Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

taki nik

Użytkownicy
  • Postów

    45
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez taki nik

  1. No i widzisz, chłopie, takie to życie... Piwo, telewizor, drugie piwo... a tu "wtargła" jakaś inna płeć i namieszała, i to zdrowo... Ach, życie... Pozdrawiam
  2. Powiedziałbym, że genialne!!! W porównaniu z, że tak powiem, tekstem głównym, ten zdecydowanie jest lepszy. Nie wiem, który powstał pierwszy, ale tutaj dialogi robią swoje. Narracja prowadzona jest swobodnie. Czuje się niezwykłą lekkość. Czekam na następne. Z niecierpliwością. Pozdrawiam
  3. Czyta się wręcz bajecznie. Jestem oczarowany. Nie rozumiem tylko tego alko-holu, czy to ma coś wspólnego z alkową i holem? :) Ciąg dalszy, mam nadzieję, napisze życie. Pozdrawiam
  4. Z zainteresowaniem przeczytałem trzecią część Tercetu. Zakończenie dosyć zaskakujące. Dobrze to wymyśliłeś. Narracja interesująca i wciągająca czytelnika. Sceny erotyczne, według mnie, mogłyby być mniej dosłowne, ale to rzecz gustu. W warstwie językowej trochę niedociągnięć (np. powtórzenie "czasem" w sąsiadujących zdaniach), ale to sprawa kosmetyczna. Ciekawy jestem Twoich następnych tekstów. Pozdrawiam serdecznie
  5. To nie jedyny pomysł "góry", który najpierw należałoby sprawdzić w laboratorium. Pomysł bardzo mi się podoba. Z realizacją (warstwa językowa) trochę gorzej, ale trening czyni mistrza! Czekam na następny tekst. Pozdrawiam
  6. Bardzo dobry pomysł na bajkę. Proponowałby trochę zmian w warstwie wykonawczej (to oczywiście tylko sugestia). W parku na drewnianej ławeczce siedział stary, ślepy, przygłuchy Wilk i czytał książkę. Nagle coś nadepnęło mu na żelazną protezę nogi, przez co zawył boleśnie. Nie był to nikt inny, tylko ślepa, głucha i beznoga Owca, która szła na kolanach. Wdrapała się na ławkę i siadła dostojnie obok Wilka, po czym wrzasnęła : CZOŁEM!. Wilk odwrócił głowę, zastanowił się, zbadał ją dokładnie łokciem, gdyż ręki nie posiadał i ryknął: NIC NIE SŁYSZĘ! MUSISZ MÓWIĆ GŁOŚNIEEJ! Owca, nic nie słysząc, wrzasnęła po raz drugi ze zdwojoną siłą: CZOŁEM! Wilk ponownie odwrócił się w stronę Owcy i już zupełnie spokojnym głosem odparł : Bidulko, nic nie słyszysz, pójdziemy do weterynarza! To rzekłszy, wziął Owcę pod łokieć, podniósł i ruszył przed siebie. Po paru minutach dotarli do autostrady i może by ją przeszli, gdyby nie to, że Owca darła się całą drogę, wciąż powtarzając : CZOŁEM. Spowodowało to, że Wilk ogłuchł zupełnie i, nic nie słysząc i nie widząc, brnął do przodu wśród tysięcy samochodów. Dotarł z Owcą już prawie do krawężnika, gdy nagle rozjechał ich tir. Leżeli tak obok siebie jeszcze dwie godziny, stopniowo rozpłaszczając się na jezdni, aż w końcu opony aut wytarły ich zwłoki doszczętnie. Od tej pory w parku o północy widywano dwa duchy i słychać się dało wycie Wilka i "CZOŁEM!" Owcy. Generalnie tekst bardzo mi się podoba. Może rzeczywiście spróbujesz napisać jeszcze coś w tym stylu. Warto. Pozdrawiam
  7. Chciałoby się powiedzieć, że dzień, jak co dzień. Tak, jak to słońce, malujące ściany i twarz głównej bohaterki, jest w tekście dużo ciepła i mimo rozczarowań, które niesie ze sobą życie, ten promyk jest zwiastunem czegoś dobrego. Jak na debiut, bardzo dobry tekst. Pozdrawiam
  8. Kenal, Oxyvia - dzięki za pochylenie się nad tekstem i uwagi - bardzo cenne. Opowiadanie i bohater z samego założenia są w drodze. Oxyvia, chętnie przeczytam Twój tekst, niestety, link nie działa. Pozdrawiam
  9. Część II warta pierwszej. Dobrze się czyta. Dużo treści podajesz w dialogach, co dodaje wartkości narracji. Pozdrawiam i czekam na kolejne.
  10. Był nikim. Nie tyle dla tych, których mijał codziennie na ulicy, spotykał w sklepie lub z którymi pił piwo po pracy w ulubionym barze. To mógłby nawet znieść, zaakceptować, jak przyjmował nieobecność innych. Najgorsze było to, że był nikim dla samego siebie. Czasem tylko, gdy wracał do swoich czterech ścian, wypełnionych jedynie jego obecnością, znieczulony kilkoma drinkami, doświadczał świadomości bycia kimś. Szedł szybko do łazienki, stawał przed lustrem i uczył się siebie. Tak na przyszłość, żeby nie zapomnieć. Bycie kimś zobowiązuje. "Patrz! - mówił - To jest Ktoś! A ty? Ty jesteś nikim. Taki nikt po prostu." Większość ludzi, żeby się czegoś nauczyć, chodzi do szkoły. Dla niego szkołą było lustro. Nie zależało mu na wiedzy o tym, co było na zewnątrz niego samego. Fakty, opinie, poglądy - nie miały najmniejszego znaczenia. Chciał wiedzieć, kim jest, skąd się wziął i dlaczego jest tym, kim jest. Znajomi doradzali mu, że informacje te znajdzie w religii. Ale jakiej? Chrześcijaństwo, buddyzm, islam. Która z nich odpowie na nurtujące go pytania? Nie zaliczał się do grona niewierzących. Wierzył i to głęboko. Chętnie mówił o sobie, że jest głęboko wierzącym i praktykującym - ateistą. Tak, jak większość ludzi z jego otoczenia wierzyła w Boga, on wierzył, że Go nie ma. Oni nie mogli udowodnić Jego istnienia, on nie mógł udowodnić, że Bóg nie istnieje. Trochę jednak zazdrościł wierzącym. Było im łatwiej uwierzyć w to, że są kimś. On był nikim. I nawet świadomość własnego istnienia nie napawała go optymizmem. - Skoro jesteś, to znaczy, że jesteś kimś - przekonywał go kolega-filozof. - Ale ja jestem nikim - odpowiadał. - Popatrz, każdy jest kimś: ojcem, matką, mężem, żoną, córką, synem, mechanikiem, czy kimś zupełnie innym. Niektórzy są nawet bardziej, bo istnieją na wielu poziomach, a ja - taki nikt. - Nie rozumiem, - kontynuował swój wywód filozof - czym jest dla ciebie, bycie kimś. Jesteś nielogiczny. Przecież jesteś dobrym i cenionym pracownikiem, masz wykształcenie, którego wielu ci zazdrości. Masz powodzenie u kobiet i sądzę, że bez trudu znalazłbyś żonę. Wtedy mógłbyś być mężem, z czasem ojcem. Fakt, że uważasz się za nikogo, to tylko jakieś twoje intelektualne fanaberie. - Masz rację, że jestem nielogiczny, ale nie o logikę mi chodzi. - Nikt powoli sączył piwo i delektował się jego smakiem. - To, że inni uważają mnie za kogoś, nie ma najmniejszego wpływu na moje myślenie o sobie. Tu nawet nie chodzi o poczucie własnej wartości. - O czym ty, do cholery, mówisz? - Filozof trochę się zdenerwował. - Zdefiniuj, proszę, co, według ciebie, znaczy bycie kimś. Bądź precyzyjny. Nikt ze współczuciem spojrzał na rozmówcę. Doskonale go rozumiał, bo nie rozumiał samego siebie. Co to znaczy być kimś? Gdyby znał odpowiedź na to pytanie, świat byłby o wiele prostszy. Ileż godzin, ba, lat całych poświęcił na rozważanie tej kwestii. Był święcie przekonany, że świadomość bycia kimś nie mieści się w kategoriach logicznego myślenia. A filozof był skażony logiką. Nikt, choć nie wierzył w Boga, chętnie spędzał czas w kościele. Znajdował tam otoczenie sprzyjające rozmyślaniom. Otaczała go cisza. Nie taki zwykły brak hałasu. To mógł znaleźć w domu. Siadał w ławce i wsłuchiwał się w odgłosy przeszłości. Wszystko w świątyni mówiło mu nie tyle o wielkości Boga, na którego cześć wzniesiono te mury, co o wielkości wiary wyznawców. Ot, choćby ta ławka, wygładzona kolanami modlących się i łokciami wspartymi do modlitwy. W obecności swojego Boga uczyli się siebie. On był dla nich lustrem, w którym się przeglądali, aby ujrzeć prawdę o sobie, swoje prawdziwe oblicze. Każdy centymetr kościoła przesiąknięty był wołaniem wyznawców o przebaczenie grzechów, dziękczynieniem za otrzymane dobra, uwielbieniem. Szczerze im zazdrościł. Obecność Absolutu potwierdzała wielkość wierzących. A on. Wobec braku punktu odniesienia, był nikim. Dopił piwo, pożegnał się z kolegą i skierował się w stronę domu. Dobrze, że miał blisko i nie musiał liczyć na autobus. Zresztą lubił spacery. Miał czas na myślenie. Już dawno zauważył, że ludzie coraz mniej myślą samodzielnie. W rozmowach przytaczają opinie głoszone w telewizji. Wydaje im się, że są to ich własne przemyślenia, ale dziwnym zbiegiem okoliczności pokrywają się z tym, co jest lansowane w mediach. Polityka, gospodarka, moralność, Wciąż to samo. Czasem tylko, gdy aktualnie nic się nie dzieje, rozmowy schodzą na temat pogody. Ale i tu jest powód do narzekania. Przypomniał sobie zdanie z niedawno przeczytanej książki, w której autor żartobliwie zarzucał księżom, że źle usłyszeli polecenie Jezusa. On nie powiedział: "Idźcie i narzekajcie", tylko: "Idźcie i nauczajcie". Wszyscy na coś narzekają - na politykę, gospodarkę, brak wrażliwości, agresję. Nawet na pogodę. Zdał sobie sprawę, że wcale nie jest lepszy. Płynął ze wszystkimi w jednym nurcie pesymizmu. Świat widział raczej w odcieniach szarości. Może gdyby się zakochał, byłoby inaczej? Ponoć zakochany dostrzega więcej. Przechodził obok "swojego" kościoła. Był to raczej kościółek niż monumentalna świątynia, jakich wiele można było znaleźć w mieście. Mały, przyklasztorny kościółek, nadgryziony zębem czasu, skrzywdzony zapomnieniem. Zatrzymał się. Nie zamierzał wstępować, bo o tej porze zaczynało się nabożeństwo, więc nie mógł liczyć na ciszę, której tak bardzo potrzebował. Do domu też nie chciał jeszcze wracać. Zdecydował się wstąpić. "Jest środek tygodnia, więc nabożeństwo nie może trwać długo" - pomyślał. W kościele panował przyjemny chłód. Jedno spojrzenie w stronę prezbiterium wystarczyło i Nikt zatrzymał się w progu. Przed ołtarzem na posadzce leżał mężczyzna ubrany w albę, czerwona stuła przekreślała po przekątnej biel szaty. Nad leżącym diakonem, ubrany w pontyfikalne szaty, z mitrą na głowie i skromnym pastorałem, przypominającym gruby, pasterski kij, stał sędziwy biskup w asyście kilkunastu ubranych w czerwone ornaty kapłanów. Chciał zawrócić, ale powstrzymał go monotonny śpiew litanii do wszystkich świętych. "Darmowy koncert muzyki gregoriańskiej" - pomyślał i zajął miejsce w ulubionej ławce pod chórem. Jak na obrzęd święceń kapłańskich w kościele było wyjątkowo mało wiernych. W pierwszej ławce klęczało kilka zakonnic, które opiekowały się świątynią. Widywał je często, gdy zdobiły kwiatami ołtarz. Poza tym było kilkoro świeckich - stałych bywalców kościoła, z którymi niejednokrotnie wymieniał skinienie głowy i delikatny uśmiech. W bocznych stallach modlili się zakonnicy, do których należał klasztor i kościół. Brat zakrystianin albo zapomniał, albo specjalnie nie włączył pełnego oświetlenia. Pomimo to świątynia pełna była kolorowych refleksów, będących dziełem zachodzącego słońca, ciekawie zaglądającego do wnętrza przez witraże. Jeden z promieni zatrzymał się na twarzy biskupa, zmuszając go do zamknięcia oczu. Wydawało się jakby otaczający go blask miał swoje źródło w jego wnętrzu a rozświetlające świątynię promienie były efektem światła, emanującego z następcy apostołów, odbitego od witraży i spoczywającego na pozostałych uczestnikach ceremonii. Nikt poczuł na swojej twarzy delikatną pieszczotę światła. On również przymknął oczy. Czuł, jakby promień wnikał do jego serca. A może był to efekt monotonnego śpiewu mnichów? Kantor wymieniał imiona świętych, a zgromadzeni zanosili prośbę o wstawiennictwo i modlitwę. W niewielkim wnętrzu kościoła robiło się ciasno jakby ci, którzy dawno już odeszli z tego świata, stawili się na apel, wezwani modlitwą zgromadzonych wyznawców. Czuł, że nie jest już tylko biernym obserwatorem, stał się częścią tego misterium, którego nie rozumiał i do końca nie akceptował. Chciał się bronić, wstać i wyjść z kościoła, ale jakaś nieznana siła wcisnęła go w ławkę. To nie był przymus, raczej tęsknota za czymś nieznanym, ale przeczuwanym. Podobnego uczucia doświadczał ilekroć przyjeżdżał do rodzinnego domu. Po śmierci rodziców stał się fizycznie pusty, ale wypełniały go wspomnienia dzieciństwa, doświadczenie miłości, którym nasiąknięty był każdy centymetr ścian, podłogi, mebli. Nawet powietrze wewnątrz budynku było inne. Nie pojawiał się tu zbyt często. Miał świadomość, że to, co było, bezpowrotnie odeszło. Nie witał go w progu radosny uśmiech matki i skrywana pod pozorem obojętności, ale odczuwalna duma ojca. Nikt na wsi nie mógł poszczycić się synem-profesorem. I takim młodym w dodatku. Siadali przy skromnie zastawionym stole i, niewiele mówiąc, po prostu cieszyli się sobą. Ci prości ludzie, którzy skończyli zaledwie kilka klas szkoły podstawowej, mieli w sobie głębię mądrości, której mógł im pozazdrościć niejeden wysoko wykształcony naukowiec. Przypomniał sobie rozmowę z ojcem, kiedy wyznał, że stracił wiarę w Boga. - Bo szukasz Go nie tam, gdzie trzeba - powiedział. - Nie spiesz się, On sam cię znajdzie. A matka, dyskretnie przysłuchująca się rozmowie, podeszła i przytuliła go mocno do serca. Ta głęboko wierząca kobieta nie powiedziała ani słowa w obronie swojego Boga, ale w tym przytuleniu było więcej dowodów na istnienie Boga, niż we wszystkich książkach, które przeczytał. Podświadomie wyczuł, że tym uściskiem matka zasiała w jego sercu ziarno, które zamierzała podlewać swoimi modlitwami. To było ich ostatnie spotkanie. Miesiąc później pochylał się nad mogiłą, w której spoczęli. Tak, jak sobie zażyczyli, w jednej trumnie. Zginęli równocześnie pod kołami ciężarówki, kiedy szli na wieczorną mszę. Nikogo nie można było winić - kierowca miał zawał serca. Nikogo?! Śmierć rodziców przypieczętowała jego definitywne zerwanie z Bogiem, nawet te nieliczne próby poszukiwania Go. Z człowieka wątpiącego stał się głęboko wierzącym ateistą. - Panie profesorze, panie profesorze! - Nikt uświadomił sobie, że ktoś go woła. Otworzył oczy. Czuł się jak człowiek wyrwany nagle z głębokiego snu. Kościół pogrążony był w półmroku, jego wnętrze opustoszało. Nad nim stał brat zakrystianin i delikatnie potrząsał go za ramię. - Przepraszam! - wyszeptał. - Musiałem się zdrzemnąć. Ta uroczystość... Przepraszam, już wychodzę. Powrót do rzeczywistości dokonywał się bardzo powoli. Nie umiał, a nawet nie starał się nazwać uczuć, które go wypełniały. Chyba rzeczywiście zasnął. - To nie o to chodzi! - Głos zakrystianina dziwnie harmonizował z ciszą, wypełniającą przestrzeń świątyni. - Ojciec przeor zaprasza do refektarza. Będzie nam bardzo miło gościć pana na kolacji. - Mnie... na kolacji... ojciec przeor... - Nikt nie krył zaskoczenia. - Bardzo prosimy! - Obok zakrystianina pojawił się drugi zakonnik, którego twarz wydał mu się znajoma. - Pan profesor z pewnością mnie nie pamięta, ale kilka lat temu miałem przyjemność słuchać pana wykładów. Mam na imię Tomasz, od dzisiaj ojciec Tomasz. - Zakonnik uśmiechnął się serdecznie. - A, tak. Teraz sobie przypominam. Bóg w myśli Schellera. - Nikt szybko skojarzył twarz zakonnika z pracą, którą recenzował. - Pan profesor pamiętał. Jestem mile zaskoczony. - Uśmiech zakonnika był jeszcze serdeczniejszy. - To były moje święcenia. Cieszę się bardzo, że pan profesor przyjął moje zaproszenie. Szczerze mówiąc, nie spodziewał się. Ojciec przeor zaprasza pana na skromną kolację. Będzie nam bardzo miło, jeśli zgodzi się pan być naszym gościem. Nikt nie mógł sobie przypomnieć, żeby był zaproszony na uroczystość święceń byłego studenta. Nie dał jednak po sobie poznać, że znalazł się tu zupełnie przez przypadek. - Nie chcę sprawiać kłopotu - próbował wykręcić się z niezręcznej sytuacji.
  11. Tekst piękny, ale, moim zdaniem, zdecydowanie nie mieści się w kategorii prozy. Uważam, że w dziale poezji spotkałby się również z ciepłym przyjęciem (nawet bez szczególnej wersyfikacji). Pozdrawiam
  12. Ach, te Doroty! Jest (i było) o.k. Pozdrawiam
  13. Logicznie jest o.k. Bardziej rytmicznie (6, 6, 6, 5!). Pozdrawiam
  14. Po takiej lekturze aż się chce żyć. Pozdrawiam
  15. taki nik

    Santo

    Wszystkim serdecznie dziękuję za komentarze. Radosnego, biało-czerwonego świętowania :)
  16. Z tymi okularami radzę uważać. Był taki jeden, co nosił bardzo przyciemnione i nie zauważył konsekwencji 13. grudnia. Pozdrawiam
  17. Dla mnie - jajecznie. Zgrzyta mi tylko ten wers: "Czy umysł w wieży". Pozdrawiam
  18. taki nik

    Księżyc.

    Jeśli nie czujesz się poetą a chciałbyś nim zostać, radzę posłuchać dobrych rad. W większości piszemy na tym forum po to, aby się czegoś nauczyć, wsłuchać się w opinie innych, często od nas mądrzejszych i bardziej doświadczonych. Jeśli nie zgadzasz się z opinią komentującego, broń się, a nie atakuj. Chociaż atak jest ponoć najlepszą obroną, niestety!Kredens wyraziła swój SARKAZM. Nie względem Ciebie, tylko Twojego wytworu. W rymach, niestety, powiało "częstochową". Rymowanie to bardzo, bardzo trudna sztuka. Sam trochę piszę, ale do rymów mi daaaaleko. Najnormalniej na świecie się ich boję. Jeśli chcesz dalej pisać - słuchaj! Pozdrawiam serdecznie
  19. A gdzie "żyli długo i szczęśliwie"? Kilka uwag: 1. "Miałyśmy ukochane dzieci, piękne, podziwiane przez nieznajomych. Kobiety na ulicy piszczały na widok naszych dzieciątek w wózkach." - może lepiej "naszych pociech". 2. "Dopóki nie zaszło do ślubu..." - "doszło". 3. "Pół-Arab" - raczej "półarab". Z łącznikiem odbieram znaczenie, jakby od pasa w górę był Arabem, a może w dół :) 4. Skąd się wzięła Dorota? 5. "Tak. Bo udowadnia, że jednak bajeczne historie zdarzają się w życiu." - lepiej będzie: "Tak, bo...". 6. Na jakiej podstawie ten dowód? Równie dobrze mogłabyś zakończyć: "I dlatego nie powinno się, moi drodzy, tak dużo palić". Żartuję, oczywiście. Tekst bardzo mi się podobał. Zgrabnie prowadzona akcja, wciągająca czytelnika. Tytuł i podtytuł trochę zwodniczy. Pozdrawiam serdecznie.
  20. taki nik

    Obraz

    Może zamiast językiem lepiej będzie ustami. Konsekwentnie będzie w pierwszej strofie zacząć od "namaluję cię". Nie rozumiem: "Kreskę postawię namiętności". Sugeruję zrezygnować z: "Tak" w czwartym wersie pierwszej strofy, "tym" w drugim wersie drugiej strofy. Pamiętaj o "ogonkach" w "namaluję". Pozdrawiam
  21. Dobrze, że samokrytycznie przyznałeś się do słabości utworu. Spróbuj przeczytać go na głos. Brak jakiegokolwiek rytmu. Kompletna kakofonia. Jest dużo dobrych sformułowań, ale, tak mi się przynajmniej wydaje, trzeba je trochę przegrupować. Poza tym dużo nielogicznych obrazów, np. "śni mi się co każdy dzionek" - sen o poranku? "do nieba pełznie korowód" - to pełzanie bardziej pasuje do piekła, do nieba się wzlatuje, unosi... Wyeliminuj zdrobnienia: dzionek, stworzonek... oraz archaizmy: wszędy, ino. Aniołowie raczej namaszczają... Komentuję tylko dlatego, że o to prosiłeś :))) Bez złośliwości. Pozdrawiam
  22. Odwróciłem komputer, zmrużyłem oczy i... coś jakby EKG. Zbieg okoliczności? Doskonale modulujesz napięcie. To "brr" i "uff" współbrzmią w dolnych rejestrach. Ale i tak będziesz czekać - to widać z wykresu :)))
  23. taki nik

    Szkoda

    Serdecznie dziękuję za tę "młodzież" :)))) I za wiersz również. Bardzo.
  24. Cudownie się Was czyta :) I wiersz, i komentarze. Niech się święci! Poeci z warsztatu i bez limitu, i Ci już całkiem wprawni - łączcie się :)))
  25. Tekst cuuudowny! I ta miłość na kliknięcie...Zaczarowałaś mnie, tak, czy owak... Pozdrawiam
×
×
  • Dodaj nową pozycję...