Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



jednak interes mam w tym kochaniu
ładnie umarszcza kartkowy brzeżek
niewielkie pole do popisania
kwitnie i więdnie lecz na papierze
ma dookoła cztery granice
nie muszę lęku w buty obuwać
może to strata a może szczęście
ręki ni nosa z nich nie wysuwa

Dziękuję Emilu, uśmiecham się zawsze :)


w margines musi przestać szlochać
a może właśnie niech nos wysunie
życie nie czeka na zawsze minie
a może nie chce czy wręcz nie umie?

:):):)

www.youtube.com/watch?v=rHUJBkiZK44&feature=related
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


witaj, Alicjo :)
czytałam kilka razy - zaciekawił mnie temat. tak się złożyło, że niedawno miałam okazję rozmawiać z kobietami, które ten problem bezpośrednio przerabiały - chyba mogę powiedzieć, że żadnej z nich nie przyszłoby do głowy napisać o tym w tak romantycznej, koronkowej wręcz formie - w ażurowej/wachlarzykowej oprawie.
mnie taki "syndrom sztokholmski" kojarzy się z zaburzeniem emocjonalnym i o ile sam temat wart jest głośnego halo, o tyle forma nie przekonuje. piszesz tak, jakbyś gloryfikowała, wręcz namaszczała taki stan. dlatego mz wiersz ze względu na cukierkowość i rozmydlone intencje jest nieprzekonujący. brak mi jakiegoś akcentu z pazurkiem, albo chociaż jakiegoś wewnętrznego"nie" - jeśli nie z ust peelki, to chociaż Autorki - ale pozdrawiam serdecznie Twoje wprawne pióro - poważnie zdziwiona.
kasia.
Opublikowano

jeszcze inaczej, bo nie chcialabym być zrozumiana, że złośliwie, a mam problem z poczuciem, jak mogą zrozumiec moje słowa inni :) zatem zmieniam.
powiem tak
oczywiście, Alis - to jasne, ze jeśli chcesz, możesz pisać nawet w kółko to samo :)

Pozdrawiam serdecznie :)

Opublikowano

"Śladów po biciu nie widać" więc zbliżałbym się do psychicznego znęcania się, jednak ujętego w formie mocniej działającej na nasze wyobrażenie sytuacji lirycznej itd. Sugestywny obraz widziany wzrokiem całkowicie trzeźwym.
Pozdrawiam.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Witaj Kasiu :)
no widzisz, tak to sobie wymyśliłam, może nie do końca po Twojemu. Tyle chorób jest na tym świecie i chora miłość też. Pewnie dlatego jest pozawijana w cukierkowate koronki, ma się źle
i trzeba o nią dbać. Wiem, wiem, co niektórym trudno nadążyć za taką filozofią, wiersz to wiersz i logiki w nim być nie musi, kaczka dziwaczka pisała list drobnym maczkiem.
Dobrze Kasieńko, że nie było Cię przy tym :)
Z pazurkiem ewentualnie spróbuję (drapieżność i agresja nie leży w mojej naturze) jak zdarzy się naprawdę.
A póki co, pomaluję je na zielono i uśmiechnę się do wiosny i do Ciebie :)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Może jednak odniosę się pokrótce do tego co usunęłaś.
Na tym portalu jest może z dziesięć procent moich bazgrołów i choć lubię pisać o tym co mi w duszy gra, to jakoś nie słyszę w kółko tego samego.
Zostawiam na dowód nutki do przesłuchania.
Również pozdrawiam :)

www.poezja.org/debiuty/viewtopic.php?id=44021
www.poezja.org/debiuty/viewtopic.php?id=40093
www.poezja.org/debiuty/viewtopic.php?id=28802
www.poezja.org/debiuty/viewtopic.php?id=39589
www.poezja.org/debiuty/viewtopic.php?id=52606
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Może jednak odniosę się pokrótce do tego co usunęłaś.
Na tym portalu jest może z dziesięć procent moich bazgrołów i choć lubię pisać o tym co mi w duszy gra, to jakoś nie słyszę w kółko tego samego.
Zostawiam na dowód nutki do przesłuchania.
Również pozdrawiam :)

www.poezja.org/debiuty/viewtopic.php?id=44021
www.poezja.org/debiuty/viewtopic.php?id=40093
www.poezja.org/debiuty/viewtopic.php?id=28802
www.poezja.org/debiuty/viewtopic.php?id=39589
www.poezja.org/debiuty/viewtopic.php?id=52606

gros twojego pisania jest na ten sam temat. :)
zzasem z użyciem takiego, czy innego obrazka, albo metafory. Alis, to ciągle jest to samo. ale rozumiem, w myśl tego, co mi napisałaś wcześniej.
dlatego usunęłam swój wpis, Ty nie chcesz pisać-szukać w poezji, znalazłas temat w którym się czujesz i w nim chcesz się obracać. rozumiem, nie cenię tego,bo jak rzekłam, to dla mnie stagnacja poetycka, ale szanuję wybór, jako człowieka


pozdrawiam
Opublikowano

a jak się ma te parę linków do tych kilkudziesięciu wierszy o tym samym? ;)
wiesz, na tomik 5,, to jeszcze malo ;)
acz oczywiscie odpowiesz mi, ze nie ma potrzeby tomiku, acz to co teraz rzekłam to tylko metafora, tylko metafora. po prstu5 to malo :)


sp
adam
;)
pa

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


brak reakcji na hasło "rzuć", koronkowo - namaszczeniowa forma tekstu /zgadzam się z kat/ i dla mnie wszystko jasne. On leje - ona cierpi, bo..... chyba lubi. Kiedy czytam coś takiego - mam watpliwości czy to tylko peelka, czy tylko fikcja? Skad pomysł? Niestety, prawie zawsze kolejność jest taka: on zlał ją, dzieci, czasem teściową też /przyszła interweniować/, jest policja, separacja agresora, raport, uwolnienie bo obdukcji nie zrobiły poszkodowane... po tygodniu przytuleni w kolejce po browarek, grill z sąsiadami, wódeczka, łomot....itd.... aż do tragedii lub opamiętania.
P.S. odpowiadaj na komentarze jeśli upubliczniasz - wszystkie. Nie będę gadać do siebie!
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


brak reakcji na hasło "rzuć", koronkowo - namaszczeniowa forma tekstu /zgadzam się z kat/ i dla mnie wszystko jasne. On leje - ona cierpi, bo..... chyba lubi. Kiedy czytam coś takiego - mam watpliwości czy to tylko peelka, czy tylko fikcja? Skad pomysł? Niestety, prawie zawsze kolejność jest taka: on zlał ją, dzieci, czasem teściową też /przyszła interweniować/, jest policja, separacja agresora, raport, uwolnienie bo obdukcji nie zrobiły poszkodowane... po tygodniu przytuleni w kolejce po browarek, grill z sąsiadami, wódeczka, łomot....itd.... aż do tragedii lub opamiętania.
P.S. odpowiadaj na komentarze jeśli upubliczniasz - wszystkie. Nie będę gadać do siebie!
Czy myślisz Doroto, że malarz który namalował akt musiał spać z modelką?
To dobrze, że masz wątpliwości, parę osób mi uwierzyło. Co niektórych wzruszył, innych irytuje.
Jest reakcja jak przy oglądaniu filmu.
Ja na ten przykład nie raz się pobeczę, bo ktoś dobrze zagrał mi na uczuciach i myślę, że reżyser by się ucieszył. Może to była ekranizacja powieści i spory udział ma w tym jeszcze autor książki.
Film, książka czy obraz może być fikcją, może być faktem. Autorowi wszystko wolno, jest 'stwórcą' tego co stwarza. Jeśli sobie tak wymyśli, to księżyc będzie świecił w dzień, a słońce w nocy.
Odbiorca ma prawo do różnych reakcji, Twoja jest również przewidywalna :)
Żeby uspokoić Twoje wrażliwe serduszko, dodam, że moja prawda dzieje się tylko w mojej głowie. Którędy wylazła na papier, nie wiem :)

Nie odpowiadam na komentarze wtedy, kiedy odpowiedź już padła.

Pięć lat temu napisałam wiersz, jest tez dla Ciebie


Dziewczyno

Oj wierszem można nakłamać
dziewczyno, nie wierz poecie!
poeta dotknięty jest szałem,
ty z rymu życia nie spleciesz.

Poetom wolno nazmyślać
że zamiast oczu masz gwiazdy,
i w serce uleją miód złoty
okruszkiem ich cieszysz się każdym.

Choć lubią zawijać wianki
bukiety ze snów twoje ręce,
to nie masz dla siebie poety
i tyle jest z wierszy
mniej więcej.

:)
Opublikowano

Alu, ja na ogół lubię Twoje wiersze-piosenki, bo są lekkie, ładne, rozrywkowe, sentymentalne, liryczne, melodyjne, relaksujące. Lubię dobrą sztukę rozrywkową, nie tylko Wielką Sztukę i poszukiwanie nowych światów (chociaż to też, oczywiście, o ile jest równie dobre).
Jednak w tym wierszu wkurza mnie Peelka. Jest zupełnie "nie moja". W życiu też okrutnie denerwują mnie baby, które pozwalają się okładać, maltretować , znęcać się, a potem płaczą, żalą się, skarżą i oczekują współczucia od świata; ale kiedy "prześladowca" wraca w lepszym humorze, tulą się do niego, łaszą, usługują mu, przymilają się, pokazując, jakie są malutkie, słabiutkie, bezbronne - i wydaje im się, że to takie śliczne i kobiece. Jest to dewiacja - masochizm, wymagający leczenia psychiatrycznego - albo przynajmniej głupota. Jedno i drugie jest tak samo wkurzające dla mnie.
Wiersz jest napisany wprawnie i rytmicznie, ale jego wymowa tak mnie wpienia, że nie może mi się podobać. Nie tym razem, Ala.
Rzuć tę głupią Peelkę, a nie drania! On sobie pójdzie za nią. :-)
No to - do następnego!
Oxy.

Opublikowano

Alu, czytałam ten wiersz już kilka razy. Wydaje mi się, że kobieca słabość i kruchość w Twoim wierszu nie jest dosłowna, tu nie chodzi o kobietę - ofiarę, ktora pozwala się fizycznie maltretować - nadstawianie drugiego policzka ma głębszą wymowę (duchową, biblijną). Tu chodzi o nie mszczenie się, lecz przebaczenie, brak odwetu. Nie każdego na to stać, bo to jest bardzo trudne i wymaga często heroizmu, stąd to mataforyczne "jęczenie".
Nie wiem, czy dośc zrozumiale wyraziłam swoją interpretację, ale odbieram ten wiersz pod tym kątem i dlatego wiersz mi się podoba. Opisałaś poetycko wewnętrzną postawę tego typu kobiety, być może nieco przejaskrawioną, ale przez to uzykałaś efekt takich a nie innych komentarzy. Wiersz zadziałał, a to chyba dobrze?

Serdecznie i ciepło pozdrawiam :)
Krysia

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Oczywiście, że tylko wiersz. Gdybym utożsamiała Autorkę z Peelką, to bym nie napisała, co myślę o Peelce. Wiem, że to nie Ty. :-)
Pozdrówka i dobranoc.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Krysiu jesteś psychoanalitykiem? Moją peelkę wyślę do Ciebie, na pewno
jej pomożesz :)

Również serdecznie :)
Dlaczego nie? Spotykam takie "jęczałki" dość często i nieskromnie powiem, że same chętnie się do mnie garną, bo je rozumiem ...hehe, sama nieraz podobnie "jęczę"...gdzieś w głębi duszy, tam jest to najczulsze miejsce :) trzeba samemu odczuć, by zrozumieć drugiego.

Serdecznie i ciepło, Alu -
Krysia
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Żeby być dobrze rozumianą: jeśli komuś przytrafia się nieszczęście, zazwyczaj bardzo mu współczuję. Natomiast do wściekłości doprowadzają mnie dorosłe kobiety, które lubują się w znoszeniu poniżania i przemocy ze strony swego mężczyzny i uważają to za swoją zaletę, swój urok, swoją wartość. Ich "jęczenie" ma wtedy wymowę ukrytego samochwalstwa: popatrz, jaka jestem biedna, bezbronna, delikatna, wytrzymała, cierpliwa, tolerancyjna, męczeńska, bohaterska, jak kocham i umiem się poświęcać dla miłości.
TO NIE JEST MIŁOŚĆ.
Ja też mam często do czynienia z takim "pojęczałkami", ale w wieku szkolnym. Są to dziewczyny z rodzin, w których zdarza się w mniejszym lub większym stopniu przemoc. Dla nich taki układ to normalka, tak są wychowane. W domu wmawia się im, że miłość to cierpienie i że ono jest miernikiem tego, jak bardzo się kocha i jest się kochanym. To oczywista patologia. Tego typu dziewczęta, kiedy obiekt uczuć np. woła za nimi na zatłoczonym korytarzu szkolnym: "Ej, lala! Bucik ci się rozp...dala!" - aż piszczą z radości, biorąc to za przejaw adoracji.
Jeśli w odpowiednim wieku nie zareaguje na to odpowiednio wychowawca, pedagog, psycholog, psychiatra lub policjant z prewencji, takie dziewczyny (zresztą nie tylko dziewczyny!) idą pod przemoc jak pod ochronę - wiążą się wyłącznie z sadystami, sądząc, że trafia im się miłość; pozwalają się poniżać, wyzywać, ubliżać sobie publicznie, kontrolować swoje życie, pomawiać się, oczerniać, wyśmiewać, bić i maltretować, pozwalają na wybuchy zazdrości, na zaborczość, na rządzenie sobą. I ciągle poczytują to sobie za miłość tak żywo reagującego na nie wybranka, a swoje zachowania za zalety i wartości.
Co gorsza - pozwalają tak samo znęcać się nad swoimi dziećmi, wychowując je w przekonaniu, że tatuś jest więcej wart niż one.
O ile współczuję młodym dziewczynom (uczennicom), które nie mają na tyle samokrytycyzmu ani wiedzy o świecie, żeby samodzielnie umieć wyjść z tego, o tyle dorosłe kobiety "pojęczałki" doprowadzają mnie do wściekłości. Nie mogę słuchać tych "męczennic" na własne życzenie. Budzą we mnie tylko agresję, zero współczucia.
Chyba że chcą z tego wyjść, wyzwolić się, rozumiejąc, że coś tu nie tak, ale nie bardzo wiedzą, co i jak to zmienić. Wtedy chętnie im pomogę, wtedy współczuję, owszem, zaprowadzę, gdzie trzeba, pomogę opowiedzieć o sobie, nawet będę świadczyć w sądzie po ich stronie, nawet za cenę zagrożenia ze strony ich wybranków.

Nawiasem, właśnie na temat tychże problemów w związkach jest ostatni "Głos Pedagogiczny", który dzisiaj dostałam w szkole i przewertowałam od dechy do dechy, ponieważ problemy przemocy w związkach nastolatków oraz przemocy w rodzinie bardzo żywo mnie obchodzą.

Pozdrawiam, Krysiu i Alu.
Oxy.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @huzarc OK.   przesuwasz spór z poziomu możliwości na poziom wydolności.   ale mylisz bieżący stan z potencjałem systemu.   aparat nie musi analizować danych  robią to systemy analityczne (SIEM, graph DB, data fusion), często outsourcowane.   państwo nie musi miec wszystkiego na własnym serwerze.   wystarczy dostęp do metadanych lub prawo nakazujące natychmiastową współpracę.   tak działają systemy w Chinach, Rosji, ale też w UE przy AML i cyberbezpieczeństwie.     widzę, że siedzisz gdzieś w rządowej administracji.   tam nie jest dobrze.   zgoda.   ale państwo może z miesiaca na miesiąc stworzyć Służbę Nadzoru .   i stworzy.   i będzie dystopia.   dystopia jutra.   nie da się juz tego uniknąć !!!!!            
    • @Nata_Kruk

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Cieszę się! A miałam obawy przed tak "egzotycznym" połączeniu. :))) Bardzo dziękuję!  
    • Stanisław zaproponował mi wyjazd na delegację do Mielca. Mieliśmy wyposażyć w urządzenia gastronomiczne szpitalną kuchnię. Praca miała potrwać ponad miesiąc. Nie miałem innych zajęć, więc się zgodziłem. Wyruszyliśmy w poniedziałek rano jego polonezem truckiem. Droga wiodła przez pustkowia, bo po drodze mieliśmy jeszcze wstąpić do klasztoru sióstr w Jaśle. Trzeba tam było naprawić piec do wypieku opłatków. Na miejscu poszło nam sprawnie. Wypiliśmy herbatę, a obładowani waflami i opłatkami ruszyliśmy dalej, by po południu zameldować się w hotelu. Mielec to spokojne, specyficzne miasteczko na wschodniej ścianie. Czas tam jakby się zatrzymał. Więcej było tam więcej spokoju niż w podobnych miejscach Małopolski. Parki, zieleń, wiewiórki. Zameldowaliśmy się w pokoju — niestety, były tylko dwuosobowe, więc z uwagi na oszczędności musiałem dzielić pokój ze Stanisławem. Nazajutrz pojechaliśmy do pracy. Kuchnia była nową inwestycją, przylegającą do Szpitala Specjalistycznego w Mielcu. Pracowaliśmy od siódmej rano do szesnastej, z przerwą na lunch. Na obiady chodziliśmy niedaleko — do małej, spokojnej knajpki serwującej dobre piwo i golonkę. Stołowaliśmy się tam codziennie, nieznacznie tylko zmieniając menu. A raczej — piwo, bo paleta lokalnych trunków była całkiem spora. W pracy szło nam dobrze. Sprzęty z Włoch przychodziły na czas. Montowaliśmy urządzenia gastronomiczne włoskiej firmy — wszystko z najwyższej półki: wyparzacze do butelek dla niemowląt, piece konwekcyjno-parowe. Cała kuchnia, a właściwie jej układ, była dobrze przemyślana — tak, by zachować najwyższe standardy czystości i BHP. Równolegle pracowały inne brygady: malarze, monterzy, elektrycy od instalacji. My mieliśmy jedynie wyposażyć tę ogromną kuchnię w sprzęt. Do ekipy malarzy przychodziły dwie dziewczyny — całkiem ładne i miłe. Bywały tam codziennie, głównie dla kobiety, która była matką jednej z nich. Zagadałem — ot tak, z ciekawości, co u nich słychać, jakie mają plany na wakacje. Okazało się, że się nudzą, więc umówiliśmy się na weekendowe piwo. Zabrałem też Stanisława — było ich przecież dwie, więc pomyślałem, że i on się rozerwie. Spotkaliśmy się w niewielkiej knajpce obok budynku, gdzie odbywały się dyskoteki. Ela, brunetka o ciemnych oczach, miała w sobie coś, co przyciągało uwagę. Druga, Małgosia, była krótko ściętą blondynką — pogodna, wesoła. Zamówiliśmy po piwie. Rozmowa toczyła się lekko, śmiechy, drobne żarty — wieczór mijał szybciej, niżby się chciało. W pewnym momencie Ela usiadła bliżej, a jej dłoń niepostrzeżenie dotknęła mojej. Knajpka była prawie pusta — może dlatego, że było jeszcze wcześnie. Posiedzieliśmy do ósmej, a potem postanowiliśmy wracać. Stanisław wrócił do hotelu, a ja odprowadziłem dziewczyny. Najpierw Małgosię, by potem zostać sam na sam z Elą. Poszliśmy więc na spacer w stronę stadionu. Na betonowych trybunach usiedliśmy obok siebie. Wokół panowała cisza, z daleka słychać było tylko szum miasta. Siedzieliśmy tak chwilę, blisko, nie śpiesząc się z żadnym słowem. Eli usta przylgnęły do moich. Zaczęliśmy się całować. Było ciemno, wokół nikogo, nad nami tylko gwiazdy. Jest ciepła letnia noc, czuć zapach skoszonej trawy na boisku. Rozochocony zacząłem delikatnie ją pieścić. Przytuliła się, a ja całowałem ją po szyi, po policzkach, aż znowu wróciliśmy do ust. Całowaliśmy się jeszcze chwilę, po czym wstaliśmy i jakby nigdy nic, w dobrych nastrojach kontynuowaliśmy spacer. To był jeden z tych wieczorów, które pamięta się nie przez to, co się wydarzyło, lecz przez to, jak się wtedy czuło. Oboje potrzebowaliśmy bliskości, wsparcia, zrozumienia. Podążając w stronę jej osiedla, odległość mierzyliśmy pocałunkami i przytuleniami. W niedzielę spotkaliśmy się ponownie — tym razem u niej w mieszkaniu. Poznałem jej mamę i babcię. Ela była zgrabna, wysportowana; tańczyła w zespole tanecznym, z pasją i lekkością. Od tamtej pory, gdy tylko mogłem, spędzaliśmy razem popołudnia i wieczory. Po jakimś miesiącu pracy w delegacji odezwała się Magda, która pracowała nad morzem — w Zakładowym Hotelu w Dąbkach. Po którejś rozmowie telefonicznej poczułem w sobie to coś. Pomyślałem więc, że po skończonej robocie pojadę prosto do niej, stopem, w odwiedziny. Dni w pracy oraz czas spędzany z Elą mijały szybko, aż nie wiem, kiedy nadszedł dzień pożegnania. Bardzo się z nią zżyłem. Byliśmy blisko. Obiecałem, że gdy tylko wrócę do Krakowa, napiszę i się odezwę. Spakowałem więc plecak, uścisnąłem rękę Stanisławowi i poszedłem przed siebie. Poszedłem w stronę drogi wylotowej z miasta. Był piękny, letni dzień — właściwie przedpołudnie. Ciężki plecak wżynał mi się w ramiona. Dobrze, że miałem na sobie grubą, skórzaną kurtkę. — trochę amortyzowała ten ciężar. Machnąłem ręką i po chwili siedziałem już w ciężarówce. Kierowca jechał aż do Gdańska, więc mi to pasowało. Rozmawialiśmy o różnych sprawach, a droga i kilometry uciekały. Jechaliśmy trasą 77 w stronę Warszawy. W okolicach Radomia zobaczyliśmy młodą dziewczynę z plecakiem. Podobnie jak ja wcześniej — machała, by zatrzymać podwózkę. Kierowca nic nie mówiąc zjechał na pobocze i zabrał ją na trzeciego do szoferki. Po chwili jechaliśmy już w trójkę, w dobrej atmosferze, rozmawiając i śmiejąc się. Dziewczyna wracała do domu ze stancji. Była wesoła i otwarta. Kierowca chyba to wyczuł — w ogóle tacy jak on często mają nosa. Jedno spojrzenie i już wiedzą, co za człowiek, czy warto go zabrać na pokład. Bo po co im ktoś, kto się nie odzywa, albo ktoś nieprzyjemny, z kogo trzeba wyciągać każde słowo. A tak — luźna rozmowa, czas i droga mijały szybciej. Z okolic Radomia kierowaliśmy się w stronę Warszawy, a potem odbiliśmy na Łódź. Stamtąd prosta już była droga na Gdańsk. Za Łodzią zrobiło się jakby ciszej, bo opuściła nas nasza wesoła autostopowiczka. Koło czwartej rano dojechaliśmy do Grudziądza. Wjechaliśmy gdzieś w pustkowie, na jakąś farmę. Trochę się wtedy przestraszyłem. Kierowca poprosił, żebym poczekał na niego w szoferce. Sam poszedł do czyjegoś domu. Nie wiedziałem, co my tu właściwie robimy. Ale po kilkunastu minutach wrócił i bez słowa ruszyliśmy dalej. W drodze na Gdańsk miałem wysiąść mniej więcej w połowie trasy, żeby dalej łapać stopa i przez Kaszuby przebić się do Dąbek. Do dziś nie wiem, dlaczego nie pojechałem od razu do Gdańska. A stamtąd drogą łączącą się z Koszalinem, nie pojechałem dalej w stronę Dąbek. Ale cóż. Widocznie tak miało być. Wysiadłem więc gdzieś pośrodku drogi między Gdańskiem a Grudziądzem. Stamtąd coraz głębiej zagłębiałem się w pojezierze kaszubskie. Parę kilometrów z leśniczym, parę z jakimś rolnikiem. Nie było ciężarówek, tylko osobowe i terenowe samochody. Z dala co kawałek błyskały tafle jezior — jak flesze, jak turkusowe korale na białej szyi. Im dalej wchodziłem w tę krainę, tym bardziej zachwycało mnie jej piękno. Pomyślałem wtedy, że kiedyś na pewno tu wrócę — by jeszcze raz rozkoszować się tymi krajobrazami. Do Dąbek dotarłem dopiero wieczorem — zmęczony, spalony słońcem. Czułem na sobie cały jego żar. Prosto z drogi poszedłem na plażę, by zmyć z siebie znój dnia. Fale były chłodne, uspokajające. Po chwili znów poczułem się rześki i lekki, jakbym zostawił wszystko w morzu. Z plaży skierowałem się do pobliskiej tawerny rybackiej. Stała na uboczu, z dala od wszystkiego — raczej nie była to ostoja przyjezdnych. Po wejściu poczułem się trochę nieswojo. Wydawało mi się, że wszyscy na mnie patrzą. Zamówiłem piwo i usiadłem w rogu sali, przy małym stoliku. Nie wiem nawet, kiedy podszedł do mnie jakiś facet i zaprosił do swojego towarzystwa. Przyjąłem propozycję. Po chwili siedzieliśmy już razem przy długim, drewnianym stole. Byli tam miejscowi rybacy i ludzie utrzymujący się głównie z turystyki. Piliśmy piwo do późna w nocy, raz po raz śpiewając albo krzycząc coś wesoło przez salę. W końcu jeden z nich zapytał mnie, czy mam gdzie spać. Odpowiedziałem, że nie. Zaproponował więc nocleg u siebie w domu. Do jego chaty dotarliśmy około trzeciej nad ranem — pijani, rozgadani. Drzwi otworzyła nam żona. Spojrzała na mnie zaskoczona i zapytała, kim jestem i co tutaj robię. Nie zdążyłem odpowiedzieć, bo mój kompan odparł tylko, że „śpi u nas” i kazał jej dać mi pokój. Pomruczała coś pod nosem, ale poszła po klucze, otworzyła drzwi i wskazała łóżko. Na tym skończyła się nasza rozmowa — to był już nasz komunikacyjny Everest. Dalej zaczynało się tylko „ehsencjonalne” podejście do rozmowy — czyli bełkot. U mojego kompana zresztą także. Padłem na łóżko, jak stałem — i to by było na tyle. Poranne przedpołudnie było znowu piękne i słoneczne. Poszedłem do gospodyni, by opłacić pobyt i podziękować za nocleg. Poinformowałem ją, że zostaję jeszcze na parę dni. Okolica była ciekawa — na uboczu, z dala od turystów. Odświeżyłem się, zjadłem śniadanie i wyszedłem na spacer. Droga prowadziła przez sosnowy las, w stronę morza. Pachniało żywicą, w powietrzu czuć było sól i ciszę. Odświeżyłem się i ruszyłem zwiedzić okolicę. Nie mogłem się już doczekać, kiedy dotrę do hotelu, w którym pracowała Magda. Znaleźć go nie było trudno — to był jedyny większy ośrodek w Dąbkach. Zjeżdżali tam pracownicy Zakładów Chemicznych w Oświęcimiu, więc duża część gości pochodziła właśnie stamtąd i z okolic. Magda była jeszcze w pokoju. Na mój widok ucieszyła się, przytuliliśmy się i pocałowali. Pokój dzieliła z dwiema koleżankami, które pracowały razem z nią. Za chwilę musiały wyjść, by obsługiwać gości, więc umówiliśmy się na wieczór. Wieczorem poszliśmy do knajpy — a właściwie do dużego namiotu, który stał tuż przy molo nad jeziorem Bukowo.  
    • @MIROSŁAW C.   I tylko białe płatki snów ukryte w oczach wydają się być ponad …smutną rzeczywistością. Refleksyjny wiersz:) 
    • ona-onej zje no-ano. on-onemu rum. E... no no!   To i mułowi towot? I wołu miot.   A po gnidę dingo, pa!   O, no i Mongołów ognomiono?
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...