Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

wszystko przeminie...
piernik widzę - migdała jeszcze nie czuję
ale "harem gwiazdeczek" coś mi przypomina (słodko-gorzki, płomień i popiół).
ino te casusy mię z rytmu wyturkotały, zastanawiam się który lepszy - casus gniadego czy casus srokosza? hę, hę, hę - X.?
Pozdrawiam

Opublikowano

Przepraszam Wasza Xiążęcość!
Głowa nie odpuszcza, stąd czasem słowotok skrzy się żółcią - wstyd, jak nie wiem co, ale choroba nie wybiera.
Pozdrawiam
PS. Ze zgryzem masz X. rację - protetyk się zdziwił, że tak krzywy być może! Fachowiec.

Opublikowano
ja idę spać, zmęczona turkotem wydarzeń,

:( już pora na mnie
wiersz bardzo piękny, wstrzelony w mój dzisiejszy nastrój, podsumowujący nastrój minionego tygodnia i zapowiadający przyszły. a jakby jakoś odczarować ? :)
póki co:
nie budźcie mnie

masz dobry czas, Paro,
gratuluję
ściskam
:*
Opublikowano

Taro:
Dzięki, że w końcu jesteś. Wahałaś się, czy tu coś wpisać. Wiem.
Mam świadomość, że to nie jest najlepszy wiersz, ale taki dla mnie ważny.
Dzięki zatem, że towarzyszysz mi w trudnych chwilach. Tzn - chwilach moich wierszy.
Jest bowiem wierutną bzdurą rozdzielanie tych dwóch spraw.
Każdy, kto sugeruje, że wiersz jest zbyt emocyjny, że uczucia biorą górę i brak dystansu szkodzi wierszowi - nie ma racji!
Prawdziwa liryka - to mowa uczuć. Perfekcja parnasistów nie służy prawdziwej więzi między autorem, tekstem, i czytelnikiem.
Kiedy rozmawiam w nocy o sensie śmierci, istocie prawdziwej miłości - nad ranem rodzi się taki wiersz.
I to jest wiersz "prawdziwy". Krępuje czytelnika? Trudno. Degustuje go? Dobrze.

Dzięki, Taruniu. Cieplutko, Para:)

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


no nie jest...
a ktoś dyskutuje o tym czy poezja nie polega na przekazywaniu emocji? sęk zawsze w tym jak te emocje są przekazane. a brak dystansu szkodzi, wierz mi Anno. Sam mam takie wiersze i trzymam je dla siebie, bo chociaż ważne dla mnie, to jednak słabe, a ja mimo wszystko nie mam jeszcze (albo już) natręctwa dzielenia się wszystkim, co kiedykolwiek napisałem. zresztą powyższy nie jest aż tak emocjonalny (w wykonaniu). wiadomo, poezja służy odkrywaniu wciąż tych samych prawd (bądź nieprawd), ale należy się również zastanowić, co z tego odbierze, weźmie dla siebie czytelnik, bo niekoniecznie najważniejsza rzeczą jest poinformowanie go, jakież to przemyślenia ma autor i jakie uczucia wiąże z tekstem.
co do perfekcji tekstu, daje ten komfort, że czytelnik nie musi się przejmować żadnymi okolicznościami literackimi, pozostaje on i słowo, co w skrajnych przypadkach jest jak obcowanie z prawdą objawioną, proszę pokazać mi zatem silniejszą więź między autorem, tekstem i czytelnikiem niż coś takiego.

a jeśli chodzi o Twój wiersz - wniosek, że wszystko przeminie, był, jest i będzie banalny, zwłaszcza ograniczony do tej frazy. na boga, przecież coś takiego można już teraz usłyszeć nawet w telenoweli. Ja przyjmuję do wiadomości, że autor identyfikuje się z tym przemyśleniem, ale to wcale nie czyni wiersza lepszym - i tylko tę świadomość powinien posiadać autor, gdy konfrontuje swój wiersz ze światem. albowiem tak naprawdę, to tylko jego problem.
Opublikowano

Adasiu:

Uderzyłam w stół?

Widzisz, to był komentarz dla Tary...

A potem do Dawnieja, bo strofuje mnie za brak dystansu do świata w wierszach. Właściwie polemizuję tu programem parnasizmu, dziwiąc się, że stary już dość nurt (bo to dwudziestolecie) jeszcze odbija się echem w teorii współczesnego wiersza. Dziś poezja "intelektualna" li tylko, nie interesuje mnie. Ani publicystyka, ani "społeczniaki". Tylko mowa uczuć. Tylko! Pośrednio czy bezpośrednio także chcę czytać w wierszach i także pisać o uczuciach i emocjach, o stosunku do świata. Ale zawsze - subiektywnym i "soczystym".
Inna kwestia - to "jakość" wiersza. Pewnie - kiedy pisze ktoś mało sprawny w rzemiośle, i jest to nieporadne, a krzyczy banalną kontestacją, to jest kiepścizna, i tak czy siak - ląduje w koszu...
Widzisz, ostatni mój wiersz napisałam wściekła na mojego faceta... Byłam pewna, że jest to słaby tekst, a napisałeś, że jest dobry. Dzięki za głos w dyskusji.

Anna

Opublikowano

Ps. Adasiu, wiersz, który ganisz za banalną pointę, powstał po dyskusji z pisarzem. Rozmowa dotyczyła wagi przeróżnych splotów akcji w powieści. W konkluzji wobec losu bohaterów zrodziła się refleksja: Jakby nie patrzeć na życie, wciąż i niezmiennie te dwie są jedynie pewne. Miłość i śmierć. Jasne, że banał. Ale nie - kłamstwo na miłość boską.

Buziaki. Kończę, bo to właściwie wątek na forum dyskusyjne, nie komentarz do wiersza. Dzięki raz jeszcze wielkie.

Opublikowano

no komentarz był publiczny (pod ogólnie dostępnym wierszem, na publicznym forum) wiem do kogo był, ale dotyczył szerszego problemu, więc się wciąłem, nie dotykając innych jego aspektów. a na forum zasadniczo nie bywam, bo to rozmowa ze wszystkimi na raz, a tego nie lubię. ach i nie trzeba przy mnie podkreślać co Cię interesuje w wierszach, zresztą nigdy nie dzieliłem liryki na lepszą bądź gorszą ze względu na jej zakres i tematykę, tutaj (a w szczególności na warsztacie, który zresztą jest teraz li tylko poczekalnią) interesuje mnie jedynie wykonanie. natomiast praprzyczyn powstania wiersza z tego tekstu odczytać nie sposób (w sumie szkoda, bo może byłby ciekawszy, zresztą lubię wiersze polemiczne).
no i rzecz jasna nie zarzucałem kłamstwa, zresztą prawda literacka nie opiera się na dychotomii: prawda - kłamstwo, to coś znacznie bardziej skomplikowanego i bardziej wymagającego. a tak swoją drogą, powoli dochodzę do wniosku, że pewnie wolałbym poezję zbudowaną na kłamstwie, może wzbudzałaby więcej emocji.
no, ja też kończę. do następnego
pozdrawiam
Adam

Opublikowano

Adasiu:

Teraz to ja mam ochotę jeszcze podyskutować;) Mam nadzieję, że wrócisz.

Tutaj warsztat (czego nie spotkałam na innych forach) spełnia swą funkcję znakomicie). Kilkoro już zaprzyjaźnionych, piszących tu, udziela sobie cennych rad. Poprawiamy sobie wiersze, doradzamy, Wiesz sam, bo kiedy sugerujesz mi poprawki techniczne, zawsze z uwagą biorę je na serio, jako cenne lekcje. I jest ok.
Nie, nie zarzucałeś mi kłamstwa, skądże! Ten problem poruszyłam sama. I tu - co istotne - zgadzam się z Tobą co do "prawdy" w literaturze. Nie chodzi nam przecież o realny kształt "odwzorowanych mimetycznie" prawd! Chodzi o ich "prawdziwy odbiór". O zahaczanie o konteksty.
Sama nie cierpię, kiedy piszę wiersz, stanowiący reinterpretację mitu, archetypu Penelopy, zainspirowana mitem właśnie, a komentujący pisze: "o, jakaś Ty biedna. Anno, kopnij faceta w tyłek".
Oczywiście wolałabym, żeby komentarz dotyczył poziomu reinterpretacji, żeby dostrzeżono w nim poziom poetyckiej sztuki, plastyczność obrazowania, itp. Ale zauważ, że jednak większość komentujących trwa w przekonaniu, że oto Anna Para wyprzedaje się z prywatnej tęsknoty. No i dobrze. Bo czy tak jest, czy nie jest - nikt naprawdę nie wie;)
Ważne jest, że wiersz napisałam tak, iż stał się wiarygodnym dla czytelnika wyrazem tęsknoty. Dlatego mówię tu o "prawdzie".

Pozdrawiam, Para:)

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


no nie, ja zazwyczaj nie wnikam w genezę wiersza, bo doprawdy nie ma ona znaczenia (z pewnymi oczywiście wyjątkami, ale wówczas nie ma z kolei, żadnych wątpliwości, co do źródeł i inspiracji) i bardzo mnie drażni (mówię tutaj o bardzo wielu przypadkach, nie pijąc do Ciebie), gdy autor wyciąga ten argument na obronę tekstu. Może to i niesprawiedliwe, ale opublikowany wiersz (gdziekolwiek), staje się poniekąd własnością publiczną (w sferze odbioru oczywiście), a ja - czytelnik, mam głęboko w nosie, ile kosztował potu i łez, co też autor przeżył i jak go to poruszyło (no chyba, że po prostu rozmawiam z kimś, kogo lubię na płaszczyźnie prywatno-towarzyskiej, ale to wszak inna bajka), nie interesuje mnie adresat, nie zwracam uwagi na dedykacje, "ten wiersz" znalazł się tutaj, żeby go uczciwie skomentować i staram się to zrobić, chociaż bywam czasem zbyt okrutny i obcesowy, ale nawet komentujący ma jakieś granice wytrzymałości, i w pewnym momencie czytanie po raz setny "tego samego", w gruncie rzeczy, wiersza, może doprowadzić do pasji. i nawet nie o to chodzi, że ktoś nie potrafi, że mu nie wyszło, tylko, że to wygląda tak, jakby ci, co zabierają się za pisanie, nigdy nie czytali niczego poza swoimi tworami.

A co do W, zapewniam Cię, Anno, że to zdecydowanie nie jest to, co kiedyś, a i ja, gdy tutaj trafiłem, zaznałem "żywego" Warsztatu w fazie schyłkowej jeno.

no to sobie pojęczałem, bo jak wiadomo "kiedyś było lepiej" i "świat schodzi na psy" :D
szkoda tylko, że moja wypowiedź była nie do końca na temat
toteż proszę wybaczenia ;)
A.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      @Annna2 Tutaj się bardzo mylisz, osoba nie musi być katolikiem aby wierzyć w Boga. Religia katolicka pokazała swoje oblicze przez wieki swojego panowania.  Trzeba brać pod uwagę dlaczego powstały kościoły ewangelickie, prostestanckie. W tych religiach przywiązuje się dużą wagę do tego co mówi Biblia, natomiast kościół katolicki odszedł od tych biblijnych zasad stwarzając system zastraszania, przynajmniej było tak niegdyś. 
    • Kat odłożył siekierę na kamienny bruk i jak błyskawica przyskoczył do mojej osoby. Widać podniecenie jakie w nim zbierało od początku tego wątpliwie miłego przedstawienia, teraz uzyskało wrzenie pod łysiejącą i twardą kopułą czaszki i spowodowało w ciele nad wyraz duże ożywienie i gibkość, zupełnie niepodobne i niepasujące do niedźwiedziej postury Piotra. Przez chwilę nawet pomyślałem o stawieniu, zdecydowanego oporu, lecz gdy uczułem na swoich związanych przegubach, siłę dłoni kata to szybko dotarło do mnie, że jakikolwiek opór jest daremny. O dziwo gdy ten ciągnął mnie bezwładnie ku stryczkowi to stanął mi przed oczyma mój ojczym Lefort i rzekł te słowa jak zawsze kiedy grymasiłem nad miską niedzielnej strawy w ogrodach biskupiej rezydencji.   - Jedz, jedz Orlon. Bo swięta panienka wszystko widzi z nieba i wie że nie chcesz zjeść tego obiadu. A jak nie będziesz jadł grzecznie i słuchał się mnie i jej. To ona Cię pokarze i nie urośniesz i siły nie nabierzesz, urwipołciu mały. Będziesz jak ten wróbelek bezbronny i wątły. Będą Tobą pomiatać szumowiny Orlon a kto to widział by synem biskupa pomiatał pierwszy lepszy, zapijaczony pludrak. Jedz Orlon, bo skończysz jak te wszystkie ludziom niepodobne szumowiny z Gayet. A kto to widział by syn biskupa, został alfonsem albo złodziejem. Wstyd i hańba. Już lepiej by było gdybyś maurem został albo albigensem. Herezję. Herezję. Pamiętaj synu, już lepiej niewiernym być niż alfonsem. Zapamiętaj Orlon.   I pamiętałem. Nawet w godzinie śmierci. Tym czasem kat ustawił mnie na zapadni i stanął ze mną oko w oko. Gdyby nie to, że zostało mi ledwie kilkanaście minut ziemskiego pobytu na tym padole to stwierdziłbym, że obraz oczu tego szaleńca prześladowałby mnie do końca mych dni. Krwią nabiegłe białka miały żółte plamy a źrenice były bardzo duże. Nieludzko rozszerzone i przybrały barwę nicości. Bezdennej pustki i nocy wiecznej.   - Jakieś ostatnie słowo lub życzenie śmieciu - warknął przez zęby trzymając w dłoniach pętle.   Zanim przez zaschnięte gardło przeszedł mi choć zaczątek jakichkolwiek słów, niebiosa zesłały mi ratunek w najlepszej postaci.   - Poniechaj swe żądzę kacie - znajomy głos wyrwał wszystkich z sielanki ostatnich chwil - Pierwej daj się wypowiedzieć woli bożej i królowi naszemu Karolowi, który to dekret wydał na me skromne, zakonne ręce odnośnie losu tego franta.   Przed szafot, wystąpił zakonnik w habicie dominikańskim, za nim w stronę stołu trybunału podążyło kilku niskich, chuderlawych o postaci wręcz niewieściej franciszkanów, tych samych co dzielili się mamoną z tacy zebranej. Również ukryli swe oblicza pod kapturami. W całkowitej ciszy stanęli między trybunałem a szafotem, dzierżąc w dłoniach jedynie wyciosane w drewnie krzyże. Jeszcze raz zlustrowałem ich oblicza a później machinalnie zacząłem szukać w tłumie zebranych gapiów, miłych twarzyczek dziewcząt. Szybko je odnalazłem. Były tam wszystkie trzy. Wszystkie zapłakane i o rysach tak pietycznych, jakby żałobę im przyszło niedługo nosić po kochającym je czule ojcu a nie mocodawcy z burdelu. Umiały udawać na potrzeby chwili. W końcu uczyły się od mistrza.     Zakonnik zrzucił kaptur. Ojciec Orest od Ran Chrystusa zwrócił się w ostrych słowach do Nérée, który zesztywniał nieprzyjemnie na ciele i stężał w nerwie drgającym, spazmem uciążliwym na widok dominikanina. Teraz zaczął przeczuwać kłopoty.   - Ojcze Nérée. Nie chcę wchodzić w buty trybunału i nie mi pouczać wasze świątobliwe umysły i czyny - wziął zwinięty niemal identycznie jak niedawny wyrok, pergamin z rąk jednego z braci mniejszych i wycelował nim w przewodniczącego oficjum - Lecz myślę, że ten człowiek, choć morderca, szelma i łotr. Ma prawo głosu przed naszymi obliczami. A król w swym wyroku, nakazuje bezsprzecznie udzielić mu woli głosu i obrony. Lecz najpierw pozwolicie, że ja odczytam słowa króla. I pamiętajcie. Nie sądźcie nawet szelmów upadłych dopóki wasze serca nie są czyste. Inaczej będziecie w oczach Pana osądzeni a kto wie, może i zgubieni bardziej niż ten któremu stryczek już gotujecie.     Zerwał pieczęć królewską z dokumentu, rozwinął go, ujął w trzy palce kielich Nèrée z winem, osuszył go do dna bez ceregieli, czknął i swym delikatnym głosem, donośnie rozpoczął     - Ja Karol Czwarty z bożej łaski król Francji i Nawarry, hrabia La Marché. Powołując się na wstawiennictwo aniołów i świętych oraz Boga w trójcy świętej jedynego, który dał mi ziemskie prawo do rozstrzygania sporów i sądów między ludem moim. Ogłaszam biorąc na świadka ojca Oresta od Ran Chrystusa, w sprawie Orlona de Villargent, syna murwy I wszetecznicy a ojca nieznanego lecz syna przybranego biskupa Leforta. Po zapoznaniu się z jawnymi dowodami przeciw członkom trybunału karnego dostarczonym mi przez ojca Oresta od Ran Chrystusa. Ogłaszam z bożej łaski postanowienie…   Nérée zbladł i uchwycił się w miejscu serca. Chciał wstać i przerwać Orestowi lecz uchwycił go w pół jego sąsiad u stołu, generał kartuski Célestin d'Aubignac a siedzący od lewej od dominikanina urzędnik królewski i skarbnik biskupi Maurice de La Ronte z rezygnacją wbił wzrok w stopy pod blatem, w dłoniach ściskał bezużyteczny w tej chwili różaniec. Nérée posłał kolejne zabójcze spojrzenie ku ojcu Orestowi, lecz pozwolił wreszcie usadowić się na powrót na swoim prawie królewskim tronie. W ogóle u stołu zapadła chwila konsternacji a zarazem jakby ruchy wszystkich zdradzały chęć opuszczenia placu i ukrycia się na powrót w swych niedostępnych pospólstwu apartamentach. Każdy się wiercił, odwracał wzrok od szubienicy lub szukał wzrokiem w tłumie choć cienia wsparcia lub pobłażliwości. Sytuację wykorzystał Orlon, który mimo pętli na szyi, odzyskał cięty język dziecka ulicy.   - Rzycie swe ulane dostatkiem i tłuszczem jak świnie u koryta, posadziliście na węglach piekielnych czy krzesłach mości ojczulkowie - tłum zareagował wdzięcznym śmiechem I nawet usta Oresta na krótką chwile wygieły się ku górze - Nie wierćcie się jak murwy galopujące ku spełnieniu na jajcach, tylko słuchajcie głosu króla, który nie zapomina w swej sprawiedliwości o szelmach i frantach. Mówiłem, że sąd i ku Wam idzie z całą mocą swego majestatu.   - Dość Orlonie de Villargent! Do trybunału przemawiasz a nie do dziewcząt swych w bramie zapadłej. Wola króla nie zwalnia Cię z wyroku szelmo a jedynie nakazuje wyjaśnienie sprawy. Więc zawrzyj swój cięty język za zęby i słuchaj a najlepiej módl się ku swemu odkupieniu duszy.   Ojciec Orest zrugał skazanego i powrócił do karty pergaminu. Znów przybrał wręcz wisielczo radosny wyraz twarzy i rozpoczął po raz kolejny   - Na mocy dostarczonych dowodów, relacji świadków i pieczęci papieskiej kancelarii z Awinionu, dowiedziono, iż kardynał Magnion, nieboszczyk już, zginął nie przypadkiem w dzielnicy Gayet, lecz tam, gdzie przystało mu zginąć — między plugastwem, które hołubił bardziej niż świętych. Bywał on stałym i pożądanym widać gościem w domach rozpusty. Upijał swe ciało trunkami i miksturami, które warzyły i podsuwały mu wszetecznice. A duszę swą grzeszną upajał widokiem ich ciał nagich, wiodących na pokuszenie. Oddalały go one od ścieżki Pana Naszego i roli kardynała w świętym kościele rzymskim. Łożył on pieniądze niemałe na swe faworyty w tych pałacach upadku moralności. A brał je ze skarbca arcybiskupstwa za przyzwoleniem skarbnika królewskiego Maurice'a de La Ronte, z którym nie raz wspólnie cudzołożył nie tylko dzieląc się kupnymi dziewczętami lecz i grzech sodomii uprawiając, dzieląc jedno łoże.   Wśród gawiedzi przeszedł szmer. Pełen grozy i chłodu. Wielu widać jak niewierny Tomasz, przejrzało na oczy. Lecz byli i Ci którzy domagali się głowy ojca Oresta a nawet króla. Murwy z Gayet, rozsiane wśród tłumu, klaskały wesoło i przytakiwały każdemu słowu. “Liściki jego pokaż klecho. Miłosne wyznania i marne jak jego siła lędźwi podstarzałych, wierszyki sprośne o bałamuceniu naszych ciał w piernatach garsonier”. Stare kobiety zakryły usta z przerażenia a mężczyźni z niedowierzaniem patrzyli na półnagie ciała murew, które jak kapłanki westfalskie, bez strachu już i z niezachwianą butą odwracały żywot świętego od bram raju ku ogniom piekielnym i wiecznemu potępieniu.     Straż miejska nie do końca wiedziała jak zareagować i kogo rozkazów słuchać, więc po prostu stali, patrząc tępo w tłum i znosząc coraz głośniejsze obelgi wobec majestatu króla coraz większym zniechęceniem. Byli jak te chorągwie upięte na szpicach blanków, murów miejskich. Gotowi stanąć po stronie tych co wreszcie mocą i gwałtem przejmą władzę nad resztą.     Ojciec Orest podszedł do kolejnego zakapturzonego franciszkanina, stojącego ledwie o krok od szubienicy i schodów prowadzących na szafot. Ten wyjął z połów habitu jakiś tobołek zawinięty w aksamitny materiał, nosił on ślady woskowej pieczęci kardynała Magnion. Ojciec Orest ujął zawiniątko i zerwał jednym ruchem skrawek materiału. Wszyscy wlepili wzrok w prostokątny, czarny, skórzany, przypominający księgę obiekt. I zaiste była to księga. Ojciec Orest uniósł ja wysoko nad głowę by każdy mógł ją zobaczyć, poczym położył ją na blacie stołu zaraz obok dłoni ojca Nérée. Ten niechętnie lecz przygarnął księgę bliżej siebie, otworzył ją i odczytał na głos tytuł   - De sincera et fervida oratione at Dominum Nostrum qui hanc civitatem perditam servabit*   Ojciec Orest pokiwał z uznaniem głową a później nagle wybuchł ostrym głosem   - Znać próbował zbawić to miasto. Lecz Szatan widać ma swe sztuczki by nawet kardynała opleść mackami Lewiatana swego sługi plugawego. A czym one są te macki powiecie bracia i siostry w Chrystusie jako prawdzie ostali? Oto I one. - wskazał na moje dziewczęta palcem. Pluie zsunęła delikatnie rękaw sukni z prawego ramienia i bez dalszego ceremoniału, bezwstydnie obnażyła swą dziewczęca pierś, Alipsa lubieżnie wystawiła język I zaczęła krążyć nim po swych wspaniałych, pełnych ustach a Tibelle odwróciła się na pięcie i zadarła fałdy sukni do góry ukazując braciom zakonnym części swego ciała do których światło słoneczne raczej nie dochodzi a widzą je tylko szczęśliwcy, którzy wpierw płacą niemałe ku temu sumy - Tak. Oto jest grzech i jego macki w całej pełni. Napatrzcie się, ludzie pobożni na ich piersi, łona i usta skalane. Kobieta upadła jest grzechem i przyjaciółką Szatana. Lecz czy tylko one noszą w sobie grzech. Sprawdźmy to dobrzy ludzie. Ojcze Nérée obróćcie kolejne stronnice.   Dominikanin nie miał wyjścia i musiał ulec prośbie niżej w hierarchii stojącego brata. Przekręcił od niechcenia jeszcze kilka stron. Prawie każda skrywała małe kawałki pergaminu, zapisane maczkiem wręcz. Nérée wyjmował je na stół i pobieżnie rzucał okiem na treść zapisków. Jego mina mówiła wiele, głównie to że nie ma już dla nich żadnej nadziei.     Wtem pod same nogi straży podeszła kobieta już nie młoda o na wpół siwych włosach, zielonych, wyłupiastych oczach I aparycji jakby właśnie wyszła na świat z czeluści grobu. I nawet rozsiewała wokół siebie woń nagrobną. Orlon nie znał jej zbyt dobrze choć wiedział że również była ulicznicą, choć oczywiście nie tak elitarną jak jego dziewczęta. Wołano na nią wśród dusznych i brudnych zaułków przydomkiem, Biała Myszka. Nikt nie znał jej imienia.     Była Angielką z urodzenia i przypłynęła kilkanaście lat temu do Francji wraz z bogatym kupcem a jej mężem. Ten niestety oddał żywot pod nóż w trakcie jakiejś targowej sprzeczki z żydowskimi handlarzami. Ich spalono za morderstwo a ona nie mogąc odnaleźć się wśród męskiego świata. Szybko popadła w kłopoty i długi i wylądowała na ulicy. Żeby przeżyć tym razem musiała kupczyć swymi wdziękami. Lecz nigdy widać nie trafiła na ludzkiego opiekuna bo długi czas spała pod gołym niebem a ostatnie lata ukrywała się często na cmentarzu zaraz za kościołem św Jana Chrzciciela. Biała Myszka zaproszona miłym i serdecznym gestem ojca Oresta, przebiła się przez straż i stanęła między szubienicą a stołem trybunału.   - Czyżby ojczulkowie były to liściki do nas, niewiast upadłych. Jeden czy dwa adresowane nawet do mnie - wyciągnęła dłoń o brudnych, długich i pełnych żółtawych zgrubień paznokciach i wzięła pierwszy zwitek z brzegu - Cóż za dopust - zaśmiała się kokieteryjnie - akurat mój. Biała Myszko, poniedziałek wczesnym rankiem, dom księdza Brissota na świętym krzyżu, przywdziej na siebie to co ostatnio i bądź posłuszną owieczką w stadzie swego Pana. Będę szubrował po Twym ciele jak hieny cmentarne po grobowcach wśród których spędzasz swe samotne godziny. Podążaj za głosem pańskim. L.M - Lothaire de Magnion.   Biała Myszka zanim ktokolwiek ja powstrzymał ukazała swą obnażoną pierś oficjum trybunału.   - Nie trwożcie bracia przed piersią kobiety jak przed wężem biblijnym. Spójrzcie choć przez palce a zobaczycie i poznacie jaka pamiątka mi została po naszym drogim kardynale - I zaiste ponad prawą piersią miała wypalony herb kardynalski, zapewne rozżażonym do białości sygnetem co było bezsprzecznym dowodem bycia owieczką z pastwiska kardynała Magnion.   * Błaganie, ze szczerą i żarliwą modlitwą do Naszego Pana, który uratuje to zagubione miasto. 
    • Był raz sobie cud kogucik Wszystkie kury bałamucił. One piórka układają I tak z sobą rozprawiają:   - Wczoraj byłam na spacerze za stodołą…   - Ja nie wierzę, przecież jadłam z nim śniadanie, cóż to było za spotkanie…   - Mnie ustąpił wczoraj grzędę…   - Za mną wczoraj leciał pędem.   Inna z miną zatroskaną: - Jak to?, dla mnie  piał co rano!   - On tak do mnie, wam dowiodę bardzo grzecznie puszczał przodem   - Hej słuchajcie, moje panie Zróbmy jakieś  tu zebranie. Oskubiemy mu te piórka Już nie spojrzy żadna kurka.   Popamięta należycie jakie wieść należy życie. * Znowu morał nie umyka Biednaś, gdy masz kogucika Jemu znów odrosną piórka I tak spotkasz go przy kurkach.         ps. Wszelkie podobieństwo do kogokolwiek - wykluczone  
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      @Alicja_Wysocka Alicjo, lubię herbaty ziołowe. :) @Robert Witold Gorzkowski Takie myśli przychodzą do głowy, gdy siedzi się w czterech ścianach, a na dworze ziąb. Również pozdrawiam @Annna2 być może podświadomie - tak! dziękuję :)
    • -Mistrzu, czy urodziwa będzie dobrą żoną? -Urodziwa, czy nie, nigdy nie wiadomo.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...