrodziły im tymczasowo drogę, salwa powaliła pierwszą falę wroga. Nawałnica janczarów była jednak niepowstrzymana, bułatami wyparła stojących przy wyłomie muszkieterów. Buduńczycy będąc już wewnątrz, rozbiegli się wokół w grupkach. Dalszy opór Lechitów był już tylko kwestią honoru, nie wybronią twierdzy. Pułkownik zebrał do siebie kogocsię dało i zamknął się w koszarach wraz z ocalałą ostaką obrońców. Bronili budyku do ostaniej kropli krwi, strzelalii przez okna, zabarykadowali drzwi. Wkrótce janczarzy przyniesli taran, drzwi poszły w drzazgi. Pułkownik u boku towarzyszy. Wraz z wschodzącym Słońcem, nad dachami zawisł sztandar Imperium Buduńskiego. Wkrótce za zwycięstwem, po okolicznych osadach rozlała się pożoga. Chmary odzianych w futra i skóry jeźdźców pustoszyły wioski.   * * *    Dwa tygodnie po upadku twierdzy, pół dnia drogi na północ od fortecy, wojska halyjskie zebrały się na sali biesiadnej pewnej wioski. Przed budynkiem stanął tłum, pełen wygolonych głów piechoty, a każdy z tam obecnych próbował przecisnąć się przez kompanów, by stanąć jak najbliżej drzwi. Nieraz ktoś w tej gromadzie wypchnął z drogi towarzysza, szarpnął za wąsa, czy zbluzgał kwiecistą wiązanką. Tylko nadzwyczajna ciekawość powstrzymywała ich przed rzuceniem się sobie do gardeł. Nasłuchiwali oni jakie postanowienie zamierza wydać siedzące wewnątrz dowództwo. Za ich plecami niósł się stukot baczmagów, uderzających o twardą, suchą ziemię. Ktoś na tyłach zbieraniny zwrócił wzrok za siebie, szarpnął ręką kompana i obaj uszli na bok. Dumna postać zmierzała w ich stronę gibkimi, lekkimi krokami. Uczestnicy tłumu odchylali po kolei w tył głowy, a każdy z nich na widok przybysza osuwał się mu z drogi. Ktoś krzyknął w końcu do reszty.     - Rozstąpcie się hołota! Ataman idzie!    Gwar napędzany szeptami i plotkami ucichł. Dotąd twardzi i zajadliwi mężczyźni spotulnieli, gdy między nich wkroczył człowiek w starym, poszarpanym kontuszu, którego elegancja nijak pasowała do zadziornych rysów twarzy czarnowłosego atamana. Drapieżnym spojrzeniem omiatał zebranych, nikt nie był na tyle odważny, by odwzajemnić wzrok. Przemierzył próg drzwi, a gdy te się za nim zamknęły, hałastra znów zebrała się w kupie, tym razem stojąc a absolutnej ciszy.    W środku budynku stały dwa połączone ze sobą stoły, wzdłuż których zasiadali na ławach przybyli z całej szerokości stepu atamani. Każdy, tak samo jak nowo przybyły, ubrany w strój, który miał imitować powagę właściciela. Potężnymi ramionami wznosili do ust kielichy pełne miodu, zagryzali w międzyczasie pieczeń wieprzową. Każdemu przy pasie towarzyszył zdobiony piernacz. Jeden z nich, który siedział najbliżej wejścia, zwrócił wzrok na przybysza, gdy usłyszał zamykane drzwi. Powstał z ławy i podszedł pewnym krokiem do tamtego.    - Ataman Dynmo, w końcu cię przywiało! Ile można na ciebie czekać? - biesiadnik objął przybysza za bark.    - Atamanie Świerkowycz, widzę, żeś w zdrowiu. Coś dla mnie zostawiliście? Głodny jestem jak wilk!     - Siadaj, nie gadaj, bo zaraz zabraknie. Hej, patrzcie no pułkownicy, kto przyjechał, Jegor!    Zasiedli razem przed stołem, Jegor powitany został gromkim okrzykiem i wniesionymi kielichami. Urwał kawałek udźca i wziął ogromnego kęsa, przepłukał usta miodem. Rzucił obgryzioną kość na talerz z resztkami. Wszyscy gwarnie biesiadowali, gdy na drugim końcu sali pojawił się sędziwy mężczyzna, z bielutkimi jakby umoczone w mleku wąsami, sięgającymi po łokcie. Stanął on przy stole gospodarza, rzucając na biesiadników swój srogi wzrok. Gromada nagle skamieniała w obliczu prezencji starca.     - Cisza, koszowy będzie mówił - szepnął ktoś do towarzyszy.     - Nie zebrałem was tu dziś na hulanki, lecz przez fakt, że stoimy w obliczu zagrożenia. Obsydianowa Twierdza padła z rąk buduńskich, Lechici zostali z niej wyparci i wytępieni co do jednego, choć zdawało się to niemożliwe.    - A co nam do tego? - zapytał jeden z atamanów. Jegor spojrzał na niego i poznał, że był to Burcan, tęgi dowódca z północnych stepów.     - Dadańczycy pod buduńską komendą rozbestwili się w okolicy - wyjaśniał koszowy - Wioski rabują i palą, kobiety gwałcą i biorą w jasyr, a mężczyzn na miejscu mordują. Wojna może i jest lechicka, ale przez to kto cierpi? Nasz lud halyjski! Tak być nie może. Musimy psy zagonić z powrotem do budy.    - Ponoć sam sułtan ruszył w podbój stepu, jeśli to prawda, nie starczy nam wojsk, by go wykurzyć - rzucił Świerkowycz.    - To co mamy robić? Z Lechitami się układać? - odparł Burcan, z drugiego końca stołu.    - A z kim? Z Sepentrionami? - odpowiedział Świerkowycz - Oni zrobią tu taką samą burdę jak Dadańczycy, jeśli nie gorszą.     - Jakby Lechici czyści byli - oburzył się Burcan - Na zachodzie żyć się przez podatki nie da, a zarobić trudno, ciągle regulacje tego i owego. I jak tu prawem nie być ściganym.    - Milczeć durnie! Tyle dobrego, że Lechici przynajmniej respektują naszą autonomię - oznajmił wściekły ataman koszowy - Książę Wojewoda Witold Nadgórski obwinia nasze chadzki o rozniecenie tego konfliktu, a sam ma związane ręce przez biurokrację by go ugasić. Złożył mi więc niedawno propozycję, może wziąć pod swoje skrzydła dwie chorągwie halyjskie, w zamian to my mamy zażegnać spór.     - Tylko dwie? To może już lepiej z Buduńczykami się układać - drwił Burcan.     - Pierwej zdechnę - odgryzł się koszowy - ale wyślemy posła z żądaniem zaprzestania rozboju do podbitej twierdzy. Tam poseł wywiedzie, ile wojsk sprowadzili Buduńczycy i czy sułtan faktycznie przybył na czele armii. Jeśli Buduńczycy nie usłuchają wiadomości, by zabrali Dadańczyków z naszych terenów, przystąpimy do walki zbrojnej, nawet pod Lechickimi chorągwiami. Ktoś jest chętny do posłowania?     - Ja pójdę - ozwał się Jegor - pod moją komendą służy buduński banita, nienawidzi swoich pobratymców, temu mogę mu zaufać. Posłuży mi na miejscu za tłumacza.    - Sprzeciwiam się! - krzyknął Burcan - ten cały banita pewno tylko czeka, by cię zaszlachtować i pierzchnąć między swoich. Głupi jesteś to wierzysz mu na słowo. Atamanie koszowy, ja pojadę.    - Bzdura! Już na niejednej wojaż przeciw Buduńczykom odbywaliśmy. Zawsze służył mi wiernie, a jego wiedza o statkach nieraz uratowała mi skórę.    - Atamanie Burcan, atamanowi Dynmo przysługuje pierwszeństwo - mówił koszowy.     - To starszy powinien je mieć! Niech szabla zdecyduje. Stawaj, chyba żeś mięczak! - zaproponował Burcan    - Sam się prosisz knurze - warknął Jegor.    - Jegor, nie dawaj się mu tak łatwo prowokować - złapał za brak Jegora Świerkowycz.     - To on będzie tego żałował, nie ja.    Wyszli przed salę. Tłum zebrany przed drzwiami wycofał się i widząc co się święci, zaczął formować koło. Pośrodku, na przeciwko siebie, stanęli dwaj atamani. Reszta dowódców zatrzymała się pod progiem i obserwowała rozwój sytuacji, dwóch z nich przecisnęło się do rywali i podało im szable. Obaj atamanowie dobyli broni. Burcan ruszył pierwszy. Celował wysoko, chciał ciąć po oczach, by zdezorientować Jegora i zadać następny cios w udo. Jegor jednak zachował koncentrację i sparował oba cięcia, po czym odpowiedział szybkim pchnięciem. Burcan uskoczył. Jegor z rozpędem rzucił się w stronę przeciwnika, Burcan próbował go zatrzymać groźnym wymachem, Jegor jednak, wzniesionym od dołu jelcem, odrzucił nadchodzęce ostrze i mając głownie własnej szabli za plecami, wykonał gwałtowny zamach i powalił przeciwnika, rozbijając mu nos głowicą rękojeści. Umorusany w piachu Burcan chwycił się za krwawiący nos i spojrzał złowrogo na zwycięscę pojedynku, a ten rzekł do niego.    - Ostatnia rzecz, jaką nam teraz trzeba to rozłam wśród dowództwa. Nie możemy sobie pozwolić na wykrwawiane naszych sił przez spory między atamanami. Podjudzaj żołnierzy dalej, a następny pojedynek skończy się o wiele bardziej krwawo.    Zebrani wokół gapie zaczęli wznosić wiwaty dla zwycięscy, spisy i czekany zawisły nad ich głowami. Zwycięski ataman odsunął się znów w głąb budynku wraz z pozostałymi atamanami. Leżącego w piachu Burcana podnieśli jego żołnierze, przyłożyli mu do nosa chustę i odprowadzili do atamańskiego namiotu za wsią. Bluzgał siarczyście na przeciwnika podczas swojej drogi.    - Dobrze zrobiłeś Jegorze nie zabijając go - oznajmił koszowy - usiądźcie wszyscy przygotuję pismo dla obecnego pana Obsydianowej Twierdzy. Ruszysz w samo południe Jegorze, powinieneś dotrzeć do twierdzy tuż przed zmierzchem. Zostań tam na noc i wywiedz się jak najwięcej możesz.    Atamani powrócili na swoje miejsca. Koszowy miał już przed sobą przygotowany kawałek papieru i kałamarz z atramentem. Pisał powoli, pomrukując coś pod nosem w trakcie kreślenia liter piórem. Ruchy umoczonej w czarnej cieczy stalówki były jak pchnięcia rapiera, szybkie, drobne i precyzyjne. Sędziwy ataman przejżał jeszcze dwukrotnie treść pisma, schował w kopertę i zalakował, odbijając swój sygnet jako pieczęć. Jegor odebrał kopertę do swych rąk, pożegnał się z resztą atamanów i ruszył na obrzeża wioski, gdzie jego oddział rozbił mały obóz. Gdy zbliżał się, widział jak jego wojownicy rozsiedli się na pagórku, czyszcząc broń i ostrząc szable. Konie wypasane przez mniejszą grupkę, stały nieco dalej, skubiąc suchą trawę. Jeden z obecnych tam ludzi wydawał się być nieco ciemniejszy na skórze, choć z dala trudno było go poznać, gdyż ubierał się po halyjsku.     - Ekim, zbieraj się i siodłaj konie, wkrótcs wyjeżdżamy - zakomenderował Jegor.    - Dokąd atamanie? - zapytał ten smagły.     - Buduńskie wojska podbiły Obsydianową Twierdzę, potrzebuję cię na tłumacza. Spotkasz się z rodakami.    - Na Tengri! Oby ich plaga pogromiła.
    • Dumka na świtaniu   Skowroneczku Tuż nad ranem Przysiądź chwilkę Mam pytanie   Pachnie żytem I pszenicą Jeszcze widzę Tamte lica   Jeszcze szumi Dusi w piersi Tak już dawno Czemu mierzi   Zapomniane Z nagła boli A już chciało Się zagoić   Na cóż powiedz Mi to wszystko Inne przecież Są tak blisko   Skrzypią łyka W koromysłach Siądź skowronku Daj pomyśleć     Marek Thomanek 01.10.2025  
    • @Corleone 11w ramach załagodzenia, doceniam twoją pracę nad sobą. Kończąc - w super odlotowy inny wymiar się udam :)                       e                           e:)
    • @viola arvensis Dzięki Violu, wzajemności, bajki zawsze czegoś uczą, a ja to lubię - to nie jest moja mądrość. Ukłony :) @Annna2 No właśnie, Anno, kiedyś napisałam wiersz o tym, jak się strach na wróble zakochał  w gwiazdce. I wiesz co, ta jego miłość była prawdziwa, choć miał tylko serce, jak STRACH. Dziękuję :)  
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...