Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Zero jakiejś oryginalnej nie tylko metafory, ale nawet porównania:
słodkie - anielskie (widziałeś w ogóle anioła?), jedwabne - zasłony, dziecinne - niewinne, czysty - kryształ, itp.
Śmieszne jest, że sporo ktoś widzi w świetle księżyca - zwłaszcza kolory są wtedy z innej bajki.
Albo: (zapatrzyłem się) w gęsty włos. Raz, że ciemno, dwa pcheł ktoś szukał jej w tych włosach? :-)
Dlatego porównałem to co piszesz z bezmyślnym translatorem Google.
To żadne pisanie i można tak bez konca, także w druga stronę. Dla złagodzenia objawów mdlenia:


nie patrzyłam w jego oczy kaprawe
opony dymiące w meblościance czaszki
z wyrazem kary śmierci bez wyroku

na te pryszcze zdrapane obrastające gnijącym mięsem
w łysinę wynajmowaną przez łuski słonecznika
którego wiatr stepowy wydziedziczył z dziędzierzawy

na francÓskie żółte krocze kalesonów
wklęsłe skronie łapkami kurczów trzymające się próżni
wargi sromowe gdzie mężczyzna powinien mieć usta

na to wszystko nie patrzyłam patrzeć nie mogąc
język mnie poniósł jak byk na rogach
przymroczona wygarnęłam z zaskoczenia

czyżby Bóg stworzył cię na lewo
nie chcąc płacić podatku VAT
genealogio rozgenealogiowana
wycyckana z metaforycznego klastra
piąta wymiaro brzydoty

nie patrzyłam
jak się męczył najmując na suflera świetlika
ucieszyła mnie wymijająca odpowiedź robaka
kiedy stał czekając aż coś przyjdzie mu do głowy
a coś nie miało do czego przyjść
odleciałam na piechotę
zostawiając mu miotłę milczenia


Tak można bez końca, w te czy we wte, ale takie pejoratywne znaczenie
byłoby przynajmniej bardziej oryginalne. Dziewuszka dobrze Ci radzi -
poczytaj starej poezji, nawet "Pieśni nad Pieśniami" i powiedz, gdzie Twojemu
wierszowi do tamtych opisów? Ja czytałem i dlatego nie może mi się coś takiego podobać!
Kurcze, człowiek krytykuje przemyślane wiersze jak "Wyimki z Rilkego" a na tym samym dziale,
nieco wyżej, czyta potem takie ramoty! Przepraszam panie Cezary,
o ile pan w ogóle zagląda do tego autora.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Za to powinieneś dostać ban. W ogóle czas zrobić coś takiego jak na Allegro, gdzie wysyła się kod dostępu
na prawdziwe nazwisko i imię. Oddzielny dział dla osób które nie mają zamiaru użerać się więcej
z oszołomami niewiadomego pochodzenia i o niejasnych intencjach.
Dział imienny, na który mogą się logować tylko osoby pod prawdziwym imieniem i nazwiskiem.
Dział UKRYTY dla pozostałych. Chcesz być jego uczestnikiem - najpierw się ujawnij,
Byłby to chyba pierwszy tego typu dział w internecie i podejrzewam, że wiele osób
którym naprawdę zależy na poziomie pisania, chciałoby brać w nim udział
choćby dlatego, bo pominęłoby się w ten sposób trolli.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


W nocy byłem zapracowany i zmęczony, ale 3 godziny snu rozjaśniają umysł.
Widzisz Tango, pisząc na ten dział popełniasz błąd bo tu trafiają się zaawansowani czytelnicy
ale też geniusze :-) I to co umknie na blogach, nie umyka ich uwadze - widzą cię jak robaka
pod mikroskopem, na wskroś prześwietlonego myślami jak rentgenem.
O, strzeż się draniu aby ich umysł nie obrócił się w chęć rewanżu! :-)
Jednak wracając do przykładu z robakiem - czy chce się komuś latać za każdym dla samej chęci
pacnięcia go kapciem?

Toteż puszczam mimo uszu uwagę "Widocznie sam tak robisz" z ust faceta, który od lat
umieszcza moje sonety jako własne na rozmaitych blogach a przejdę do tego konkretnego wiersza,
który tu zamieściłeś jako własnoręcznie napisany:


---------------------------------------------------------

W tańcu zmysłów -(Jezioro namiętności)

raz

zapatrzyłem się w jej oczy aksamitne
w słodkie anielskie w jedwabne zasłony
dziecinie niewinne z czystego kryształu

na te lica różane w płomień cień jagody
w gęsty włos rozsypany jak kwiat hiacyntowy
które wiatr stepowy w złote loki czesał

w ozdobne białe liliowe ornamenty
wypukłe piersi z fali tchnienia kołysane
w usta namiętne kochania spragnione

na to wszytko spoglądałem napatrzyć się nie mogłem
język mi zdrętwiał i mowę odebrał
odurzony oniemiałem z zauroczenia

pytałem sam siebie
cóż to za kobietę Pan Bóg stworzył
popijając mrożoną kawę
prawdziwy klejnot pożądanej miłości
który zachowuje godność
to już inne wymiary

patrzyłem
na jej twarz oświeconą blaskiem księżyca
urzekła mnie swoją urodą
wprowadziła zamęt w myślach
chyba odleciałem
czas dla mnie nie istniał

szedłem dalej

miłość moja tłukła się błądziła w ciemnościach
topiły w bagnach i uroczyskach
uczucie nasączało się coraz bardziej
światłem wstającego świtu
niebo serca przybrało barwę seledynu
wiatr zaszumiał w pięknym śpiewie po zmysłach

blask gorących oczu rzucał iskry z ogniska
tak jakby mosty kładły się z tęczy przez rzekę
wraz ze wschodem słońca i słowiczym trelem
promień wstrząsnął z lustra swym złotym warkoczem

wstawał dzień
i okrył w pąs dąbrowy swoim jasnym lokiem
a srebrzyste nitki pajęczyny jakby śniegiem pokryły pole
płynęły tu i ówdzie w oparach z błękitnym powietrzem
tańcząc z białej mgły łabędzi balet po jeziorze

w tym zwierciadle wyczytałem tak wiele dla siebie
w tej noc poczułem bicie serca natury spojrzenie
która dotknęła w śnie mojej duszy rozpłynęła we mgle

gdy się zbudziłem

tak pragnienie stawało się wodą
a każda kropla zamieniała się w jezioro





----
------

Pozwoliłem sobie na taki wiersz eksperymentalny.
Tak jakby dwa wiersze w jednym połączyć wierszu.
Nie wiem jaki tego będzie odbiór.
pozdrawiam

Ostatnio edytowany przez Super-Tango (Wczoraj 21:57:45)


-------------------------------------------------------------------


A teraz porównajmy go z czymś znanym każdemu Polakowi, stąd łatwo było cię gagatku rozszyfrować!
Tylko noc i moje zmęczenie odwlekło to w czasie:


"spoglądał na te oczy aksamitne, słodkie a mdlejące, na te
jedwabne ich zasłony, których cień padał aż na jagody, na ten
włos rozsypany, jakby kwiat hiacyntowy, po ramionach i plecach,
na strzelistość postaci, na pierś wypukłą i tchnieniem lekko
kołysaną, od której biło ciepło lube, na te wszystkie białości
liliowe"


i jeszcze raz rzekomo twój tekst:

(zapatrzyłem się)
na te lica różane w płomień cień jagody
w gęsty włos rozsypany jak kwiat hiacyntowy
które wiatr stepowy w złote loki czesał

w ozdobne białe liliowe ornamenty
wypukłe piersi z fali tchnienia kołysane
w usta namiętne kochania spragnione


Teraz proszę sobie rozwinąć drugi opis od góry, zaczynający się słowami:
"Nadzwyczajna piękność kniaziówny" na tej stronce:

www.wolnelektury.pl/katalog/autor/henryk-sienkiewicz/motyw/uroda/?page=1

Nie bez powodu porównałem cię do bezmyślnego translatora Google - nawet sens słów Sienkiewicza wypaczasz!
"Cień padał aż na jagody" zamieniasz na "w płomień cień jagody"
i robiąc z cienia noc do zakutego łba ci nie przyjdzie, że nocą niewiele by się widziało a na pewno jagód, które oznaczały rumieńce, albo czerwone usta.

Ban ci się należy za tak bezczelne plagiatowanie i nie dość tego - na dodatek obrażasz komentujących
i straszysz ich odwetem. Jeśli to jest portal poetycki, nie ma większego przekroczenia etyki i jego założeń!
Opublikowano

Boskie Kalosze:znowu jakiś zbieg okoliczności.
Ty mi tutaj nie podkładaj jakiś przeróżnych podobieństw.
To już trzecia taka Twoja próba, ale czego?
Co Ty chcesz ode mnie człowieku?
Nie zawracaj mi tutaj głowy jakimiś, wierszami, cytatami:itd. itp.


Pozdr. b;


J.S

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Nie przeceniaj się głąbie - inne fragmenty też są zapożyczone ale nie mam zamiaru tracić czasu
na wklejanie tu pierwowzorów i pozakazywanie podobieństw.
Powiem tylko, że gdyby to była magisterka albo doktorat, miałbyś poważne kłopoty, nawet poszedł siedzieć.
Niestety, wiele osób przykłada tu rękę do tych nagminnie powtarzających się szwindli aprobując je.
Są też nieświadomi, mało oczytani czytelnicy których najzwyczajniej robisz w balona.
Opublikowano

Boskie Kalosze:Mam zamiar napisać drugą cześć tego wiersza.
Nawet jestem w trakcie pisania. A słowa są tylko słowami.
Które od wieków idą z pokolenia na pokolenie.
I też będziesz szukał w nich jakiegoś podobieństwa.
Daj już spokój tym wszystkim wywodom,
bo to do niczego nas nie doprowadzi.
Ja piszę z własnej wyobraźni serca i duszy,
która widocznie poszła tymi torami.
Zakodowała w podświadomości
i przekazała dla myśli. To tyle.
Bez komentarza.

Pozdr.b;

J.S

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Twoja bezczelność jest powalająca. Tak można nie napisać, ale przepisać całe tomiki przez noc.

Dalsza część Sienkiewicza, inny fragment "Ogniem i mieczem":

"Dzień był cudny, pogodny, dąbrowy i pola pławiły
się w świetle słonecznym. Nisko po ugorach i wyżej nad ugorami,
i jeszcze wyżej w błękitnym powietrzu płynęły już tu i owdzie
srebrne nitki pajęczyny, które późniejszą jesienią jakoby śniegiem
pokrywają tamtejsze pola."

Można go znaleźć tutaj:

h ttp://hsogniemimieczem.w.interia.pl/ogniem230.html


A poniżej fragment rzekomo twojego wiersza i odkrywczych, "oryginalnych" myśli:

wstawał dzień
i okrył w pąs dąbrowy swoim jasnym lokiem
a srebrzyste nitki pajęczyny jakby śniegiem pokryły pole
płynęły tu i ówdzie w oparach z błękitnym powietrzem
tańcząc z białej mgły łabędzi balet po jeziorze
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Nie przeceniaj się głąbie - inne fragmenty też są zapożyczone ale nie mam zamiaru tracić czasu
na wklejanie tu pierwowzorów i pozakazywanie podobieństw.
Powiem tylko, że gdyby to była magisterka albo doktorat, miałbyś poważne kłopoty, nawet poszedł siedzieć.
Niestety, wiele osób przykłada tu rękę do tych nagminnie powtarzających się szwindli aprobując je.
Są też nieświadomi, mało oczytani czytelnicy których najzwyczajniej robisz w balona.

Super -Tango, po co ty nosisz portki ? ;) Czy masz w sobie, choćby gram honoru ? Obrażają cię a ty nic ?
Masz dwa wyjścia :
- bronić się, udowodnić, że Boskie się myli i zażądać zadośćuczynienia
- usunąć tekst i schować się szybko w mysiej dziurze

Trzecie wyjście, zgłoszenie bana, rezerwuję dla siebie...
Opublikowano

Skoro przeczysz rażącym podobieństwom, to ci wytłuszczę kilka dla przykładu:


"Dzień był cudny, pogodny, dąbrowy i pola pławiły
się w świetle słonecznym. Nisko po ugorach i wyżej nad ugorami,
i jeszcze wyżej w błękitnym powietrzu płynęły już tu i owdzie
srebrne nitki pajęczyny, które późniejszą jesienią jakoby śniegiem
pokrywają
tamtejsze pola."


wstawał dzień
i okrył w pąs dąbrowy swoim jasnym lokiem
a srebrzyste nitki pajęczyny jakby śniegiem pokryły pole
płynęły tu i ówdzie w oparach z błękitnym powietrzem
tańcząc z białej mgły łabędzi balet po jeziorze




"Dzień był cudny, pogodny, dąbrowy i pola pławiły
się w świetle słonecznym. Nisko po ugorach i wyżej nad ugorami,
i jeszcze wyżej w błękitnym powietrzu płynęły już tu i owdzie
srebrne nitki pajęczyny
, które późniejszą jesienią jakoby śniegiem
pokrywają tamtejsze pola."


wstawał dzień
i okrył w pąs dąbrowy swoim jasnym lokiem
a srebrzyste nitki pajęczyny jakby śniegiem pokryły pole
płynęły tu i ówdzie w oparach z błękitnym powietrzem
tańcząc z białej mgły łabędzi balet po jeziorze

Opublikowano

H.Lecter:nigdzie nie będę się chował, a ban za co?
Zazdrościcie mi wiersza i tyle, że napisałem tak wzniośle.
Trzeba mieć w sobie odrobinę sentymentu
i to serce, gdzie dżemie gorące uczucie.
A nie kamień, którego trzymacie w sobie.
Ani miary tego ciepła, tylko -"zimny lodowaty głaz"


Pozdr.b;

J.S

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


To nie jest obrażanie. Ja czuję się obrażony!
I podejrzewam (mam nadzieję) że pozostali Czytelnicy również.
Nie mówiąc o tym jak zareagowałby Sienkiewicz, gdyby żył.
Nie jest to pierwszy taki wyskok niejakiego Tango, toteż powiedziałem wreszcie: dość!

Miałeś bratku parę lat czasu, żeby dojrzeć a ty dalej idziesz na łatwiznę i na dodatek arogancko
odnosisz się do innych autorów, którzy sami próbują przekazać swoje myśli i uczucia.
Opublikowano

Boskie Kalosze:a czym ja WAS obraziłem?
Że bronię własnych zasad pisanego słowa.
Co Ty chcesz ode nie człowieku?
Czego masz dość! Prędzej mnie obrażacie
jest na odwrót. Więc w czym rzeczy?

Pozdr.

J.S

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Obraziłeś mnie i pozostałych. I to ja bronię zasad pisanego słowa!

Lepiej ze mną nie zaczynaj:


"Powietrze nasycało się coraz więcej światłem brzasku. Na
wschodzie niebo przybrało barwę bladego seledynu."

Henryk Sienkiewicz, cytowany fragment można znaleźć na tej stronie
h ttp://hsogniemimieczem.w.interia.pl/ogniem228.html

a tu rzekomo twoje własne słowa, zapewne owoc głębokich przemyśleń
świadczący o owej głębi ducha której brak tak wytykasz Innym:


nasączało się coraz bardziej
światłem wstającego świtu
niebo serca przybrało barwę seledynu

("Powietrze" zamieniłeś na "uczucie" a "blade" na "serce" - i tyle w tym fragmencie twojej inwencji))
Opublikowano

Trochę nie rozumiem co się tak uwzieliście na ta namiętność do łabędzia,
Twój obiekt eksperymentu nie może się wypowiedzieć, Super- J.S?

Pisane to nie jest płynącą poezją w rymach, jak śpiewie,
ale swoje atuty i ujęcia powabu ten tekst ma.

;)
A moja ciekawość czeka na odpowiedź na zadane pytanie.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Był pod ochroną.

Pozdrawiam.

Który?;) z tych jedzących

Poza tym to bycie pod ochroną wcale nie jest łatwiejsze od życia
bez ochrony, to moim skromnym zdaniem.
Mogłabym sama na ten temat wiele powiedzieć, zaczynając od
dzieciństwa wczesnego. Bo niewiedza, "dlaczego?" prowadzi do takiej samej nerwicy,
tylko innego pokroju.

Pozdr.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Ponura polska jesień, Przywołuje na myśl historii karty smutne, Nierzadko także wspomnienia bolesne, Czasem w gorzki szloch przyobleczone,   Jesiennych ulewnych deszczy strugi, Obmywają wielkich bohaterów kamienne nagrobki, Spływając swymi maleńkimi kropelkami, Wzdłuż liter na inskrypcjach wyżłobionych,   Drzewa tak zadumane i smutne, Z soczystych liści ogołocone, Na jesiennego szarego nieba tle, Ponurym są często obrazem…   Jesienny wiatr nuci dawne pieśni, O wielkich powstaniach utopionych we krwi, O szlachetnych zrywach niepodległościowych, Które zaborcy bez litości tłumili,   Tam gdzie echo dawnych bitew wciąż brzmi, Mgła spowija pola i mogiły, A opadające liście niczym matek łzy, Za poległych swe modlitwy szepcą w ciszy,   Gdy przed pomnikiem partyzantów płonie znicz, A wokół tyle opadłych żółtych liści, Do refleksji nad losem Ojczyzny, W jesiennej szarudze ma dusza się budzi,   Gdy zimny wiatr gwałtownie powieje, A zamigocą trwożnie zniczy płomienie, O tragicznych kartach kampanii wrześniowej, Często myślę ze smutkiem,   Szczególnie o tamtych pierwszych jej dniach, Gdy w cieniu ostrzałów i bombardowań Tylu ludziom zawalił się świat, Pielęgnowane latami marzenia grzebiąc w gruzach…   Gdy z wolna zarysowywał się świt I zawyły nagle alarmowe syreny, A tysiące niewinnych bezbronnych dzieci, Wyrywały ze snu odgłosy eksplozji,   Porzucając niedokończone swe sny, Nim zamglone rozwarły się powieki, Zmuszone do panicznej ucieczki, Wpadały w koszmar dni codziennych…   Uciekając przed okrutną wojną, Z panicznego strachu przerażone drżąc, Dziecięcą twarzyczką załzawioną, Błagały cicho o bezpieczny kąt…   Pomiędzy gruzami zburzonych kamienic Strużki zaschniętej krwi, Majaczące w oddali na polach rozległych Dogasające płonące czołgi,   Były odtąd ich codziennymi obrazami, Strasznymi i tak bardzo różnymi, Od tych przechowanych pod powiekami Z radosnego dzieciństwa chwil beztroskich…   Samemu tak stojąc zatopiony w smutku, Na spowitym jesienną mgłą cmentarzu, Od pożółkłego zdjęcia w starym modlitewniku, Nie odrywając swych oczu,   Za wszystkich ofiarnie broniących Polski, Na polach tamtych bitew pamiętnych, Ofiarowujących Ojczyźnie niezliczone swe trudy, Na tylu szlakach partyzanckich,   Za każdego młodego żołnierza, Który choć śmierci się lękał, A mężnie wytrwał w okopach, Nim niemiecka kula przecięła nić życia,   Za wszystkie bohaterskie sanitariuszki, Omdlewających ze zmęczenia lekarzy, Zasypane pod gruzami maleńkie dzieci, Matki wypłakujące swe oczy,   Wyszeptuję ciche swe modlitwy, O spokój ich wszystkich duszy, By zimny wiatr jesienny, Zaniósł je bezzwłocznie przed Tron Boży,   By każdego z ofiarnie poległych, W obronie swej ukochanej Ojczyzny, Bóg miłosierny w Niebiosach nagrodził, Obdarowując każdego z nich życiem wiecznym…   A ja wciąż zadumany, Powracając z wolna do codzienności, Oddalę się cicho przez nikogo niezauważony, Szepcząc ciągle słowa mych modlitw…  

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • @andrew Czy rzeczywiście świat współczesny tak nas odczłowieczył? Czy liczy się tylko pogoń za wciąż rosnącą presja społeczną w każdej dziedzinie? A gdzie przestrzeń, by być sobą?
    • @Tectosmith całkiem. jakbym czytał któreś z opowiadań Konrada Fiałkowskiego z tomu "Kosmodrom".
    • @Manek Szerzenie mowy nienawiści??? Przecież nie skłamałem w ani jednym wersie!
    • Widzą mnie. Przez te korytarze. Przez te imaginacje. Patrzą. Wodzą za mną wzrokiem nieruchomym. Te ich oczy. Te ich wielookie twarze… Ale czy to są w ogóle ich twarze? Wydrapuję żyletką te spojrzenia z okładek. Ze stronic starych gazet. Z pożółkłych płacht. Zapomnianych. Nie odtrącam ich. Było ich pełno zawsze i wszędzie. Nie odtrącam… Kiedyś odganiałem ręką te spojrzenia wnikliwe. Czujne. Odganiałem jak ćmy, co puszyściały w przelocie. Albo mole wzruszone jakimś powiewem nagłym z fałd ciężkich zasłon, bądź ubrań porzuconych w kącie. Z barłogu. Z legowiska. Ze sterty pokrytej kurzem. Szarym pyłem. W tym oddechu idącym od otwartych szeroko okien. Od nocy. Od księżyca… Od drzew. Od tych topól strzelistych. Szumiących. Szemrzących cicho. Od tych drzew skostniałych z zimna. Od chmur płynących. Od tych chmur w otchłani z jasnymi snopami deszczu...   Siedzę przy stole. Na krześle. Siedzę przy stole oparty łokciami o blat. Oparłszy się na złożonych dłoniach brodą. Zamieram i śnię. I znowu śnię na jawie. Wokół mnie płomienie świec. Drżące. Migoczące. Rozedrgane cienie na suficie i ścianach. Na podłodze błyszczące plamy. Na klepce. Czepiają się sęków. Czepiają się te widma. Te zjawy z nieokreślonych ustroni i prześwitów z ciemnej linii dalekiego lasu. Na stole płonące świece. Na parapetach. Na szafie. Na podłodze. Świece wszędzie. Płonące gwiazdy na niebie. Wszechświat wokół mnie. Ogromna otchłań i mróz zapomnienia…   Przede mną porcelanowy talerz z okruchami czerstwego chleba i emaliowany kubek, odrapany, otłuczony. Pusty… A więc to moja ostatnia wieczerza…   *   Wirujące obłoki nade mną. Pode mną mgławice, spirale galaktyk. Nade mną… Nasyca się we mnie jakaś deliryczna ekscytacja. Jakieś wielokrotne, uporczywe widzenie tego samego, tylko pod różnymi kątami. Wciąż te same zardzewiałe skorupy blaszanych karoserii, powyginanych prętów, pancernych płyt, pogiętych, stępionych mocno bagnetów i noży… Przedzieram się przez to wszystko z donośnym chrzęstem i stukotem spadających na ziemię przedmiotów. Idę, raniąc sobie łokcie, kolana… Idę… I słyszę. I słyszę wciąż w mojej głowie piskliwy szum. I pulsowanie, takie jakby podzwanianie. I znowu drzwi. Kolejne. Uchylone. Spoza nich dobiega to nikłe: dzyn-dzyn. A więc ktoś tu był. I jest! Ktoś mnie ogląda i podziwia jak w ZOO. Nie mogę się pozbyć tych mar natrętnych. Dzyn-dzyn.. Tych namolnych widziadeł, które plączą się tutaj bez celu. Dzyn-dzyn… I widzę je. I słyszę... Nie. Nie dosłyszę, co mówią do siebie, będąc w tych pokracznych pozach. Gestykulują kościstymi palcami obwieszonymi maleńkimi dzwoneczkami… Dzyn-dzyn… Wciąż to nieustanne dzyn-dzyn...   *   Otaczają mnie blaski. Mrugające iskry. Kiedy siedzę przy stole, oparłszy brodę na dłoniach. Mieni się wazon z kryształu z uschniętą łodygą martwego kwiatu. Cóż jeszcze mógłbym ci powiedzieć? Będę ci pisał jeszcze. Kartki rozrzucone na stole. Pogniecione. Na podłodze. Ciśnięte w kąt w formie kulek. Wszędzie. W dłoni. W tej dłoni ściskającej pióro, bądź długopis… W tej dłoni pomazanej tuszem, atramentem. W tej dłoni odrętwiałej. I w tym odrętwieniu trwam, co idzie od łokcia do czubków palców. Mrowienie. Miliardy igieł... W serwantce lustra migoty i drżenia. W serwantce filiżanki, porcelanowy dzbanek. Talerze. Kryształowa karafka ojca. Zaciskam powieki. Szczypiące.   Dlaczego ten deszcz? Latarnie na ulicy. Noc. Zamglone światła. Deszcz. Drzewa oplatają się nawzajem gałęziami. Nagimi odnogami. Drzewa splecione. Supły… Deszcz… Zamglone poświaty ulicznych latarni. Idę. Kiedy idę – deszcz… Wciąż deszcz… Stukocze o blaszane rynny starych kamienic. O daszki okrągłych ogłoszeniowych słupów. O blaszane kapelusze ulicznych latarni… Deszcz… Kiedy idę tak. A idę tak, bo lubię. Kiedy deszcz… I ten deszcz wystukuje mi. Spada na dłonie. Na policzki. Na usta. Na twarz…   *   To rotuje. To wciąż rotuje. Oddala się, ciągnąc za sobą długą smugę. Rezonuje od tego jakiś magnetyzm. To się oddala. To wciąż się oddala, nieubłaganie. Kiedy idę długim korytarzem, muskam palcami żeliwne rury, które ciągną się kilometrami w głąb. Które się ciągną i wiją. Które pokryła brunatna pleśń. W których stukoty i jęki. Zamilkłe. W których milczenie. Martwa cisza. Ciągnące się rury. Rozgałęzienia jakieś. Wychodzą. Wchodzą. Rozchodzą się. Łączą… Od jednej ściany do drugiej. Z podłogi w sufit. Przebijają się znikąd donikąd. Martwy krwiobieg w ścianach z popękaną, odłażącą farbą. Chrzęszczący pod stopami gruz, potłuczone szkło... Na języku i w gardle gryzący szary pył zapomnienia. Uchylone drzwi. Otwarte na oścież. Zamknięte na klucz. Na klamkę. Naciskam z cichym skrzypieniem. Wchodzę. W półmroku sali kamienne popiersia okryte zakurzoną folią. Rozrzucone dłuta, młotki… W półmroku. Zapach jakichś dalekich, zeskorupiałych w mimowolnym grymasie gipsowych twarzy. W odległym echu dawnego czasu. Pożółkłe plakaty na ścianach. Uśmiechnięte twarze. Patrzące filuternie oblicza dawno umarłych…   Kto tu jest? Nie ma nikogo.   Szklane gabloty. Zardzewiałe metalowe stelaże. Na pólkach chemiczne odczynniki. Przeciekające butle z jakąś czarna mazią. Odór rozkładu i czegoś jeszcze, jakby opętanego chorobą o nieskończonym wzroście… Na ścianach potłuczone, popękane porcelanowe płytki z rozmazanymi smugami zakrzepłej krwi. Od dawna ślepe, zgasłe oczy okrągłej wielookiej lampy. Przekrzywionej w bezradnym błaganiu o litość, w jakimś spazmie agonii. W kącie, między stojakami do kroplówek, ociężały, porysowany korpus z kobaltem-60 w środku pokryła rdza. Na metalowym stole resztki nadpalonej skóry z siwą sierścią kozła. Nie przeżył. Wtedy, kiedy blade strumienie wypalały jego wnętrze do cna… Walające się na podłodze stare, zwietrzałe gazety. Czarne nagłówki. Czarno-białe zdjęcia. Pierwszy wybuch jądrowy na atolu Bikini. Pozwijane plakaty... Szukam czegoś. Szperam. Odgarniam goła stopą… Nie ma. Nie było chyba nigdy.   *   Powiedz mi coś. Milczysz jak głaz wilgotny. Jak lśniący głaz na poboczu zamglonej drogi. Zjada mnie promieniowanie. Zżera moje komórki w powolnej agresji. Wokół mojej głowy mży złociście aureola smutku w opadających powoli cząsteczkach lśniącego kurzu. Jakby to były drobniutkie, wirujące płatki śniegu. Jakby rozmyślający Chrystus, coraz bardziej jaśniejący i z rękami skrzyżowanymi na piersiach, szykował się powoli na ekstazę zbawienia w oślepiającym potoku światła...   I jeszcze...   Otwieram zlepione powieki... Długo jeszcze? Ile już tu jestem? Milczysz... A jednak twoje milczenie rozsadza moją czaszkę niczym wybuchający wewnątrz granat. Siedzę przy stole a on naprzeciw szczerzy do mnie zęby w szyderczym uśmiechu. Kto? Nikt. To moje własne widzimisię. Moje chorobliwe samounicestwienie, które znika, kiedy tylko znowu zamknę je powiekami. I znowu widzę – ciebie. Jesteś tutaj. Obok. We mnie. W przeszłości jesteś. A ponieważ i ja jestem w głębokiej przeszłości, nie ma nas tu i teraz. Zatem byliśmy. A tutaj, w teraźniejszości tkwisz głęboko rozgałęzieniami korzenia. W ziemi. W tej czarnej glebie. W tej wilgotnej, w której ojciec mój zdążył się już rozpaść w najdrobniejsze szczegóły dawno przeżytych dziejów. W atomy. W ziarna rozkwitające w ogrodzie pąkami peonii…   Przełykam ślinę, czując sadzę z komina, dym płonących świec na podniebieniu. One wokół mnie rozpalają się jeszcze i drżą. Marzyłem. I śniłem. Albo i śnię nadal. Na jawie. I jeszcze… Moje nocne misterium. Moje własne bycie mistrzem ceremonii, której nie ma, która jest tylko we mnie. Mówię coś. Poruszam milczącymi ustami. Tak jak mówił do mnie mój nieżywy już ojciec, wtedy, kiedy pamiętałem jeszcze. Przyszedł odwiedzić mnie, ale tylko na chwilę. Przyszedł sam. Tym razem bez matki. Posiedział na krześle. A bardziej, tylko przysiadł. Tak, jak się przysiada na moment przed daleką podróżą. Lecz zdążył jeszcze zapalić papierosa, oparłszy się jednym łokciem o blat stołu..I w kłębach błękitnawego dymu, zaczął swoją przemowę pełną wzruszeń. To znowu ze śmiechem, albo powagą człowieka z zasadami. A jego oczy za szkłami okularów stawały się coraz bardziej lśniące. Coś mówił. Albo i nie mówił niczego. A to, co mówił było moim przywidzeniem. Omamem słuchowym. Fantasmagorią. Tylko siedział nieruchomo. Jak posąg z kamienia. Ale wiem, że odchodząc, położył jeszcze swoją dłoń na moim ramieniu, w takim jakby muśnięciu, w ledwie wyczuwalnym tknięciu. Czy może bardziej wyobrażeniu…   Sam już nie wiem czy tu był. I czy był jeszcze…Chłód powiał od schodowej klatki. Od wielkiego przeciągu drzwi trzasnęły w oddali…   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-11-23)      
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...