Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

dzień nigdy nie był moim przyjacielem
nocne czytanie niszczyło oczy
stare teksty czytam kilka razy -
proste słowa zrozumieć jest trudno

i pisać niełatwo o prostych sprawach
normalność dnia nie poddaje się słowom
co innego heroizm patos walka -
szukanie przeżyć w załamaniach życia

jedynym cierpieniu które boimy się stracić
sen o strachu wychylający się z głowy
żłobiący w nas najgłębsze bruzdy

kiedy nie można się obudzić
dobrowolnie wyrzekamy się własnej woli
wtedy winy łatwiej przypisać niebu

Opublikowano
normalność dnia poddaje się słowom, trzeba ją tylko polubić.

heroizm i patetyzm walki są dane nielicznym - wybranym przez niebo
trudniej jest być jednym z wielu i znaleźć w tym radość
dobry wiersz, Januszu
pozdrawiam
Opublikowano

wiersz dobry do zamyśleń, a zamyślać się po prostu trzeba od czasu do czasu.
zakończenie jak najbardziej celne:
dobrowolnie wyrzekamy się własnej woli
wtedy winy łatwiej przypisać niebu

nic o nas bez nas, no chyba że nas nie ma... tak mi się pomyślało.
pozdrawiam.

Opublikowano

Ten wiersz jest dobry - bije zeń refleksja, o której często się nie myśli - strach. Środek ciężkości wpisany jest w przeżycie kogoś, kto "zjadł" dużo słowa pisanego, a za mało żył. Przynajmniej takie mam wrażenie.

Pozdrawiam.

Opublikowano

Wyrzekanie się własnej woli, jest w wierszu dwuetapowe. Nim trafi pod adres nieba, podpina się pod strach wspólny, ogólnoludzki (peel przestaje mówić o sobie, zaczyna "o nas"), jakby podpatrywał, jak sobie ze strachem radzą inni...
I po co było niszczyć oczy na samodzielne lektury... ? ;)

Opublikowano

Jest coś w tym o czym autor pisze - bezsprzecznie.
Bardzo pięknie o tym pisze - niezależnie.
Twoja poezja jest zawsze warta zastanowienia,
mimo że nie każdy daje radę wpadać na taki trop.
;)
pozdrowienia k.m.

Opublikowano

Dobry wiersz, owszem, robi na mnie wrażenie.
Najlepsza puenta:
"dobrowolnie wyrzekamy się własnej woli
wtedy winy łatwiej przypisać niebu"
- to jest święta prawda, po to właśnie ludzie tworzą wiary i religie - żeby mniej się bać i mniej się czuć winnym, żeby dostawać rozgrzeszenie od samego siebie.
Pozdrawiam.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Witaj - miło że rekompensuje - cieszy mnie to - dziękuje -                                                                                                        Pzdr. Witam - cieszy mnie że bardzo dobra - dzięki -                                                                                     Pzdr.serdecznie.
    • Oni. Nie było nikogo więcej. Tylko oni — jakby wszechświat skurczył się do ich ciał, do języków rozpalonych do białości, na których topi się stal. On — eksplozja w kościach, żyły jak lonty dynamitu, śmiech, co kruszy skały, rozsypując wieczność w pył rozkoszy. Melodia starej kołysanki zdycha w nim w ułamku sekundy. Ona — pożoga bez kresu, ziemia spopielona tak głęboko, że każdy krok to rana w skorupie świata, pamięć piekieł wyryta w skórze. I na ułamek sekundy, między jednym oddechem a drugim, przemknął cień dawnego uśmiechu, zapomnianego dotyku, kruchej obietnicy z przeszłości. Zgasł, zanim zdążył zaboleć, rozsypany w żarze. Oni — bestie w przeżywaniu siebie, studenci chaosu, co w jednym spojrzeniu rozpalają gwiazdozbiory. Usta — napalm, gotowy spalić niebo. Języki — iskry w kuźni bogów, wykuwające pieśń końca i początku. W żyłach pulsuje sól pradawnych mórz, czarna i lepka, pamiętająca krzyk stworzenia. A nad nimi, gdzieś wysoko, gwiazdy migotały spokojnie, obojętne na szept letniej nocy. Powietrze niosło zapach skoszonej trawy i odległej burzy. Świerszcze grały swoją dawną melodię, jakby świat miał trwać wiecznie w tym milczącym rytuale. Głód miłości? Tak, to głód pierwotny. Stare auto ryczy jak wilk, który pożera własne serce. Ośmiocylindrowy silnik — hymn porzuconych marzeń, pędzi na oślep, bez świateł, z hamulcami stopionymi w żarze. Litość? Wyrzucona w otchłań. Paznokcie ryją skórę jak sztylety, krew splata się z potem — rytuał bez świętości, bez przebaczenia. Każda rana tka gobelin zapomnianego piękna. Ciała wbijają się w siebie, jak ostrza w miękką glinę bytu. Każdy dotyk — trzęsienie ziemi w czasie. Na ustach smak krwi, słony, metaliczny — pieczęć paktu z wiecznym ogniem. Tu nie ma wakacyjnych uśmiechów. Są bestie, zerwane z łańcuchów genesis. Nikt nie czeka na odkupienie. Biorą wszystko — sami. Ogień nie grzeje — rozdziera, topi rozum, wstyd, imiona, godność, istnienie. Muzyka oddechów, ślina, zęby — taniec bez melodii, ciała splecione w spiralę chaosu. Język zapomina słów, dłoń znajduje krawędź ciała i przekracza ją w uniesieniu. Paznokcie na karku — inskrypcja życia na granicy jawy. Nie kochali się zwyczajnie. Szarpali się jak rekiny w gorączce krwi, jakby wszechświat miał się rozpaść w ich biodrach, teraz, już,. natychmiast. Noc ich pożerała. Oni — dawali się pożreć. Serce wali jak młot w kuźni chaosu, ciało zna jedno prawo: więcej. Więcej tarcia, więcej krwi, jęków, westchnień, szeptów bez imienia. Asfalt drży jak skóra, jęczy pod nagimi ciałami, lepki od potu, pachnący benzyną i grzechem. Gwiazdy? Spłonęły w ich spojrzeniach. Niebo — zasłona dymna nad rzezią namiętności, gdzie miłość rodzi miłość, a ból kwitnie w ekstazie. Miłość? Tak i nie. Ślad, co nie krwawi, lecz pali. Ciało pamięta ciało w dreszczu oczu i mięśni. Chcieli wszystkiego: przyjemności, bólu, wieczności. Ognia, co nie zostawia popiołu, tylko blizny. Kochali się jak złodzieje nieba — gwałtownie, bez obietnic. Na końcu — tylko oni, rozpaleni, rozdarci, pachnący grzechem i świętością. Źrenice — czarne dziury, pożerające światło. Serca — bębny w dżungli chaosu. Tlen — narkotyk, dotyk — błyskawica pod skórą, usta — ślina zmieszana z popiołem gwiazd, i ich własnym ciałem. W zimnym świetle usłyszeli krzyk — gwiazdy spadały w otchłań. Cisza. Brutalna, bezlitosna, jak ostrze gilotyny. Ciała stęknęły pod ciężarem pustki. Czas rozdarł się na strzępy. To lato nie znało przebaczenia. Zostawiło żar, popiół, co nie gaśnie, wolność dusz w płomieniach nocy. Wspomnienie — nóż w serce, gorzkie jak krew wilka, który biegł przez ogień, nie oglądając się wstecz. Świat przestał istnieć. Został puls płomienia, trawiący wszystko, bez powrotu. Nie mieli nic. Ale nawet nic nie pozwoliło im odejść. Więźniowie namiętności — płomienia bez końca, który pochłonął ich ciała i dusze w jeden, bezlitosny żar. Żar serc.      
    • @Waldemar_Talar_Talar anafora bardzo bardzo dobra
    • @Naram-sin  zmieniłam. Po powtórnym czytaniu- druga strofa coś mi nie tak, czasem nie widzi się po sobie. Dziękuję
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...