Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Znajdź zawartość

Wyświetlanie wyników dla tagów 'cierpienie' .

  • Wyszukaj za pomocą tagów

    Wpisz tagi, oddzielając je przecinkami.
  • Wyszukaj przy użyciu nazwy użytkownika

Typ zawartości


Forum

  • Wiersze debiutanckie
    • Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
    • Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
  • Wiersze debiutanckie - inne
    • Fraszki i miniatury poetyckie
    • Limeryki
    • Palindromy
    • Satyra
    • Poezja śpiewana
    • Zabawy
  • Proza
    • Proza - opowiadania i nie tylko
    • Warsztat dla prozy
  • Konkursy
    • Konkursy literackie
  • Fora dyskusyjne
    • Hydepark
    • Forum dyskusyjne - ogólne
    • Forum dyskusyjne o portalu
  • Różne

Szukaj wyników w...

Znajdź wyniki, które zawierają...


Data utworzenia

  • Od tej daty

    Do tej daty


Ostatnia aktualizacja

  • Od tej daty

    Do tej daty


Filtruj po ilości...

Dołączył

  • Od tej daty

    Do tej daty


Grupa podstawowa


  1. Żywot rumaka To sromota Cała siła zła U podłoża Obraz: "Rumak" Małgorzaty Łodygowskiej Źródło: https://www.gallerystore.pl/malarstwo-akrylowe/malgorzata-lodygowska/rumak-2
  2. Znowu pachną dzikie kwiaty bzu miodem i wiosenną miłością i choć czuję, to nie cieszy nic oddycham i płonę żałością. Wciąż zamieram blednę dzień po dniu ze smutkiem dzień i noc w objęciach, już zupełnie brakuje mi słów to cierpienie nie do pojęcia. Gdybym mogła uratować Cię jakąś walką, nieziemską siłą to bym była zażarta jak lew i nic tego by nie zmieniło. Lecz Ty znikasz, co dzień mam Cię mniej choć kurczowo trzymam za rękę ta bezradność jest niczym mój cień, czuję, że moje serce pęknie. Jeszcze wczoraj śmiałaś się i moc z twego ciała, duszy tryskała, a dziś płyniesz w jakąś mglistą dal, ja stoję jak skruszona skała. Gdybyś Boże podarować mógł jeszcze parę wiosen mej mamie... Lecz ja godzę się na wolę Twą choć jak gałąź dusza się łamie. Znowu pachną dzikie kwiaty bzu i skowronek śpiewa radośnie, a ja płaczę i brakuje tchu, ta wiosna wygląda żałośnie.
  3. Dawno temu za górami i lasami Żyło dziewczę co walczyło z potworami, Potwór smutku, samotności, niekochania Potwór lęku co bez przerwy za nią ganiał Chociaż dziewczę nic nikomu nie szkodziło Było ciche, jakby wcale go nie było Nie znalazło ani kszty porozumienia Życie stale zdawało jej cierpienia. Dziewczę Boga wciąż prosiło niczym brata By je zabrał i uwolnił z tego świata Lecz Bóg został niewzruszony gdyż miał plany Z czasem w małej nastąpiły pewne zmiany Uzbrojona w piękny uśmiech, mocne słowa Szła przez życie i na wszystko już gotowa Tam by doszła gdzie by tylko iść zechciała Lecz upadła bo się wszystka wyczerpała. I usiadła i płakała znów ta sama Bo kamuflaż to nie była żadna zmiana I obrazy tak żałosne przed oczami Patrzy w siebie, świat zewnętrzny już nie mami I przejrzała się dziewczynka w swojej duszy W oczach ludzi wie, że więcej już nie musi Niczym fiołek zakwitnęła gdzieś na boku I od siebie nie odwróci więcej wzroku. Chociaż bajka ta dobiega właśnie końca Fiołek kwitnie odwrócony wciąż do słońca Nie obchodzą go magnolie ani róże I niestraszne mu wichury ani burze. Zachwycony swym fioletem i wolnością Na świat patrzy ze spokojem i miłością.
  4. Ze wszystkich smutków, które cię dopadły, najcięższe te są, o których wciąż myślisz. I choćby leżały na sercu ci skałą, ty swą radość życia, ciągle możesz wyśnić. Bo w każdej minucie jest pierwiastek dobra, i tylko otworzyć na niego się trzeba. Gdy świat stoi piekłem, goryczą i żalem, podnieś wyżej głowę, i patrz w stronę nieba. Gdy patrzysz się w niebo, to niebem się dzielisz, nie myślisz o sobie, ponad to się wznosisz. I z każdego bólu, cierpienia i smutku, doświadczenie, wiedzę i mądrość wynosisz. Niełatwa to droga, akceptować wszystko, porzucić swe ego, śmiać się z doczesności. Lecz kto posmakuje raz takowej mocy, nigdy nie porzuci tej drogi wolności.
  5. Boże mój, Boże mój, czemuś ich opuścił? Czemuś opuścił swe dzieci, które imienia twego inaczej wzywały? Czemuś zostawił tych, którzy kantyki i psalmy Ci śpiewali? Czemuś ich nas pozbawił, przyjaciół naszych, rodzin naszych? Czemuś odebrał im głos, i siłę, i nadzieję wszelką? Czemuś ich przyodział w koszule pasiaste, i opaski kainowe? Czemuś los taki, Abrama czy Hioba niegodny, niewinnym przysporzył? Czemuś nam, wilkom głodnym, pieczę powierzył nad Twym stadem? Boże mój, Boże mój, czemuś ich opuścił? pamięci Wilhelma Hosenfelda
  6. Ból ból Bu bu Bip bip Uuuu aaaa Trzęśćtr
  7. Nasze życie bywa poezji uwielbieniem, gdy piękne chwile zachwyt wzbudzają. W duszy pojawia się wtedy natchnienie i cenne myśli wprost z nieba spływają. Życie ma też swe mroczne oblicza, schowajmy teraz różowe okulary. Nikt nas jeszcze z tego nie rozlicza, odwracamy wzrok, nieświadomi kary. Życie czasami staje się dramatem, gdy ojciec córce zadaje cierpienia. Albo sąsiad pedofil złym dotykiem, bolesne nam zostawia wspomnienia. Zdarza się z rzadka, że jest koszmarem, dla tych, co już obronić się nie mogą. Przecież nie są na ziemi tylko za karę, niech podążają również dobra drogą. Nie bądźmy też głusi na płacz dzieci, doświadczających bólu i przemocy. Czekasz, aż zareaguje ktoś trzeci? One już potrzebują Twej pomocy! Te różne oblicza życia przerażają, a tylko kilka z nich wymieniłam. One tyle cierpienia w sobie mają, że z tego bólu się przebudziłam!!!
  8. Znak dzisiejszych czasów Masz masz i masz Życie nas nas Mam ale ile Wiem wszystko Lecz czuję nic I wszystko
  9. Wczorajsze niesnaski kotłują się jeszcze Przepuszczę przez sito ironii Nie przeszło Więc tlą się, nie sposób pomieścić je w wersie Bo punkty zapalne rozsiane zbyt gęsto Gdzie życie się toczy? Na chłodnej posadzce W konwulsjach, cierpliwie poczeka aż skończysz Na razie w skupieniu przygląda się walce Los, który się z nami uwielbia tak droczyć
  10. Dochodzę do wniosku, że Potrzebuję miłości, to kiełkuje We mnie od lat i czuję, że Pierwszy listek wypełza już, Przez gardło, na światło dzienne. Dochodzę do wniosku, że Zakochałem się i jest ona moim pierwszym listkiem. Nietuzinkowa, czarująca; kobieta, Z dziecięcą twarzą, blond włosami opadającymi na jej suche ciało. Jej dotyk sprawia, że zmysłami odchodzę. Dochodzę do wniosku, że Uzależniłem się od jej dotyku Pewnego, zaspokajającego moje potrzeby, Kojącego moją zbolałą duszę. Dochodzę do wniosku, Pragnienia Na tyle wyjątkowego, abym nigdy już tego nie powtórzył. Urokliwa, niewinna, jasnowłosa Zaczyna tańczyć Gdy ja wpatrzony, leżę, Przywiązany na madejowym łożu. Dobiera się do mnie, Majestatycznie zaczyna pieścić językiem Moje całe ciało, Począwszy od lewego ucha. Robi to z niezwykłą przyjemnością, Pieszcząc stopami moje przyrodzenie, Dochodzę. Językiem schodzi coraz niżej, Kończywszy na moich stopach, Dokładnie muska moje palce. Łożę zaczyna się rozciągać, Powoli, stopniowo. Ona z całych sił próbuję wyrwać zębami moje paznokcie, Schodzą Bez problemu, oporu. Moja erekcja jest nie do opisania. Dochodzę dwa razy, Płaczę. Piękny ból. Nie do opisania. Łóżko zakrwawione do kolan. Moja anielska sprawczyni się uśmiecha, Widzę na jej policzkach łzy. Mam nadzieję, że szczęścia. Błagam o podcięcie sutków, Dzięki temu czuję, Osiągnę błogi szczyt. Ona bierze w swe delikatne jak jedwab dłonie Skalpel, Tępy. Powoli przykłada do mojego nabrzmiałego sutka, Z największą precyzją nacina milimetr po milimetrze Delektując się przy tym krzykiem, bólem. Dochodzę kolejny raz. Ból nie miał już skali. Odczuwam tylko przyjemność. W jej oczach widzę spokój. Rozcina mi z precyzją chirurga w pół moje przyrodzenie. Cała jest we krwi, Nie mogę patrzeć jak się biedna pobrudziła. Wbija mi zakrzywione gwoździe w oczy I zaciąga w swoją stronę By ostry zakrzywiony początek wbił mi się w oczodół. Moja dama schodzi ze mnie. Łóżko rozrywa moją każdą kończynę. Uśmiecham się. Kładzie mi list przy sercu, Zawartości jego się już nigdy nie dowiem. Dochodzę do wniosku, że To już koniec, A to wszystko w jedną noc. Odchodzę.
  11. Zostawiłabym ci płuca ale są tak przepełnione papierosowym dymem Że i tak do niczego się nie przydadzą Zostawiłabym ci nogi ale zagubione przeszły tyle samotnych kroków że donikąd cię nie doprowadzą Zostawiłabym Ci serce ale rozwalone na milion małych kawałeczków już dawno jest niezdolne do miłości Zostawiłabym Ci dusze ale jest tak zraniona że krwawi łzami z każdej strony Tylko mózg praktycznie nieużywany.
  12. Myślenie o Tobie ratowało mi życie więc przychodziłam do Ciebie codziennie masz taki piękny kolor oczu a kiedy walił się świat i trzaskało z nieba piorunami ja się chowałam pomiędzy myślami przez pustynne Piaski biegłam do Ciebie biegłam po drodze rozbitych butelek i złamanych serc kalecząc sobie stopy lecz tak bardzo lubiłam myśleć o Tobie znacznie częściej niż o sobie i tak kiedyś biegłam za tobą, że dziś nie potrafię nawet chodzić.
  13. Życie jako męczarnia, Zbiorowisko podłych chwil, Nie czujesz nic, Tylko upokorzenia i wstyd. Nosisz to w sobie, choć nie chcesz. Czarne zasłony myśli Twych dobijają Cię każdego dnia. Choć walczyłeś - to przegrałeś. Nadzieję dawno utraciwszy, powłóczysz nogami w tej znanej wszystkim męce, zwanej Życiem.
  14. By wyrazić słowami uczucia, język zbyt ubogi. Próbujmy przeskoczyć nie zrozumienia tego progi. Nie osądzajmy innych, byśmy nie byli sądzeni, tej krzywdzącej słabości, pozbawić trzeba korzeni. Przecież w życiu nic nie dzieje się bez przyczyny, nie rzucajmy osądami - nie jesteśmy bez winy. Krytykując bazujemy na własnych doświadczeniach i zniekształcających często obraz przemyśleniach. Jako wytwór umysłu zawierają cząstkę prawdy, bierzmy to pod uwagę, nie czujmy nigdy pogardy. Oczami serca popatrzmy na drugiego człowieka, tak jak i my pragnie miłości i na nią wciąż czeka. Emocje wypływające z nas są czasem burzliwe i potrafią bardzo zranić, gdy są zbyt kąśliwe. Rzadko nam się udaje krzyk duszy otulić w słowa, puenta wiersza ukryta, za słowami się chowa.
  15. odwróceni plecami zakładali słuchawki nie słyszeli – jestem tu z wami gdy skończyły się farbki które zabliźniały rany nie dostrzegali Ci którzy się delektowali — zapłacą — a pamięć plecakiem opróżnionym z żalów Ty nie pozwoliłeś by dziurawe serce — zwolniło — straciło nadzieję złapałeś za rękę — wzrokiem — który dotykał strun – on wiedział — bez słów
  16. Znowu stoisz obok, Mówię, odejdź Całujesz mnie w usta Udajesz, że nic się nie stało Łapiesz mnie za szyje Mówiąc Będzie dobrze, ale nie mów Zapomnij. Jak mam zapomnieć? Gubię się w tłumie Znowu do tego wróciłam. Wracam każdej nocy, Ty o mnie dbasz bo wiesz, że bym powiedziała Ale jestem lojalna Żałuje tylko, że ty nie jesteś Księciu z bajki Widzimy się tak często, potajemnie Nocą kiedy gwiazdy zachodzą Znowu czuje pustkę Mówisz, weź to, pomoże ci Pomaga, ale tylko na chwile Jak się znów uzależnię, To z tego nie wyjdę I to będzie nasza tajemnica, Lubię trochę żyć kiedy rozpuszcza się na języku Mówisz, że dam radę Że się nie zabije Mówisz ze mam to udowodnić Przejeżdżasz ręka po moim udzie Całując mnie w szyje Pytasz się Kim jesteśmy? Kim? Ty jesteś nikim, ja przecież jestem szmatą Zachowujemy się tak jak nie powinnismy Zmieniam się, dla ciebie Bo ty nie wiesz Że niedługo już Odejdę Najdalej od ciebie Od wszystkich Znikne, już mało zostało A znikne na zawsze i wszędzie
  17. Siedzę w ciemnym pokoju, Szukam sensu, schronienia Chce być bezpieczny, Jak najdalej stąd, Gdy znowu zobaczę jego uśmiech, I poczuje chłodny dotyk zapadnie we mnie mrok Dookoła czerń się ulotni, Wrócę do domu, krzyknę To koniec. Pożegnam się z Tobą chociaż tęsknisz, Nie wiem czy Cie kocham Pytam się o to codziennie Gdy wyjdę na miasto Wezmę tabletkę Poczuje się wolny, Ucieknę do lat szczęścia i miłości.
  18. Jej włosy powabne, jak me życie marne, w ciemnej nocy składam swą szantę, w ofierze, miotając się niczym upadłe zwierzę, obijając się o falochron osamotnienia, w modlitwie składam swe palce wypowiadając życzenia, błagając o lepsze życie w swej podróży. Wyśniony jej dotyk niczym napój bogów, stawiający na nogi nawet jeśli swej drogi znać już nie chcą, mięśnie niby z legend ciosane poddają się, lecz gdy zabrzmi jej głos słowiczy swym melodyjnym dzwiękiem, jeden człowiek staje zastępem niczym za dawnych lat achaje, w gniewie i szale, rozbijając w pył swych przeciwników, dla jednego jej tylko spojrzenia, szukając dla swego serca w cierpieniu ukojenia.
  19. Poranna kawa z uśmiechem do łóżka, Dajesz mi buziaka i całujesz w ciepłe usta, Uśmiecham się, choć nie wiem czy jutro nam się uda Za oknem rosa na szybach stroni Twa maska nowa założona na twarz z uśmiechem pyta: co dziś robisz? Za oknem słychać pisk dzieci z oddali Zmierzają do szkoły, szaleni Przytulam Cię jakby jutro miało nie być Niby młodzi a tacy dorośli Mieszkamy sami Tylko ty i ja Na parapecie uschnięta róża, być może uschła jak moje uczucia Z oddali nadjeżdżające auta A ze mną moja maska Patrząc w lustro zakładając uśmiech Widzę Ciebie i Siebie Być może się kiedyś zmienię I przestane widzieć w Sobie, Ciebie
  20. Rany toną W twoich oczach tonę, Znowu Cię okłamuje, Opatulasz mnie swoimi rękami Twój wzrok błagalny na mnie pyta czemu mnie tak ranisz Odwracam wzrok od Ciebie, żeby było łatwiej Unikam odpowiedzi i Ciebie również Wychodzimy na dworzec W blasku cienia stoisz księżyc oświeca nasze drogi Uciekamy znowu z domu Szukając odpowiedzi Zagubieni szukamy drogi Której nie widzimy Znowu płaczesz, A ja zakładam uśmiech mówiąc, będzie dobrze Nocami słychać pisk opon Za oknem porywisty wiatr, Dookoła ja i moje myśli Otaczające czarną przepaścią Być może kiedyś zrozumiem Że cię ranilem Gdy stanę w końcu przed Twoim grobem z zapalonym zniczem
  21. Czy zadzwonił ktoś do Łukaszenki? Spytał, jak się czujesz dzisiaj? Po co to wszystko? O co tu chodzi? Czemu Ci ludzie giną? Sprawiliśmy Ci przykrość? Może ta chwila uwagi, Utuli to dziecko w środku. Skrzywdzone, pełne nadziei, pełne goryczy i smutku. Może to dziecko zapłacze. Może się zastanowi. A może nic się nie stanie, A może nic się nie zmieni. Napiszę dziś list do niego. Wspomnę, że jest mi smutno, Że cierpię i cierpią Ci ludzie. Bezsilność. Ich śmierć nie jest potrzebna. Ich śmierć niczego nie zmieni. Nie sprawi, że w Aleksandrze Zniknie Cierpienie. Krzysiek Grabara https://grabara.art
  22. Zamykasz oczy, stajesz się melodią ubrana skąpo - w leżącą na krześle suknię z błyskotek przykrywasz swe blizny Łzy zamieniasz w nikły uśmiech taniec kropel, resztek krwi tkasz swą sieć, z nici jutra… czy też wczoraj losu chóry: Dziś jest DZIŚ tak nieczułe i zamknięte Nie wyrwiesz duszy zbolałemu ciału choć jej tchnienie jest już we mnie chcesz nią karmić dusząc siebie Ruch wskazówek, twego ciała jeden oddech, dwa pytania każda nuta tego strachu to, co zaszło… tam jest wschód noc zabiera drogę słońcu bezlitośnie, bo jest DZIŚ.
  23. Zakopię cię głęboko Zakopię głębiej niż trumny świata Na cmentarzysku ściemy Tak, aby jako zombie truchło nie dało rady wyjść Zaleję padół betonem krwi Zaleję padół betonem bez-łez a potem zapalę papierosa
  24. I tak siedzę w tej jaskini między łańcuchami, mając odrobinę miejsca jak pies przy budzie a przecież to miało być coś wyjątkowego ale żyję, bo tak każdy żyje… I tak siedzę w tej strasznej jaskini a wydawała się ciepłym domem ale teraz widzę tylko cienie były tak realne, na wyciągnięcie ręki ciemność może jednak oślepić i tak siedzę w tej jaskini patrzę na cienie patrzę ile klepsydra piasku przesypała i tak siedzę i tak patrzę na te cienie Panie Platonie…
  25. Dziewięć milionów deszczowych samotnych dni… Ciągle widzę Twoją twarz Nie potrafię zapomnieć Ten obraz jest jak świątynia Zamieszkałaś gdzieś we mnie I nie potrafię nie myśleć o Tobie Staczam się w otchłań Umieram przez Ciebie Staczam się do aż piekła Chciałbym tam spędzić wszystkie dni z Tobą Z tęsknoty wybrałbym i to Nie ma słów, które to opiszą Tęsknota za Tobą Moje puste serce, jest pełne Ciebie Być może polegnę Jaka jesteś? Przez to nie mogę spać Stoczę się dla Ciebie Wiem, że jestem trupem z tęsknoty Ale poszedł bym za Tobą do piekła i tam został, ale obok Ciebie Dziewięć milionów deszczowych samotnych dni…
×
×
  • Dodaj nową pozycję...