Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Nareszcie wyszła drukiem książka napisana wspólnie przeze mnie i Marka Sztarbowskiego! Nie ukrywam, że bardzo się cieszę i zapraszam Wszystkich, którzy mają ochotę być zaproszeni, do zakupienia książki (jest ona własnością Wydawnictwa Radwan, nie naszą).
A oto najważniejsze informacje na ten temat:

[color=#FF0000][u]Poszukiwacz luster[/u][/color]

Wiersze: Marek Sztarbowski & Oxyvia
Tekst baśni: Oxyvia
Ilustracje: Małgorzata Jankowska Vrolok & Oxyvia
Projekt okładki: Vrolok
Wstęp: Andrzej Zaniewski
Wydawca: Jacek Małysko, Wydawnictwo Radwan, Tolkmicko 2011

format A5 (20,5 x 14 cm), 148 stron
ISBN 978-83-89938-66-4
Cena: 20,79 zł

[u]Książkę można kupić[/u] w Księgarni Radwan w dziale poezji: [u]www.radwan.pl[/u], a także za pośrednictwem autorów: [u][email protected][/u].
Osoby mieszkające w Warszawie i okolicach mogą zamówić książkę u mnie, wtedy sprowadzę większą ilość od razu i opłata za przesyłkę będzie znacznie mniejsza (pobieram 2,20 zł od egzemplarza, ale za to trzeba trochę poczekać, aż uzbiera się kilka zamówień).

Jest to baśń dla Dorosłych, pisana wierszami i prozą poetycką. Oto, co pisze o niej w recenzji-wstępie znany pisarz Andrzej Zaniewski:

[...] Ponadczasowa więc opowieść ukazuje losy człowieka-odmieńca-wędrowca, poszukującego swej tożsamości – swego odbicia, starającego się zjednać sobie ludzi i świat dobrymi uczynkami, ufnego i dobrodusznego, spragnionego obecności kobiety, która zatrzymałaby go pod swoimi powiekami, a on obdarzyłby ją miłością. Przyznam, że dawno nie czytałem tak wnikliwie i subtelnie zamierzonej i skomponowanej baśni o ludzkim losie, w której proza niemal idealnie współbrzmi z poezją, a wiersze nie tylko ilustrują narrację i monolog liryczny, lecz również tworzą akcję, dzięki czemu życie bohatera przesuwa się poprzez naszą wyobraźnię jak zaczarowany, zwolniony film. A sam bohater na naszych oczach staje się sierotą, przeżywa pierwszą miłość z tajemniczą leśną przyjaciółką, upadek starego dębu i przejście świetlistej dziewczyny na lewą stronę rzecznej tafli (niczym Alicji na drugą stronę Lustra), wymordowanie lasu i tajemnicze zgony: jego nadpobudliwego erotycznie ojca i matki-czarownicy.
Opuszczony, zagubiony wśród pytań, na które nigdy nie otrzyma odpowiedzi, a równocześnie zachwycony urodą Ziemi, stara się żyć jak wszyscy i być chociaż przez chwilę szczęśliwym. [...]


Andrzej Zaniewski

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Dziękuję, Joasiu, miło mi bardzo. Czy to znaczy, że zamawiasz egzemplarz?
Nie wiem, dlaczego w opisie na stronie jestem tylko ja. Zwróciłam uwagę Wydawcy na to i poprosiłam, aby umieścił tam wszystkich autorów: wierszy, ilustracji, wstępu. Obiecał, że się tym zajmie i podobno już poprosił o to informatyków zajmujących się stroną księgarni.
Głupio mi jest, że tylko ja tam figuruję, ale to nie na moją prośbę. I tu w ogłoszeniu podaję wszystkich, cały zespół.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Dzięki serdecznie, Wuszko, jakże mi miło! :-)
W takim razie już Cię zapisuję wśród zamawiających i zaraz podaję na PW dane do przelewu.
Buźka!
Opublikowano

Zapowiada się bardzo ciekawie, szczególnie od strony Boskiego Kalosza. Bliskie mi tematycznie z tego co tu napisano. Pozdrawiam.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Dziękuję w imieniu Marka, przekażę mu to.
(Temat baśni akurat mój, jak i jej tekst). :-)
Czy w takim razie chciałbyś zamówić tę książkę u nas? Czy w Radwanie?
Pozdrawiam.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Hiala niby zawsze można powrócić i nie chodzi tylko o taki fizyczny powrót, przecież przewartościowuje się coś wewnętrznie, w sercu jak to się mówi, to tak jak z zakochaniem , nikt Ci nie mówi , jesteś zakochana , po prostu to czujesz Pozdrawiam serdecznie Kredens  @wierszyki dzięki za komentarz i czytanie  Pozdrawiam serdecznie Kredens  @Alicja_Wysocka dzięki za tak wartościowy komentarz i za czytanie Pozdrawiam serdecznie Kredens  @Dagna właściwie to" nasze " to jest coś nieuchwytnego ,ale coś z czym czuliśmy się dobrze i bezpiecznie, każdy ma swoje wyobrażenie tego ,,czego" i też poczucie straty etc.  Dzięki za czytanie i piękny komentarz Pozdrawiam serdecznie Kredens  @Ewelina dzięki pozdrawiam serdecznie Kredens  @Witalisa dziękuję za czytanie i komentarz  Pozdrawiam serdecznie Kredens  @Waldemar_Talar_Talar dziękuję za czytanie i komentarz  Pozdrawiam serdecznie Kredens 
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Ja po prostu piszę wierszyki, a męczą mnie te limity portalowe.   O tragedii Oskarka ja się nie rozpisałam, bardziej Ty w komentarzu ;) Jeśli media pomagają ludziom w walce o elementarne prawa, to akurat dobrze.   Bransoletka to moim zdaniem dziwny prezent dla nauczyciela, ale i innych przedstawicieli państwa, byłby to pewnie zagadkowy trochę podarunek.    Tymczasem, kajdanki zakłada się matce na pogrzeb niemowlęcia.  Ja akurat jakoś niestety tu się odnajduję w tym temacie. Pzdr.             Dziękuję :) Cieszę się, że coś tu udało się zobaczyć w tych moich wierszykach.  Moim zdaniem, wolałabym, by szkoła uczyła bardziej matematyki, a mniej wkraczała w sferę światopoglądową.  Udanych, bezpiecznych wakacji.   Dziękuję za głosy @Czarek Płatak @Berenika97 @Migrena    
    • Nie jestem tym, czym się wydaje. Wstałem i idę. Po podłodze lśniącej. Po dębowej klepce. Stąpam po srebrnych plamach księżyca. Po czymś, co jest tu, gdzie nie trzeba.   Szła tędy. W poplamionej sukience. Szukała czegoś. Macała rękami. Wypadały jej ze sztywnych palców przedmioty. Była świadkiem. Ja jestem świadkiem. Byliśmy… I kiedyś…A teraz była tu znowu, tylko po co? Miała na piersiach kwieciste wzory. Na sukience. W półmroku szare. Bezbarwne. Płytkie. Szła powoli księżycowym kanionem o ścianach ze lśniącego alabastru. Coś upadło na podłogę. Teraz. Albo wtedy. Echo niosło się. Niesie się chwilę. Niesie. Niknie...   Za oknem. Za oknami. Za kurtynami powietrza. Wody oceanu są takie jaskrawe. Szklana powłoka, nieruchoma płaszczyzna czasu. Idziemy wśród napastliwych ścian pełnych zimna. Trwogi. Tymczasem czyjeś ramiona. Czyjeś ręce. I te kroki w brzęku szkła, srebra. Trzęsącej się porcelany. Chrzęszczące stąpania. Śledzą nas czyjeś drwiące szepty. Dalekie nawoływania.   Na matowym blacie kontury słojów. Na stole. Na popękanym fornirze odciśnięte w kurzu dłonie. Ktoś coś pisał po nim palcem. Niewyraźnie. Zmięta kartka. Długopis z wypisanym wkładem. Ołówek ze stępionym grafitem. Gumka do ścierania. Zardzewiały cyrkiel. Drewniana ekierka… Nikłe odblaski mienią się na krawędziach szyb. Na serwantce. Na szklanych półkach z kompletem filiżanek do kawy, na pękniętej ściance porcelanowego dzbanka. Niosą się trzaski rozsychającego się drewna. W tym półmroku. W tej nocnej eskapadzie nienormalnych skojarzeń, domysłów. Widzeń we śnie. Idę, podczas gdy cień mój rozkłada skrzydła i wznosi się do lotu. Lecz nie uleci za wysoko w tym blasku drżącym. W płomieniach świec poustawianych, gdziekolwiek. Wszędzie… Zderza się z sufitem ćma. I jeszcze. I raz jeszcze… Majaczy. Owija się wokół żyrandola bezgłośny łopot skrzydeł. W zmarszczonych zasłonach pulsująca noc. .   Rozlane płaty stężałego wosku zdążyły już pokryć nogi krzeseł i puf. Kanapy. Wszystkich tych znieruchomiałych czworonożnych zwidów, których stąpania zrosły się z szelestem słów w nagłym porywie niczyich zwierzeń.   Czuję, że się unoszę. Niosą mnie czyjeś silne ręce. Ściskają. Z tyłu. Z przodu. Nieoczekiwanie. Jacyś mężczyźni w czarnych garniturach i modnych krawatach, zupełnie niepasujących i jakby kpiących z powagi sytuacji. I mówią do siebie chrapliwymi z wysiłku głosami: Już blisko. Coraz bliżej. - szepczą. Brama. Brama. Szybciej! Póki otwarta! Jeszcze kilka kroków. Jeszcze kilka, tylko… Tłum obserwatorów. Nieruchomy. Zatopiony w nocy. W półmroku księżyca. Wrośnięty w ściany. Czeka. I wszyscy o jednakowych twarzach. Zamazanych. Zatartych. Nade mną sklepienia z cegły. Wokół, obok schody, progi, piwnice. Mroczne wnęki z rzeźbami (ludzi?) Wysokie. Smukłe jak topole. Zakapturzone karykatury mnichów ze zwisającymi na ich kościstych nadgarstkach małymi dzwoneczkami. Przybite do krzyży uschnięte poczwarki rozwierają swoje pajęcze, pokryte ostrą szczeciną odnóża. Szeroko. I tak już zostały w tej pozie na wieki wieków. Amen. I dalej. Dalej... Zasklepione. Zapiekłe rdzą, prowadzące donikąd żelazne wierzeje. Zatrzaśnięte. Inne tylko uchylone. Inne otwarte szeroko do zapraszającej przymilnie doskonałej czerni wszelkiego rozkładu. Korytarze jakiegoś labiryntu... Obserwuję je pod różnymi kątami. Z innych punktów widzenia, z których nigdy nie miałem okazji ich jeszcze dojrzeć. I jeszcze, kiedy chwieje się ten osobliwy korowód w sześcianach zatęchłego powietrza i kiedy jestem w połowie drogi do czegoś, co można nazwać Bramą albo Przejściem, pajęczyny liżą mnie po twarzy w powiewie. Wspinają się z cichym skomleniem coraz wyżej i wyżej. Albo spadają, łasząc się do mnie na przemian. I okrywają całego. Brudne. Łaskoczą czule w zgniłym przeciągu piwnicznego cugu.   To już wszystko było, tyle razy. Aż tyle! I uschło dla świętego spokoju, aby stać się na powrót kamieniem.   Nade mną żyrandol. W szczelinach zasłon szare świetliki dnia. Wirujące cząsteczki kurzu. Ćma nieruchoma wtopiła się w kwieciste wzory. I tak już została, jakby martwa całkiem, choć żywa jeszcze. Aż do następnego ożycia we śnie. Aż do następnej nocy. Woń stearyny i wosku osiadła na kołnierzu koszuli, na mankietach spodni. Na srebrnych po matce łyżkach. Na ramach wiszących akwarel. Stopione do reszty świece. Rozlane okrągłe placki na blatach. Łzy zeskorupiałe spływają nieruchomo po nogach porozstawianych w nieładzie krzeseł. Teraz te rozpierzchłe tupoty uciekły w ciszę. W ekstazę absolutnego bezruchu i oczekiwania. Ktoś tu był. Czuję jeszcze ten nikły zapach zjełczałych perfum. Lecz nie mogę, nie mogę dojrzeć. Leżę twarzą do podłogi, zmagając się z nieustępliwą materią o nieskończonej grawitacji. I wciąga mnie wciąż. I wsysa atom po atomie. Ale słyszę. Słyszę znowu czyjeś kroki (matki?) Tak! Słyszę! Stukoty obcasów jednak ustają. Najwidoczniej staje przy mnie. Nade mną. I nachyla się nisko. Nisko…   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-06-28)    
    • Poruszające bardzo. Ne zetknąłem się osobiście, bo śmierć przychodziła pierwsza. Pozdrawiam
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...