Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Pan Ropuch

Użytkownicy
  • Postów

    2 304
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    11

Treść opublikowana przez Pan Ropuch

  1. @Grynszpani Witam pod wierszykiem, co ma zachęcać aż i tylko do odpowiedzi, reakcji. A ja jak to ja odreagowuję ;) Pozdrawiam Pan Ropuch @Kot Albo brakuje albo jest w nim po prostu za mało. Chodziło o reakcję. Autor sprawdza refleks i chęć czytelnika na pozostawienie komentarza-odpowiedzi ;) Pozdrawiam Pan Ropuch
  2. @Waldemar_Talar_Talar Można by rzec, zgubiona została poprawność stylistyczna i poprawna pisownia wyrazów: z gubione i be zemnie. Pozdrawiam. Pan Ropuch
  3. @Somalija To dobrze i bardzo zarazem. Fajnie, że tak szybko odpowiedziałaś. Pozdrawiam serdecznie! Pan Ropuch
  4. codziennie zaczynam i nie kończę dziesięć różnych wierszy na tyle samo i innych tematów o fiołkowych leśnych dywanach o wiośnie o namiętności co nie szuka konwenansów po prostu o czymś lub o kimś - tak mam i już siedzę pod kamieniem z listy życzeń wybierając ciebie byś się zapytał czy masz jak ja
  5. @Ruth Mallory jeszcze nie ;) Pan Ropuch
  6. @Ruth Mallory żądnianie możesz szybciutko poprawić. Bardzo przyjemna opowiastka o bezsenności. Pan Ropuch
  7. Świat nie jest taki zły, świat nie jest wcale mdły - niech no tylko zakwitną jabłonie! Pan Ropuch
  8. @beta_b Dziękuję za obecność, miał być to głównie pean dla Pana Romka, ale jak wyszło to widać. Pozdrawiam. @Waldemar_Talar_Talar Dzięki Panie Waldku, do miłego następnego czytelniczego rejsu! Pan Ropuch
  9. @Gosława Zawsze taki był i już raczej nie przestanie ;) Pan Ropuch
  10. @AOU lecz zrobiwszy unik gestem pokazała jedwab kruchych skrzydeł nie do dotykania przyniosła nektar z kwiatów drzewostanu choć z domieszką trucizny – ataraktanu który, po upływie dwóch pełni księżyca przemienia w motyla - rzekła mołodyca kochający jak to młodzian bez zastanowienia rychło wypił nektar – brudnicy przemienienia dostając w prezencie dwa piękne grzebienie i pędzelek na wspólne miłosne - ich uniesienie od tej pory jak zapewne to już wiecie każdy jeden motyl kocha wiosny kwiecie delikatnie z nimi zawsze się obchodzi nie próbuj go dotknąć to mu nie zaszkodzisz Pan Ropuch
  11. @Tomasz Kucina @Jacek_K A od kiedy istnieje tylko jedna i słuszna interpretacja wiersza, zwłaszcza, że w tym przypadku jak w mało którym innym nie było to nigdy zweryfikowane u samego źródła?! Momentami ma się wrażenie jak czyta się ów wiersz, że bardziej od samotności pasuje tu tytuł bezsilność. Z drugiej jednak strony czuć też tą wewnętrzną szamotaninę z samym sobą i ten upór co pcha człowieka do przodu z nadzieją na lepsze jutro. Zdarzało mi się napisać wiersz, tekst o pojedynczej tragedii i zawsze te próby pogrążały mnie na moment w niemałym bólu i właśnie w stanie tej wyżej wspomnianej bezsilności. Samo wyobrażenie wojny i świadomość tego, że ludzie żyli tą tragedią dzień w dzień i na tyle długo, że wydawać by się mogło, że tak już jest i będzie, że to normalne, zwyczajne w myśl zasady człowiek jest w stanie przywyknąć do wszystkiego, sprawia, że paraliżuje mnie niemoc i przerażenie. Wojna dla mnie, to te rewiry świadomości gdzie nawet najlepiej wyćwiczona empatia zawsze mówi pas, moja się poddaje i leży w bezsilności rozłożona na łopatki. Pan Ropuch
  12. @Tomasz Kucina Za długo, by tłumaczyć i siebie i jak do tego doszło. Stało się. Grunt, że mam już to za sobą. Teraz trzeba zasłużyć na miano Pana Ropucha ;) Pan Ropuch
  13. @Gosława Jak myszka pod miotłą w takim razie nawet mój ropuszy wzrok nie potrafił dostrzec. Pan Ropuch
  14. opowiem wam jak zostałem piratem myślisz sobie jak świat światem każdy nim jest i po troszę coś spiraci po taniosze choćby i – ot tak! nie, nie o tym jest tu w wierszu mowa A o piracie co w mym sercu - się uchował w tawernie co gniazdem korsarzy* nazwana tubalny głos nieraz uderzał po ścianach Pirat Romek szarpidrut wiosła bił w struny za trzech a pieśń się niosła sama od późnego wieczora do wczesnego rana dziś wspominam to z uśmiechem z przystani słowa gdzie nas niewielu tak jak Pirat nie schodzą już na ląd prawie wcale a na pewno – bez celu *gniazdo korsarzy = gniazdo piratów
  15. @Gosława Miód na moje uszy, fajnie, że znowu się pojawiłaś. Pan Ropuch
  16. @beta_b Bo być może ją kocha, jak na mężczyznę przystało to jest w milczeniu. Kobieta kocha w skargach, a mężczyzna zbroi się w milczeniu. Taka myśl. Pan Ropuch
  17. @Lidia Maria Concertina Jak zawsze miodzio Pani Concertino, warto poczekać na ten pejzaż niesztampowych myśli w jeszcze bardziej niesztampowy sposób przelany na papier. btw. czytam tytuł Pandemiusz i Kryśka, choć wiem, że Kryśka krysce nierówna. Pan Ropuch
  18. @Tomasz Kucina Przemysław Prus vel Rumcajsowanie vel Aleksander Głowacki czyli Pan Ropuch. Proszę się przełamać i zostać przy Panu Ropuchu. Pozdrawiam serdecznie! Pan Ropuch
  19. @Grynszpani Bardzo cenię sobie, szanuję i staram się od czasu do czasu powracać do poezji księdza Twardowskiego. On jak mało kto uczy nas w tych swoich wierszach, co niezmiennie ważne, istotne i ma się nieodparte wrażenie, że dokładnie wiedział gdzie jest nieustannie bijące źródło spokoju. Pan Ropuch
  20. @Tomasz Kucina To ja, ciągle ten sam, no powiedzmy, bo bardziej dosadny. Jestem i ciągle mam na Pana baczenie Panie Tomku. Czekam, aż Pan nam się w końcu wyda w jakimś tomiku - ot co! Może uda mi się, z pomocą Pana Mateusza, dodać moje wcześniejsze wiersze z dwóch poprzednich "wcieleń". Jak to mówił Mistrz Stanisław Lem nalepiej wychodzi nam udawanie samych siebie. Obiecuję, że już takim pozostanę to jest obślizgłym Panem Ropuchem. Do następnego skomentowania! Pan Ropuch
  21. @Jacek_Suchowicz @Marcin Krzysica Nie ma to jak pozjadać wszystkie rozumy, kiedy naukowcy studzą wszystkie nastroje a propos szczepionki i lekarstwa, a Pan Trump proponuje by wstrzykiwać ludziom środek dezynfekujący no bo przecież zabija wirusa(TO SIĘ NIE DZIEJE). My się dopiero mimo już trzech miesięcy, a może pół roku, a nawet roku(kto to teraz zgadnie, mam nadzieję że chociaż tego się dowiemy) uczymy się tego wirusa. Coraz więcej informacji codziennie wychodzi na jaw ( za dużo też, dezinformacji także) i tak sobie myślę na swój własny zakuty łeb, w krajach gdzie jest najmniejsza śmiertelność i proszę nie przywoływać Szwecji bo to zły przykład LUDZIE NOSZĄ MASECZKI. Wirus póki co jest szalenie matematyczny, gdyby w Polsce od początku został zastosowany model szwedzki, to byłaby KATASTROFA. Mamy mniej zdyscyplinowane społeczeństwo, starsze, bardziej schorowane i otyłe(śmiem twierdzić, że ludzie po 50 z otyłością to 90% przypadków śmiertelnych tego wirusa, ba to widać w statystykach). Do tego jeszcze służba zdrowia w katastrofalnym stanie i ilość łóżek na intesywnej terapii mniejsza niż w czterokrotnie mniejszej Szwecji. Matematyczny - czyli jeśli w Polsce obowiązywałby model szwedzki to pomnóżmy liczbę zgonów największą z poszczególnego dnia ze Szwecji razy 4 bo tyle razy Polska populacja jest większa i mamy liczbę oscylującą w granicach 800 zgonów dziennie. Stać Pana na taką wyobraźnię i dalsze bagatelizowanie, że jest wszędzie i to taka zupgrejdowana grypa. Przeproś się Pan z rozumem i przestań zachowywać się conajmniej nieodpowiedzialnie. A z tym Singapurem już sprawdzam u źródła bo te 300 coś % co Pan podał wygląda mi na śmiech na sali. Pan Ropuch
  22. Nie myśl czytelniku drogi, że dopadła mnie skrucha? Mnie?? Płaza?! Pana Ropucha?! Nim się nim stanę Wpierw odczuję dojmującą pustkę, obrażę się na słowa Cisnę to wszystko w cholerę pod kamień się schowam Wypełznę jak to mam w zwyczaju i tym razem będę trwał Mój cykl dobiegł końca czy mam jakieś wytłumaczenie? A i owszem – Motylem nie jestem. Pan Ropuch
  23. @Tomasz Kucina Jest to wprawka, a głównie ćwiczenie, gdyż mój warsztat literacki, a właściwie jego brak daje mi się we znaki. Będę tak długo przeredagowywał ten krótki tekst, aż w końcu poczuję, że byłem naocznym świadkiem tych opisanych wydarzeń. Póki co jest on dla mnie płaski, bez iskry i bez głębszego partycypowania. Nic próbuję dalej. A.G.
  24. @Tomasz Kucina Być może na część z tych i Pana pytań, odpowiedzi poznamy w dość niedalekiej przyszłości. Świat się kurczy na naszych oczach, wciąż jeszcze nie przemieszczamy się tak szybko jakbyśmy tego chcieli, póki co na jakąś chwilę w ogóle nas wstrzymali, ale wiem, że jedno i drugie i tak nadrobimy. W tym widzę bardzo dużo niebezpieczeństw, filozoficznie to katastrofa a nawet pojęciowo-znaczeniowo i językowo słowo podróż straci swój sens. Bo i jak inaczej nazwać trzydziestominutowy lot z dwóch najdalej od siebie położonych punktów na Ziemi jak nie antypodróżą (tutaj jeszcze nie starczyło mi wyobraźni by to w ogóle nazwać jakoś, choć wiem, że ta nazwa się pojawi albo już ktoś taką zaproponował) Kurczenie się świata jest chyba największą dzisiejszą bolączką bo raptem wszystkie te oddalone i "nie nasze" problemy stają się nam takie bliskie. Ma też to swoje dobre strony, zauważam je, ale znając naturę człowieka, przecież sam nim jestem, wiem, że zachłanność ludzka znów weźmie górę, ot chociażby zapragniemy mieć kolonie na Księżycu i na Marsie. Jeszcze nie wzięliśmy Ziemi, jak się należy, pod nasze władanie, nie nauczyliśmy się, jak doprowadzić bieżące sprawy do ładu i składu, a już mierzymy wysoko i coraz wyżej - w myśl słów pycha kroczy przed upadkiem. Przepraszam, że zanudzam, zdaje się, że Pan znalazł już na to wszystko odpowiedź, być może i ja skorzystam z tej rady, nie mówię, że nie - a to już sukces. Miłego popołudnia! A.G.
  25. Malaliru kończyła właśnie swój wywar. Bóg jeden wie z jakich ziół i wyciągów z czegoś, on się składał. Pochyliła się nad kociołkiem po raz ostani, coś zupełnie niezrozumiałego pomamrotała pod nosem, po czym szybkim ruchem ręki dosypała garść utartego proszku, który uprzednio wydobyła z nietypowo-kształtnego i odwekowanego słoja. Bulgocząca mikstura w tym samym momencie, zionęła gwałtownie płomieniem, który tak samo szybko zniknął jak i się pojawił. Chwilę potem zaczęła mienić się przeróżnymi kolorami. Począwszy od czarnego, ciemnoszarego i brązowego na brudnozielonym i spatynowanej miedzi skończywszy. - Gotowy! - zakrzyknęła z nieudawaną satysfakcją w głosie szamanka. Szybko podreptała po izbie w poszukiwaniu drewnianego naczynia. Znalazła je dopiero za trzecią powziętą próbą i trzecim obranym kursem. Wyglądem przypominało one niewielkiego rozmiaru czółenko. Zaczerpnęła żeliwną chochlą wprost z kociołka miksturę i napełniła, by w końcu jej podać z zauważalnym błyskiem w oczach. - Pij! - Dziękuję... - odpowiedziała Naoe niepewnym głosem. Nim zebrała się w sobie, by w ogóle to uczynić, minęło kilka dobrych chwil. -Pij! - ponagliła ją Malaliru - pij a zrozumiesz, smakuj a zobaczysz, traw a usłyszysz. Ponaglenie nie pomogło wcale. Lęk przed wypiciem zamiast ustąpić, jeszcze bardziej wzmógł się do tego stopnia, że o mały włos porzuciłaby myśl, by spróbować w ogóle eliksiru. Na szczęście, choć może i niekoniecznie - ciekawość jak to zazwyczaj z nią w świecie bywa, wzięła górę i tym razem. Zdobywszy się na odwagę, Naoe mocno przywarła drewniane czółenko do ust i pojedynczym haustem opróżniła całą jego zawartość. W jednej chwili poczuła się inaczej. Przeszyły ją jednocześnie błogostan i ulga, a potem coś zupełnie odwrotnego. Odczuwała nieprzyjemne mrowienie. Nie takie jak zazwyczaj, dotyczące pewnej okolicy ciała, czy kończyny, która zbyt długo była czymś lub do czegoś przyciśnięta, a mrowienie permanentne, w każdym milimetrze jej ciała. Wraz z nim nadeszły i ogarnęły ją spazmy i drgawki, skóra całkowicie pobladła, a w oczach pojawił się trupioszary cień. Zapadła się w sobie i zgasła niczym świeczka. Serce Naoe przestało bić, oddech ustał, wszystko wskazywało na to że odeszła. Naoe Venetija z rodu Nixie skończyła swój żywot, pijąc tajemny eliksir szamanki Malaliru. Nie... nie nastąpiło to jeszcze. Nie tym razem... Naoe wcale nie umarła. Coś było i musiało być na rzeczy. Mimo, że wyglądała jak ktoś kto wyzionął ducha i nie można było dostrzec w niej nawet najmniejszych oznak życia, nie osunęła się na ziemię. Trwając tak w bezruchu stała, jako żywo, wyprostowana naturalnie, jak gdyby nic nie zaszło i nie uległo najmniejszej zmianie. W tym wszystkim była świadoma. Należałoby by powiedzieć, że nic prócz świadomości w tej chwili nie miała. Naoe pogrążyła się w niej bez reszty, tak jakby raptem okazała się studnią niemającą dna. W tym wszystkim jej myśli krążyły dookoła jej głowy z niesłychaną prędkością - krystalizując się przy tym i to tak, że wydawać by się mogło, że można ich dotknąć, wyodrębnić każdą pojedynczą i złapać ot tak zwyczajnie, jak gdyby był to przedmiot. Odczuła jak potężny może być już sam rozum i jak wielkie możliwości wciąż skrywa, pomyślała sobie sama do siebie, że był on wręcz zabawnie bezużyteczny wcześniej. Ot spał sobie, a teraz w końcu obudził się. Obudził się z nieznaną i nadprzyrodzoną mocą. Naoe nie wiedziała, że ten byt, którym się stała nie tylko zawdzięcza swoją moc rozumowi, ale również czerpie energię i jest jej przekaźnikiem ze wszystkiego, co go otacza. Jestem duchem w takim razie albo czymś jeszcze innym - pomyślała. Naoe stała się kimś nad wyraz nieosiągalnym, kimś z zaświatów albo nie należącym do tego świata, stała się bytem astralnym. Nie od razu była w stanie pojąć, z czym to się wiąże, jakie możliwości to daje oraz jak tym wszystkim zawiadować. Po dłuższej chwili pulsujące, przenikające przypływy energii nagle zaczęły nadawać temu wszystkiemu swój naturalny bieg. Skupiła się na nich. Dała się im ponieść i prowadzić. W jedym momencie uderzyła o dno oceanu, ukorzeniła się lasem, wezbrała rzeką i deszczem, w poświacie plazmatycznej lawy i wiecznej zmarzliny odczuła gwiazdy, księżyc i słońce. Wzrastała zataczając coraz szersze kręgi, przenikały ją wszystkie początki i bezkońce wszystkich dróg, galktyk, wrzechświatów. Lecz i to nie było wystarczające, jej absorbowanie wymykało się i z tego naczynia, które raptownie okazało się śmiesznie małe - niczym chrysalis ćmy. Dotarła na jego elastyczną cienką powłokę, przywarła do niego i zaczęła go przenikać. Rytmicznie choć i w nietaktcie uderzeń… muzyki… dźwięku… a może fal, częstotliwości – transcedencji. W każdym bądź razie, zbliżała się coraz bardziej do ich epicentrum i ich źródła. Wzrastała jeszcze przez chwilę by przestać, a energia w końcu przestała się absorbować. Od tej chwili tylko przechodziła przez nią, odświeżała się i płynęła dalej. - Powstań i otwórz oczy Naoe - metafizycznie porozumiała się z nią MaGo ............................................................................ O najpotężniejszy Abismo ty zawsze czuwasz w bezruchu nasłuchujesz złowrogiej ciszy otchłani, dom masz w czeluściach na fundamentach nicości O wiecznie skory do wojny przepotężny Kaoso niszczysz zastany ład mnożysz plagi i nieszczęścia upodobałeś sobie perfekcję chaosu zniszczenia O życiodajna tańcząca Mago wplotłaś koraliki wszechświatów we włosy swoje rytmicznie krocząc po powierzchni astralnego bębna rodzisz spokój i wszelkie stworzenie ..................... Abismo zastygł tańczyła Mago Kaoso się nudził gdyby tak pomyliła krok jeden fałszywy dźwięk wybudziłby tego drania z letargu i chwila uciechy MAdre GOd nie przeczuwała jak tęczowy serpent Numereji pod jej stopą się układał o mały włos zgubiła by rytm lecz z gracją go omijała Kaoso widząc to sprawił by wąż przystąpił do działania wyrosły mu zęby uzbrojone w jad ukąsił jak ma w zwyczaju ten obślizgły gad raptownie zmylony krok na bębnie stąpnął niewzruszony pozostał Abismo Kaoso nastroszył się i najeżył ten impas byłby niczym niezmącony gdyby nie szklano-czerwony koralik z włosów Mago utrącony o astralny bęben uderzając na miliard kawełeczków się rozpraszając ani Kaoso ani Mago w tym się nie po orientowali Abismo zaś otworzył swoje oczy ku uciesze pozostałych pojawiło się w nich na moment błysk radość i zdziwienie ................................... W mieście szamanów było gwarno i tłoczno. Było to pierwsze tak duże i tak dobrze zorganizowane miasto w dziejach nomad i plemiennej rzeczywistości. Większość z mieszkańców ów miasta odłączyła się od swoich pierwotnych plemion widząc swoją bezsilność w objaśnianiu praw natury i zapobieganiu niepotrzebnemu rozlewowi krwii. Plemiona pochłonęły walki o wieczny ogień, polowania i nieuzasadniona niczym przemoc. Była to era - krwii i mięsa, władzy, ekspansji oraz demonstracji siły, która nigdy wcześniej nie miała precedensu. Człowiek który zapomina o strachu postępuje irracjonalnie, natomiast gdy ten strach ukierunkuje na jedną jedyną rzecz działa śmiertelnie skutecznie. Strach przed wrogiem bo o nim tu mowa sprawiał, że dane plemię było w ciągłej i nieustannej gotowości by podjąć walkę, walkę do ostatniego żywego, walkę do kompletnego unicestwienia. Tak nie było zawsze i niekoniecznie bywało jeszcze gorzej. Mrok dotyka tylko na samym początku niechcący i niedbale, później obłapia i klinczuje każdą próbę oswobodzenia się by na koniec dać rozpasaną radość i satysfakcję z najczystrzego zła i jego nawarstwiających się konsekwencji.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...