Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Lourds Nowak

Użytkownicy
  • Postów

    176
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Lourds Nowak

  1. Dobre, fajne i milutkie, do myślenia dużo daje. W myśli mi przebiega profil, tych, co w czyn to wcieliły, miały wszystko i rzuciły. Jedna profesorem była, chłopa, dziatki i pieniądze w stanie biedy zostawiła. Teraz łazi po mym mieście w rzeczach ze śmietnika, chciałam nowe dać, nie wzieła. Pytam, czy to tak o ekologię troska? Ona o wiecznym zbawieniu, o tym, że nad nią zbawienie boskie.... Pozdrawiam serdecznie, proszę o jeszcze
  2. Zbieram prozę, którą ludzie gadają i przetwarzam często niespójne i rozwlekłe na zwięzły wiersz. Dziękuję ślicznie za to, że Pan zerknął na utwór, pozdrawiam serdecznie. (Trudno ten utwór nazwać moim, jest i nie-mój i mój, trochę tak jak ballady i romanse Mickiewicza i utwory Konopnickiej, nie twierdzę, że tekst ma takie walory literackie, jak sztuka w/w, oczywiście)
  3. Czy nikt z Państwa nie skomentuje tego wierszyka? Myślałam nad nim, mam go w wersji mickiewiczowskiej ballady, mam w formie, w której żaden wyraz się nie powtarza, ale arbitralnie stwierdziłam, że napisana pierwotnie forma, czyli zaprezentowana na forum jest najlepsza. Czy dobrze oddałam tę wiejskość, która za komuny zepchnięta była na margines, a w tej chwili powraca? Pozdrawiam, i proszę o jakieś refleksje.
  4. Lourds Nowak

    wieczory

    Uwielbiam Pani poezję. Wpisuję wysokie noty.
  5. Diabeł przy dróżce stoi na nóżce z kopytkiem długim, różkiem na główce. Dorotka, panienka ze dwora idzie ze służką obejrzeć pola, że jest niedobra, gardzi chłopami, Diabeł zasadził się na nią widłami. Idzie Dorotka, karetę widzi, w karecie piękny kawaler siedzi. Wsiądź do karety! nie chodź stopami! Kawaler prosi, płonąc oczami. Wsiadła Dorotka, kareta płonie. Diabeł się cieszy. Było nie wsiadać do niej!
  6. Proszę Państwa o wskazówki co do tej mojej pisaniny, na razie na język komputerowy mam przełożone tylko tyle, serdecznie pozdrawiam.
  7. Ponoć dzieci już dużo urodziła, żadne nie przeżyło niemowlęctwa. Nawet chyba we wczesnej młodości ze synem kmiecym z dąbrowy była żonata, ale kiej mu córkę powiła, co po urodzeniu od razu zmarła, precz ją ciepnął z chałupy, namówiony przez inne żony. Jako, że ród jej wygasł, nikto o krzywdę się nie upomniał, gdzie wrócić nie miała, bo z daleka kmieć ją przywiózł, nawet drogi powrotnej nie znała. Takoż na ostrów przyszła i u rymarza, za opiekę, wikt i opierunek, ten ostatni sama czyniąc, służyła. Opieka taka była, że gdy do rymarza zjechał gość, ona, w miejsce żony, z gościem się pokładała, boć tak zwyczaj kazał. Stąd te liczne dzieci, coć niemowlęctwa nie przeżywały. Krążyły słuchy, że sama je po urodzeniu dusiła, żeby w życiu poniewierki nie zaznały. Doniek pamiętał to wszystko i współczuł niewieście, jako, że jego rola na ostrowiu była jeszcze gorsza. Jeszcze bardziej nim poniewierano. Wiedział, co to zło i poniżenie, brak współczucia ze strony innych. Na niewiastkę robotną dobra była, choć rodu nie miała, podróżyć nie miałby się z kim, opieki rodu nie miałby. Ale co? Sam silny, wyćwiczony, da radę i dwudziestu mężom. Podróży się z rodami jeszcze, kiej ma parobków, czas na zaloty też miał będzie, rodową dziewkę jeszcze ułapi. Przemówił do niewiasty, układając się z nią o zarobek przy kneziu. O to, ile skór, ile odzieży, ile jadła jej da. Hojnym był. Wymienił, co robić musi – inwentarz oporządzać, na żarnach mleć, jadło warzyć, tkać. Izbę w czystości utrzymywać. Kobieta zgodziła się: i tak obowiązków mniej będzie miała niż u rymarza. Dowbor wydawał się ludzkim panem. Jego kraśność mniej ją obchodziła, stara już się stawała, zrzędliwa i zgryziona. Byle ciepły kąt mieć, gdzie by tak nie poniewierali. Wtedy wystąpił rymarz. Dziewka służyła u niego od wielu wiosen, odziewał ją i karmił, teraz od Dowbora chciał zadośćuczynienia za stratę domownicy. Doniek dwie kózki mu przyobiecał. Właściciele parobków też wystąpili, jednemu Doniek dał jagnię, drugiemu psa dużego, od swojej suki, co szczeniaki miała. Rymarz też chciał do kózek dostać szczenię, takoż właściciel pierwszego z parobków. Na tym stanęło. Dowbor zobowiązał się jutrzejszego dnia zapłaty za robotnych dać. Teraz kazał robotnym swoją chudobę zapakować i z nim do gospodarki iść, jako, że rano ją opuścił, a zwierzęta nie karmione do rana są. Parobki i dziewka sprawili się szybko, Doniek zebranych pożegnał i z powrotem do swej gospodarki przez bór poszedł, robotnych za sobą prowadząc. Robotni nie pożegnali się nawet z bogami domowymi, co wielką ujmę im czyniło, ale Doniek wiedział, ile rozpaczy w braku takowego gestu u nich jest. Poniewierani, do czarnej roboty gnani, okrzyczani, oklęci, dość dotychczasowych panów mieli. Zawszeć nie tak, zawszeć źle było. Rozumiał to Doniek i postanowił, że on dobrym będzie. Mało-wiele i gospodarkę swoją zobaczył, po nim robotni. Aż przystanęli z podziwu. Kawał pola, spory, chata, że i stołb książęcy mogła porównać. A i obora i stodoła i świronek. Doniek na nich pokrzyknął, poszli za nim gęby z podziwienia przekrzywiając. Do chaty doszli, tam ich Doniek rozlokował, każdemu miejsce wskazał do snu. Dziewce kazał spać ze sobą. Powiedział, że chociaż nie rodowa, jak niewiastka traktowana będzie, z poszanowaniem, byleby tylko robotę dobrze robiła. Kazał jej się po chałupie rozejrzeć, potem wszystkich po gospodarce oprowadził. Do obory do sześciu krów mlecznych zajrzeli, kilku cielątek, byka, czterech pięknych koni. Do świronka, gdzie dwanaście świń się pasło też. A warchlaków było nielicho. Do stodoły, gdzie siana i zboża pełno było. Do spichrza, gdzie warzywa kupami leżały i w garncach marynowały się. Gdzie połcie wędzonego mięsiwa wisiały u powały i w beczkach zakonserwowane. Robotni nadziwić się tym cudom nie mogli, toć u ich dawnych panów takowego dostatku nie było, takich zbytków. Bywało, że na przednowiu cała chata głodowała, łącznie z panem. A tutaj tyle tego, że ani przejeść. Doniek prawił, że aż się prosi, coby na targ wozić nadwyżki i z parobczakami często jeździł będzie, toć izolowani od dawnych druhów nie będą. On sprawiedliwym jest, jadła ni napitku skąpił nie będzie, ale pracować trza. Niech teraz wieczorny obrok dla inwentarza dadzą a on jutro z wykupem za nich pójdzie na ostrów. Tako i zrobili, jeden chętniej przez drugiego. Dziewczyna, do ciężkiej pracy zwyczajna, najsprytniejsza była. Zakonotowała szybko co do czego służy, gdzie co stoi i robotą prześcigała parobków. Doniek z radością patrzył, jak nawykłe pracy ręce w mig się z pracą rozprawiają. Po robocie, chociaż już noc ciemna była, dziewka chleb upiekła i dopiero wtedy z Dońkiem spać się pokładła. Doniek zadowolonym tego dnia był z siebie, jak rzadko kiedy. Rano przyobiecany inwentarz wybrał, na sznurki za szyję poplątał i na ostrów znowu poszedł, gospodarkę w rękach robotnych zostawiając. W ostrowiu ludzie się zbiegli dziwowisko dorodnego inwentarza oglądać, bo nikto tak pięknych zwierząt nie miał prócz gospodarki Dońka. Dziwowali się ludzie ich dorodności i oswojeniu, że tak zgodnie za Dońkiem kupą szły, że nawet chyba i powrósła nie byłyby potrzebne. Przed chatami dawnych panów robotnych , co teraz u Dońka służą, gapie się ustawili. Doniek i z rymarzem się podróżył i z dwoma pozostałymi, bo coć zwierzę pokazał, to kmieć z podziwienia nad urodą wyjść nie mógł. Doniek w dogodnym dla nich czasie do swojej gospodarki zaprosił, żeby pokazać, jak u niego dobrze. Miał rymarz córki dwie, przeciętnej urody. Jak Doniek zauważył, za robotą się nie rozglądały. Nie prosił więc o nie, chociaż stary je zawołał i przygotowywać jadło nakazał. I jadło jakieś niesmaczne było i Doniek w nim włosa nalazł. Nie prosił o dziewki rymarza. U dwóch pozostałych panów toć samo było. Tak mu zleciało do wieczerzy w gościnie u kmieci, po wieczerzy, był zwyczaj, na polanę podle chat starsi wychodzili pogwarzyć. Doniek dołączył do nich. Zdziwił się niemało, białkę po męsku przybraną i ostrzyżoną widząc na męskim zebraniu. Przyjrzał się uważnie i podstarzałą Wiosenkę w niej rozpoznał. Spytał rymarza, czemu białka wśród kmieci siedzi? Ten rzekł, że kiej ociec jej zmarł syna nie zostawiając, a potem mąż bez rodu opuścił zostawiwszy ją z trzema córkami, toć ona po męsku się przybrała, całą gospodarkę po oćcu prowadzi, z chłopami jak równa z równymi przestaje. Nawet kneź rzekł, że dobre to, właściwe, że białka z męską głową z mężczyznami jest i jak równą trza ją traktować. Mądruń z chramu tylko naprzeciw prawił co nieco, żeć obyczaje dawne na tym cierpią, ale kneź gębę na kłódkę kazał mu trzymać i tak już ostało. Słusznym i dla rymarza toć jest, bo białka rozumna jak rzadko która i kmieci rozumu nauczyć potrafi. Rymarz rzekł jeszcze, że i kneź wkrótce nadejść, chociaż wątpliwe, bo odkąd kupie przyjechał, co kneziowi czarną, z dalekich stron niewolnicę sprzedał, to teraz kneź w stołbie ciągiem siedzi, tak mu ta czarna spodobała się. Ta czarna to dziwowisko niezwyczajne: skóra ciemna kiej noc, włos długi, jeszcze czarniejszy, twarz piękna, kiej takiej nie ujrzysz, wysoka nad kmieci, a członki jak toczone ma, chociaż już dwoje dzieci kneziowi urodziła i z trzecim brzemienna. Mali kniaziowie, chłopaki, też piękni nad podziw. Niewolna taki dobry charakter ma i przez tę cud-piękność taka miła dla oka i dobra w obejściu, że ludziska mówią, że nie z tego świata ona, tylko z nieziemskiego i że kneź swoją pracowitością i sprawiedliwością, dobrocią i wyrozumiałością na taki dar od bogów zasłużył. Niewolna jak miód jest, mali kniazie dzielni i odważni, po oćcu zalety dziedziczą. Nawet ród knezia z małych knezi dumny, zadowolony. Będzie kto miał władać nami kiej knezia zabraknie. A książęta zgodni między sobą są jak rzadko między dziećmi bywa, jeden za drugim w ogień pójdzie. I mądrość się u nich objawia od lat wczesnych. Bywa, że który spojrzy z taką życzliwością, to i radość na sercu i w duszy lżej od wejrzenia takowego. Jasną skórę i włosy po kneziu mają, ale ich członki tak szlachetne, smukłe i gładkie jak po niewolnej. Coć z niej za niewolna? Kiej pani na stołbie siedzi, wszystkim doma zarządza, a rządna, gospodarna... Ludziska kiej do świętej się do niej garną, ona nawet bab wysłuchuje i pomaga w nieszczęściu. Nawet służebne o niej jak o dobrej zjawie prawią, a smerdowie i parobki mir jej okazują, kiej samemu kneziowi. Dobra niezwyczajnie jest, toć i prawda. I pomogła nie jednemu, nie dwóm. Kneź na takie szczęście szczerze sobie zasłużył, dobry żywot nagrody sprowadza. Na pogwarkach o gospodarowaniu wieczór przeszedł. Doniek wszystkich obecnych do siebie do gospodarki zaprosił, żeby obaczyli, co w puszczy czworo robotnych rąk może zdziałać. Powiedział, że wszyscy z obecnych mogą do niego jednocześnie przybyć, a jadła i napitku na pewno nie zabraknie. Ciekawie na Wiosenkę patrzał. Przyjdzie, nie przyjdzie? Ciekaw był i jej i jej córek. Wiedział, gdzie Wiosenka mieszka, ale jeszcze, dla pozoru spytał o to rymarza. Ten mu objaśnił. Doniek obiecał sobie, że przyjdzie do Wiosenki za dni kilka, jej córy obejrzy. Pretekst będzie, że na targ za kilka dni odbywający się przyjdzie, to i do Wiosenki zajrzy. Jej córek był ciekaw. Ciekawe czy robotne? Jak robotne, to i suty wykup za nie da. Niechaj mu robią w chałupie. W Rzymie Gracelli został wezwany przez papieża. Bał się tego spotkania. Niejeden grzech na nim ciążył, bał się, że jego przestępstwa wydać się mogły. Otaczał się zaufanymi, talarów nigdy nie skąpił, ale cóż? Mogło się tak stać, że ktoś zdradził, doniósł papieżowi. Papież mógł majątków kościelnych kardynała pozbawić, a że dziedziczne Gracelli już dawno przetrwonił, nędzą i zesłaniem w jakimś klasztorze kontemplacyjnym skończyć się to mogło. Papież obecny był wręcz święty. Jadł niewiele, żył zgodnie z naukami ewangelii, zbytkiem otaczał się tylko na chwałę Pana, żeby ujmy na ziemi Chrystusowi nie przynieść. O dobre imię Chrystusa się troszczył. O to, żeby wzór dobry do naśladowania dać. O to, żeby nikogo nie zgorszyć. Kardynał miał dużo obaw przed tym spotkaniem. Ale pójść trzeba było. Ubrał się w paradny strój, zamówił lektykę i do Watykanu się udał. Tam zameldował księdzu, że już jest i czeka. Po kwadransie czekania zaproszono go do prywatnych apartamentów papieża. Tam ojciec święty przy stole siedział i czytał. Gracelli podszedł, skłonił się nisko. Papież wstał, rękę z pierścieniem podał do ucałowania. Zaprosił gestem kardynała, żeby ten usiadł na kanapie stojącej pośrodku pokoju, sam usiadł obok. Służący księża przynieśli skromny posiłek i nakryli stolik stojący przy kanapie. Papież polecił im wyjść. Osobiście nalał Gracellemu rozcieńczone wino, sobie też, podał kardynałowi puchar, wziął swój, upił trochę i rzekł: Doszły mnie słuchy od matki Hildegardy, że jakowąś politykę prowadzicie w krajach nieochrzczonych? „A więc to chodzi o to!” – Gracelli odetchnął z ulgą po czym spokojnie rzekł: Wiedziony Duchem Bożym światło chrześcijaństwa chcę poganom zanieść. Nie szczędzę trudu i wysiłku. Papież pomyślał trochę: Na czym owo ma polegać? Gracelli gładko ciągnął: W myśl świętej ewangelii działam. Najpierw wysondować moi jezdni jeżdżą, czyby namówić po dobroci pogan by się nie dało, żeby podporządkowali się świętej władzy dobrostanu, jaki święty kościół rzymski na ten grzeszny padół sprowadza. Wysłannicy łagodnie perswadują. A i mapy przejść, dróg czynią, na wypadek gdyby z czasem poganie dobrodziejstw ofiary bożej przyjąć nie chcieli i zbrojnie trzebaby ich na drogę zbawienia pchnąć, coby większą zasługę i chwałę w niebiosach po śmierci mieć. Jezdni i siły pogan obliczają i ich warownie przepatrują. Wszystko dla większej chwały naszego kościoła świętego. A po co dziewki wysyłasz? Prawda jest w grzesznej naturze ludzkiej. Jezdni, żeby na zadaniu swym się skupić, chucie cielesne zaspokajać muszą. Nie byle jaką im w tej świętej misji przydać trzeba, tylko blaskiem świętości opromienioną, bo zbożne dzieło, na chwałę niebiańską czynione. W kraje, co szatan panuje, przecie jeżdżą. Tak i myślę: z Bogiem poczynać trzeba, na jego wieczną chwałę. Żadna z tych dziewek nie powróciła? Widać niewiasty, jako gorszy gatunek człowieka, władzy Szatana w jego krainach podatne są. Żal to niewielki, szkoda też mała, bo dokumenty wędrówki bezcenne są. Jak naucza kościół święty, niewiastę od demona niewiele różni. Niewiasta to plugastwo najgorsze, co ją Diabeł na zgubę człowiekowi używa. Wszystko co złe na człowieka przez niewiastę przyszło, nie dziwota, że Szatan swoje kobiety w ziemiach, na których włada, do siebie bierze. Mała strata, krótki żal. Ku chwale kościoła tym się param, nie dla ziemskiej jakowejś nagrody majątki tracę, ale dla wiecznej niebiańskiej. Przecie to za mojego żywota wyprawa na sługi Szatana nie pójdzie? Niech potomni za mapy i informacje będą wdzięczni, ja tylko skromny trybik, im drogę przygotowuję. Potomni może za moją duszę modlitwę zmówią? Ważna to rzecz o chwałę i honor Boga dbać. W zamtuzach często bywasz? Nowych, wiernych sług kościołowi wychowuję. Nie raz niewiasta wszeteczna pożytek prawdziwej wierze uczyniła. Ale, żeby takową być, to trzeba wychowanie odpowiednie mieć. A wychowanie to lata łożenia na nauczycieli i wysiłku wychowawczego. Jak takowa mądra niewiasta dojrzeje, to i za księcia pogańskiego wydać ją można. Może i męża i cały szczep dobrowolnie do kościoła świętego przywiedzie? Aby taką władzę nad mężem mieć, kształcenie też mieć musi. Ja nie skąpię ze swoich dostatków środków na to, żeby kościół święty takowymi mądrymi niewiastami w razie potrzeby dysponował. Ku chwale Jezusa i Boga to czynię, Bóg mi zaświadczyć może. Papież zadumał się znowu. Po chwili rzekł: - Bóg nieskończenie mądrym jest, skoro ma takie sługi jak ty na wysokich stanowiskach swojej ziemskiej chwały. Dodam ci nową majętność ziemską, żeby ci na politykę dla chwały kościoła starczyło. Teraz zmówmy „Pater noster” i pożegnajmy się na dzisiaj. Jutro nadanie w kancelarii odbierzesz. Gracelli wyszedł zadowolony. Łatwo oszukać dobrego, który we wszystkim dobra upatruje. W chramie Mądruń odzyskał siły. Trzy nowe dziewki go wzmocniły, mógł planować swoje działania niepospieszany przez obawę, że się jego ciało rozmyje – rozpłynie podczas rozmowy, że momentalnie straci byt ziemski na rzecz właściwego mu świata. Mógł teraz przedsiębrać plany z uwzględnieniem praw rządzących psychiką ludzką. Stracił sporo autorytetu, gdy szybko chciał osiągnąć swój cel, licząc na szacunek dla pozycji, jaką w chramie zajmował, a która opierała się na uzdrawianiu i przepowiadaniu przyszłości ludziom. Ludzie, pomimo cudów, których codziennie dokonywał, lekceważyli jego osobę z powodu szybkości z jaką chciał od nich rzeczy, jakich do tej pory nigdy nie czynili i które im się zbyt okrutnymi wydawały. Miało to i rachunek ekonomiczny: wszyscy co żyli na tej ziemi ciężko pracowali na swój byt. Zgodzić się, żeby część z pracujących złożono w ofierze przed zakończeniem ich zdolności produkcyjnych nie mieściło się w głowach mieszkańców. To tak, jakby odejmować sobie smaczne, pożywne jedzenie od ust, jakby w zimie ciepłą odzież zrzucić i nago po mrozie spacerować. Mądruń to rozumiał aż za dobrze i postanowił chytry podstęp wymyślić. Wiedział, że krasnale monolitem się opiekują. Z pewnością już od dawna zaopiekowały się dziećmi, które ten monolit mają zwrócić ich królestwu. Dzieci teraz dorosłe już są. Trzeba sprawdzić, w którym gospodarstwie najlepiej się powodzi i nagonkę na to gospodarstwo zrobić. Z pewnością tam te półelfy siedzą. Sprawdzić, która skóra z zamieszkujących jest odporna na płomienie, unicestwić odmieńców wcześniej torturami poczęstowawszy, żeby wygadali, czy przypadkiem krasnale miejsca spoczynku monolitu im nie pokazały. Jeżeli nie, systematycznie przeczesywanie boru trzeba zorganizować, ze wszystkich stron księstwa, przez wszystkich tu mieszkających, jednocześnie. Zamierzenia były dobre, ale nikt z mieszkańców lekceważonego Mądrunia nie posłucha, trzeba by przez wiele lat od nowa pozycję szacunku budować. A na to Mądruń czasu nie miał, jego ciało by nie wytrzymało, z miejscowych dziewek nie mógł porywać, bo ukryć by się tego nie dało, za dużo oczu, a zamiejscowe się skończyły, Gracelli mu więcej nie przyśle bo nie ma skąd i za co. Mądruń wymyślił, że ustanowi nowy zwyczaj w święto Kupały: Chodzenie przez płomienie. Ten, kto tego dokona niepoparzywszy się, będzie tym, którego Mądruń na spytki weźmie, bacznie będzie mu się przyglądał. Zareaguje odpowiednio, gdy dowie się, kim ten ktoś jest. Przynajmniej będzie wiedział. Kogo mieć na oku, a to do mocy monolitu go przybliży. Absolutnej władzy nad tym światem, mocy zniszczenia go, panowania też nad własnym. Mądruń postanowił, że na comiesięczny wiec pojedzie, tam swój projekt przedstawi. Tym razem nienerwowo, godnie. W ogóle, dobrze byłoby szacunek dla swej osoby zacząć budować. Do Kupały jeszcze sporo czasu było, może uda się ustanowić nowe? Im szybciej, tym lepiej. On organizację święta przez chram zorganizuje. Pomysł wiec powinien przyjąć. Na kilka lat byt miał zapewniony, byle tylko go zbytnio nie eksploatować, o przemianie w smoka nawet nie było co myśleć, za dużo go to kosztowało. Teraz trzeba na spokojnie działać. Dużo mocy miał w sobie: oby tylko nie stracić na nieprzemyślane, pochopne działania. Na wiecu, jak zwykle, wszyscy najznaczniejsi kmiecie siedzieli kołem na polanie orzy świętym dębie. Wiec zaczął się ulaniem napitku przez knezia bóstwom mądrości i dobrej rady. Mniej znaczni kmiecie za plecami znaczniejszych bacznie przyglądali się ceremonii bacząc, by z radą nie wyskoczyć niepotrzebnie, ale każdy z nich znaczący głos chciał dać, żeby ze swoją mądrością się popisać. Wśród znacznych siedział i Mądruń i Wiosenka i rymarz. Wśród mniej znacznych Doniek. Najpierw o wysokości daniny stołbowej radzili. Później o tym, jak uposażyć tych, co na stołbie odsłużyli już swoje, czyli, żeby każdy kmieć naznaczył domowych lub sam przyszedł na karczowanie boru, budowę chaty, określonego dnia, w określone miejsce o określonej porze. Każdy miał się publicznie przed wszystkimi zdeklarować. Wszyscy po kolei to zrobili. Kneź był zadowolony. Gdy już wszystkie ważniejsze rzeczy zostały uchwalone, Mądruń, który dotąd słowem się nie odezwał, wstał z miejsca i gromko rzekł: O ciszę proszę! Po czym powiódł spokojnym, stanowczym wzrokiem po zebranych. Ucichli. Mądruń rzekł: Dziesiątek wiosen upłynęło, jakem tu nastał. Służyć, leczyć, radzić, robiłem rzetelnie. Teraz, dla uczczenia tego, żem tu jest, świętom przygotował. Wielkie. Niespodziane. Cuda na nim będą. Spraszam z serca wszystkich. Dzień oznaczcie, jaki wam odpowiada. Wiecujący dopytywać się zaczęli o szczegóły święta. Mądruń rzekł, że takowego dziwowiska tutejsze oczy ludzkie jeszcze nie oglądały. Niespodziewań ma być dużo, więcej niż na Kupale.
  8. Doczytałam do gabinetu dyr. Super, moim zdaniem ma ten fragment więcej polotu od części pierwszej, doczytam kiedy indziej pozostały fragment i postaram się zrecenzować wszystko. W każdym razie to, co przeczytałam jest błyskotliwe. Pozdrawiam serdecznie.
  9. Wiersz dobrany, rytm bez rymu, wszystko swoiskim przesycone. Babka, chłop, roboty kupa, czemu nie zalali się w trupa, jako w życiu często bywa? I jeszcze bez dziatek kupy, nie rozumiem o czym to jest? Wiersz bez tyłka po przepiciu to nie o Polakach zgoła. I jeszcze nie spaliła im się od papierocha stodoła... I tak dalej, i dalej, jestem zwolenniczką tego cyklu, pozdrawiam serdecznie i cieplutko.
  10. To zakończenie zbyt proste, za spodziewane. Genialny za technikę za zakończenie dobry, jakby nie zakończenie byłyby dwa genialne.
  11. Trochę makabryczne, spłaszcza człowieczeństwo, ale myślę, że Pani jest jeszcze nieco za młoda na to żeby mieć własną filozofię. Wbijam za technikę genialne, za wrażenia dobre. Pozdrawiam serdecznie. Wrażenia tylko dobre, bo jak na mój gust, wiersz jest zbyt dosadny i jednostronny.
  12. Podoba mnie się bardzo wszystko, prócz zakończenia, jako zbyt banalne. Wolałabym coś nioczekiwanego. Genialna technika, wrażliwość, przejrzystość i czystość. Pozdrawiam serdecznie (po przeczytaniu humor mnie się poprawił).
  13. Tylko oceniam, pozdrawiam cieplutko i serdecznie.
  14. Lourds Nowak

    izolacja

    Razi mnie tylko ten "cmentarz". Aniu, jesteś wręcz genialna. Tyle niebanalności, nowych znaczeń... Spojrzenia niebolesnego wewnątrz brzydoty i cierpienia... Te wielokropki muszą tu być, mnie naprawdę brakuje słów, żeby ocenić Twoją poezję. Wbijam dwa "genialne", pozdrawiam serdecznie.
  15. W zasadzie to niczego nie pozwoliła mi Pani zmienić:) - jak poprawiać? Same sformułowania? Na tym polega nadanie kształtu słownego myślom - to rola autora. Mogę spróbować skrócić (nie treściowo - ale skondensować), wyczyścić z niejasnych - niepięknych wyrażeń. Ale bez Pani zgody - to bez sensu. pzdr. bezet Wyrażam zgodę na wszystko, serdecznie pozdrawiam. I jeszcze raz proszę, wręcz błagam...
  16. Lourds Nowak

    Lustro

    Nie jestem pewna, czy rzeczywiście oddałam w wierszu wszystko tak, jak chciałam. W wierszu chciałam podkreślić, że ludzie do tej pory mieli jeden aksjomat: śmierć. Przewidywania naukowe kreślą kres tego aksjomatu w coraz bardziej określonej przyszłości. Tak naprawdę każdy z nas umarł już kilka- kilkunastokrotnie fizycznie za przyczyną wymiany komórek w organiźmie, ale przecież wciąż żyjemy. Starałam się oswoić czytelnika z pojęciem śmierci, nadać temu pojęciu szerszą wartość która nie sprowadza się nachalnie tylko do unicestwienia fizycznego ciała. Pozdrawiam.
  17. Dziękuję za wskazówki, najśliczniej jak potrafię. Przepraszam, ale już nieśmiało proszę o jeszcze kilka wskazówek, a najlepiej, już bardzo nieśmiało proszę, żeby Pan zaproponował poprawioną wersję tych tekstów, warunki są następujące: bez skrótów długości i musi być zachowany czterowiersz. Takie poprawienie tekstów pomoże mi się wiele nauczyć. Pozdrawiam z bardzooo bardzooo nieśmiałą prośbą i ogromną serdecznością.
  18. Kocico, niektóre wiersze nie poddają się werbalnej ocenie, czyli oceniam punktowo (wysoko). Mam prośbę: zerknij na moje trzy ostatnie produkcje, i zaproponuj ich jakąś formę poprawy, ale nie metryczną, budowa powinna pozostać właśnie taka, jaka jest. Trochę mi "zgrzytają" w czytaniu, i nie bardzo wiem, jak je poprawić, a chcę, żeby były "płynne" i nieco zaskakujące. Pozdrawiam serdecznie.
  19. Lourds Nowak

    Lustro

    Staram się być poetką. Poza tym, uwielbiam naukę. I anonimowość. Pozdrawiam serdecznie. A tak w ogóle jestem gorącą wielbicielką Pani poezji.
  20. Lourds Nowak

    Lustro

    Lustro, zwłaszcza stare, kryształowe, ma tyle znaczeń interpretacyjnych, ile kropla wody: zawiera pamięć wszystkiego, z czym się zetknęło. Każda ziemska kropla wody najprawdopodobniej miała kontakt z każdym organizmem żyjącym kiedykolwiek na naszej planecie, kryształ lustra jest znacznie młodszy i bardziej wybiórczy, odbija fotony z otoczenia i teoretycznie jest możliwe odtworzenie danego odbicia przy wyjątkowo zaawansowanej technologii przyszłości. Wybrałam lustro, żeby zaznaczyć, że umieramy na naszej planecie, ale być może w przyszłości nie będzie to ostateczne, i takie lustro może nabrać jeszcze więcej znaczeń, ale to już futurologia, taka zabawa dla ludzi nauki, np. problem teraz czysto abstrakcyjny: czy odtworzyć organizm na podstawie elementów jego odbicia? Pozdrawiam serdecznie.
  21. Lourds Nowak

    wyostrzenie

    Duża odwaga. Duży cmok, pozdrawiam.
  22. Lourds Nowak

    pętle

    Genialne. Wpisuję wysokie noty.
  23. Bardzo proszę Państwa o poprawienie wiersza, i mniej emocji w odbiorze. Pozdrawiam serdecznie.
  24. Podeprę cię, mamusiu, w twojej samotności, brzemieniu krzywd, których życie ci tutaj nie skąpiło, w czekaniu na to, aż przyjdę się wyżalić, w przepierkach, gotowaniu, sprzątaniu i pracy. Odkąd jestem rodzicem, rozumiem niepokój o świat zły, co wkrada się nieubłaganie w dziecko. Rozumiem, co czułaś, gdy późno wracałem, kiedy nie spałaś, zlękniona, po nocach. Całować chcę twoje spracowane dłonie mordęgą codzienną gęsto pobrużdżone. Pamiętam twą troskę o to, czy się uczę, bym miał książki, zeszyty, ubranie. Pamiętam, wszystko na czas było dokonane tak, że pewny byłem, że to naturalne. A teraz, gdy moje dzieci są świata zachłanne przekonałem się, ile muszę, by start miały dobry. I widzę miłość w twych oczach do mnie tą niekłamaną, jedyną w życiu ludzkim, gdy sterany do ciebie przychodzę po siłę żeby zmierzyć się z pełnią brzemienia życia troski. Teraz wiem, że szczęścia tylko od ciebie zaznałem, aż drżę ze strachu, że za moment może cię zabraknąć. Wiem, że gdy zostanę sam w próżni interesowności stracę jedyną pewną opokę przed świata przepaścią. I wiem, że siły wlałaś tyle w moje żyły, że mi wystarczyć musi do mojego końca, bym dla swych dzieci też był podporą i tym, czym ty dla mnie, doskonałością. Przyszedłem cię wesprzeć, mamusiu, w samotności, a żale swoje wylewam przed tobą. Proszę: przy mnie przepierz, ugotuj, posprzątaj, by wróciło do mnie bezpieczeństwo dziecinności.
  25. Lourds Nowak

    Lustro

    Stoję przed starym lustrem, co wiek osiemnasty pamięta. Kryształ wskazuje dokładnie każdy szczegół odbicia. Cały rząd przodków próżnych wcześniej w nim się przeglądał, każdy miał swoją historię i tylko jeden w niej pewnik: Co się urodzi, to zemrze. Co wzeszło, musi zmarnieć. Co zbudowane, zniszczeje. Po co więc życiem gardzić? Krótka, ulotna nasza chwila na tym padole łez srogim. Szerzyć nam miłość? Nienawiść? Tutaj równamy się z Bogiem. Każdy z nas wybrać może to, co mu odpowiada. Wybór jest trudny, złożony. Dobro? Zło? Gdzie przegroda? Gdy skończy się byt ziemski, czy my będziemy gdzieś? Jeżeli już jesteśmy, później czemu ma nie być nas? I wtedy dobro ze złem i miłość z nienawiścią określą naszą bytność. Tak nauczają od wieków, aż do zarania sięgniemy, a pewnik jest tylko jeden: wcześniej czy później zemrzemy.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...