Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Celina II


Rekomendowane odpowiedzi

"Myślę, że teraz wyjaśni się o jaką Celinę chodzi"

Po latach niepowodzeń i wojaży wylądowałem w mieście. Tutaj z pracą też było ciężko, włóczyłem się więc od jednej roboty do drugiej i szukałem szczęścia, własnego czasu, który wciąż miał jeszcze nadejść, rozerwać atramentowo ciemne niebo i zesłać mi jakiś cudowny promień w postaci kogoś kto w czymkolwiek mnie odkryje i da szansę na rozwój. I w tych wojażach poznałem Kubę, chłopaka mocnego, atletycznego i niezwykle prostego w podejściu do życia. Jego świat był jasny i wyraźny, kto jest w porządku, temu podawał rękę, kto nadepnął na odcisk, nie miał już u niego szans. Twarde podwórkowe życie starych kamienic na zawsze ukształtowało jego charakter.
-Jeśli nie możesz czegoś mieć, po prostu to wyrwij - zwykł mawiać
Uwielbiał imprezy i świetnie bawił się po alkoholu, zawsze otwarty dla współbraci, szczery i, jeśli ktoś na to zasłużył, szczodry. Pracował przy budowach najważniejszych obiektów w mieście, był w tym świetny i świetnie zarabiał, uwielbiał więc stawiać wódkę każdemu kogo polubił. Mnie polubił jakoś szczególnie. Byłem bardzo zagubiony w tym obcym świecie, wyglądałem na przygnębionego, jego wesoła natura stawała w idealnej opozycji wobec mnie, promieniał przy mnie jeszcze bardziej, czuł się podbudowany kiedy mógł trzasnąć mnie w plecy i krzyknąć:
-Nie łam się stary, jest dobrze.
To, jak również fakt, że niemal na każdym kroku zgadzałem się z jego zdaniem, sprawiło chyba, że stałem się jego przyjacielem. Szybko wciągnął mnie w wir nocnego, mrocznego życia imprez alkoholowych starych, zniszczonych kamienic. Bywałem z nim w miejscach tak patologicznych i tak skrajnie depresyjnych, że zdawało mi się, że już nic gorszego zobaczyć nie mogę. Pamiętam Antka bez nogi, który pijany, na wózku inwalidzkim wywijał Rotę na harmoszce: „Zdjełano w CCCP”, starego Cygana, który tak wywijał kartami, że niejeden sztukmistrz mógłby się od niego uczyć, czy wreszcie ślepego Stefana, kopiącego piłkę od dziecka na podwórku i powtarzającego kilka razy dziennie, że gdyby miał dwa oczy (tak mówił!) to dzisiaj pokazałby tym Żewłakowom jak się w piłkę gra. Zanurzyłem się z Kubą w depresyjny świat nieudaczników, straceńców i wiecznych marzycieli, których tylko alkohol zatrzymał w drodze do fortuny i sławy. Jak na przykład świętego Stefana, który czterdzieści lat puszczał te same numery w totka i raz tylko nie puścił, bo go wątroba tak zgięła w domu, że nie mógł się ruszyć i akurat tego dnia jego szóstka padła! Zdruzgotany po prostu musiał sie napić. I tak już do teraz nie może przestać.
Pewnego wrześniowego wieczoru wylądowaliśmy w jakimś stęchłym barze, Kuba powiedział, że niezłe przedstawienie robi tu jakaś lafirynda.
-Niezły ubaw, mówię ci – był podniecony jak dzieciak, który nagle i nieoczekiwanie dla siebie znalazł się w damskiej toalecie – kobitka pije jak mało kto, a jak już da dżezu, to kino murowane. Dawaj Marcel, nie nudź. Idziemy!
Nie miałem ochoty nigdzie się ruszać, ale Kubie odmówić nie potrafiłem. Ruszyliśmy więc w noc, zatęchłym tramwajem przejechaliśmy kilka przystanków i wylądowaliśmy w barze. Kiedy weszliśmy do środka gwar rozmów zagłuszył słowa kumpla i nie rozumiałem co do mnie krzyczy, widziałem tylko, ze strasznie podniecony pokazuje mi coś, rzuca głową, bym spojrzał w głąb lokalu. Odwróciłem się w stronę, w którą wskazywał i zamarłem.
Przecież to ona! Celina! Poznałbym ją zawsze, mimo, że nie widziałem jej od lat, wiem na pewno, że to ona. Ten sam koci ruch, nieobecny wzrok i rozmazany uśmiech widywałem setki razy na jej podwórku. Teraz tańce, które wyczyniała pod płotem własnego domu, chętnie pokazywała tutaj, na środku baru, na stole, na potłuczonym szkle. I choć całe miasto spało, jej głos jak hejnał rozrywał mrok nocy, śpiew szalony, niemalże obłąkany wyrywał jej się z gardła. U podnóża rozradowane towarzystwo meliniarskiej śmietanki gwizdało i wykrzykiwało sprośności:
-Pokaż majtki gwiazdo! - wrzasnął ktoś z tłumu i Celina odwróciła się do niego tyłem, zgięła w pół i podnosząc kieckę, wystawiła tyłek zakryty czerwonymi figami. Tłum oszalał, ruszył się i wrzasnął. Huk uniósł się pod sam dach knajpy, a gromkie brawa zbombardowały mój umysł jak wielkie, gradowe kule. Poczułem się słabo, zaczęły drżeć mi ręce, a nogi odmówiły posłuszeństwa. Musiałem zblednąć, bo Kuba potarmosił mną i zaciągnął do baru
-Coś taki mizerny? Wezmę ci wódkę.
-O tak! Weź mi dwie.
-No wreszcie gadasz jak człowiek! - Kuba nie ukrywał radości i kupił od razu całą flaszkę.
Po chwili siedzieliśmy przy stoliku i po dwóch kolejkach usłyszałem głośny bełkot, pijackie „la – la - la” za plecami. Mój kompan szturchnął mnie łokciem i kazał dyskretnie się odwrócić. Zrobiłem jak chciał i nawet nie musiałem słuchać jego wyjaśnień. Tuż za mną, przy drugim stoliku popijając gin podśpiewywał sobie stary, „dobry” znajomy, ten który ukradł mi Celinkę, zabrał do miasta i jak się okazało całkowicie zmarnował.
-To Ziutek, twardy gość – opowiadał Kuba, a ja wpatrywałem się w znajomą kotwicę na jego ramieniu i fioletowe serce poniżej kotwicy we wnętrzu którego widniał fioletowy napis: „Celina” - To facet tej babki co tam na stole wywija, piją już czwarty dzień, od soboty jestem tu dzień w dzień i jeszcze nie wytrzeźwieli.
W tym samym momencie Ziutek padł twarzą na stół, rozlany gin strużką potoczył się na kant mebla i leniwie zaczął skapywać na podłogę. Ziutek pobladł, zabełkotał coś pod nosem i stracił przytomność. Kuba, rozpromieniony zerwał się od stołu i podszedł do kumpli z budowy, którzy właśnie weszli do lokalu, w tle syreni śpiew Celiny ustał, a gromkie okrzyki zamieniły się w zwykły gwar knajpialnianych rozmów. Poczułem zgagę i pożałowałem, że tu przyszedłem. Zawsze w takich sytuacjach odzywał się we mnie jakiś głos, który kazał mi zwiewać. I tak jak wtedy, gdy poznałem Ziutka w Celinki pokoju, tak teraz tutaj pragnienie ucieczki zawładnęło mym ciałem całkowicie. Krtań zacisnęła się, nogi ugięły i byłem przekonany, że jeśli natychmiast nie znajdę się w domu i nie położę na łóżku, niechybnie na pewno umrę. Kiedy ruszyłem do wyjścia zauważyłem ją jeszcze raz, podeszła do Ziutka, potrząsnęła nim kilkakrotnie i kiedy zobaczyła, że nie da się go obudzić, machnęła ręką, zachichotała złowrogo i ruszyła w stronę baru. I właśnie wtedy nasze spojrzenia skrzyżowały się. Celina zatrzymała na mnie wzrok, śmierć przeszła mi po plecach, zmroziła ciało, połknęła i bezczelnie wypluła na podłogę. Miałem nadzieję, że to przypadek, że zaraz odwróci głowę i po prostu pójdzie w swoją stronę. Tymczasem bezczelnie, bezceremonialnie podeszła do mnie, uśmiechnęła się i zagadała jakbyśmy nie widzieli się tylko chwilę.
-Marcel? To ty? Co ty tutaj robisz?
-Cześć Celinka, tak to ja. Przyjechałem za robotą. - byłem w takim stanie, że na nic więcej nie było mnie stać.
-Aha! Napijemy się?
-A twój facet? Nie będzie miał nic przeciwko?
-Ziutek? Spójrz na niego, czy on może mieć teraz cokolwiek przeciwko? - odgarnęła włosy, poprawiła wielkie, cygańskie klipsy i przyciągnęła mnie do siebie.
-Wiesz co Marcel? Szkoda, że nam wtedy nie wyszło. Może gdybyś tyle nie czytał... - zawiesiła głos, zamyśliła się głęboko, po czym zapytała dziwnie zmienionym głosem:
-Ile to już lat? Dziesięć?
-Piętnaście Celina, piętnaście.
Zmieniła się, i to bardzo. Jej melancholijny, rozmarzony wzrok był teraz bliskim obłąkania spojrzeniem, głos kiedyś ciepły i bardziej swojski, teraz stał się ostry, pretensjonalny. Była rozgoryczona, jakby miała żal do całego świata o swój los.
-Właśnie postanowiłam zmienić swoje życie – oznajmiła nagle i ostro pociągnęła mnie na korytarz. - Idziesz ze mną?
-Dokąd? - zapytałem przerażony
-Tu, niedaleko.

Po chwili siedzieliśmy już na przystanku tramwajowym i poznałem całą historię Celiny od chwili przyjazdu do domu (a raczej meliny) Ziutka. Usłyszałem jak to obiecał jej pracę, a sam całą kasę przepijał. Jak to spuścił wpierdol barmanowi, który cały wieczór się na nią gapił i jak to musiała go później w pierdlu odwiedzać, bo dostał pół roku. Jak to kible czyściła w szpitalach, hotelach i urzędach, żeby nie umrzeć z głodu, a Ziutek handlował wódą, a jej i tak nic z tego nie dawał. Jak to zaszła w ciążę, a on oskarżył ją o zdradę i uderzył w brzuch tak mocno, że poroniła i nie może mieć już dzieci. Jak to pewnej nocy zachlany ojciec Ziutka wlazł jej do łóżka i zaczął się dobierać, ale ona zwiała i zamknęła się w kiblu i w kiblu tym, w wannie spała do rana. Ziutek jej nie uwierzył i spuścił łomot za oczernianie ojca. I wreszcie jak to zatruła się jakąś ruską wódą i rzygała tydzień, a Ziutek w tym czasie łaził po mieście za jakąś lawiryndą i akurat tej wódy nie pił, więc zlał ją za to, że zarzygała mu mieszkanie. I o tym jak to później nachlał się denaturatu co to mu rudy Mundek przyniósł i co to mu zaszkodził, więc zlał ją za to, że to na pewno jej grochówka, którą chciała go otruć.
W tym wszystkim najbardziej przerażał mnie beznamiętny głos, którym to mówiła. Kobieta, która opowiada o takich przeżyciach zazwyczaj płacze, szuka pocieszenia, jest przerażona, mała, słaba i krucha, tymczasem Celina opowiadała o tym jak o czymś zupełnie naturalnym, normalnym, o czymś o czym mówi się bez zbędnych emocji. Siedziałem i słuchałem jej wpatrując się w krawężnik, wokół mrok okrywał jeszcze mocno miasto, z rzadka pojawiali się jacyś rozbawieni ludzie, przejechała taksówka, albo gdzieś w dali zagrzmiał klakson. Cisza między kolejnymi opowieściami Celiny zdawała się trwać wieki, była ciężka i przytłaczająca, paraliżowała mnie na tyle, że nie mogłem wykrztusić słowa. Nie znajdowałem z resztą niczego, czym mógłbym ją pocieszyć, nie byłem nawet pewien czy ona potrzebuje pocieszenia, czy istnieje jakiekolwiek słowo w języku polskim, którego powinienem użyć, czy może po prostu w milczeniu słuchać jej, tak samo jak w milczeniu wysłuchiwałem bohaterów książek. Właściwie poczułem się jak czytelnik, jak widz, który czyta i obserwuje jednocześnie historię kobiety upadłej, a przez ojca alkoholika i brak naturalnych talentów już od urodzenia skazanej na zagładę. I w pewnym sensie zrozumiałem, że nie byłbym w stanie pomóc jej na żadnym z etapów życia. Upadek miała zapisany w genach i gdyby coś szło nie po myśli zapisanego losu, ona tak wykręciłaby się, że do tego upadku po prostu by dotarła.
-No i dzisiaj jak cię Marcel zobaczyłam, postanowiłam wszystko zmienić – oznajmiła nagle i wyrwała mnie z zamyślenia.
-Ale co konkretnie chcesz zrobić? - zapytałem
-Chodź, szybko – złapała mnie za rękę i pociągnęła do przodu – chodź! Mieszkam tu, niedaleko.
Zadrżałem. Mam pójść do jaskini lwa i wyjść z tej opresji bez szwanku? Wydawało mi się to niemożliwe, ale nie odmówiłem jej i już po chwili otwierała drzwi swego „królestwa”.

Zaiste była to melina najprawdziwsza z prawdziwych. Okna zasłonięte czarnymi kocami nie dawały światła przez całą dobę, stara wersalka, ze starym potarganym kocem i niezliczoną ilością dziur wypalonych przez papierosy stała pod ścianą nie malowaną od wieków. Na środku stał stary, zdezelowany stół, wokół niego chyba jeszcze starsze krzesła. Na środku stołu puszka po konserwie służąca za popielniczkę roznosiła niesamowity smród, na podłodze walały się butelki po wódce i tanich napojach z „Biedronki”. Kilka ogórków, pokrytych fioletowo – zieloną pleśnią skutecznie odstraszało od podejścia do stołu. Wszystko, od dywanu poprzez koce aż po ściany cuchnęło stęchlizną. Wejście do toalety pozbawione było drzwi, zamiast tego w futrynie wisiała ciężka kotara, którą trzeba było odsunąć by wejść do środka. Zachciało mi się siku, więc musiałem się z nią potarmosić, ręce miałem tłuste od jej przesuwania, a z kranu poleciała rdza zamiast wody, wytarłem więc dłonie w spodnie i rozpiąłem rozporek.
Celina tymczasem buszowała między kuchnią a pokojem. Przerzucała stertę ubrań leżących pod drzwiami do kuchni, klęła pod nosem i, wyraźnie niezadowolona, kopnęła wiadro służące za śmietnik. Kiedy wyszedłem z ubikacji, trzymała w ręku jakiś klucz i z wyrazem triumfu na twarzy, podeszła do mnie.
-Chodź, pokażę ci! - krzyknęła, oczy przybrały obłąkany, niemalże upiorny wyraz.
Podeszliśmy do czegoś co wyglądało jak szafa, a w rzeczywistości było drzwiami dziwnie zmontowanymi, z wysuniętą i mocno zabudowaną futryną. Celina włożyła klucz w zamek, przekręciła go i weszliśmy do małej, słabo oświetlonej komórki. Nie było tam żadnych mebli, stolików czy czegoś w tym stylu, tylko gołe ściany i dwie skrzynki wódki na podłodze.
-Tym handluje. Rudy Mundek, jego koleś przywozi to z Ukrainy. Trochę się tego przewala. Masz, pakuj! - rozkazała i rzuciła mi stary, pomięty szmaciany worek
-No co ty, Celina? Zwariowałaś? - zupełnie mi jej pomysł nie przypadł do gustu.
-Pakuj, nie gadaj. Tyle tego ma, że nic mu się nie stanie jak się poczęstujemy.

W pół minuty upchała w swój worek większość flaszek i nadal mnie poganiała. Kiedy skończyliśmy, wyciągnęła mnie z komórki, zatoczyła się i wbiegła do kuchni. Wszedłem za nią i zobaczyłem jak we wszystkie możliwe kieszenie upycha kieliszki, z pojemnika na sól wyciąga zwitek banknotów i wciska w biustonosz. Palcem wskazała mi ścianę za mną, obróciłem się i oniemiałem. W rogu kuchni, na starej szafce stał gramofon. Stary, komunistyczny sprzęt, a obok niego kilka czarnych, winylowych płyt.
-Bierz jeszcze to i spadamy.
-Celina, oszalałaś? Po co to wszystko?
-Bierz! Nie pytaj!
Uniosłem delikatnie gramofon, wcisnąłem go do wora i zacząłem przeglądać płyty. Wszystkie wydane w latach osiemdziesiątych, rzucone byle jak i zakurzone, co świadczyło o tym, że nie ruszane od wieków. Wkładałem je delikatnie do plecaka, który mi właśnie podrzuciła: „kombi live 1986”, „Maanam – Nocny Patrol”, „Lombard szara maść”, „Jarocin – 1986”, „Sex Pistols – Anarchy in the U.K”, „Ramones – Animal Boy” i „Kult – Posłuchaj, to do ciebie”.
Już po chwili połknęła nas czerń nocy.
-Dokąd idziemy? - zapytałem pośpiesznie
-Do swoich, nie denerwuj się.

Po kilkanustu minutach dotarliśmy do kolejnej, równie co poprzednia, przytłaczającej kamienicy. Celina wyjęła pęk kluczy, które wcześniej zabrała z ich wspólnego mieszkania i jednym z nich otworzyła pierwsze drzwi na parterze. Wnętrze było kompletnie puste, prócz stęchłych, odrapanych ścian i ciężkich zasłon w oknach, nie było tu kompletnie nic.
-Dostałam to lokum z opieki, sąsiedzi donieśli, że Ziutek czasem mi przywali. Przyjechała policja, coś tam popisali, pochrząkali, a później jakaś gruba kobieta przyszła do mnie z facetem w gajerze i kazali podpisać mi papiery. Dali klucz, przywieźli tutaj i powiedzieli, ze mam szczęście, bo zazwyczaj na takie lokum to się czeka i rok. Nie prosiłam się o to, ale jak dali to dali. Ziutek i tak zbił mnie po tym, nie wierzył, że sąsiedzi donieśli, mówił, że to na pewno ja nakablowałam. Nie ma mowy Marcel! Mojego starego napierdalało ZOMO i milicja po równo jak znaleźli bimber w piwnicy i nie puścił pary skad ten bimber ma. I to mi wpoił, kto kabluje, ten ścierwo i łajno. W życiu bym na pały nie poszła, ale co tam, Ziutek i nie wierzyła. Ale lokum nie kazał oddać! Ostało się więc i już. Jak znalazł. Dzisiaj się zabawimy – zakończyła wywód i wyszła na korytarz.
Zapaliła światło i z całych sił wrzasnęła:
-Nie spać łajzy! Impreza!
Już po chwili drzwi na kolejnych piętrach zaczęły powolutko się uchylać, zza futryny wystawały kolejne głowy i każda postać odkrzyknęła mniej więcej to samo:
-Celinko, kochana! Mordko ty moja najmileńsza! Już pędzim do ciebie.
Było gdzieś między trzecią a czwartą nad ranem, gdy całe lokum mojej niespełnionej namiętności napełniło się ludźmi. Znalazły się krzesła, ktoś przyniósł ogórki, ktoś inny smalec. Celina wyjęła z plecaka wódkę, z kieszeni kielszki, a mi poleciła włączyć gramofon i zarządzić muzyką. Ostra punkowa muzyka Sex Pistols niesamowicie połączyła się z obrazkiem tych wszystkich wykolejeńców pokaranych przez los.
Balowaliśmy tak do samego rana, wóda, dyskusje o niespełnionych nadziejach, drzemka, rzyganko i znów wóda. Dzień przespaliśmy, a gdy tylko mrok pokrył szare ulice, zaczynaliśmy od nowa.

Tymczasem Ziutkowi minął kac, rudy Mundek zaciągnął go do komórki i wydarł się wniebogłosy:
-Szukaj Celiny, zdaje się, że nieźle nas tym razem wydymała! Nie ma wódy, chata opędzlowana. Co ty na to brachu? Puścisz jej płazem? Nawet twój adapter zginął!
Ziutek zacisnął zęby, powstrzymał płacz i zaczął bluzgać najmocniej jak tylko potrafił.
-No to suka podpisała na siebie wyrok! Zbieraj pikiet i idziemy, dobrze wiem gdzie ta sucz się ukryła.

Gdy tylko zapadły ciemności, Ziutek z Mundkiem i paroma kolesiami na stójkę już dreptał w stronę nowego domu Celiny. Gdy byli w bramie światło jedynej latarni odbiło się w długim nożu Ziutka, Mundkowi zdawało się, ze ten refleks, jakże złowrogi w tej chwili, w jednej sekundzie wyglądał jak trupia czaszka. Podekscytował się, poczuł jak zimny dreszcz przeszywa mu plecy, a w głowie szumi podnieta. Nienawidził Celiny. Już pierwszego dnia kiedy ją tu Ziutek z wiochy przywlókł coś mu się w niej nie spodobało. Od razu powiedział to Ziutkowi, ale kompan zbył go szybko.
-Będzie cicho siedzieć. Jak zaburczy, to ustawię ja do pionu tak szybciutko, ze nawet nie zauważy kiedy – odpowiedział mu wtedy i faktycznie, nie kłamał. Trzymał sukę krótko, Mundek nie mógł powiedzieć, że nie, ale wciąż go drażniła. Łaziła w halce po mieszkaniu, mieliła jęzorem i gadała tak jakoś dziwnie. Niby cicho, niby szeptem, ale tak jakoś, ze w głowie dudniło. Ziutek miał ją kiedy tylko zechciał, ale kiedy tak łaziła trudno było wytrzymać i zapominało się, ze to dziewczyna kumpla. Wzrokiem się wodziło tu i ówdzie, łapę by się chętnie wcisnęło pod tę haleczkę, dobrze o tym wiedziała i mimo to nic sobie nie robiła z faktu, że nie powinna tak robić.
„Kurwa, żesz!” - myślał wtedy Mundek – „Dziewczyna kumpla, to chłopak! Koniec i kropka”
I za to jej wyginanie się przed nim i to jeszcze w towarzystwie Ziutka nienawidził jej szczerze. I jeszcze za ten ryj niewyparzony.
-Co Mundek? Przywiozłeś coś z Ukrainy? - pytała i lizała szyjkę od browara jakby to fiut był.
Ziutek akurat spał obok, bo jednego kielicha za dużo łyknął i o niczym nie wiedział. Bezczelna zdzira. I pyskowała! Ziutek lał ją jak należy, ale Mundka aż trzęsło, on by się z nią tak nie patyczkował, przyjebałby raz, a porządnie i gęby by juz nie otwarła. I dlatego teraz takie podniecenie go dopadło, bo chętnie pomoże Ziutkowi się z nią roprawić. Zerknął ukradkiem na sikora (złoty, piękny – dostał go od Ukraińca tylko za to, że go nie zatukł za oszukaną wódę), stwierdził, że pora jest już odpowiednia, pogonił dwóch chłopaków na pikiet po obu stronach bramy i podszedł do okna. Mimo, że zasłony były zaciągnięte widać było sporą część pokoju. W środku było jasno, kilku meneli ochoczo podskakiwało na krzesłach, raz poraz klaskało i ryczało gromkim „hura!”. Rozejrzał się bardziej, widział tylko małą część pokoju i nagle na ścianie zauważył cień. Nie mógł się mylić, znał ten obrazek aż za dobrze. Tak samo wyginała się przed nim jak odwiedzał Ziutka, tańcowała, prężyła się i tak samo tańczyła w knajpie. Ziutek wreszcie przejrzał na oczy i zobaczył, że to zwykła lafirynda. Po chwili Celina ukazała się w całej krasie. Mundek zdębiał! Była kompletnie naga, tańczyła między potłuczonymi butelkami wódki, które on z narażeniem życia i wolności woził taki kawał! Spojrzał teraz na jej sterczące piersi, nagi brzuch, chude, długi uda i na rząd meneli klaszczących jak dzieciaki. Przez chwilę zapragnął złapać ją za te cycki, wytarmosić, złamać wpół i posiąść. Wcisnąć się w nią i wywalić cale to napięcie, wyzwolić się i wybuchnąć, rozładować całkowicie i w pełnym rozluźnieniu zapalić szluga. Szybko odpędził te myśli i skupił sie na zadaniu.
„Głupia cipa, kto by cię chciał!” - zaklął, po czym wbiegł do klatki, jednym kopnięciem otworzył drzwi i stanął w progu mieszkania Celiny.
Tłum ucichł, zdębiał. Jeszcze tylko gramofon gwałcił ciszę i nikt nie rozumiał co się dzieje. po chwili brzęk rozbitego szkła wyrwał wszystkich z marazmu. Mundek szybko spojrzał w stronę Celiny, zdążył tylko zauważyć jak znika za rozbitym oknem i natychmiast pobiegł za nią w noc.
-Ziutek, spierdala! Dawaj ją! - usłyszeli goście i powolutku zaczęli zbierać się do swoich mieszkań. Nauczyli się, że żeby żyć spokojnie trzeba być grzecznym i niczego nie widzieć. Po chwili mieszkanie było puste, tylko na środku stał młody mężczyzna, kompletnie ogłupiały, przestraszony i oszołomiony zbyt szybkimi wydarzeniami.


Kiedy ten facet stanął w drzwiach, zamarłem. Wyglądał jak dzikus i nie miał przyjaznych zamiarów. Atrakcji jak na ostatnie dni i tak już miałem dość. Trzydniowa popijawa to zdecydowanie za dużo jak na moje możliwości, a tu jeszcze ten teatrzyk dzisiaj, który dała Celina. Sam fakt, że w tym swoim szaleńczym tańcu zaczęła się rozbierać i już wkrótce wszyscy zobaczyliśmy ją goluteńką jak ją Pan Bóg stworzył, był dla mnie wystarczającym przeżyciem, a tu jeszcze jakiś napad. Kiedy ten facet wparował tak bez pardonu, gdy wszyscy nagle zamilkli, spojrzałem ukradkiem na Celinę, a ona wydukała mi tylko, a raczej wyszeptała, a ja bardziej wyczytałem z ruchu jej warg, niż usłyszałem słowo: „Mundek”, zrozumiałem o co idzie gra. Pamiętam jak wspominała jego ksywkę. Po chwili równie ogłupiały jak reszta spojrzałem w rozbite okno i w mrok, w którym zniknęła Cela. Kiedy wszyscy zwiali i zostałem kompletnie sam na środku pokoju, miałem po raz kolejny ochotę po prostu zwiać. Zwinąć się w kłębek gdzieś w bezpiecznym miejscu i zasnąć. Przeczekać noc, przeczekać dzień i obudzić się w nowej rzeczywistości. Bez Celiny, Bez melin i tych wszystkich zapitych, śmierdzących popaprańców. Zrozumiałem jednak, że dzieje się coś naprawdę złego, wybiegłem więc z domu i zobaczyłem tylko nagą Celinę ganiającą wokół dziedzińca i fagasa, który usiłował ją złapać. Szybko poznałem, że tym fagasem jest Ziutek. Mundek natomiast z jakimiś dwoma gnojami pilnował wyjścia u bramy wychodzącej z kamienicy na główną ulicę.

„Boże, ale dno” - pomyślałem tylko i zrozumiałem, że nie mam szans, by ją obronić. Ziutek spuści jej wpierdol i zaciągnie do domu, później jakoś mu te flaszki wytłumaczy, albo jakoś ospracuje i dalej będą sobie żyć jak żyli.
-Ziutek na miłość boską, Ziutek! - wrzeszczała Celina – daj spokój, Ziutek!
Lecz ten nie wypowiadał ani słowa, zbliżał się coraz bardziej, Celina upadła na kolana, skuliła się i ukryła twarz w dłoniach. Płakała, widziałem jak trzęsą się jej plecy, wiedziałem więc, że to nie żarty.
-Gdzieś ty był kiedy zaczynałam pić Ziutek? Możesz mi powiedzieć? Trzeba było dać mi w pysk i zaciągnąć do domu. Czego żeś się schlał? Byłoby dobrze. Z resztą teraz też jest dobrze, prawda Ziutek? Dobrze jest, powiedz, że mam rację - skomlała tak żałośnie, że kroiło mi się serce. Nie widziałem jej takiej jeszcze, takiej przerażonej i żałosnej jednocześnie. Nie mogłem ogarnąć własnych uczuć, motałem się między litością, pogardą i strachem.

Ziutek milczał, milczała noc, milczała kamienica, milczał Mundek i dwóch frajerów. Milczałem i ja. I nagle coś błysnęło, żółty refleks wbił mnie w jeszcze większe osłupienie. W dłoni Ziutka zabłysnął nóż i spojrzałem na Celinę. W półmroku jaki panował na dziedzińcu zauważyłem tylko jak Celina podnosi głowę i zaciska dłoń w pięść. Nie widziałem wyrazu jej twarzy, nie słyszałem co do niego powiedziała i czy w ogóle coś powiedziała. Zauważyłem tylko jak jej kompan machnął ręką i odskoczył, a po bielutkim ciele Celiny spłynęła krew. Ziutek wykrzyknął coś i już chcieli zwiewać, gdy nagle mrok rozjaśniły migoczące, niebieskie światła policyjnych radiowozów, a ciszę przerwał ryk syren.
-Spierdalamy! - krzyknął któryś z oprychów, ale było juz za późno. Ktoś jednak przeczuł co sie święci i zadzwonił na policję. Chciałem wybiec z kryjówki, ratować Celinę, opowiedzieć policji co widziałem, ale strach sparaliżował mnie tak mocno, że nie mogłem ruszyć się z miejsca. Patrzyłem tylko jak rzucają ich na ziemię, zakuwają w kajdanki i po chwili prowadzą do radiowozów, jak jeden z policjantów podbiega do leżącego ciała kobiety i przez radio wzywa karetkę. Później zrywa koszulę, próbuje zatamować jej krew i reanimuje. Zasłabłem. Na pewno zasłabłem, bo mimo, ze wszystko widziałem, nie mogłem nawet drgnąć. Po kilku minutach Celinę nieśli na noszach do karetki i kiedy już na dziedzińcu zamarło i wszyscy zniknęli, wyszedłem z ukrycia i ruszyłem w stronę wynajmowanego mieszkania. Włóczyłem się długo, bez celu zanim dotarłem do siebie. Kuba spał, nawet nie drgnął jak się kładłem.
Po kilku dniach stałem w deszczu, pogrążony w czarnych myślach i patrzyłem jak drewniana trumna zjeżdża w głęboki dół. Prócz grabarzy byłem tylko ja i gruba kobieta z opieki społecznej. Podpisywała papiery, które następnie wręczyła właścicielowi firmy pogrzebowej, ktoś w końcu musi za to zapłacić. Przygarbieni, wyuczenie smutni młodzi chłopcy w czarnych strojach zakopali trumnę,wbapalili papierosa i udali się w kierunku kapliczki, w której zostawili wcześniejszą robotę.
Słyszałem od Kuby, że Ziutek dostał ćwiarę, Mundek tylko dziesięć za pomoc, i że szkoda chłopaków, bo morowe z nich były typy, a tu taki bałagan się porobił.
Dwa tygodnie później spakowałem rzeczy i wróciłem na wieś. Podobno ktoś zaśpiewał o nich później balladę, podobno wydał to na płycie i o Celinie, czarnym Ziutku i rudym Mundku dowiedział się cały świat. Podobno, ale ja odciąłem się od radia i telewizji. Zamknąłem się w małej chatce na niewielkim wzgórzu, w tej samej, w której się wychowałem, ogrodziłem się płotem, kupiłem psa i utrzymuję się z dorywczej pracy w okolicznych gospodarstwach.
Raz w roku odwiedzam grób Celiny i wciąż myślę, co by było, gdybym wyszedł wtedy z kryjówki. Leżałbym obok niej? Czy może świętował każde kolejne urodziny i kupował jej prezenty.

KONIEC

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przeraziłem się pojemności tego tekstu, ale po jego lekturze, w pewnym momencie doszło do mnie, że wkleiłeś go podwójnie:)

Klimat patologiczno - alkoholowo - tragiczny jest moim ulubionym, więc podoba mi się bardzo!

Lubiący prozę ( czyli poniżej jednego procenta społeczeństwa ):) - nie będziecie zawiedzeni, rozpoczynając lekturę:) Bardzo dobrze się czyta:)

Pozdrówka:)
M.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli pozwolisz, to uzupełnię w tekście tylko to, co jest niezbędne z punktu widzenia zasad interpunkcji naszego języka ojczystego. Bez złośliwości. Z troski o piękno, a Twój tekst jest tego wart.

"Myślę, że teraz wyjaśni się, o jaką Celinę chodzi"

Po latach niepowodzeń i wojaży wylądowałem w mieście. Tutaj z pracą też było ciężko. Włóczyłem się więc od jednej roboty do drugiej i szukałem szczęścia i własnego czasu, który wciąż miał jeszcze nadejść, rozerwać atramentowo-ciemne (lub atramentowociemne w zależności od koloru) niebo i zesłać mi jakiś cudowny promień w postaci kogoś, kto w czymkolwiek mnie odkryje i da szansę na rozwój. I wtedy poznałem Kubę - chłopaka mocnego, atletycznego i niezwykle prostego w podejściu do życia. Jego świat był jasny i wyraźny: kto był w porządku, temu podawał rękę, kto nadepnął na odcisk, nie miał już u niego szans. Twarde podwórkowe życie starych kamienic na zawsze ukształtowało jego charakter.
-Jeśli nie możesz czegoś mieć, po prostu to wyrwij! - zwykł mawiać.
Uwielbiał imprezy i świetnie bawił się po alkoholu. Zawsze otwarty dla współbraci, szczery i, jeśli ktoś na to zasłużył, szczodry. Pracował przy budowach najważniejszych obiektów w mieście. Był w tym świetny i bardzo dobrze zarabiał, uwielbiał więc stawiać wódkę każdemu, kogo polubił. Mnie polubił jakoś szczególnie. Byłem bardzo zagubiony w tym obcym świecie. Wyglądałem na przygnębionego a jego wesoła natura idealnie kontrastowała z moją. Promieniał przy mnie jeszcze bardziej. Czuł się podbudowany, kiedy mógł walnąć mnie w plecy i krzyknąć:
-Nie łam się, stary, jest dobrze.
To, jak również fakt, że niemal na każdym kroku zgadzałem się z jego zdaniem, sprawiło chyba, że stałem się jego przyjacielem. Szybko wciągnął mnie w wir nocnego, mrocznego życia imprez alkoholowych starych, zniszczonych kamienic. Bywałem z nim w miejscach tak patologicznych i tak skrajnie depresyjnych, że zdawało mi się, iż już nic gorszego zobaczyć nie mogę. Pamiętam Antka bez nogi, który, pijany, na wózku inwalidzkim, wywijał Rotę na harmoszce „Zdjełano w CCCP”; starego Cygana, który tak czarował kartami, że niejeden sztukmistrz mógłby się od niego uczyć, czy wreszcie ślepego Stefana, od dziecka kopiącego piłkę na podwórku i powtarzającego kilka razy dziennie, że gdyby miał dwa oczy (tak mówił!), to dzisiaj pokazałby tym Żewłakowom, jak się w piłkę gra.
Zanurzyłem się z Kubą w depresyjny świat nieudaczników, straceńców i wiecznych marzycieli, których tylko alkohol zatrzymał w drodze do fortuny i sławy. Ot, choćby takiego świętego Stefana, który czterdzieści lat puszczał te same numery w totka i raz tylko nie puścił, bo go wątroba tak zgięła w domu, że nie mógł się ruszyć i akurat tego dnia jego szóstka padła! Zdruzgotany po prostu musiał się napić. I tak już do teraz nie może przestać.
Pewnego wrześniowego wieczoru wylądowaliśmy w jakimś stęchłym barze. Kuba powiedział, że niezłe przedstawienie robi tu jakaś lafirynda.
-Niezły ubaw, mówię ci – był podniecony, jak dzieciak, który nagle i nieoczekiwanie dla siebie znalazł się w damskiej toalecie. – Kobitka pije, jak mało kto, a jak już da dżezu, to kino murowane. Dawaj, Marcel. Nie nudź! Idziemy!
Nie miałem ochoty nigdzie się ruszać, ale Kubie odmówić nie potrafiłem. Ruszyliśmy więc w noc. Zatęchłym tramwajem przejechaliśmy kilka przystanków i wylądowaliśmy w barze. Kiedy weszliśmy do środka, gwar rozmów zagłuszył słowa kumpla i nie rozumiałem, co do mnie krzyczy. Widziałem tylko, że strasznie podniecony pokazuje mi coś, rzuca głową, bym spojrzał w głąb lokalu. Odwróciłem się w stronę, w którą wskazywał i zamarłem.
Przecież to ona! Celina! Poznałbym ją zawsze, mimo, że nie widziałem jej od lat. To była ona. Ten sam koci ruch, nieobecny wzrok i rozmazany uśmiech widywałem setki razy na jej podwórku. Teraz tańce, które wyczyniała pod płotem własnego domu, chętnie pokazywała tutaj, na środku baru, na stole, na potłuczonym szkle. I choć całe miasto spało, jej głos jak hejnał rozrywał mrok nocy. Szalony, niemalże obłąkany śpiew wyrywał jej się z gardła. U podnóża rozradowane towarzystwo meliniarskiej śmietanki gwizdało i wykrzykiwało sprośności:
-Pokaż majtki, gwiazdo! - wrzasnął ktoś z tłumu. Celina odwróciła się do niego tyłem, zgięła w pół i, podnosząc kieckę, wystawiła tyłek zakryty czerwonymi figami. Tłum oszalał, ruszył się i wrzasnął. Huk uniósł się pod sam dach knajpy, a gromkie brawa zbombardowały mój umysł, jak wielkie, gradowe kule. Poczułem się słabo, zaczęły drżeć mi ręce, a nogi odmówiły posłuszeństwa. Musiałem zblednąć, bo Kuba potarmosił mną i zaciągnął do baru.
-Coś taki mizerny? Wezmę ci wódkę.
-O, tak! Najlepiej dwie.
-No, wreszcie gadasz, jak człowiek! - Kuba nie ukrywał radości i kupił od razu całą flaszkę.
Po chwili siedzieliśmy przy stoliku i po dwóch kolejkach usłyszałem głośny bełkot, pijackie „la – la - la” za plecami. Mój kompan szturchnął mnie łokciem i kazał dyskretnie się odwrócić. Zrobiłem, jak chciał i nawet nie musiałem słuchać jego wyjaśnień. Tuż za mną, przy drugim stoliku, popijając gin, podśpiewywał sobie stary, „dobry” znajomy, ten, który ukradł mi Celinkę, zabrał do miasta i, jak się okazało, całkowicie zmarnował.
-To Ziutek, twardy gość – opowiadał Kuba, a ja wpatrywałem się w znajomą kotwicę na jego ramieniu i fioletowe serce poniżej kotwicy, we wnętrzu którego widniał fioletowy napis: „Celina” - To facet tej babki, co tam na stole wywija. Piją już czwarty dzień. Od soboty jestem tu dzień w dzień i jeszcze nie wytrzeźwieli.
W tym samym momencie Ziutek padł twarzą na stół. Rozlany gin strużką potoczył się na kant mebla i leniwie zaczął skapywać na podłogę. Ziutek pobladł, zabełkotał coś pod nosem i stracił przytomność. Rozpromieniony Kuba nagle zerwał się od stołu i podszedł do kumpli z budowy, którzy właśnie weszli do lokalu. Syreni śpiew Celiny ustał, a gromkie okrzyki zamieniły się w zwykły gwar knajpowych (albo knajpianych) rozmów. Poczułem zgagę i pożałowałem, że tu przyszedłem. Zawsze w takich sytuacjach odzywał się we mnie jakiś głos, który kazał mi zwiewać. I jak wtedy, gdy poznałem Ziutka w pokoju Celinki, tak teraz pragnienie ucieczki całkowicie zawładnęło mym ciałem. Krtań zacisnęła się, nogi ugięły i byłem przekonany, że jeśli natychmiast nie znajdę się w domu i nie położę na łóżku, niechybnie umrę. Kiedy ruszyłem do wyjścia, zauważyłem ją jeszcze raz. Podeszła do Ziutka, potrząsnęła nim kilkakrotnie i kiedy zobaczyła, że nie da się go obudzić, machnęła ręką, zachichotała złowrogo i ruszyła w stronę baru. W tym momencie nasze spojrzenia skrzyżowały się. Celina zatrzymała na mnie wzrok. Zadrżałem. Śmierć przeszła mi po plecach, zmroziła ciało, połknęła i bezczelnie wypluła na podłogę. Miałem nadzieję, że to przypadek, że zaraz odwróci głowę i po prostu pójdzie w swoją stronę. Tymczasem bezczelnie, bezceremonialnie podeszła do mnie, uśmiechnęła się i zagadała, jakbyśmy nie widzieli się tylko chwilę.
-Marcel? To ty? Co ty tutaj robisz?
-Cześć, Celinka, tak, to ja. Przyjechałem za robotą. - Byłem w takim stanie, że na nic więcej nie było mnie stać.
-Aha! Napijemy się?
-A twój facet? Nie będzie miał nic przeciwko?
-Ziutek? Spójrz na niego, czy on może mieć teraz cokolwiek przeciwko? - Odgarnęła włosy, poprawiła wielkie, cygańskie klipsy i przyciągnęła mnie do siebie.
-Wiesz co, Marcel? Szkoda, że nam wtedy nie wyszło. Może gdybyś tyle nie czytał... - zawiesiła głos, zamyśliła się głęboko, po czym zapytała dziwnie zmienionym głosem:
-Ile to już lat? Dziesięć?
-Piętnaście, Celina, piętnaście.
Zmieniła się i to bardzo. Jej melancholijny, rozmarzony wzrok był teraz bliskim obłąkania spojrzeniem. Głos, kiedyś ciepły i bardziej swojski, teraz stał się ostry, pretensjonalny. Była rozgoryczona, jakby miała żal do całego świata o swój los.
-Właśnie postanowiłam zmienić swoje życie – oznajmiła nagle i ostro pociągnęła mnie na korytarz. - Idziesz ze mną?
-Dokąd? - zapytałem przerażony.
-Tu, niedaleko.

Po chwili siedzieliśmy już na przystanku tramwajowym i poznałem całą historię Celiny od chwili przyjazdu do domu (a raczej meliny) Ziutka. Usłyszałem, jak to obiecał jej pracę, a sam całą kasę przepijał. Jak to spuścił wpierdol barmanowi, który cały wieczór się na nią gapił i jak to musiała go później w pierdlu odwiedzać, bo dostał pół roku. Jak to kible czyściła w szpitalach, hotelach i urzędach, żeby nie umrzeć z głodu, a Ziutek handlował wódą, a jej i tak nic z tego nie dawał. Jak to zaszła w ciążę, a on oskarżył ją o zdradę i uderzył w brzuch tak mocno, że poroniła i nie może mieć już dzieci. Jak to pewnej nocy zachlany ojciec Ziutka wlazł jej do łóżka i zaczął się do niej dobierać, ale ona zwiała i zamknęła się w kiblu i w kiblu tym, w wannie spała do rana. Ziutek jej nie uwierzył i spuścił łomot za oczernianie ojca. I wreszcie jak to zatruła się jakąś ruską wódą i rzygała tydzień, a Ziutek w tym czasie łaził po mieście za jakąś lafiryndą i akurat tej wódy nie pił, więc zlał ją za to, że zarzygała mu mieszkanie. I o tym, jak to później nachlał się denaturatu, co to mu rudy Mundek przyniósł i co to mu zaszkodził, więc zlał ją za to, że to na pewno jej grochówka, którą chciała go otruć.
W tym wszystkim najbardziej przerażał mnie beznamiętny głos, którym to mówiła. Kobieta, która opowiada o takich przeżyciach, zazwyczaj płacze, szuka pocieszenia, jest przerażona, mała, słaba i krucha. Tymczasem Celina opowiadała o tym, jak o czymś zupełnie naturalnym, normalnym, o czymś, o czym mówi się bez zbędnych emocji. Siedziałem i słuchałem jej, wpatrując się w krawężnik. Wokół mrok jeszcze mocnookrywał miasto. Z rzadka pojawiali się jacyś rozbawieni ludzie, przejechała taksówka, albo gdzieś w dali zagrzmiał klakson. Cisza między kolejnymi opowieściami Celiny zdawała się trwać wieki. Była ciężka i przytłaczająca. Paraliżowała mnie na tyle, że nie mogłem wykrztusić słowa. Nie znajdowałem zresztą niczego, czym mógłbym ją pocieszyć. Nie byłem nawet pewien, czy ona potrzebuje pocieszenia, czy istnieje jakiekolwiek słowo w języku polskim, którego powinienem użyć. Czy może po prostu w milczeniu słuchać, tak samo, jak w milczeniu wysłuchiwałem bohaterów moich książek. Właściwie poczułem się jak czytelnik, jak widz, który jednocześnie czyta i obserwuje historię kobiety upadłej, a przez ojca alkoholika i brak naturalnych talentów już od urodzenia skazanej na zagładę. I w pewnym sensie zrozumiałem, że nie byłbym w stanie pomóc jej na żadnym z etapów życia. Upadek miała zapisany w genach i gdyby coś szło nie po myśli zapisanego losu, ona tak wykręciłaby się, że do tego upadku po prostu by dotarła.
-No i dzisiaj, jak cię Marcel zobaczyłam, postanowiłam wszystko zmienić – oznajmiła nagle i wyrwała mnie z zamyślenia.
-Ale co konkretnie chcesz zrobić? - zapytałem.
-Chodź, szybko! – Złapała mnie za rękę i pociągnęła do przodu. – Chodź! Mieszkam tu, niedaleko.
Zadrżałem. Mam pójść do jaskini lwa i wyjść z tej opresji bez szwanku? Wydawało mi się to niemożliwe, ale nie odmówiłem i Celina już po chwili otwierała drzwi swego „królestwa”.

Zaiste była to melina najprawdziwsza z prawdziwych. Okna, zasłonięte czarnymi kocami, nie dawały światła przez całą dobę. Stara wersalka przykryta jeszcze starszym, potarganym kocem i niezliczoną ilością dziur, wypalonych przez papierosy, stała pod niemalowaną od wieków ścianą. Na środku rozkraczył się stary, zdezelowany stół, a wokół niego, pamiętające prehistoryczne czasy, krzesła. Na środku stołu puszka po konserwie, służąca za popielniczkę, wydawała z siebie niesamowity smród. Na podłodze walały się butelki po wódce i tanich napojach z „Biedronki”. Kilka ogórków, pokrytych fioletowo – zieloną pleśnią, skutecznie odstraszało od podejścia do stołu. Wszystko, od dywanu, poprzez koce, aż po ściany, cuchnęło stęchlizną. Wejście do toalety pozbawione było drzwi. Zamiast nich w futrynie wisiała ciężka kotara, którą trzeba było odsunąć, by wejść do środka. Zachciało mi się siku, więc musiałem się z nią potarmosić. Ręce miałem tłuste od jej przesuwania, a z kranu poleciała rdza zamiast wody. Wytarłem więc dłonie w spodnie i rozpiąłem rozporek.
Celina tymczasem buszowała między kuchnią a pokojem. Przerzucała stertę ubrań, leżących pod drzwiami do kuchni. Klęła pod nosem i, wyraźnie niezadowolona, kopnęła wiadro, służące za śmietnik. Kiedy wyszedłem z ubikacji, trzymała w ręku jakiś klucz i, z wyrazem triumfu na twarzy, podeszła do mnie.
-Chodź, pokażę ci! - Krzyknęła. Oczy przybrały obłąkany, niemalże upiorny wyraz.
Podeszliśmy do czegoś, co wyglądało jak szafa, a w rzeczywistości było dziwnie zmontowanymi drzwiami z wysuniętą i mocno zabudowaną futryną. Celina włożyła klucz w zamek, przekręciła go i weszliśmy do małej, słabo oświetlonej komórki. Nie było tam żadnych mebli, stolików czy czegoś w tym stylu, tylko gołe ściany i dwie skrzynki wódki na podłodze.
-Tym handluje. Rudy Mundek, jego koleś, przywozi to z Ukrainy. Trochę się tego przewala. Masz, pakuj! - rozkazała i rzuciła mi stary, pomięty, szmaciany worek .
-No co ty, Celina? Zwariowałaś? - Jej pomysł zupełnie nie przypadł mi do gustu.
-Pakuj, nie gadaj. Tyle tego ma, że nic mu się nie stanie, jak się poczęstujemy.

W pół minuty upchała w swój worek większość flaszek i nadal mnie poganiała. Kiedy skończyliśmy, wyciągnęła mnie z komórki, zatoczyła się i wbiegła do kuchni. Wszedłem za nią i zobaczyłem, jak we wszystkie możliwe kieszenie upycha kieliszki. Z pojemnika na sól wyciągnęła zwitek banknotów i wcisnęła za biustonosz. Palcem wskazała mi ścianę za mną. Obróciłem się i oniemiałem. W rogu kuchni, na starej szafce stał gramofon. Stary, komunistyczny sprzęt, a obok niego kilka czarnych, winylowych płyt.
-Bierz jeszcze to i spadamy.
-Celina, oszalałaś? Po co to wszystko?
-Bierz! Nie pytaj!
Uniosłem delikatnie gramofon, wcisnąłem go do wora i zacząłem przeglądać płyty. Wszystkie wydane w latach osiemdziesiątych, rzucone byle jak i zakurzone, co świadczyło o tym, że nie były ruszane od wieków. Wkładałem je delikatnie do plecaka, który mi właśnie podrzuciła: „Kombi live 1986”, „Maanam – Nocny Patrol”, „Lombard szara maść”, „Jarocin – 1986”, „Sex Pistols – Anarchy in the U.K”, „Ramones – Animal Boy” i „Kult – Posłuchaj, to do ciebie”.
Już po chwili połknęła nas czerń nocy.
-Dokąd idziemy? - Zapytałem.
-Do swoich, nie denerwuj się.

Po kilkanustu minutach dotarliśmy do kolejnej, równie co poprzednia, przytłaczającej kamienicy. Celina wyjęła pęk kluczy, które wcześniej zabrała z ich wspólnego mieszkania i jednym z nich otworzyła pierwsze drzwi na parterze. Wnętrze było kompletnie puste. Prócz stęchłych, odrapanych ścian i ciężkich zasłon w oknach, nie było tu kompletnie nic.
-Dostałam to lokum z opieki. Sąsiedzi donieśli, że Ziutek czasem mi przywali. Przyjechała policja, coś tam popisali, pochrząkali, a później jakaś gruba kobieta przyszła do mnie z facetem w gajerze i kazali podpisać mi papiery. Dali klucz, przywieźli tutaj i powiedzieli, że mam szczęście, bo zazwyczaj na takie lokum to się czeka i rok. Nie prosiłam się o to, ale jak dali, to dali. Ziutek i tak mnie zbił. Nie wierzył, że to sąsiedzi donieśli. Mówił, że to na pewno ja nakablowałam. Nie ma mowy, Marcel! Mojego starego napierdalało ZOMO i milicja po równo jak znaleźli bimber w piwnicy i nie puścił pary, skąd ten bimber ma. I to mi wpoił: kto kabluje, ten ścierwo i łajno. W życiu bym na pały nie poszła. Ziutek i tak nie uwierzył. Ale lokum nie kazał oddać! Ostało się więc i już. Jak znalazł. Dzisiaj się zabawimy. – Zakończyła wywód i wyszła na korytarz.
Zapaliła światło i z całych sił wrzasnęła:
-Nie spać, łajzy! Impreza!
Już po chwili drzwi na kolejnych piętrach zaczęły powolutko się uchylać. Zza futryny wystawały kolejne głowy i każda postać odkrzyknęła mniej więcej to samo:
-Celinko, kochana! Mordko ty moja najmileńsza! Już pędzim do ciebie.
Było gdzieś między trzecią a czwartą nad ranem, gdy całe lokum mojej niespełnionej namiętności napełniło się ludźmi. Znalazły się krzesła, ktoś przyniósł ogórki, ktoś inny smalec. Celina wyjęła z plecaka wódkę, z kieszeni kielszki, a mi poleciła włączyć gramofon i zarządzić muzyką. Ostra punkowa muzyka Sex Pistols niesamowicie połączyła się z obrazkiem tych wszystkich, pokaranych przez los, wykolejeńców .
Balowaliśmy tak do samego rana. Wóda, dyskusje o niespełnionych nadziejach, drzemka, rzyganko i znów wóda. Dzień przespaliśmy, a gdy tylko mrok pokrył szare ulice, zaczynaliśmy od nowa.

Tymczasem Ziutkowi minął kac. Rudy Mundek zaciągnął go do komórki i wydarł się wniebogłosy:
-Szukaj Celiny, zdaje się, że nieźle nas tym razem wydymała! Nie ma wódy, chata opędzlowana. Co ty na to brachu? Puścisz jej płazem? Nawet twój adapter zginął!
Ziutek zacisnął zęby, powstrzymał płacz i zaczął bluzgać najmocniej, jak tylko potrafił.
-No, to suka podpisała na siebie wyrok! Zbieraj pikiet i idziemy. Dobrze wiem, gdzie ta sucz się ukryła.

Gdy tylko zapadły ciemności, Ziutek z Mundkiem i paroma kolesiami na stójkę już dreptali w stronę nowego domu Celiny. Gdy byli w bramie, światło jedynej latarni odbiło się w długim nożu Ziutka. Mundkowi zdawało się, że ten refleks, jakże złowrogi w tej chwili, w jednej sekundzie wyglądał jak trupia czaszka. Podekscytował się, poczuł, jak zimny dreszcz przeszywa mu plecy, a w głowie szumi podnieta. Nienawidził Celiny. Już pierwszego dnia, kiedy ją tu Ziutek z wiochy przywlókł, coś mu się w niej nie spodobało. Od razu powiedział to Ziutkowi, ale kompan zbył go szybko.
-Będzie cicho siedzieć. Jak zaburczy, to ustawię ją do pionu tak szybciutko, że nawet nie zauważy, kiedy. – Odpowiedział mu wtedy i faktycznie, nie kłamał. Trzymał sukę krótko. Mundek nie mógł powiedzieć, że nie, ale wciąż go drażniła. Łaziła w halce po mieszkaniu, mieliła jęzorem i gadała tak jakoś dziwnie. Niby cicho, niby szeptem, ale tak jakoś, że w głowie dudniło. Ziutek miał ją, kiedy tylko zechciał, ale kiedy tak łaziła, trudno było wytrzymać i zapominało się, że to dziewczyna kumpla. Wzrokiem się wodziło tu i ówdzie, łapę by się chętnie wcisnęło pod tę haleczkę. Dobrze o tym wiedziała i mimo to nic sobie nie robiła z faktu, że nie powinna tak robić.
„Kurwa, żesz!” - myślał wtedy Mundek – „Dziewczyna kumpla, to chłopak! Koniec i kropka”
I za to jej wyginanie się przed nim i to jeszcze w towarzystwie Ziutka, nienawidził jej szczerze. I jeszcze za ten ryj niewyparzony.
-Co Mundek? Przywiozłeś coś z Ukrainy? - Pytała i lizała szyjkę od browara jakby to fiut był.
Ziutek akurat spał obok, bo jednego kielicha za dużo łyknął i o niczym nie wiedział. Bezczelna zdzira. I pyskowała! Ziutek lał ją jak należy, ale Mundka aż trzęsło. On by się z nią tak nie patyczkował. Przyjebałby raz, a porządnie i gęby by już nie otwarła. I dlatego teraz takie podniecenie go dopadło, bo chętnie pomoże Ziutkowi się z nią roprawić. Zerknął ukradkiem na sikora (złoty, piękny – dostał go od Ukraińca tylko za to, że go nie zatukł za oszukaną wódę). Stwierdził, że pora jest już odpowiednia. Pogonił dwóch chłopaków na pikiet po obu stronach bramy i podszedł do okna. Mimo, że zasłony były zaciągnięte, widać było sporą część pokoju. W środku było jasno. Kilku meneli ochoczo podskakiwało na krzesłach, raz po raz klaskało i ryczało gromkim „hura!”. Rozejrzał się bardziej. Widział tylko małą część pokoju i nagle na ścianie zauważył cień. Nie mógł się mylić, znał ten obrazek aż za dobrze. Tak samo wyginała się przed nim, jak odwiedzał Ziutka. Tańcowała, prężyła się i tak samo tańczyła w knajpie. Ziutek wreszcie przejrzał na oczy i zobaczył, że to zwykła lafirynda.
Po chwili Celina ukazała się w całej krasie. Mundek zdębiał! Była kompletnie naga. Tańczyła między potłuczonymi butelkami wódki, które on z narażeniem życia i wolności woził taki kawał! Spojrzał teraz na jej sterczące piersi, nagi brzuch, chude, długi uda i na rząd meneli klaszczących jak dzieciaki. Przez chwilę zapragnął złapać ją za te cycki, wytarmosić, złamać wpół i posiąść. Wcisnąć się w nią i wywalić cale to napięcie, wyzwolić się i wybuchnąć, rozładować całkowicie i w pełnym rozluźnieniu zapalić szluga. Szybko odpędził te myśli i skupił się na zadaniu.
„Głupia cipa, kto by cię chciał!” - zaklął, po czym wbiegł do klatki. Jednym kopnięciem otworzył drzwi i stanął w progu mieszkania Celiny.
Tłum ucichł, zdębiał. Jeszcze tylko gramofon gwałcił ciszę i nikt nie rozumiał, co się dzieje. Po chwili brzęk rozbitego szkła wyrwał wszystkich z marazmu. Mundek szybko spojrzał w stronę Celiny. Zdążył tylko zauważyć, jak znika za rozbitym oknem i natychmiast pobiegł za nią w noc.
-Ziutek, spierdala! Dawaj ją! - usłyszeli goście i powolutku zaczęli zbierać się do swoich mieszkań. Nauczyli się, że żeby żyć spokojnie, trzeba być grzecznym i niczego nie widzieć. Po chwili mieszkanie było puste, tylko na środku stał młody mężczyzna, kompletnie ogłupiały, przestraszony i oszołomiony zbyt szybkim tempem wydarzeń.


Kiedy ten facet stanął w drzwiach, zamarłem. Wyglądał jak dzikus i nie miał przyjaznych zamiarów. Atrakcji, jak na ostatnie dni i tak już miałem dość. Trzydniowa popijawa to zdecydowanie za dużo, jak na moje możliwości, a tu jeszcze ten teatrzyk dzisiaj, który dała Celina. Sam fakt, że w tym swoim szaleńczym tańcu zaczęła się rozbierać i już wkrótce wszyscy zobaczyliśmy ją goluteńką, jak ją Pan Bóg stworzył, był dla mnie wystarczającym przeżyciem, a tu jeszcze jakiś napad. Kiedy ten facet wparował tak bez pardonu, gdy wszyscy nagle zamilkli, spojrzałem ukradkiem na Celinę, a ona wydukała mi tylko, a raczej wyszeptała, a ja bardziej wyczytałem z ruchu jej warg, niż usłyszałem słowo: „Mundek”, zrozumiałem, o co idzie gra. Pamiętam, jak wspominała jego ksywkę. Po chwili, równie ogłupiały jak reszta, spojrzałem w rozbite okno i w mrok, w którym zniknęła Cela. Kiedy wszyscy zwiali i zostałem kompletnie sam na środku pokoju, miałem po raz kolejny ochotę po prostu zwiać. Zwinąć się w kłębek gdzieś w bezpiecznym miejscu i zasnąć. Przeczekać noc, przeczekać dzień i obudzić się w nowej rzeczywistości. Bez Celiny. Bez melin i tych wszystkich zapitych, śmierdzących popaprańców. Zrozumiałem jednak, że dzieje się coś naprawdę złego. Wybiegłem więc z domu i zobaczyłem tylko nagą Celinę, ganiającą wokół dziedzińca i fagasa, który usiłował ją złapać. Szybko poznałem, że tym fagasem jest Ziutek. Mundek natomiast z jakimiś dwoma gnojami pilnował wyjścia u bramy, wychodzącej z kamienicy na główną ulicę.

„Boże, ale dno” - pomyślałem tylko i zrozumiałem, że nie mam szans, by ją obronić. Ziutek spuści jej wpierdol i zaciągnie do domu. Później jakoś mu te flaszki wytłumaczy, albo odpracuje i dalej będą sobie żyć, jak żyli.
-Ziutek, na miłość boską, Ziutek! - wrzeszczała Celina. – Daj spokój, Ziutek!
Lecz ten nie wypowiadał ani słowa, zbliżał się coraz bardziej. Celina upadła na kolana. Skuliła się i ukryła twarz w dłoniach. Płakała. Widziałem, jak trzęsą się jej plecy. Wiedziałem, że to nie żarty.
-Gdzieś ty był, kiedy zaczynałam pić, Ziutek?! Możesz mi powiedzieć? Trzeba było dać mi w pysk i zaciągnąć do domu. Czego żeś się schlał? Byłoby dobrze. Zresztą teraz też jest dobrze. Prawda, Ziutek? Dobrze jest. Powiedz, że mam rację. - Skomlała tak żałośnie, że kroiło mi się serce. Takiej jej jeszcze nie widziałem. Takiej przerażonej i żałosnej jednocześnie. Nie mogłem ogarnąć własnych uczuć, miotałem się między litością, pogardą i strachem.

Ziutek milczał, milczała noc, milczała kamienica, milczał Mundek i dwóch frajerów. Milczałem i ja. I nagle coś błysnęło. Żółty refleks wbił mnie w jeszcze większe osłupienie. W dłoni Ziutka zabłysnął nóż. Spojrzałem na Celinę. W półmroku, jaki panował na dziedzińcu, zauważyłem tylko, jak Celina podnosi głowę i zaciska dłoń w pięść. Nie widziałem wyrazu jej twarzy. Nie słyszałem, co do niego powiedziała i czy w ogóle coś powiedziała. Zauważyłem tylko, jak jej kompan machnął ręką i odskoczył. Po bielutkim ciele Celiny spłynęła krew. Ziutek wykrzyknął coś i już chcieli zwiewać, gdy nagle mrok rozjaśniły migoczące, niebieskie światła policyjnych radiowozów, a ciszę przerwał ryk syren.
-Spierdalamy! - krzyknął któryś z oprychów, ale było juz za późno. Ktoś jednak przeczuł, co się święci i zadzwonił na policję. Chciałem wybiec z kryjówki, ratować Celinę, opowiedzieć policji, co widziałem, ale strach sparaliżował mnie tak mocno, że nie mogłem ruszyć się z miejsca. Patrzyłem tylko, jak rzucają ich na ziemię, zakuwają w kajdanki i po chwili prowadzą do radiowozów, jak jeden z policjantów podbiega do leżącego ciała kobiety i przez radio wzywa karetkę. Później zrywa koszulę, próbuje zatamować jej krew i reanimuje. Zasłabłem. Na pewno zasłabłem, bo mimo, że wszystko widziałem, nie mogłem nawet drgnąć. Po kilku minutach Celinę nieśli na noszach do karetki.
Kiedy na dziedzińcu zamarło i wszyscy zniknęli, wyszedłem z ukrycia i ruszyłem w stronę wynajmowanego mieszkania. Włóczyłem się długo, bez celu, zanim dotarłem do siebie. Kuba spał, nawet nie drgnął, jak się kładłem.
Po kilku dniach stałem w deszczu, pogrążony w czarnych myślach i patrzyłem, jak drewniana trumna zjeżdża w głęboki dół. Prócz grabarzy byłem tylko ja i gruba kobieta z opieki społecznej. Podpisywała papiery, które następnie wręczyła właścicielowi firmy pogrzebowej. Ktoś w końcu musi za to zapłacić. Przygarbieni, wyuczenie smutni młodzi chłopcy w czarnych strojach zakopali trumnę, wypalili papierosa i udali się w kierunku kapliczki, w której zostawili wcześniejszą robotę.
Słyszałem od Kuby, że Ziutek dostał ćwiarę, Mundek tylko dziesięć za pomoc i że szkoda chłopaków, bo morowe z nich były typy, a tu taki bałagan się porobił.
Dwa tygodnie później spakowałem rzeczy i wróciłem na wieś. Podobno ktoś zaśpiewał o nich później balladę, podobno wydał to na płycie. O Celinie, czarnym Ziutku i rudym Mundku dowiedział się cały świat. Podobno, ale ja odciąłem się od radia i telewizji. Zamknąłem się w małej chatce na niewielkim wzgórzu. W tej samej, w której się wychowałem. Odgrodziłem się płotem, kupiłem psa i utrzymuję się z dorywczej pracy w okolicznych gospodarstwach.
Raz w roku odwiedzam grób Celiny i wciąż myślę, co by było, gdybym wyszedł wtedy z kryjówki. Leżałbym obok niej? Czy może świętował każde kolejne urodziny i kupował jej prezenty.

Trochę się natrudziłem, ale było warto! Bardzo dobry tekst.
Pozdrawiam

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

taki nik - chylę czoła przed kawałem roboty jaki wykonałeś :) Interpunkcja lubi mi dokuczyć, często dopiero po czasie widzę ile byków walnąłem i teraz też to widzę. Jestem Ci wdzięczny, stawiam browar, wódkę, albo kefir!

Kenal - to mój eksperyment, spędziłem z tym kawałkiem (wiadomo jakim) i tym tekstem cztery długie dni :). Leciał wszędzie, w domu, w samochodzie, w pracy (po kryjomu) i cieszę się, że się spodobało.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przeczytałam całość, obie części. Wciągnęło mnie jak nie wiem, jak rzadko który tekst. :-)
Dobrze, że nie ma tu ocen odautorskich. Czytelnik może sam sobie wartościować przedstawiony świat i bohaterów. Żal mi głupiej Celinki, ale cóż - jak było powiedziane w opowiadaniu: upadek miała zapisany w genach i nieodwracalnie wpojony przez ojca-alkoholika. Gdyby nawet główny bohater uratował ją przed Ziutkiem (który też nie był szczęściarzem), to ona i tak by jakoś do swojego upadku doszła. Dokładnie tak. Niezmiernie trudno jest się wyrwać z tego zaklętego kręgu pijactwa i przestępczości, jeśli człowiek został w nim stworzony i wychowany. Bez przesady mogę powiedzieć, że opowiadanie jest dla mnie wstrząsające.
Ale niestety masz sporo literówek i błędów interpunkcyjnych. Szkoda, bo to utrudnia czytanie i płynne przeżywanie treści.
Życzę dalszych sukcesów. :-)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kilka uwag: Ziutek powinien pić w barze rum, to - w połączeniu z tatuażami - dopełniłoby obraz groteskowego marynarza;) A teraz poważnie: Marcel wychodzi z baru, nie mówiąc nic Kubie, nie spotykając go - trochę to podejrzane, Kuba zauważyłby z pewnością brak kumpla. Mam też zastrzeżenia do zmiany narracji: gdy opisujesz "nalot" Ziutka i Mundka na melinę Celinki, przyjmujesz trzecioosobową perspektywę narracyjną, podczas gdy wcześniej była pierwszoosobowa. Myślę, że powinieneś być konsekwentny i zachować spójność opowiadania.

Ale ogólnie powiem Ci, że dawno nie czytałem tak dobrego tekstu. Przeczytałem na wdechu. Świetny klimat: nocne meliny, mrok, libacje, coś na kształt pijackiej... cudowności (gramofon, wóda, nagi taniec), bary, podejrzane typy, stęchlizna... Słyszy się czasem o takich miejscach, wiadomo, że one istnieją.

Super, Marcepanie.
3maj się.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


No dzięki za wgląd i miłe słowo :)

Otóż a propos Twoich uwag. Co do pierwszej, to bym nie zmieniał. Wiadomo, impreza, alkohol, pojawili się kumple Kuby, więc Marcel mógł wyjść niezauważony, a że to on jest narratorem, więc nie widział co się dalej działo z Kubą, czy go szuka, czy nie.
Co do drugiej uwagi, to tutaj miałem trudny orzech do zgryzienia. Nalot Ziutka i Mundka dział się poza Marcelem, nie widział tego, więc nie mógł tego opowiedzieć. Wtrącił się więc Mundek, przy okazji przedstawił inny sposób widzenia Celiny i kilka drobiazgów z jej życia z Ziutkiem. Skoro piszesz, ze nie wyszło, to nie bardzo wiem co z tym teraz zrobić. Pomyślę :)

Ale cieszę się, że przebrnąłeś przez wszystko i czekam na Twój kolejny tekst.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


No dzięki za wgląd i miłe słowo :)

Otóż a propos Twoich uwag. Co do pierwszej, to bym nie zmieniał. Wiadomo, impreza, alkohol, pojawili się kumple Kuby, więc Marcel mógł wyjść niezauważony, a że to on jest narratorem, więc nie widział co się dalej działo z Kubą, czy go szuka, czy nie.
Co do drugiej uwagi, to tutaj miałem trudny orzech do zgryzienia. Nalot Ziutka i Mundka dział się poza Marcelem, nie widział tego, więc nie mógł tego opowiedzieć. Wtrącił się więc Mundek, przy okazji przedstawił inny sposób widzenia Celiny i kilka drobiazgów z jej życia z Ziutkiem. Skoro piszesz, ze nie wyszło, to nie bardzo wiem co z tym teraz zrobić. Pomyślę :)

Ale cieszę się, że przebrnąłeś przez wszystko i czekam na Twój kolejny tekst.
Moim zdaniem wszystko to wyszło. Dwóch narratorów jak najbardziej może być i jest to forma nawet już wynaleziona - przez B. Prusa w "Lalce". :-)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Wędrowiec.1984 Cześć! Obecnie czytam dwie książki autorstwa panów E.T.A. Hoffmanna i H.P. Lovecrafta, więc „Meltdown” wpisuje się w moje obecne zainteresowanie „duchowością”. Twórcy wszechświatów (makro i mikro) mogę zaryzykować, pisząc, że jest ich więcej, tych jednych i drugich. Stworzyli imponujące dzieła, które ludzki umysł próbuje, ale nie zawsze jest w stanie zrozumieć. Myślę, że rutyna i stabilność z jednej strony, a chaos z drugiej dopełniają obraz całości stworzenia ( z punktu widzenia człowieka ). Pozdrowienia!
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Witaj - miło że czytasz -                                                     Pzdr.
    • @violetta   Wręcz przeciwnie: zrobiłem dla Polski dużo więcej nic mogłem, a mam jeszcze do przeżycia pół wieku, jeśli ktoś ciągle myśli o pieniądzach, to: droga wolna - praca, nie widzę sensu pracować - żadna praca nie da mi już jakiejkolwiek przyjemności, nie wspominając w ogóle o rozwoju i ambicji - one są niszczone w samym zarodku, przykładem jest centralny port lotniczy - zlikwidowany - dzięki świętej woli umiłowanego ludu polskiego: naród polski należy do mniejszości i wiadomo już od starożytności - większość nigdy nie ma racji, dodam: pracując przymusowo przez pięć dni po siedem godzin - będę wracał zmęczony do własnego azylu bezpieczeństwa - mieszkania, więc: po co mi tyle pieniędzy - obowiązkowa pensja minimalna, głodową łaska podatników i dożywotnie odszkodowanie za utratę słuchu z winy państwowego szpitala? Po to, aby inny mogli korzystać z mojej pracy i wydawać moje pieniądze na same przyjemności? Jestem człowiekiem inteligentnym, a tacy ludzie zawsze znajdą sobie zajęcie: w wolnym czasie gram w Forge of Empires, Europe Geography, warcaby i szachy, tak: na Wordzie mam pełno artystycznych zdjęć - nigdzie nieopublikowanych, słowem: jestem Wolnością, Tajemnicą i Filozofem, dziękuję za rozmowę i miłego wieczoru.   Łukasz Jasiński 
    • @xWhisky Dziękuję za serduszko i zainteresowanie. Reakcja opóźniona, bo dawno tu nie zaglądałem.
    • @Wędrowiec.1984 Witaj. Świetne to jest, na tyle iż postanowiłem się zalogować po kilku miesiącach nieobecności.   Choć sam jestem sumarycznie neurotypowy, znacznie poniżej linii granicznej w testach, to jednak w temacie wrażliwości sensorycznej całkiem sporo punktów uzbierałem zatem mam zrozumienie dla Twoich odczuć. Jednak ten wiersz odbieram bardziej osobiście, w odniesieniu do swojego prawdziwego świata zgodnego z moją naturą, który pozostał gdzieś w podstawówce.   Od początku liceum musiałem zmienić swoją osobowość na bardziej zgodną z systemem edukacji, inaczej bym się w nim nie utrzymał. Nie stało się to rzecz jasna z dnia na dzień. Było to stopniowy proces wypierania uczuciowości przez intelekt i logikę, który z upływem lat zamienił podstawówkowe trójeczki na licealne piąteczki. (skala ocen od 2 do 5).   Tylko pytanie czy było warto? Zapłaciłem za to problemami emocjonalnymi i somatyzacją, jednak z czasem przyzwyczaiłem się i wsiąkłem w system jak mało kto. A teraz, w ciągu kilku ostatnich lat coś się przebudziło i powoli zaczynam wracać do świata, który gdzieś zaginął. Zobaczymy co z tego wyjdzie?   W każdym razie życzę Ci powodzenia.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...