Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Maciej Ślużyński

Użytkownicy
  • Postów

    14
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Maciej Ślużyński

  1. "Długość" tekstu nie szkodzi, gdy idzie w parze z jego "dobrością". Tu idzie i to zdecydowanie.
  2. Bardzo się cieszę :-) Zarzuciłem ten cykl po drugim tekście, dwa następne mam "w proszku", ale chyba się wezmę do pracy i postaram się więcej "Przyjaciela Grzesia" popisać. Kto wie - może zbiorek mały się uzbiera za parę tygodni?
  3. No, nie ukrywam, iż wybór imienia wziął się z tego właśnie wiersza :-) Ale pierwowzór postaci - to genialny i wiecznie pijany wynalazca z prozy Kuttnera.
  4. Z cyklu: Mój przyjaciel Grześ WYNALAZEK Mój przyjaciel Grześ siedział w kawiarni przy swoim ulubionym stoliku i wpatrywał się w blat. Przysiadłem się do niego, ale nawet na mnie nie spojrzał. - Jak tam? - spytałem bez przesadnego zainteresowania. Wzruszył ramionami. - Masz jakiś kłopot? - moje pytanie znowu zawisło w próżni. Tym razem nawet nie wzruszył ramionami. - No, stary, co się z tobą dzieje?! - zdenerwowałem się nieco. Spojrzał na mnie tępo. - Wynalazek - powiedział przez nos. - Jaki? - spytałem. - Mój - mruknął ponuro. - Nie działa? - przeszedłem do konkretów. - Działa. - To w czym problem? - Nie zawsze. - Co „nie zawsze”? - Działa. Nie zawsze. Czasami działa, czasami nie. - Aha - powiedziałem domyślnie. - A co to za wynalazek? - Zegar - odpowiedział Grześ krótko i zwięźle. - Normalny zegar? - poczułem się nieco rozczarowany. - Niezupełnie normalny. - No więc jaki? - Bardzo nietypowy. W zasadzie elektryczny. Mechanizm ma niezbyt skomplikowany. A co najważniejsze - głośno podaje godzinę. Zazwyczaj męskim głosem. - Jak to możliwe? - spytałem naprawdę zaciekawiony. - Nie wiem - Grześ wzruszył ramionami. - Aha - dodał po chwili - czasami podaje godzinę przez telefon. - Przez telefon? - Tak. Dzwoni i mówi. - Genialne - wyszeptałem z nabożną czcią. Grześ uśmiechnął się ponuro. Był to bardzo przykry uśmiech. - I co z tego? - spytał. Milczałem, czekając na dalszy ciąg. Dalszy ciąg nastąpił. - Po pierwsze - Grześ odgiął jeden palec - nie zawsze podaje czas dokładnie. Czasami tylko w przybliżeniu. Po drugie - odgiął drugi palec - mam problemy z regulacją głośności. Zupełnie nie wiem, jak to się robi. I po trzecie - odgiął trzeci palec - w zasadzie działa tylko w nocy. Może to wpływ wybuchów na Słońcu? - zasępił się wyraźnie. Taktownie milczałem. Grześ też, chociaż mniej taktownie niż ja. Posiedzieliśmy parę chwil w milczeniu. Wreszcie Grześ wstał. - Idziesz już? - spytałem zupełnie bez sensu. - Muszę go zdemontować - odpowiedział i ruszył do drzwi. - Hej, Grzesiu! - zawołałem za nim. - Czy mogę go obejrzeć? Odwrócił się powoli. - Jasne - powiedział. Więc ruszyłem za nim. Całą drogę do jego mieszkania przebyliśmy w głębokiej ciszy. Winda na szczęście działała i po paru chwilach byliśmy już w mieszkaniu na dziewiątym piętrze jednego z wieżowców na nowym osiedlu. Od razu wprowadził mnie do małego pokoju, w którym stał ów cud techniki dwudziestego pierwszego wieku. Jak na cud wyglądało toto dość, powiedziałbym, przeciętnie. Ot, silnik od pralki, na którego osi zainstalowany był jakiś sprytny mechanizm z przekładnią i dwoma młotkami. Wszystko to tkwiło w starym cebrze. - Jak to działa? - zapytałem podejrzliwie, bo urządzenie swoim wyglądem przypominało wszystko, tylko nie zegar. Grześ uśmiechnął się pod nosem i włączył całe urządzenie do prądu. Młotki zaczęły walić o ścianki cebra, a straszliwe dudnienie słychać było chyba na całym osiedlu. Jak oparzony dopadłem do przewodu i wyszarpnąłem wtyczkę z gniazdka. - Czyś ty oszalał, Grzesiu?! - syknąłem ze złością. - Wiesz, która jest godzina?! I w tym momencie zegar... zadziałał. Usłyszałem walenie w ścianę, a po chwili zrozpaczony męski głos zawył: - Panie, jest wpół do trzeciej w nocy!!! Grześ spojrzał na zegarek i westchnął. - No, sam widzisz... Spieszy się o pięć minut - powiedział i zaczął demontować.
  5. Ja też ciekaw jestem innych tekstów i czekam na nie z niecierpliwością. Całość "Tercetu" jest moim zdaniem dobrze dopracowaną nowelą, a sceny... bez zastrzeżeń.
  6. Wydaje mi się, że pod tym tekstem mogła by się podpisać Wisława Szymborska. Świetne splecenie poważnej tematyki i lekkiej formy, z doskonałą pointą.
  7. "czas na lancz odbieramy chleb biedronce" Ta fraza jest doskonała; porusza struny wyobraźni (przynajmniej mojej) i stanowi odwołanie do dawnych, dziecięcych lat... Świetnie napisany wiersz!
  8. Widzę, że jest cześć druga i trzecia - pogratulować, całość świetnie napisana, jest pomysł i wykonanie. Jak myślisz o publikacji, to mogę coś podpowiedzieć ;-)
  9. Dziękuję. Jest jeszcze drugie opowiadanie z cyklu "Mój przyjaciel Grześ"; wrzucę niebawem.
  10. Bardzo proszę - podobny w klimacie i w temacie ;-) USTROJE - Wiesz, co ci powiem... - zagaił Grześ. - No, co? - spytałem niezobowiązująco, żeby podtrzymać rozmowę, która nie chciała się nam skleić od dobrych dwudziestu minut. - Dokonałem odkrycia. - Niemożliwe - zdziwiłem się uprzejmie. Grześ bardzo często dokonywał „odkryć”. - A jednak to prawda - powiedział Grześ i spojrzał na mnie, choć wzrok miał nieco zamglony. Pomyślałem, że gdyby teraz nagle się rozpłakał, to zamiast łez z oczu popłynęłaby mu czysta czysta z odrobiną lodu, ale zachowałem tę uwagę dla siebie i taktownie milczałem. Grześ też milczał, chociaż może mniej taktownie. On milczał tak jakoś... inteligentnie, można by rzec. Wreszcie nie wytrzymał. - Dokonałem odkrycia... - To już mówiłeś - zauważyłem cierpliwie. Grześ nawet nie mrugnął okiem. - Dokonałem niezwykłego odkrycia - ciągnął niezrażony. - Odkrycia, które śmiało można nazwać epokowym. Boże, jaki ja jestem inteligentny - i załkał. Podałem mu chusteczkę. Zaintrygował mnie do tego stopnia, że czekałem w napięciu na dalszy ciąg. Dalszy ciąg nastąpił niebawem. - Wyobraź sobie, że opracowałem naukowy model idealnego ustroju społecznego. - Nie?! - nie mogłem powstrzymać zdziwienia. - Tak - odparł Grześ poważnie i skinął na barmana, żeby podał jeszcze raz to samo. - Jak do tego doszedłeś? - spytałem z szacunkiem. Grześ uśmiechnął się z wyższością. - To było proste – odpowiedział skromnie. - Doszedłem do tego drogą eksperymentu. Na szczurach. - Aha - powiedziałem domyślnie. - Tak, proszę ciebie - Grześ poprawił się na krześle i rozpoczął swój wykład. - Jako pierwszą wziąłem na warsztat wspólnotę pierwotną. Do pomieszczenia, w którym była setka szczurów, sypałem ziarno jak popadło. Szczury walczyły o jedzenie. Walczyły bez żadnych reguł. Twardo i po męsku - nawet samice. Po miesiącu tych nieustannych walk został tylko jeden. I ten jeden miał całe ziarno dla siebie. I wtedy zdechł. - Zdechł? - Z przejedzenia, z samotności – kto to wie?... - Grześ wyraźnie się zasępił. Pociągnął srogi łyk ze swojej szklanki. Westchnął. Pociągnął drugi łyk i kontynuował: - Potem zrobiłem coś na kształt feudalizmu. Kilkudziesięciu szczurom spiłowałem siekacze, a na szyje wsadziłem im ciasne, metalowe obroże. Nie mogły walczyć i nie mogły jeść ziarna. Ale oprócz ziarna wrzucałem do pomieszczenia trochę trawy, żeby zupełnie nie zdechły. Po miesiącu sytuacja była jakby ustabilizowana. Część szczurów skupiła się wokół dwóch największych osobników. Reszta, chodząca samopas, szybko padła z głodu, bo jako nic nie znaczące lobby nie miała praktycznie dostępu do żywności. Wreszcie doszło do konfrontacji dwóch głównych stad. - I co? - nie wytrzymałem. - Nawet jeden nie ocalał. Pozagryzały się - ot, co... Totalna masakra. - Ciemnota - skwitowałem z rozczarowaniem. - W kapitalizmie było dokładnie tak samo. A komunizm... - tu Grześ machnął ręką. - No, właśnie, co z komunizmem? - zainteresowałem się. - Też się nie udało. Bo po prostu nie mogło się udać. A zrobiłem to tak - dziesięć szczurów chodziło w kieracie. Dzięki energii elektrycznej wytwarzanej przez ten kierat działał podajnik ziarna. Początkowo szczury w kieracie chodziły nawet dosyć żywo, tym bardziej, że podajnik im także serwował pewną porcję jedzenia. Ale jak tylko pozostałe sztuki zorientowały się, o co chodzi, to nie dosyć, że podkradały ziarno tym pracującym, ale jeszcze je popędzały. Szczury w kieracie słabły z dnia na dzień. Aż wreszcie zaczęły padać z głodu i ze zmęczenia. A kiedy padł ostatni z tej dziesiątki - podajnik przestał aplikować jedzenie. Cała reszta zdechła wkrótce z głodu. Przez chwilę w milczeniu dumaliśmy nad tym szczurzym komunizmem. - To już nie wiem, jaki może być idealny ustrój - stwierdziłem wreszcie. - A ja wiem! - powiedział Grześ z mocą, a oczy mu błyszczały jak te gwiazdy. - Żadnej walki, żadnej pracy, żadnego wyzysku - i żarcia w bród! - Ale jak to zrobić?! Jak?! - dopytywałem się gorączkowo. - To proste - Grześ uśmiechnął się wyrozumiale. - Ustrój idealny będzie możliwy tylko w jednym przypadku. To znaczy wtedy, gdy nie będzie szczurów...
  11. Tu nie ma się co "zobaczać" ;-) Historia zasługuje na rozwinięcie. Ja czekam dalszego ciągu.
  12. Mnie się też podoba, chociaż bym ją rozbudował co nieco. Zasługuje na co najmniej stronkę A-4 tekstu ;-)
  13. Zawsze uważałem, że polski alkoholizm jest przejawem polskiego patriotyzmu ;-)
  14. Alkohol jest szkodliwy dla zdrowia jak jasna cholera, i co do tego nie ma w ogóle dwóch zdań. Nie można jednak wydać zakazu jego produkcji i nie sprzedawać go w sklepach i marketach, bo ludzie życzą sobie mieć możliwość jego kupowania, choćby nawet mieli z tej możliwości nie korzystać. Trzeba więc było wymyślić coś, co da możliwość sprawowania rzeczywistej kontroli nad kupującymi a więc – w domyśle – pijącymi alkohol. Zaczęło się to wszystko bardzo niewinnie i już jakiś czas temu – od wprowadzenia przez Państwo kartek na wódkę. Niestety, nie dało to pożądanych rezultatów, bo wszystkie kartki były realizowane co do jednej, co oznaczało ni mniej, ni więcej, że całe społeczeństwo pije. A to przecież nie mogła być prawda, bo każdy w narodzie nie może być moczymordą! Państwo wymyśliło więc CEKINA, czyli Centralną Ewidencję Kupujących I Nadużywających Alkoholu. Chodziło z grubsza o to, aby spisać wszystkich obywateli, którzy kupują alkohol, skatalogować ich, pozakładać kartoteki, później może nawet pobrać odciski palców dla pełnej dokumentacji. I aby taki obywatel, mający swoją kartotekę, nie mógł się wypierać, że nie kupił, skoro kupił. A jak kupił – to i pewnie tez wypił, sam albo z kolegami. Ale wypite zostało. Na początku wdrażania systemu trzeba było wprowadzić sprzedaż alkoholu od godziny trzynastej, żeby urzędnicy państwowi zdążyli zebrać dane z dnia poprzedniego. Nie spotkało się to ze zrozumieniem, a tłumaczenie nie na wiele się zdało. Społeczeństwo ze zrozumiałych względów nie mogło wiedzieć o istnieniu CEKINA, a więc zaprzestano informowania o nim. Właściwie nie tyle zaprzestano, co tak naprawdę nigdy nie zaczęto. W momencie wprowadzenia przez Państwo obowiązkowych kas fiskalnych, co wydatnie przyspieszyło przetwarzanie danych, można było rozpocząć sprzedaż już od szóstej rano. No, może nie wszędzie i nie tak od razu, ale teoretycznie możliwość taka istniała, i z czasem sprzedający poczęli z niej coraz skwapliwiej korzystać. Kupującym na początku było wprawdzie trochę wstyd, żeby kupować tak od bladego świtu aż do ciemnej nocy, ale jakoś sobie z tym wstydem poradzili. Poradzili sobie nawet tak dobrze, że potrzebne były kolejne ograniczenia; po prostu ilość danych spływająca przez cały dzień była przeogromna. Tak więc wprowadzono nowy przepis, że alkohol można kupować tylko w jednej kasie w danym sklepie. W dużych marketach utworzono nawet wewnętrzne oddziały sprzedaży – z jedną kasą, na stałe podłączoną do CEKINA. Szybki rozwój telewizji przemysłowej i ogromne rządowe zamówienia pozwoliły na kolejny krok naprzód; dzięki milionom kamer zainstalowanych przy kasach każdy osobnik kupujący alkohol mógł zostać sfotografowany i skatalogowany. Kasjerki pod pozorem ankiety pytały kupujących o różne niewinne drobiazgi; numer kodu pocztowego, numer bloku, czasami o imię własne bądź imię ojca. A miliony bajtów biegły po światłowodach do Centrali, układając się tam w zgrabne sekwencje, pliki, katalogi... Terabajty danych. Aby finansować wszystkie te nowatorskie rozwiązania, Państwo stale podnosiło akcyzę na alkohol. Bo przecież nie do pomyślenia było, żeby CEKINA mieli finansować niepijący! Zresztą – najprawdopodobniej nie udźwignęliby tego ciężaru. Było ich bowiem niewielu. Po prostu – garstka. Choć z czasem zaczęło ich dziwnie przybywać. Wszystkie te wynalazki doprowadziły poniekąd w sposób naturalny do powstawania coraz to dłuższych kolejek po coraz to droższy alkohol. Niektórzy zniechęceni odchodzili więc od kasy, bo perspektywa długiego oczekiwania na realizację zakupu była dla nich mniej miła, niż perspektywa napicia się produktu państwowego monopolu spirytusowego. Inni bali się trochę tych zdjęć swoich nalanych mord, biegających po światłowodach – więc nie kupowali w trosce o swoje dobre imię i aby nie narażać ewentualnych oglądających na wątpliwe wrażenia estetyczne, o ile słowo „wrażenia” padło tu w zrozumiałym kontekście. Bo kamery były wprawdzie zainstalowane przy kasach bardzo dyskretnie, ale ludzie jakoś się o ich rzeczywistej funkcji dowiedzieli, choć oczywiście nie wiedzieli wszystkiego. Działania Państwa i CEKINA doprowadziły do tego, że kupujących alkohol było z dnia na dzień coraz mniej. Aż ludzie wreszcie zupełnie przestali kupować. A wtedy Państwo zbankrutowało. I dopiero po wszystkim okazało się, że to była jednak zła droga. Szkoda, że wcześniej nie sprawdzono tego. Choćby na szczurach.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...