Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Jej głos jest przepiękny
Jej oddech jest błogi
Wszystko doskonałe
Usta, oczy, nogi…
Gdy kroczy jak nimfa
Skąpana na wietrze
Ma dusza chce krzyczeć
Me ciało ma dreszcze!
Jakże to możliwe
By anioł wcielony
Wstąpił w ciało kobiety
Czyżby zniewolony?
Taka doskonałość
Czyż to nie są czary?
Nie
To tylko jest miłość
A właściwie…
Różowe okulary

Opublikowano

Hm… I kto to mówi.
Poza tym - jak nie pocztówka, to książeczka.
„Szeroki wachlarz słów”.
Czuję się doceniony. ;)))
Pozdrawiam.


Ps.
„może by kto się na pamięć go wystukał” - stylistycznie „super” ;)
Ale skoro tak, to:
„wystukać i zarecytować” też trzeba umieć. :)

Opublikowano

Witam.
Bardzo dziękuję za przeczytanie, wnikliwą analizę i komentarz.

Co do „Ma” i „Me” wiem, że niektórzy mówią, że to jest be, ale ja mam swoje zdanie.
Nie dlatego, że nie szanuję tych co tak twierdzą (wręcz przeciwnie).
Po prostu uważam, że czasami jest to konieczne.

Jeżeli chodzi o niekonsekwencję w stosowaniu interpunkcji, to coś w tym jest.
Dziś zmieniłem starą wersję (może pochopnie).

Pierwotna wersja (publikowana i dobrze przyjęta) wyglądała tak:


Jej głos jest przepiękny.
Jej oddech jest błogi.
Wszystko doskonałe.
Usta, oczy, nogi…
Gdy kroczy jak nimfa,
skąpana na wietrze.
Ma dusza chce krzyczeć.
Me ciało ma dreszcze!
Jakże to możliwe,
by anioł wcielony.
Wstąpił w ciało kobiety.
Czyżby zniewolony?
Taka doskonałość.
Czyż to nie są czary?
Nie.
To tylko jest miłość.
A właściwie…
różowe okulary.


Pozdrawiam serdecznie.

Opublikowano

Witaj Krzysztofie.
Dziękuję, że zajrzałeś i skomentowałeś.
Miło mi również z powodu Twojej oceny wiersza.
Cieszę się, że Ci się spodobał.
Pozdrawiam serdecznie.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.




W kwestii „kupca” - zgadzam się w 100%.
Tak to bywa, że każdy lubi coś innego.

Co do brata – już go lubię. :))

Pozdrawiam serdecznie obu Panów.
Opublikowano

skoro Ma
to ja!
cała Ja!
toż to o moi!
dawaj do sztambucha
słuchaj dzieweczko
ona nie słucha
a może to chłopczyk jest
:((

a się podoba takie szczere i miłosne!
a o tych co tam ci gadajom, to ja się nie znam
ale wiem, że czasami warto posłuchać!
:)))))))))))))
buziak!

Opublikowano

Witaj Magdo.
Moda na sztambuchy już minęła, ale jak ktoś jeszcze ma to bardzo proszę. :)
Starałem się, aby wiersz był szczery i zabawny.
Miło mi, że się podoba.
Nie wiem tylko, która wersja jest lepsza – przedstawiona, czy ta poniżej w komentarzu.
Pozdrawiam serdecznie i dzięki za buziaka.

Ps.
Słucham wszystkich uwag (zawsze).
Ale nie zawsze się z nimi zgadzam. Gdyby było inaczej byłbym chłop bez …
A każdy wiersz miałby tysiące wersji, w zależności od tego, co kto napisze.
Nie mniej jednak bardzo sobie cenię wszelkie uwagi i te pozytywne i te krytyczne.
Z resztą, czasami korzystam z sugestii.

Opublikowano
Różowe okulary

głos przepiękny
zapach błogi
wszystko doskonałe
usta oczy nogi

skąpana wiatrem
dusza chce krzyczeć
gdzie powietrze
drżąc cała ciepłym
dżdżu dreszczem

anioł czy nimfa
lub stwór z Semafora
pociąg nie znika
lecz ciągle narasta
dygocze kropelka

napięcie wzrasta
zdejmuję okulary
bo w nich każdy
to cudna niewiasta



pozwoliłem sobie na mała improwizację. :)))

do wiersza:

Chwalę zamysł, ganię wykonanie, nad którym należy mocno popracować. Część błędów i wypaczeń pokazali poprzednicy, od siebie dodam: " wcielenie" równie bliskie ocieleniu, jak nie przymierzając: krocząc "kroczemu"; pokazałem również, jak można oczyścić wiersz - patrz zwrotka pierwsza.

Pozdrawiam serdecznie, życząc owocnej pracy nad tekstem.

nie cielmy się i nie kroczmy w nowym 2010 roku
albowiem cieląc się stoimy w rozkroku
co może być fatalne dla wiersza
to moja na koniec roku
myśl pierwsza :)))
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.




Dzięki za kolejny komentarz.
Masz rację to mój wiersz wiec i wersję sam wybiorę. :)
A kroczy zostanie. Bo… mi pasuje.
Poza tym, skoro nie przeszkadzają ludziom neologizmy, to tym bardziej nie powinien
przeszkadzać poprawny z punktu widzenia pisowni i często używany - wyraz.

Jeszcze raz dziękuję za poświęcony czas i pozdrawiam.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.




Witam.
Dzięki za przeczytanie i komentarz.

Błędy i wypaczenia ? - nie zgadzam się.
Co do:
„" wcielenie" równie bliskie ocieleniu” – jako ścisłowiec (głównie) jestem dobry z logiki, ale tej tu dostrzec nie mogę.
Dzięki za improwizację, ale dla mnie nie jest to oczyszczenie wiersza tylko jego karykatura.
Bez urazy, ale nie podoba mi się ta wersja. Poza tym nie przepadam za trendem, że wiersz powinien być zlepkiem wyrazów, bez zaimków, bez interpunkcji itd. Bo to podobno jest odkrywcze.
Oczywiście wiersz powinien skłaniać do refleksji, ale powinien być też zrozumiały.
Jest dla mnie oczywiste, że każde pokolenie tworzy własny styl i to jest dobre.
Nie znaczy to jednak, że to jedyna droga do celu.

Nigdy nie ulegam modzie (ślepo). Choć interesuję się poezją od około 30 lat.
A ten wiersz ma być zabawną formą przedstawienia rzeczywistości.
Nie chodzi o to, że mam „sny o potędze”. Bo nieraz korzystam z uwag.
Ale mam też swoje zdanie.
Poza tym, ten wiersz (m.in.) był już prezentowany na innych portalach, a także publicznie na wieczorku poetyckim (akademickim) i był bardzo dobrze odebrany.
Dlatego bronię swojej wersji.

Niemniej jednak bardzo dziękuję za poświęcony czas i opinię.
Szanuję fakt własnego zdania.
Pozdrawiam serdecznie.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.




Witam.
Dzięki za przeczytanie i komentarz.

Błędy i wypaczenia ? - nie zgadzam się.
Co do:
„" wcielenie" równie bliskie ocieleniu” – jako ścisłowiec (głównie) jestem dobry z logiki, ale tej tu dostrzec nie mogę.
Dzięki za improwizację, ale dla mnie nie jest to oczyszczenie wiersza tylko jego karykatura.
Bez urazy, ale nie podoba mi się ta wersja. Poza tym nie przepadam za trendem, że wiersz powinien być zlepkiem wyrazów, bez zaimków, bez interpunkcji itd. Bo to podobno jest odkrywcze.
Oczywiście wiersz powinien skłaniać do refleksji, ale powinien być też zrozumiały.
Jest dla mnie oczywiste, że każde pokolenie tworzy własny styl i to jest dobre.
Nie znaczy to jednak, że to jedyna droga do celu.

Nigdy nie ulegam modzie (ślepo). Choć interesuję się poezją od około 30 lat.
A ten wiersz ma być zabawną formą przedstawienia rzeczywistości.
Nie chodzi o to, że mam „sny o potędze”. Bo nieraz korzystam z uwag.
Ale mam też swoje zdanie.
Poza tym, ten wiersz (m.in.) był już prezentowany na innych portalach, a także publicznie na wieczorku poetyckim (akademickim) i był bardzo dobrze odebrany.
Dlatego bronię swojej wersji.

Niemniej jednak bardzo dziękuję za poświęcony czas i opinię.
Szanuję fakt własnego zdania.
Pozdrawiam serdecznie.


Widzę, że kolega związał się był z dziełem nadzwyczajnie, cóż bywa.
Lekarstwa na to nima!

Ale wracając do tekstu, cytuję:

By anioł wcielony
Wstąpił w ciało kobiety


Zajmijmy się aniołem; czy anioł może być wcielony, czy raczej... ktoś lub coś jest wcieleniem anioła ( jakim on, ten anioł, by nie był)?

W tym kontekście, użytym przez autora, "anioł wcielony" jest piekielnie blisko ocielenia.

Fraza winna wyglądać tak:

By anioł zstąpił ( np. )z nieba
i wcielił się w ciało kobiety


... ale wówczas cały wiersz przebudować trzeba, niestety.

pisanie wierszy to ciężka praca
czasem się opłaca czasem nie, ole!

czas zakończyć
ścinam puentą:
to ja jestem
Podbipiętą. :))))))))


p s

dla wyjaśnienia - almare=andrzej ludwiczak. korzystam z dwóch komputerów, czasem z trzech.:))))
Opublikowano

Do - Andrzej Ludwiczak (Almare)

Witam.

Wcielenie – uosobienie, ucieleśnienie, włączenie.
Np. «przyjęcie przez istotę boską postaci cielesnej»
Wstąpienie – wejście gdzieś lub w coś, zostanie członkiem.
źródło – SJP


Ocielić (ocielić się) - wydanie na świat potomstwa, wśród zwierząt.
(PWN) - ocielić się - «o krowie, łani itp.: urodzić cielę»


Proszę przeczytać sobie np.
„ŻYWOT PANA NASZEGO JEZUSA CHRYSTUSA” - św. Bonawentura
Część pierwsza rozdział IV - O wcieleniu się Chrystusa Pana
„(…)I w tejże chwili, bez zwłoki, Syn Boży wstąpił cały w dziewicze łono Maryi i z Niej ciało na się przyjął (…)”
To tak o różnicy pomiędzy wcieleniem a wstąpieniem.

Według wielu wierzeń, Anioły (byty duchowe) wcielają się pośród zwykłych ludzi jako istoty „nie z tego świata”, aby żyć na Ziemi. Mają też moc wstępowania w innych.
Nawet (a może przede wszystkim) upadły Anioł – Szatan ma taką moc.
To tak na obronę:

By anioł wcielony
Wstąpił w ciało kobiety


Co do kwestii:
„W tym kontekście, użytym przez autora, "anioł wcielony" jest piekielnie blisko ocielenia.”

Nie zgodzę się i basta. :)
Ocielenie to nie wcielenie, wyjaśniłem to wcześniej.
Choć „na upartego” da się wszystko.


Mam nadzieję, że wyczerpałem wątek.
Pozdrawiam.


Ps.

„Widzę, że kolega związał się był z dziełem nadzwyczajnie, cóż bywa.
Lekarstwa na to nima!”

Nic podobnego. Po prostu bronię swoich racji. Do tego mam prawo, tak samo jak kolega do komentowania, a co za tym idzie do wyrażania swoich racji.
„nima!” – to takiego wyrazu :)))

Opublikowano

Kolega ma czuć słowo, którego używa w wierszu, bacząc nie tylko na reguły ale na skojarzenia.
Poezja - połączenia pomiędzy słowami - to moja definicja. Prosta, nieprawdaż?

Fraza: anioł wcielony kobieta, anioł wcielony - kobieta, anioł wcielony... kobieta; jest poprawna, ba, jest dynamiczna, bo ma rytm, który ginie natychmiast we frazie - anioł wcielony mężczyzna, pomijając fakt, że jest to zdanie nieprawdziwe, a nieprawdy w poezji używać nie należy.("Choć na upartego da się wszystko"). Napisałem trzy wersje, każdą z nich można przeczytać inaczej, każdej można nadać inne zabarwianie emocjonalne zależne od interpretacji tego, co napisano nad i pod frazą.:)))

Dla tego będę się upierał, że fraza " by anioł wcielony, wstąpił w ciało kobiety" jest masłem maślanym! I moje skojarzenie z ciężarnym aniołem jest, przyznaję, złośliwe, trochę naciągane ale ma uwypuklić problem. Podobnie z kroczeniem równym krokiem.
A jakie jakie ma być? Pytam sam siebie. Dialog wewnętrzny zawsze był moją mocną stroną. Jestem złośliwcem!

Pozdrawiam serdecznie, wszystkiego najlepszego w NR. :)))

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Ponura polska jesień, Przywołuje na myśl historii karty smutne, Nierzadko także wspomnienia bolesne, Czasem w gorzki szloch przyobleczone,   Jesiennych ulewnych deszczy strugi, Obmywają wielkich bohaterów kamienne nagrobki, Spływając swymi maleńkimi kropelkami, Wzdłuż liter na inskrypcjach wyżłobionych,   Drzewa tak zadumane i smutne, Z soczystych liści ogołocone, Na jesiennego szarego nieba tle, Ponurym są często obrazem…   Jesienny wiatr nuci dawne pieśni, O wielkich powstaniach utopionych we krwi, O szlachetnych zrywach niepodległościowych, Które zaborcy bez litości tłumili,   Tam gdzie echo dawnych bitew wciąż brzmi, Mgła spowija pola i mogiły, A opadające liście niczym matek łzy, Za poległych swe modlitwy szepcą w ciszy,   Gdy przed pomnikiem partyzantów płonie znicz, A wokół tyle opadłych żółtych liści, Do refleksji nad losem Ojczyzny, W jesiennej szarudze ma dusza się budzi,   Gdy zimny wiatr gwałtownie powieje, A zamigocą trwożnie zniczy płomienie, O tragicznych kartach kampanii wrześniowej, Często myślę ze smutkiem,   Szczególnie o tamtych pierwszych jej dniach, Gdy w cieniu ostrzałów i bombardowań Tylu ludziom zawalił się świat, Pielęgnowane latami marzenia grzebiąc w gruzach…   Gdy z wolna zarysowywał się świt I zawyły nagle alarmowe syreny, A tysiące niewinnych bezbronnych dzieci, Wyrywały ze snu odgłosy eksplozji,   Porzucając niedokończone swe sny, Nim zamglone rozwarły się powieki, Zmuszone do panicznej ucieczki, Wpadały w koszmar dni codziennych…   Uciekając przed okrutną wojną, Z panicznego strachu przerażone drżąc, Dziecięcą twarzyczką załzawioną, Błagały cicho o bezpieczny kąt…   Pomiędzy gruzami zburzonych kamienic Strużki zaschniętej krwi, Majaczące w oddali na polach rozległych Dogasające płonące czołgi,   Były odtąd ich codziennymi obrazami, Strasznymi i tak bardzo różnymi, Od tych przechowanych pod powiekami Z radosnego dzieciństwa chwil beztroskich…   Samemu tak stojąc zatopiony w smutku, Na spowitym jesienną mgłą cmentarzu, Od pożółkłego zdjęcia w starym modlitewniku, Nie odrywając swych oczu,   Za wszystkich ofiarnie broniących Polski, Na polach tamtych bitew pamiętnych, Ofiarowujących Ojczyźnie niezliczone swe trudy, Na tylu szlakach partyzanckich,   Za każdego młodego żołnierza, Który choć śmierci się lękał, A mężnie wytrwał w okopach, Nim niemiecka kula przecięła nić życia,   Za wszystkie bohaterskie sanitariuszki, Omdlewających ze zmęczenia lekarzy, Zasypane pod gruzami maleńkie dzieci, Matki wypłakujące swe oczy,   Wyszeptuję ciche swe modlitwy, O spokój ich wszystkich duszy, By zimny wiatr jesienny, Zaniósł je bezzwłocznie przed Tron Boży,   By każdego z ofiarnie poległych, W obronie swej ukochanej Ojczyzny, Bóg miłosierny w Niebiosach nagrodził, Obdarowując każdego z nich życiem wiecznym…   A ja wciąż zadumany, Powracając z wolna do codzienności, Oddalę się cicho przez nikogo niezauważony, Szepcząc ciągle słowa mych modlitw…  

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • @andrew Czy rzeczywiście świat współczesny tak nas odczłowieczył? Czy liczy się tylko pogoń za wciąż rosnącą presja społeczną w każdej dziedzinie? A gdzie przestrzeń, by być sobą?
    • @Tectosmith całkiem. jakbym czytał któreś z opowiadań Konrada Fiałkowskiego z tomu "Kosmodrom".
    • @Manek Szerzenie mowy nienawiści??? Przecież nie skłamałem w ani jednym wersie!
    • Widzą mnie. Przez te korytarze. Przez te imaginacje. Patrzą. Wodzą za mną wzrokiem nieruchomym. Te ich oczy. Te ich wielookie twarze… Ale czy to są w ogóle ich twarze? Wydrapuję żyletką te spojrzenia z okładek. Ze stronic starych gazet. Z pożółkłych płacht. Zapomnianych. Nie odtrącam ich. Było ich pełno zawsze i wszędzie. Nie odtrącam… Kiedyś odganiałem ręką te spojrzenia wnikliwe. Czujne. Odganiałem jak ćmy, co puszyściały w przelocie. Albo mole wzruszone jakimś powiewem nagłym z fałd ciężkich zasłon, bądź ubrań porzuconych w kącie. Z barłogu. Z legowiska. Ze sterty pokrytej kurzem. Szarym pyłem. W tym oddechu idącym od otwartych szeroko okien. Od nocy. Od księżyca… Od drzew. Od tych topól strzelistych. Szumiących. Szemrzących cicho. Od tych drzew skostniałych z zimna. Od chmur płynących. Od tych chmur w otchłani z jasnymi snopami deszczu...   Siedzę przy stole. Na krześle. Siedzę przy stole oparty łokciami o blat. Oparłszy się na złożonych dłoniach brodą. Zamieram i śnię. I znowu śnię na jawie. Wokół mnie płomienie świec. Drżące. Migoczące. Rozedrgane cienie na suficie i ścianach. Na podłodze błyszczące plamy. Na klepce. Czepiają się sęków. Czepiają się te widma. Te zjawy z nieokreślonych ustroni i prześwitów z ciemnej linii dalekiego lasu. Na stole płonące świece. Na parapetach. Na szafie. Na podłodze. Świece wszędzie. Płonące gwiazdy na niebie. Wszechświat wokół mnie. Ogromna otchłań i mróz zapomnienia…   Przede mną porcelanowy talerz z okruchami czerstwego chleba i emaliowany kubek, odrapany, otłuczony. Pusty… A więc to moja ostatnia wieczerza…   *   Wirujące obłoki nade mną. Pode mną mgławice, spirale galaktyk. Nade mną… Nasyca się we mnie jakaś deliryczna ekscytacja. Jakieś wielokrotne, uporczywe widzenie tego samego, tylko pod różnymi kątami. Wciąż te same zardzewiałe skorupy blaszanych karoserii, powyginanych prętów, pancernych płyt, pogiętych, stępionych mocno bagnetów i noży… Przedzieram się przez to wszystko z donośnym chrzęstem i stukotem spadających na ziemię przedmiotów. Idę, raniąc sobie łokcie, kolana… Idę… I słyszę. I słyszę wciąż w mojej głowie piskliwy szum. I pulsowanie, takie jakby podzwanianie. I znowu drzwi. Kolejne. Uchylone. Spoza nich dobiega to nikłe: dzyn-dzyn. A więc ktoś tu był. I jest! Ktoś mnie ogląda i podziwia jak w ZOO. Nie mogę się pozbyć tych mar natrętnych. Dzyn-dzyn.. Tych namolnych widziadeł, które plączą się tutaj bez celu. Dzyn-dzyn… I widzę je. I słyszę... Nie. Nie dosłyszę, co mówią do siebie, będąc w tych pokracznych pozach. Gestykulują kościstymi palcami obwieszonymi maleńkimi dzwoneczkami… Dzyn-dzyn… Wciąż to nieustanne dzyn-dzyn...   *   Otaczają mnie blaski. Mrugające iskry. Kiedy siedzę przy stole, oparłszy brodę na dłoniach. Mieni się wazon z kryształu z uschniętą łodygą martwego kwiatu. Cóż jeszcze mógłbym ci powiedzieć? Będę ci pisał jeszcze. Kartki rozrzucone na stole. Pogniecione. Na podłodze. Ciśnięte w kąt w formie kulek. Wszędzie. W dłoni. W tej dłoni ściskającej pióro, bądź długopis… W tej dłoni pomazanej tuszem, atramentem. W tej dłoni odrętwiałej. I w tym odrętwieniu trwam, co idzie od łokcia do czubków palców. Mrowienie. Miliardy igieł... W serwantce lustra migoty i drżenia. W serwantce filiżanki, porcelanowy dzbanek. Talerze. Kryształowa karafka ojca. Zaciskam powieki. Szczypiące.   Dlaczego ten deszcz? Latarnie na ulicy. Noc. Zamglone światła. Deszcz. Drzewa oplatają się nawzajem gałęziami. Nagimi odnogami. Drzewa splecione. Supły… Deszcz… Zamglone poświaty ulicznych latarni. Idę. Kiedy idę – deszcz… Wciąż deszcz… Stukocze o blaszane rynny starych kamienic. O daszki okrągłych ogłoszeniowych słupów. O blaszane kapelusze ulicznych latarni… Deszcz… Kiedy idę tak. A idę tak, bo lubię. Kiedy deszcz… I ten deszcz wystukuje mi. Spada na dłonie. Na policzki. Na usta. Na twarz…   *   To rotuje. To wciąż rotuje. Oddala się, ciągnąc za sobą długą smugę. Rezonuje od tego jakiś magnetyzm. To się oddala. To wciąż się oddala, nieubłaganie. Kiedy idę długim korytarzem, muskam palcami żeliwne rury, które ciągną się kilometrami w głąb. Które się ciągną i wiją. Które pokryła brunatna pleśń. W których stukoty i jęki. Zamilkłe. W których milczenie. Martwa cisza. Ciągnące się rury. Rozgałęzienia jakieś. Wychodzą. Wchodzą. Rozchodzą się. Łączą… Od jednej ściany do drugiej. Z podłogi w sufit. Przebijają się znikąd donikąd. Martwy krwiobieg w ścianach z popękaną, odłażącą farbą. Chrzęszczący pod stopami gruz, potłuczone szkło... Na języku i w gardle gryzący szary pył zapomnienia. Uchylone drzwi. Otwarte na oścież. Zamknięte na klucz. Na klamkę. Naciskam z cichym skrzypieniem. Wchodzę. W półmroku sali kamienne popiersia okryte zakurzoną folią. Rozrzucone dłuta, młotki… W półmroku. Zapach jakichś dalekich, zeskorupiałych w mimowolnym grymasie gipsowych twarzy. W odległym echu dawnego czasu. Pożółkłe plakaty na ścianach. Uśmiechnięte twarze. Patrzące filuternie oblicza dawno umarłych…   Kto tu jest? Nie ma nikogo.   Szklane gabloty. Zardzewiałe metalowe stelaże. Na pólkach chemiczne odczynniki. Przeciekające butle z jakąś czarna mazią. Odór rozkładu i czegoś jeszcze, jakby opętanego chorobą o nieskończonym wzroście… Na ścianach potłuczone, popękane porcelanowe płytki z rozmazanymi smugami zakrzepłej krwi. Od dawna ślepe, zgasłe oczy okrągłej wielookiej lampy. Przekrzywionej w bezradnym błaganiu o litość, w jakimś spazmie agonii. W kącie, między stojakami do kroplówek, ociężały, porysowany korpus z kobaltem-60 w środku pokryła rdza. Na metalowym stole resztki nadpalonej skóry z siwą sierścią kozła. Nie przeżył. Wtedy, kiedy blade strumienie wypalały jego wnętrze do cna… Walające się na podłodze stare, zwietrzałe gazety. Czarne nagłówki. Czarno-białe zdjęcia. Pierwszy wybuch jądrowy na atolu Bikini. Pozwijane plakaty... Szukam czegoś. Szperam. Odgarniam goła stopą… Nie ma. Nie było chyba nigdy.   *   Powiedz mi coś. Milczysz jak głaz wilgotny. Jak lśniący głaz na poboczu zamglonej drogi. Zjada mnie promieniowanie. Zżera moje komórki w powolnej agresji. Wokół mojej głowy mży złociście aureola smutku w opadających powoli cząsteczkach lśniącego kurzu. Jakby to były drobniutkie, wirujące płatki śniegu. Jakby rozmyślający Chrystus, coraz bardziej jaśniejący i z rękami skrzyżowanymi na piersiach, szykował się powoli na ekstazę zbawienia w oślepiającym potoku światła...   I jeszcze...   Otwieram zlepione powieki... Długo jeszcze? Ile już tu jestem? Milczysz... A jednak twoje milczenie rozsadza moją czaszkę niczym wybuchający wewnątrz granat. Siedzę przy stole a on naprzeciw szczerzy do mnie zęby w szyderczym uśmiechu. Kto? Nikt. To moje własne widzimisię. Moje chorobliwe samounicestwienie, które znika, kiedy tylko znowu zamknę je powiekami. I znowu widzę – ciebie. Jesteś tutaj. Obok. We mnie. W przeszłości jesteś. A ponieważ i ja jestem w głębokiej przeszłości, nie ma nas tu i teraz. Zatem byliśmy. A tutaj, w teraźniejszości tkwisz głęboko rozgałęzieniami korzenia. W ziemi. W tej czarnej glebie. W tej wilgotnej, w której ojciec mój zdążył się już rozpaść w najdrobniejsze szczegóły dawno przeżytych dziejów. W atomy. W ziarna rozkwitające w ogrodzie pąkami peonii…   Przełykam ślinę, czując sadzę z komina, dym płonących świec na podniebieniu. One wokół mnie rozpalają się jeszcze i drżą. Marzyłem. I śniłem. Albo i śnię nadal. Na jawie. I jeszcze… Moje nocne misterium. Moje własne bycie mistrzem ceremonii, której nie ma, która jest tylko we mnie. Mówię coś. Poruszam milczącymi ustami. Tak jak mówił do mnie mój nieżywy już ojciec, wtedy, kiedy pamiętałem jeszcze. Przyszedł odwiedzić mnie, ale tylko na chwilę. Przyszedł sam. Tym razem bez matki. Posiedział na krześle. A bardziej, tylko przysiadł. Tak, jak się przysiada na moment przed daleką podróżą. Lecz zdążył jeszcze zapalić papierosa, oparłszy się jednym łokciem o blat stołu..I w kłębach błękitnawego dymu, zaczął swoją przemowę pełną wzruszeń. To znowu ze śmiechem, albo powagą człowieka z zasadami. A jego oczy za szkłami okularów stawały się coraz bardziej lśniące. Coś mówił. Albo i nie mówił niczego. A to, co mówił było moim przywidzeniem. Omamem słuchowym. Fantasmagorią. Tylko siedział nieruchomo. Jak posąg z kamienia. Ale wiem, że odchodząc, położył jeszcze swoją dłoń na moim ramieniu, w takim jakby muśnięciu, w ledwie wyczuwalnym tknięciu. Czy może bardziej wyobrażeniu…   Sam już nie wiem czy tu był. I czy był jeszcze…Chłód powiał od schodowej klatki. Od wielkiego przeciągu drzwi trzasnęły w oddali…   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-11-23)      
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...