Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki
Wesprzyj Polski Portal Literacki i wyłącz reklamy

target komando


asher

Rekomendowane odpowiedzi

Początkiem każdego miesiąca pojawiał się u A. listonosz z emeryturą. Przychodził z cudowną regularnością, aż pewnego razu nie zjawił się wcale, budząc w emerycie najgorsze przeczucia. A. wytłumaczył sobie jednak, że listonosz też człowiek. Mógł zachorować, stracić pracę lub zostać napadnięty przez tych zwyrodnialców z parteru, co udają sportowców. A. postanowił być dobrej myśli i poczekać cierpliwie do jutra.
Następnego dnia już od rana nic mu się nie układało. Najpierw budzik nie zadzwonił o tej porze, o której powinien i A. nie obejrzał kolejnego odcinka swojego ulubionego serialu wenezuelskiego. Wściekł się nie na żarty, że będzie musiał czekać aż do wieczora, żeby się dowiedzieć, czy Julio Gonzales ożenił się z Incarnasion i czy złapali wreszcie tego zwyrodnialca Luisa Carlosa, który ukradł lalkę małej Kronchildzie i spowodował jej samobójstwo. W harmonogramie jego dnia powstała dramatyczna luka, więc aby ją jakoś wypełnić, A. włączył sobie radio. Nadawali akurat albo wrzaskliwe kawałki rockowe, albo ponurą muzykę poważną, czym do reszty go zirytowali. Żeby się nieco rozweselić, puścił sobie najnowszą (skopiowaną od Z. z sąsiedniej klatki) kasetę zespołu ”Fanatic”. Radosne tralala sprawiło, że nareszcie się uśmiechnął.
Pogwizdując, zaczął golić się swoją starą maszynką i niechcący parę razy ciachnął sobie brodę. Krew w zabrudzonym lustrze wyglądała naprawdę paskudnie. A. pokropił twarz ”Brutalem” i prawie wyjąc z bólu, powędrował do kuchni. Razowy chleb z margaryną smakował raczej średnio, ale za to grubo mielona kawa od razu postawiła go na nogi.
Właśnie kończył ją pić w swoim pokoiku z pelargonią w oknie, kiedy ktoś zapukał. Omal nie pofrunął do drzwi, przewidując, że to listonosz z kasą, jednak na progu stał niskawy, ponury typek.
- O co chodzi? - zapytał podejrzliwie A.
- Proszę...
Typek wręczył mu jakiś komputerowy wydruk i bezceremonialnie odszedł. Był to rachunek za gaz. Zawiedziony A. trzasnął zamaszyście drzwiami i położył wydruk obok decyzji o podwyższeniu czynszu oraz rachunku za energię elektryczną. Nie zajrzał jeszcze do żadnego z nich, żeby się nie popłakać z żalu. Prawie nie używał gazu, wieczorem siedział zazwyczaj po ciemku, telewizor włączał tylko na serial i wieczorne ”Wiadomości”, wziął nawet licznik wody na raty.
Zasiadł z powrotem do kawy i wyjął broszurę z krzyżówkami. Rozpoczął pracę nad nią dzień wcześniej, ale w pewnym momencie zaciął się na jednym z haseł i ani rusz nie mógł posunąć się dalej. Teraz ponownie rozmyślał, kto to jest „domokrążca”. Głowił się i pocił, lecz kiedy już był prawie pewien, że ma to na końcu języka, znów ktoś zapukał.
- Uszanowanko, szanownemu panu - wyszczerzył zęby chorobliwie blady, chudy typek w seledynowym garniturze z mikrofazy, trzymający pod pachą wypchaną aktówkę - Jestem przedstawicielem firmy Zdrowopol. Mam dla pana ofertę specjalną. W wielkim losowaniu adresów padło właśnie na pana. Czy mogę wejść?
- Nie.
- Dobrze - typek ukłonił się uprzejmie - Powiem panu nawet na progu. Otóż, proszę szanownego pana, nasz produkt jest absolutną rewelacją na rynku żywieniowym. Wymyślił go pewien Amerykanin, kiedy jego ukochany chomik zmarł z powodu ponad dwudziestu różnych schorzeń. Zrozpaczony chłopak postanowił się uczyć i wynaleźć specyfik, który da niemalże nieśmiertelność.
- Co to za bzdury? - zaśmiał się A. ale że miał szacunek dla ludzi mądrych i wynalazców, postanowił wysłuchać typka do końca.
- To nie żadna bzdura! - oburzył się chudzina z przejmującym błyskiem w oczach - Ów człowiek spreparował taką mieszankę, która pozwala utrzymać równowagę metaboliczną bez względu na wiek, gwarantuje samospalanie się tłuszczu, kompensację witaminową, przetykanie żył i tętnic, osłabianie działania cholesterolu, a poza tym działa antyseptycznie, rakobójczo i odprężająco, poprawia wzrok, likwiduje bóle w krzyżu...
- O rany! - zakrzyknął A. - Aż tyle?!
- Dokładnie!!! - zawył przeciągle typek - Trzeba tylko zrobić koktajl z dwóch łyżek tego specyfiku dwa razy dziennie.
A. wyglądał na autentycznie zachwyconego. Oblizał z lubością wargi i krzyknął:
- Biorę!
- Służę szanownemu panu - chudy wręczył mu średniej wielkości plastikową butelkę i uśmiechnął się od ucha do ucha - Pięćset złotych....
- Co?!!!
Emerytowi krew uderzyła do głowy. Posiniał niebezpiecznie na twarzy i wydawało się, że za chwilę runie bez pamięci na posadzkę, ale jednak utrzymał się na nogach.
- No, wie pan - rzekł ostrożnie typek - Zdrowie musi kosztować.
- Ależ...ja nawet tyle nie mam - wykrztusił z żalem A.
Nagle poczuł, że wszystko w nim zaczyna chorzeć i domaga się choć małej dawki cudownego specyfiku. Ścisnęło go za serce, mimo to, pośpiesznie odrzucił od siebie butelkę, którą chudy złapał instynktownie i z powrotem mu odrzucił.
- Kupione!
- Gówno prawda!
Przez chwilę grali w rzucanego. Pierwszy zreflektował się domokrążca.
- Czy pan, proszę pana myśli, że ja to dla żartów robię? - spytał zasapany.
- Niech pan się nie gniewa - odparł A. - Mnie po prostu na to nie stać.
- To zastąpi panu jedzenie! - krzyknął rozpaczliwie typek.
- A inne płatności? Nie. To wykluczone.
Chudy skurczył się raptownie, a marynarka jeszcze bardziej na nim zwisła.
- Moje piętnaście procent - zapłakał głośno.
A. zrobiło się przejmująco smutno. Ukradkiem odgonił natrętne łzy i cichaczem pociągnął nosem. Nie wiedział jak współczuć towarzyszowi niedoli.
- A nie może pan dorabiać na pół etatu? - spytał z wyrzutem typek.
- Cóż, może spróbuję...
Na klatce schodowej zadudniły ciężkie kroki. A. przestraszył się, że to listonosz i widok pieniędzy wprawi chudego w szał. Na szczęście był to tylko gruby facet ze skórzaną kurtką na ramieniu.
- Kurtki sprzedaję - zagaił bez ceregieli.
- To idź pan na bazar- prychnął A.
- Ja tam wolę chodzić i mieć kontakt z ludźmi.
- Droga wolna...
- Kup pan. Nie chcę dużo.
W tym momencie rencista stracił i tak już nadszarpnięte nerwy i zatrząsł się jak osika.
- Ludzie! - krzyknął w rozpaczy - Ja sam ledwo żyję. Nie mam. No nie mam. Chciałbym z całego serca, ale nie mam.
Obaj sprzedawcy stanęli ramię w ramię: ten od kurtek objął nawet tego od koktajli za szyję. Stali tak i wbijali w A. palące spojrzenia.
- To co mamy robić? - spytał gruby dramatycznie - Zginiemy.
- A moja to wina? - wzruszył ramionami A.
- Jasne. Może pan kupić...
Niespodziewanie schodami nadszedł sprzedawca krzyżówek panoramicznych, a za nim żebrzący Rumun i dwóch Świadków Jehowy. Ci ostatni, widząc zgromadzenie, szybko się wycofali. A. nie czekał dłużej. Trzasnął drzwiami, zanim któryś z mężczyzn zdążył wetknąć w nie czubek buta. Zamknął od razu na trzy zamki i oparł się o drzwi, ciężko dysząc. Miał nadzieję, że sobie pójdą, ale gdzie tam - pukali na zmianę. Przeraził się, że rozwalą wysłużone drzwi, więc pospiesznie zbudował prowizoryczną barykadę z łóżka, szafy i komody, a kiedy przestawali walić, pilnie nasłuchiwał.
- I co? Nie kupił? - dopytywał się gruby.
- No, nie.
- Ale ja tylko z krzyżówką - biadolił ten trzeci - Pieniądze nie dla mnie, tylko dla chorych dzieci.
- Sam pan widzi - podjął gruby - Egoista jeden. Do niczego w tym kraju z takimi nie dojdziemy.
- Nie mam pieniędzy! - wrzasnął zdesperowany A.
- Ta, już ci wierzę.
- Złamas!
- Anarchista!
Zakrzyczeli go, toteż zamilkł. Wrzeszczeli, jak opętani: jedynie Rumun milczał, bo nie umiał po polsku. Czasem tylko kaszlał.
- Właśnie - zagaił w końcu chudy - Chciałem mu zaproponować raty, albo kredyt, ale nie zdążyłem. Świnia z niego.
Gruby pokiwał rzeczowo głową i wtedy przyjrzał się bliżej Rumunowi.
- A ty czego tu, nierobie? Żebrać przylazłeś? Pokaż no tę kartkę... „być biedna...musieć prosić pomocy...jak być w pracy, to oddać...”
Zrzucili go ze schodów i poszli nękać sąsiada A., lecz ten poszczuł ich psem. A. z radością nasłuchiwał jak zmykają, po czym na klatce zapanował błogi spokój. Odprężony A. mógł wrócić do swojej krzyżówki i - niemal od ręki wpisał brakujące słowo - AKWIZYTOR. Następnie rozszyfrował hasło - aforyzm i rozmarzył się, że może tym razem uda mu się wygrać trochę grosza, sprzęt AGD albo wycieczkę zagraniczną.
Listonosz tego dnia również nie przyszedł. W wieczornych wiadomościach podano, że listonosze strajkują razem z lekarzami, kolejarzami i śmieciarzami.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

'Najpierw budzik nie zadzwonił o tej porze, o której powinien i A. nie obejrzał kolejnego odcinka swojego ulubionego serialu wenezuelskiego. Wściekł się nie na żarty, że będzie musiał czekać aż do wieczora, żeby się dowiedzieć, czy Julio Gonzales ożenił się z Incarnasion i czy złapali wreszcie tego zwyrodnialca Luisa Carlosa, który ukradł lalkę małej Kronchildzie i spowodował jej samobójstwo. W harmonogramie jego dnia powstała dramatyczna luka, więc aby ją jakoś wypełnić, A. włączył sobie radio.'

tu jest fajnie pokazana... kurcze, brakuje mi słowa...
monotonność (O!), monotonność życia ludzi, którzy jakby zamykają się w swoim świecie

czytając dalej nasunęła mi się myśl, że szanowny pan A. za nic nie próbuj odmienić swojego losu, który mu się zdecydowanie nie podoba

a co o tych natrętach myśleć?
próbują, jak się da utrzymać na powierzchni

nie uśmiałem się, jak Natalia, ale rzeczywiście sprawnieś to wszystko opisał
nie zaciąłem się ani razu i w ogóle wszystko gra
hough!

jak gadam bzdury, to prosze zacnych państwa o wybaczenie
to mój debiut w tym dziale:)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przeczytałem gładko, ale bez stanów podzawałowych z podniecenia. Rzeczywiście zgrabniutkie, nieco adasio-miauczyńskie. Nie gniewaj się, asher, że tak późno, po prostu jeszcze kilka dni temu ten dział był pusty, nie podejrzewałem, że ktoś przypuści atak - dopiero, kiedy "kura" zniknęła z początkującego forum wypatrzyłem, że coś nie gra ;)

Pierwsza próba społeczna, którą tu czytam i pierwsza zaangażowana sygnowana przez ashera - fajnie, ze z jajem a nie na serio. Zazgrzytali mi na początku "tamci zwyrodnialcy" - zastanawiałem się czy chwyt (podejrzewałem przez chwilę, że być może A. wszystkich częstuje tym mianem), czy przypadek, ale skoro nie powtórzyło się już później - wnoszę, że przypadek. I straszliwie nie lubię frazy "w tym momencie", ale chyba jeszcze oficjalnie językoznawcy nie wciągnęli jej na indeks fraz zakazanych - więc czepiać się nie mogę...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



hehe, tym się właśnie różnimy od poetów:) oczywiście żartuję.

a tak na serio, to po przeczytaniu przejrzałem tekst ponownie i zatrzymałem się na rzucaniu buteleczką Zdrowopolu czy czegoś w tym stylu. i gdy tak patrzyłem doznałem niemal oświecenia, że to pasowałoby (oczywiście po modyfikacji) na scenę. dialogi z domokrążcami byłyby idealne do jakiegoś kabaretu.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 miesiące temu...
  • 3 miesiące temu...

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Panie i Panowie. Przed Państwem –- Ciscollo! Powitajmy go gorącymi brawami! Jedyny i niepowtarzalny…   A więc w pustej sali…   (Zaraz, zaraz. Jakaż to pusta sala? Wróć. Jeszcze raz. Od początku. A gdzie, Ciscollo?)   A więc w pustej sali. W pustym teatrum. Puste siedzenia rażą po oczach czerwonym obiciem, jak wtedy, kiedy jechałem donikąd w pustym przedziale pociągu… Walają mi się pod nogami jakieś zużyte sprzęty. Jakieś truchła rozsypujące się w proch. Bielejące… Albo raczej żółknące w świetle wiszącej lampy mojego pokoju. Rozsuwam na bok krzesła. Pufy. Taborety…   (A co z teatrem, w którym jedynie cisza i szum płynącej w moich uszach krwi?)   Jakie to ma znaczenie. Pustka tu. Pustka tam…   A więc, pomiędzy krzesłami… Przedzieram się jak przez gęste chaszcze amazońskiej dżungli…   (strasznie dużo tu tych krzeseł)   A więc, pomiędzy pufami…   (tych też jest wiele)   Pomiędzy pustymi fotelami…   (Aa. Tych jeszcze nie było)   Więc, pomiędzy fotelami z poprzecieranym obiciem, pomiędzy tymi czworonogami przestępującymi niecierpliwie ze stukotem jadącego pociągu. Nie. Pomiędzy pustymi, stojącymi spokojnie fotelami, na których zasiadali moi rodzicie za życia. Ojciec wypalił nawet na oparciu dziurę od niedopałka papierosa, kiedy zasnął pijany po seansie spirytystycznym podczas przyjęcia z okazji którychś tam swoich urodzin czy imienin. Nie pamiętam.   W każdym bądź razie zasnął z tlącym się petem, który wypalił właśnie tę dziurę w oparciu. Za oknami pachniały jaśminy. Pachniało czerwcem i ptaki śpiewały tak tkliwie. Słowiki…   Ojciec mówił coś przez sen. W tej to żywiołowej gmatwaninie fazy REM, nadającej pozorów jawy. Poruszał szybko ocznymi gałkami. Pod zaciśniętymi powiekami albo i bez powiek. Jakoś tak przerażająco otwarcie. Mówił z przekąsem i z całą swoją surowością człowieka z zasadami. Wygłaszał coś oskarżycielskim tonem i wygrażał palcem.. Do kogoś. Do czegoś. Do nie wiadomo czego. Jak to bywa we śnie. Mówił potem o przestrzeni, która jest wg niego zakrzywiona. Jak tęcza… O wyimaginowanym napisie na froncie pianina (którego już dawno nie ma, albowiem został sprzedany przez matkę z grosze do jakiegoś muzycznego ogniska)  A więc dopatrzył się go między wyrzeźbionymi na nim liśćmi jakiegoś egzotycznego krzewu. Ciscollo (cokolwiek to znaczy, mimo że brzmi jakoś tak z włoska) Powiedział to wyraźnie, wyskoczywszy z fotela jak oparzony. Nie. Nie obudził się, tylko jako ktoś, kto śni na jawie albo w gorączce.. Potem powtórzył to słowo wiele razy, cały czas śniąc i przestępując z nogi na nogę. Wyglądał jak wypchana kukła albo manekin w kolorze wosku. Wreszcie opadł z sił, popadając w apatię i przygnębienie. I zanurzył się w bezkres szumiącego oceanu. Jego tors opadał. Wznosił się. Opadał… Niczym przypływy i odpływy dostojnego oceanu…   Teraz jest to pusty, wygnieciony przez niego fotel i z wypaloną przez tlący się niegdyś niedopałek dziurą na oparciu.   Pusty fotel po mojej matce…   Cóż…   Pusty po mojej matce fotel z odpadającą drewnianą listewką między drewnianymi nóżkami, którą muszę chyba przykleić. Odpada i już. Widać, tak ma, że musi odpadać. Podłogowa klepka jest przed nim wytarta od ciągłego szurania przez nią kapciami z twardymi podeszwami. Jest wytarta, bo szurała stopami podczas oglądania filmów nocnego kina. Albo i nie szurała. I miała je spokojnie ułożone. Bez najmniejszego drgnięcia. Tak jak miała je spokojnie ułożone w otwartej jeszcze sosnowej trumnie. Widziałem… Była już sina na twarzy, kiedy leżała ze złączonymi dłońmi oplecionymi różańcem. Ojciec też był siny podczas trumiennego spoczynku w przykościelnej kaplicy dwadzieścia kilka lat wcześniej. Chciał coś jeszcze chyba powiedzieć, bo miał otwarte usta. Wokół nich był siny. W głębi czarny od toczących go gnilnych procesów. Oboje już dawno zsinieli, rozsypali się w rozwiany wiatrem pył. W atomy. Neutrony. Kwarki… Całą tę subatomową menażerię wkuwającego gówna. Bo nie zbadanego do końca. I wymykającego się wszelkim prawidłom naukowego postrzegania.   A więc puste po nich fotele. I pusta kanapa. Na której często kładła się moja matka, wracając późnymi popołudniami z pracy. Miesiąc przed śmiercią już się nie kładła, bo nie mogła leżeć i spać z powodu niewydolnego serca. Ale ostatecznie poszła spać. Już tak na amen. Pewnego marcowego przedpołudnia po kolejnej nieprzespanej nocy. Pamiętam, że rano świeciło słońce, mimo że takie lekko przymglone. Za to pod wieczór rozszalała się śnieżna burza. Zabrała ją. Tak po prostu zabrała ją wtedy śmierć. Tak bezceremonialnie. Z okrutnym rechotem absolutnej potęgi wszechwładzy. Runęły wówczas wszystkie gmachy. A każdy z nich miał w sobie mniej lub bardziej wierną, rozpadającą się twarz mojej matki. No cóż, zagrała kostucha na skrzypcach. Fałszywie…   Rozglądam się. Na ścianach wiszą jakieś zdjęcia. Krajobrazy namalowane przez nieznanych mistrzów. I stary wiszący zegar. Nie bijący już od dawna. Martwy, zeskorupiały trup. Nasłuchuję… Poprzez szumiący w uszach pisk przychodzą do mnie przez ściany dźwięki z dawnych kreacji przeszłego czasu. Takie pomieszane i jakoś tak nie po kolei. I pomiędzy wychylanymi do dna haustami alkoholu. Która to butelka? Nie wiem. Nie pamiętam. A zresztą nie ma to już znaczenia. Wznosząc kolejny toast do widma w stojącym tremie, zapominam nagle, co miałem zrobić dalej. Opadam na fotel. Bezsilny. Nie pamiętam, co zaplanowałem. Nie wiem. Nic nie wiem. Ale wiem, że płoną gwiazdy albo świece poustawiane w zakamarkach pokoju. Poustawiane nie wiadomo przez kogo. Przeze mnie? Ja to zrobiłem? Albo może ja, jako nie ja? Przez takie coś nie będące mną? Nie ważne. Płoną, to płoną. Niech ściekają stearyną czy woskiem. Na ścianach drgający zarys twarzy, skrzydeł. I czegoś tam jeszcze… A więc ktoś tu jeszcze jest. Kto? Nie odpowiada nikt. Zatem to muszę być ja, tylko podczas przepoczwarzania się w kolejnego ekscentrycznego robaka.   To, co przed chwilą było jeszcze kształtem, teraz nie ma już żadnego kształtu. Jakby jakiś negatyw nie-ludzkiej twarzy czy czegoś na jej podobieństwo. W każdym bądź razie to rozmija się ze mną. Zbliża. Oddala. To znowu przesuwa się coraz bardziej. Odchyla, odchyla…  Wygina się w pałąk jak podczas próby wniebowstąpienia… W ekstazie. W skowycie. W spazmie agonii…   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-05-03)    
    • I. Starzy mężczyźni Inspiracja oraz Motto: Rafał Adaszewski z cyklu "Trzy wiersze o kobietach i mężczyznach" "Starzy mężczyźni wyglądają dobrze. Noszą niewielkie zakupy, nie wiercą się na ławkach w parkach gdy z kimś rozmawiają, to odsuną się te pół metra od rozmówcy. Nie mówię zaraz, że są cichymi mędrcami o przenikliwym, łagodnym spojrzeniu. Raczej nie, ale wyglądają dobrze na żywych." Starzy mężczyźni z tonsurą łysiny lub glacą popstrzoną jak indycze jaje nie klną za to ryczą lub skrzypią omotani głuchotą - Starzy mężczyźni choć nie klną ale się śmieją szczęką stukającą na odległość chuchając placebo czosnkowym czasem z laseczką i jeszcze panie po rękach całują - Mówi się że lepszych od nich kładą do trumny II. Odchodzę lub Laurka Na dzień urodzin mojej Pani Lilki z Kossaków Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej :) Jesień z późnych ta najpóźniejsza Sianem lawenda przesuszona i jak krupy rozsypany wrzos - - - - - - - - - - - - - - - Odbicie nie okłamie - ze starej urody rozbieram się do naga 24 - 25.11.2015  
    • „ żywej miłości. I to właśnie jej chcę się wciąż uczyć, mając tę świadomość, że samo uczenie jest jedną z najtrudniejszych sztuk, które w dodatku wymaga nieprzebranych pokładów czasu i kilku innych jeszcze spraw i rzeczy...” skomplikowane stwierdzenie i fajna muzyczka:)) Pozdrawiam.
    • @andreas Może Jemu, ciągle zbywa I to amen, zachłannością nazywa   Fajnie napisane Z głową   Pozdrawiam miło, M.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...