Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Ranking

Popularna zawartość

Treść z najwyższą reputacją w 17.11.2025 uwzględniając wszystkie działy

  1. Słyszę tę pieśń, co płynie przez ulice, jak rzeka bez nazwy. Mówią nam, że granice to tylko kreski na nietrwałym papierze, atrament, co dawno wyblakł. A jednak wciąż kreślimy je na nowo. Palcem na mapie, czołgiem, słowem, ogniem. I giną miliony, gdy człowiek poprawia świat po swojemu. A mapy kłamią. Kolory bledną, stolice wędrują. Narody znikają jak ślady na mokrym piasku. I tylko On, zepchnięty na margines każdej mapy, Człowiek, którego nikt nie słucha. Z przebitymi dłońmi, z krwią, co wsiąkła w kamień, wiedział, że świat to nie flagi i nie doktryny, nie hymny śpiewane na rozkaz. Lecz to, co trwa, gdy milkną słowa: skała, woda, horyzont. Obojętne, odwieczne, a jednak to w nich jest światło, które wraca w ciszy trzeciego dnia.
    14 punktów
  2. Sznury i pomyśleć że dawniej bałam się tam wchodzić z okna promyk blady wokół czarne cienie pod deskami w podłodze stukot kołatanie strach było wzrok podnieść pomiędzy sznurami a tam skowyt czasów z nim pranie pachnące sztywniało na dobre gdy mróz trzymał srogi żal że słów bagnienie nie zamarzło wtedy na amen by roztopom rozścielić wszechdobro strych piwnicy nierówny mogło się wydawać sznurom jednak te miejsca z rozwagą wybrano bo nie tylko biel powłok jak zjawy wisiały z pętel życia do trumien ciała też składano listopad, 2025
    10 punktów
  3. Igraszki z czasem A gdybym tak spróbował jedną małą chwilę, Przemienić w nieskończoność? Powiedz, co ty na to? Sekunda, która szybko po sekundzie ginie, Nagrodą niechaj będzie, ale też zapłatą. A teraz dwie kolejne i dwie zaraz po nich; Te pierwsze, jakże krótkie. Chciałby się więcej, Lecz trzeba wszak odpocząć. Czyżbym był szalony? Och, widzę jak mnie prosisz. Są już, och, nareszcie! Wciąż nie wiesz, jak to działa? Proszę, mamy trójkę, A w trakcie trzech następnych znów odpoczniesz sobie; W porządku, wiem co czujesz. Skarbie, tak to ujmę: Wyruszasz w wyznaczoną oka mgnieniem drogę. To cztery? Ach, to cztery! Nie patrz tak, kochanie. Zbyt szybko wszystko mija. Proszę, bądź cierpliwa, Bo więcej, coraz więcej wkrótce już się stanie, Lecz teraz niechaj ciało jeszcze odpoczywa. No dobrze, powiedz kiedy piąta z nich wybije; Pamiętać musisz o tym. Sama wiesz najlepiej, Że nigdzie się przed czasem naga nie ukryjesz, Więc proszę, nie oszukuj. Wiesz, że znam cię przecież. Wołają głośno szóstki; Słyszę jak odliczasz, I słyszę też twój oddech między sekundami. Wystarczy. Odpoczynku kilka chwil się zbliża, Więc pomyśl o siódemce między oddechami. Rozumiesz wszystko, prawda? Widzę potwierdzenie, Więc zwiększać o sekundę rozkosz ciągle będę, Lecz po niej, by napawać móc się twoim drżeniem, Na moment identyczny ustanowię przerwę. Najdroższa, spójrz na siebie; Przyjrzyj się dokładnie, Bo oto namiętności rządzą emocjami. Do ilu umiesz liczyć? Czekaj, niech no zgadnę; Spełnienie nie tak długo wprawdzie przeciągamy. Co będzie za minutę, albo za godzinę? A jeśli nie pozwolę i przeciągnę dalej? Bo widzisz, nieskończoność powolutku płynie, Dlatego niespełniona przy mnie będziesz stale. --
    9 punktów
  4. ma gdzieś wspomnienia mówi nie chcę powrotu łez nie patrzy za siebie boi się że nie da rady wie że los zadrwił z niego - ukradł ich sens dlatego ich unika nauczył się bez nich żyć
    9 punktów
  5. Mauzoleum przyszłości nagły, złowieszczy, przytłumiony krzyk w mimicznym szepcie przygasłych żyć zawieszony w rytm muzealnych ścian oczami zwiedzających pulsuje wciąż piekielny żar nie - nie, to tylko cienie straszące nieposłuszne dzieci zamiast cukierka pejcz obosieczny na wylot spopielone modlitwy, dymiące w skrzydłach aniołów czas znieruchomiał w spazmie bez kształtów, w goryczy bólu zwiędłego zmartwychwstania i w szczypiącej nadziei - będzie lepiej
    8 punktów
  6. Grunt Jak katarynka nakręcam się znowu Jak zdarta płyta bez gramofonu Jak alpinista pnę się ku końcu Tak znowu zapadam się w środku Jak dobry pies nie puszczam tropu Jak znaleźć sens i nie kusić losu Jak atmosfera ciąży na ostrzu Za którą granicą stawia się opór
    7 punktów
  7. tęsknota ciała listopadowe czarowidło bliżej ciepło w mroku tobą mamidło nie odrywasz ust rozmysły przenikają w częstotliwości niedocierających słów cały mój nie odrywam dłoni w wymiarach po za nieistniejących snów w wieczystym pocałunku twoja
    6 punktów
  8. Zostałem po niej jak świt, który utracił własny oddech - świat niby wschodzi, ale każde światło drży, jakby mgła niosła w sobie więcej bólu niż wszystkie ludzkie serca zebrane w jednym miejscu. Ona była światłem - nie światłem zwykłym, lecz tym pierwotnym, które przecinało kosmos, delikatne jak skrzydło rodzącej się gwiazdy i potężne jak milczenie wszechświata, zanim wymyślono jakikolwiek czas. Jej oczy...dwie głębokie studnie nieba, z których wyciągałem marzenia jak srebrny pył - marzenia, które nie chciały spaść, bo nawet ziemia nie była godna ich ciężaru. A teraz - zostały po niej mgły. Gęste jak pamięć rozdarta w miejscu, którego nawet śmierć nie potrafi zabliźnić. Chodzę przez wrzosy, przechowujące jej oddech w liściach, a każde drżenie tych liści mówi mi szeptem, że nie odeszła dlatego, że chciała, lecz dlatego, że świat był zbyt ciasny dla jej światła. Zniknęła piękniej, niż ja kiedykolwiek potrafiłbym żyć. Tęsknię tak, że myśli rozmazują się jak dym, tracą granice, chcą stać się mgłą, by ją odnaleźć - choćby jako cień światła, choćby jako najcieńsza iskra w nicości. Czasem mgła zatrzymuje na sobie odcień Fioletu, jakby szukała kogoś, kogo brakuje jej tak samo jak mnie. I wtedy wiem, że nie brak mi tylko światła - brak mi Fiołków, które potrafiły pachnąć nawet w nocy. Tęsknię tak, że wiatr niesie smak jej imienia, jakby sama przestrzeń płakała po tym, czego nie zdołała zatrzymać. Czasem, gdy stoję między mgłami i zamykam oczy, przychodzi do mnie jej zarys - niepełny, urwany, jak skrzydło anioła, któremu przerwano lot w połowie snu, a pióra wciąż krwawią światłem, które nie ma gdzie wrócić. To drżenie boli bardziej niż jej odejście, bo przypomina, że jej światło przetrwało nawet śmierć, ale już nie przetrwa drogi powrotnej do mnie. Kochałem ją, jak się kocha ciszę na pustyni - do dna, do sucha, do bólu, z pragnieniem, które nie ma gdzie spaść. Byłem tylko cieniem człowieka z dłonią wyciągniętą ku niebu, którego już nie ma. A jednak nocą mgła podchodzi pod samo serce, jak pytanie, na które nie istnieje odpowiedź. I przez krótką, nierealną chwilę jej wszechświat błyska we mnie raz jeszcze - jak gwiazda, która powraca tylko po to, by umrzeć drugi raz w tym samym miejscu. A jej gasnące światło wypełnia ciszę szarpnięciem tak głębokim, że nawet Bóg nie zdołałby wypowiedzieć jego bólu. I wtedy wiem jedno: to nie ja płaczę. To świat płacze po niej. Mgła. Wrzosy. Czas płaczą. A ja tylko stoję, ze światem w popiele, z sercem pełnym jej cienia, i oddycham tym, co po niej zostało - światłem, które przeszło przez wszechświat, światłem, które nie zna powrotu, światłem, które nie ma już właściciela, a jednak trwa - jak echo jej istnienia, jak drżenie mgły, jak pamięć samego wszechświata, który stracił kogoś, kogo nie potrafił zatrzymać.
    6 punktów
  9. przychodzą i odchodzą myśli przychodzą i odchodzą emocje przychodzą i odchodzą zdarzenia przychodzą i odchodzą a Ty?
    6 punktów
  10. Skóra przecięta światłem jak kryształową struną, Tryska posokami ognia z paraboli ciała, Po schodach świątyni zwieńczonej pomroczną łuną, Aż staje się gęsto przezroczysta, jak sen biała. W nim symbol staje się pytaniem i zwątpieniem, Czkawką po owocu skradzionym z drzewa poznania, Pojoną miąższem mandragory i jej kuszeniem Odartym z ciężaru śmierci w lutni przemijania.
    5 punktów
  11. Na łące porośniętej czupryną mniszków lekarskich kiełkuje we mnie nieświadomość. Obserwuję, jak słońce chowa się za horyzontem, wszechświat staje się przedłużeniem mojego spojrzenia. Martwię się, czy zdołam pojąć wszystko, co mnie otacza zanim wyrzucą mnie stąd z hukiem. Nagle pochyla się ku mnie dmuchawiec - chyba szaman - i po szamańsku stary mnich zaczyna dziwnie radzić: “Nie ma się czym tak martwić: nie musisz wiedzieć wszystkiego, W przyrodzie roi się od niewytłumaczalnych zjawisk, cudów i zagadek, a lwia część z nich nigdy nie była przedmiotem ludzkiego poznania". A ja wzdycham “Meh” - tym westchnieniem zdmuchuję dmuchawca, rozsiewając pyłek jego egzystencji po trawach. Może i część świata pozostanie tajemnicą, lecz nie wiem, która - więc badam wszystko. A mniszki wokół kręcą głowami, wcześniej spokojne, teraz za to w bukietach rozzłoszczone niby hydry kąsają mnie kolejno oświeceni hipokryci celują we mnie aureolą. Znowu muszę wstać, otrzepać się z blasków tyci pyłków Wyruszyć w drogę, żeby, najlepiej jeszcze przed zmrokiem, znaleźć jakąś inną lepszą łąkę - najlepiej taką, na której będę mile widziana. Na której będę mogła się rozłożyć, żeby na niej badać kwiaty - nie z nimi rozmawiać, wątpić w kwiaty, stwierdzać kwiaty, testować pyłki, kreślić i nazywać wyświetlane na niebie gwiazdozbiory.
    5 punktów
  12. Czy niewysłowione ludzkie cierpienie Może mieć swoją cenę? Czy bezbronnych przerażonych dzieci łzy Można dziś na pieniądze przeliczyć? Czy przerażonych matek krzyk Można zagłuszyć szelestem gotówki? Czy za zrabowane schorowanym starcom przedmioty Mogą młodzi biznesmeni dziś żądać zapłaty? Czy za zachowane obozowe opaski Wypada dziś płacić kartami płatniczymi? Czy za wspomnienia młodzieńców rozstrzelanych Godzi się płacić przelewami sum wielomilionowych? Niegdyś zabytkowe monstrancje i menory, Padały ofiarą rasy panów chciwości, Kiedy SS-mani pieniądze za nie liczyli, Jak przed wiekami Judasz za Chrystusa srebrniki. I bezcenne pamiątki rodzinne, Często zacnym ludziom zrabowane, Nierzadko kryjące wyjątkową historię, Przez SS-manów były przeliczane na pieniądze… Dziś niemieccy biznesowi magnaci, Zapominając o prostej ludzkiej przyzwoitości, Nie licząc się z swymi wizerunkowymi stratami, Na tamtym cierpieniu znów chcieliby zarobić, Na głosy sprzeciwu pozostając głusi, Topiąc w drogich alkoholach sumienia wyrzuty, Tragedię tylu ludzi chcieliby spieniężyć, Kalkulując cynicznie łatwy zysk… Niegdyś oni do naga rozebrani Głodni, wychudzeni, bezsilni Będąc na łasce SS-manów okrutnych, Bez pozwolenia nie śmiąc się poruszyć. Niewysłowionym strachem wszyscy przeszyci, Z zimna i strachu przerażeni drżeli, Czekając na śmierć w komorach gazowych Wyszeptywali słowa ostatnich swych modlitw… A dziś na niemieckich salach aukcyjnych, Panuje wszędobylski blichtr i przepych, Wszędzie skrojone na miarę garnitury, Połyskujące sygnety i sztuczne uśmiechy, Szczęśliwi potomkowie katów i oprawców, Bez poczucia winy ni krztyny wstydu, Za tamtych ich ofiar niezgłębiony ból Żądają butnie wielocyfrowych sum… Lecz my otwarcie powiedzmy, Że cierpienia spieniężyć się nie godzi, Niezatarte przyzwoitości zasady I tym razem spróbujmy uchronić... Lecz my ludzie szczerzy i prości, Choć symbolicznie się temu sprzeciwmy, Może oburzenia głosem stanowczym, A może prostych wierszy strofami… By te padające bezwstydnie ceny wywoławcze, Cywilizowanego świata wstrząsnęły sumieniem, Milionów ludzi budząc oburzenie, Głośnego sprzeciwu będąc zarzewiem. By ten kolejny skandal Godzący w pamięć o ludobójstwa ofiarach I tym razem nie był zamieciony pod dywan, By upokorzoną była niemiecka buta...
    5 punktów
  13. Z morałem będzie historyjka, a może nie, sam się przekonaj, egzemplarz wielce wyjątkowy, czy jest gdzieś jeszcze taka żona? Jak ta, co dzień w dzień kołki ciosa mężowi, że zeń straszny prostak - cóż robić? pójdę na uczelnię i wkrótce dyrektorem został. Szacunek mam już zapewniony, doceni wreszcie, że się staram. Zapomnij, coś ty, ledwie przyszedł, a żona na to – zaraz, zaraz… Dyrektor wielki, patrzcie państwo, tym każdy głupek zostać może. Och, jaka jestem nieszczęśliwa, chyba nie może być już gorzej. Więc spiął się bardziej, trudna rada, pokażę jeszcze całe męstwo, poprzeczek kilka politycznych - gabinet objął, ministerstwo. Zajrzałam nocą do sypialni podsłuchać żeby to i owo. (…) - Czy ty myślałeś chamie kiedyś, że będziesz spać mógł z ministrową?
    5 punktów
  14. jesteś wciąż inna obrazkiem w kalejdoskopie nieprzewidywalną pogodą w jednej chwili wiosną latem zimą i jesienią bywasz chłodną kawą bądź kapryśną ale sobą a nie będziesz tylko ozdobą 10.2025 andrew
    5 punktów
  15. siadają na parapecie kiedy ciemność na drzewach skulone dla niepoznaki czasem przelatują tobie nad głową kiedy śpisz i obmyślasz mądre plany jedna jest pulchna druga elegancka trzecia bezczelna ledwie hukną a już maski ci spadają rano będziesz zbierać ich skorupy roztrzaskane obrazami zjaw sennych spod łóżka spod dnia będziesz wyciągać jedna jest pulchna druga elegancka trzecia bezczelna twarz gładką delikatną pergaminową ukrywaną latami nie oglądaną dniami żyły pulsujące wyrywające się do świata równie drapieżnie jak sowy w nocy jedna jest pulchna druga elegancka trzecia bezczelna zażądasz potwierdzenia albo odpowiedzi na niezadane pytanie na radość nagłą na lekkość piórko brązowe szare białe i za oknem zwyczajowo blady księżyc
    5 punktów
  16. Trzeba coś napisać — rozpoznawalnego i publikowanego, Jakiś stygmat na poważnej kulturze. Coś. Coś po nas. Warto przemówić z perspektywy z poziomu oralności własnych ust, Bo cudze gryzą, albo dużego palca lewej stopy. Może kupka kawy bez cukru niech mówi — lub chociaż kosza na odpady biodegradowalne. Ale nawet mówiąc psychologią okrucha na stole Jako centrum wszechświata — trzeba wiedzieć, gdzie jest ten stół i po co. Nawet codzienność ma historię.
    5 punktów
  17. uszyj mnie słowem utkaj mnie dreszczem nie żałuj wrzecion kądzieli przędzy przywdziej mnie sobą ja się odwdzięczę wątek z osnową splotem na wieczność
    4 punkty
  18. Oto dyrygent w białych rękawiczkach. Przeciąga basy wraz z grzbietem, co na nim frak. Biała muszka. Do miękkich eskarpin pauzy stosuje lub używa smyczka. Tak ulizany, a oko zmrużone. Blisko dla dłoni lśnią w cętki lampasy — czyżby odświeżył poszetką z brustaszy futro dachowca, acz trójkolorowe. Skacze na podium: Czy lepiej w obcasach? Albo do kłusa, bom żwawy jak rumak! W cholewkach buty zdo-biły-by w parach. Zatem go słucham, bo wszystko zrozumiał. Tu się podpiszę: Jan nie kot Młynarczyk. Najmłodszy, ale nie myślę iść walczyć.
    4 punkty
  19. -Mistrzu, co jest ważniejsze, wiara, czy prawda? -Wiara daje spokój, a prawda nie każda.
    4 punkty
  20. Diament czy węgiel? Diament, oczywiście: Na cóż brudny węgiel, Gdy w lecie szumią liście? Diament czy węgiel? Węgiel, oczywiście: Docenia się węgiel, Gdy mróz chwyci siarczyście. I Christina (wyjątkowo - jak na nią - zwięźle. Ciekawe, czy napisała to latem, czy zimą...): A diamond or a coal? A diamond, if you please: Who cares about a clumsy coal Beneath the summer trees? A diamond or a coal? A coal, sir, if you please: One comes to care about the coal What time the waters freeze.
    4 punkty
  21. Jak sobie radzisz Panie ze swym ułomnym ludem? Składamy listę życzeń, między nadzieją a cudem. Jaka jest Twoja miara, względem naszego losu? choć jesteś miłosierny, przekupić Cię nie sposób.
    4 punkty
  22. na obrazie życia malarz namalował narodzenie i śmierć ktoś zapyta czy aby nie za mało życia jest w nim malarz odpowie trzy razy nie jest go w sam raz trzeba tylko umieć odczytać to co w jego głębi się tli
    4 punkty
  23. O tych wszystkich rzeczach, Tych, o których chcemy sobie powiedzieć. Jednak trzymamy je głęboko w sercach. Te myśli próbujemy odeprzeć. O tych paru przypadkowych spotkaniach, Które nigdy nie były przypadkami, I każdej kolejnej chwili, Chowaną urazą między kolejnymi wersami. Chcielibyśmy się dotykać, (Kochać) Ale nie jest nam to pisane, bo za każdym razem, kiedy do tego dochodzi okazuje się, że jedno z nas nie kochało wcale.
    4 punkty
  24. Piękna Pani jesień, przyleciała z przytupem Gęsta mgła przykryła, mą wenę, nie smutek Zamiast grzybobrania, zbieram niepowodzenia Odczuwam samotność jak gałąź, która spadła z drzewa Chłodno na zewnątrz, chłodno też w środku Nie umiem się pozbierać, jak liście które rozwiał podmuch Wiewiórki wychodzą, z drzew spadają kasztany Ja zostaję w mej norze, by wyleczyć swe rany Lecz gdy opuszczę już schron, towarzyszy mi parasol Chroni mnie przed deszczem łez, tych którzy na mnie z góry patrzą Pogadamy sobie kiedyś, gdy nadejdzie mój czas Spacerek zrobiłem, pora wracać zaś Powrót minął gładko, jakbym miał do kogo wrócić Ściągnąłem praktycznie wszystko, rękawiczki, kurtkę, buty Zapomniałem o szaliku, jaki to materiał? Za jego pomocą chciałem dotrzeć, do pięknego nieba
    4 punkty
  25. Ma księżniczka wielbicieli I sztygę swych rycerzy, A każdy madrygały śpiewa I jej chwałę szerzy. Lecz będąc gorzką Miłość Boleśnie jej serce kroi, Bo rycerza kocha wzgardliwego, Co milcząc z dala stoi. I choć się inni przymilali, Im nie odpowiadała, Lecz za jedno jego słowo, Sądzę, że życie by dała. I Sara, (której madrygały śpiewam...:-): The princess has her lovers, A score of knights has she, And each can sing a madrigal, And praise her gracefully. But Love that is so bitter Hath put within her heart A longing for the scornful knight Who silent stands apart. And tho' the others praise and plead, She maketh no reply, Yet for a single word from him, I ween that she would die.
    4 punkty
  26. nasze ciała znają drogę biegną do siebie po zgliszczach rozumieją więcej niż my sami o sobie moglibyśmy wiedzieć jakby to one miały plan w ostatnim błysku skóry w cichym stłumionym olśnieniu już nie chcemy żadnych odpowiedzi żadnych słów nie chcemy przebaczenia znowu jesteśmy na wojnie która pamięta każde drżenie starsze niż rozstanie niż nasz każdy wstyd twoje biodra ułożone w moją stronę choć rozum krzyczy nie nie uniosę cię to niezmienność wraca jak oddech i znowu mościsz się we mnie
    3 punkty
  27. Tekst satyryczny, rzecz jasna:)) jestem sprawnym naprawiaczem krytykuję co zobaczę jeśli byłbym całym rządem to bym zrobił wnet porządek chyba dziś podobnych znajdę pokrzyczymy chociaż fajnie przesmarować przecież trzeba wazeliną wspólne trzewia jakiś czubów wokół horda chcą przygarnąć nasze dobra oj koryto nie w mej głowie wolontariat tyle powiem nie zmieniła by mnie władza sobie bym wszak nie dogadzał dbałbym o nas i idee o przydatnych których wiele jestem słuszny sądzę w ciemno skończą w cyrku lecz nie ze mną my właściwi i zaradni oni jakieś durne błazny *~* póki co to wciąż dyskusje aż zasadę wyznać muszę w polityce gości często powtarzana z wielką chęcią całe zło to oponenci całe dobro my bo święci
    3 punkty
  28. I ja gnałem i poginałem w gięciu słów, sądząc, że końcu mi się uda kogoś zagiąć. Gnębiło mnie to niekiedy. A tak naprawdę zaklinałem tylko los i dodajmy, że los, którego zakląć i tak się nie da, bo to w gruncie rzeczy zupełnie coś niemożliwego. Warszawa – Stegny, 17.11.2025r. Inspiracja = Poetka E.T. (poezja.org).
    3 punkty
  29. wylosuj z książki dwa wyrazy na dysk z tym bletko suną nad nami fale płyną pod nami niebo kolorami brzasku odpalam od save'a kod skrywa potwory wabi ścieżka czekaj na pobranie bonus questa w questcie pokonaj przeciwności zapisz to świt w zorzy szroni łąkę z biegiem strumienia schodzę w dolinę mogę zbiec ale stawiam opór pocą ci się dłonie zapisz to wędrowiec nadejdzie ze wschodu ten temat to rzeka ten temat to moment widać nas stąd pocą ci się dłonie spokojnie najpierw szkiełko później papier błysk
    3 punkty
  30. Być w tu i teraz tutaj nie do „podjebania” znaczy, że oto ja światu tak, światu, ha światu, światu nawet opowiem... A potem po opowieści widzisz że oni skromni i lokalni nad wyraz chcą ciebie widzieć na jak najniższym drzewie Chcą ciebie co najwyżej odbierać jako gościa z piłą w ręce i że piłą podcinasz gałąź na której siedzisz... Ale oni nie rozumieją nawet tego obrazka tej metafory bo jak zetniesz tę gałąź przecież pójdziesz sobie zwyczajnie na spacer (tak właśnie wyglądają moje „eureki”) Albo wyjedziesz i oby tylko nad polskie słone zachmurzone morze możesz w dodatku polubić słodkie jeziora zimne rzeki spadziste góry Oni ciebie posyłają na drzewo a ty bujasz się i drwisz niczym drwal jak dąb umiejętnie i złośliwie i sarkasz również na niedokładnym pomoście (którego stolarz wcale nie „dopracował”) Warszawa – Stegny, 15.11.2025r.
    3 punkty
  31. od pewnego czasu wszystko się skomplikowało zachód słońca przestał być zachodem księżyc udaje że świeci a niebo nie jest niebieskie światło stało się niejasne faluje tworząc masę prawdopodobnych zderzeń ponoć w podczerni można zobaczyć Boga grającego w kości a ja w takim świetle cóż... nie wierzę w nie wierzę bo nie wierzę i nic
    3 punkty
  32. Mnie jej mniej, ej! Bzykacie bzy, kacie? I za pijaczka Iza pija, czka Wilgoci, wilgo, ci! Kuku! łka kukułka
    2 punkty
  33. Zobacz, spójrz… Oto moje usta. Moje dłonie. Zimno mi. Zimno mi w tej wilgoci. W tej dżdżystej aurze jesieni. Dotknij, a poczujesz. I jak? Mówiłem. Zimne to wszystko, prawda? Tak zimne jak bryłki lodu. I te palce zimne, jak palce mojej nieżywej już matki. Tutaj jest wiatr. I szum schodzący z nagich gałęzi drzew. Idący w liście, co u stóp mych się kręcą. W korzenie. Czuję w wilgotnych włosach twoją dłoń. Twoje palce przechodzące na wskroś. I znowu od początku… Idę przez te obszary ciszy nagle zbudzonej. Przez ten cichy ciąg zdarzeń. Przez te długie bardzo strumienie czasu. Idę długo tymi korytarzami. Idę w daleki ląd zapomnianych twarzy. Które na końcu. Które tam bardzo… Na końcu... Ty wiesz. I ja wiem. Wiemy wszystko. Wiesz, prawda? Wiesz wszystko, co chcielibyśmy sobie powiedzieć. Ale nie powiemy już nigdy, chyba że we śnie. Tutaj, gdzieś. Pomiędzy drzewami. We śnie. Szliśmy. Idziemy. I będziemy szli. I jeszcze… Kolejny krok. Kolejny… Zderzam się ze ścianą w pokoju ciemnym i pustym. Odwracam się. I widzę. Patrzę. Szukam… Ze ścian wyciągają się ręce. Czyjeś ramiona. Te ręce zimne. Te dłonie. Te palce… Jakby twoje, które wciąż mnie przywołują gestami. Zapalam świece. Gwiazdy płoną na niebie. Pomiędzy chmurami, w których jaśnieją snopy odchodzącego deszczu. Tutaj i tam. Odsłaniam zasłony. Szeroko. Firanki na moich skroniach w powiewie otwartego okna. Głaszczą. Łaskoczą. Łaszą się. Przymilają z milczącym kwileniem zmiłowania. Tam wysoko. Na niebie. Na suficie płomyki drgają od zimna. Na szafie jakiś zakurzony kufer nie ruszany przez lata. I wszystko majaczy. Rozpływa się i scala. I migocze, i szumi bardziej jeszcze. I jeszcze… Lekki trzask podłogi przechodzi w tej ciszy i znika. Ktoś tu, widać, był przed chwilą. Lecz cisza. Cisza. Cisza znowu w tobie. I we mnie. I wszędzie. I jeszcze… Odgłosy jakieś przechodzą. Błądzą wewnątrz naszych ciał złączonych pustką.. I drżą w nas jeszcze… Tak bardzo długo… Jeszcze... Jesteś tu jeszcze? Wiesz, ja tu byłem. Czekałem. Albowiem istnieję już tylko w czasie przeszłym. W teraźniejszym kurz okrywa portrety pergaminowych twarzy. Wśród pajęczyn. Na ścianach. W półmroku. W piskliwym szumie gorączki. W ciszy absolutnej. W takiej ciszy dookolnej. Wszędzie. I wszędzie. Która się kryje, i która wyłania się zewsząd. Z każdej szczeliny. Pęknięcia. Spod każdej drzazgi, co wbija się pod paznokieć z ostrym ukłuciem, podczas przeciągania w jakimś napadzie wierzchem palców po drzwiach drewnianych. Po podłodze. Po listwach cokołów… Po pólkach pełnych martwych książek. Zaplamionych. Na okładkach czyjeś oczy zeskrobane żyletką. Wszędzie. Wszystkie oczy niewidzące. Ślepe. Wydrapane. Jakby ktoś chciał się pozbyć wszelkiego spojrzenia. W szaleństwie. W nieadekwatnym przeżywaniu rzeczywistości. W przypływie pasji. W schizofrenicznej mozaice szeptów, co wciskała się natrętnie do uszu. Wśród oddechów. Wśród szybkich. Zmęczonych. Kiedyś. Kiedyś… Ale to było kiedyś. Wśród zapomnianych gestów... (Włodzimierz Zastawniak, 2025-11-17)
    2 punkty
  34. czy pamiętasz miły jak mocno mnie kochałeś - kwiatem słówka upiększałeś czy pamiętasz mój drogi jak chodziliśmy po łące za jej mgłą mnie rozbierałeś czy pamiętasz kochany jak tam rozkosznie ustami i dłońmi pieściłeś a jeżeli zapomniałeś zajrzyj do pamięci ona drogowskazem piękna które dane nam było
    2 punkty
  35. Idą - choć nikt ich nie woła. W kieszeniach mają wersy, które uciekły im z rąk jak szczury z tonącej metafory. Robią miny poważne, choć słowa mają z waty, a każde zdanie składa się jak łóżko polowe po nietrzeźwej wojnie z samym sobą. Przystają na rogach własnej niepewności: „może napiszemy o świetle?” - pytają, po czym kręcą głowami, bo światło za jasne, a cień za ciemny. Więc stoją w półmroku - idealnym dla niezdecydowanych, tych, co wciąż stroją instrumenty, ale nigdy nie grają melodii. Każdy z nich niesie w plecaku niedokończony wiersz o „poszukiwaniu siebie” - taki, którego nie przeczyta nawet pies, bo pies ma godność i węch do rzeczy skończonych. A między kartkami plecaka czai się ich własny strach - taki, co syczy jak kot wyrzucony z metafory za brak talentu, i drapie, gdy ktoś próbuje napisać prawdę. A jednak idą - zamaszyści jak prorocy własnych pomyłek. Śmieszni, bo chcą pisać o ogniach, lecz boją się zapałki. Groteskowi, bo robią krok w przód i natychmiast krok w bok, jakby tańczyli z losem, który wcale nie przyszedł na bal. I gdy już, już mają ten WIELKI wers (ten, który miał ich ocalić), nagle - bach - wpada im do głowy wątpliwość o smaku marginesu, i cały świat rozsypuje się jak źle sklejona metafora o świcie. Bezradni wsłuchują się w ciszę - tę samą, która niczego nie obiecuje, bo jest lustrem tak krzywym, że odbija tylko to, czego w sobie nie chcą widzieć. Próbują jeszcze raz, z nową odwagą - i znów odkrywają, że wena, ich półetatowa bogini, rzuca natchnienie jak handlarka ryb: byle jak, byle gdzie, byle sprzedać złudzenie. A oni łapią to w locie, jakby to było złoto, choć najczęściej jest to mokra gazetka z wczorajszą pogodą. Tak sobie tuptają, armię poetów udając - każdy chciałby być meteorem, a kończy jako iskra o krótkim oddechu. A może i dobrze - bo w tej ich śmiesznej, roztrzepanej tułaczce jest coś niezwykle ludzkiego: pragnienie, by wreszcie złapać słowo, które nie ucieknie. Bo słowo, które dogonisz, pierwsze cię ugryzie - żebyś wiedział, że było żywe.
    2 punkty
  36. Pod koniec dnia, Zosia jak zwykle nie spieszyła się z powrotem do domu. Przycupnęła rozmarzona na nawłoci, zachwycając się bogatą paletą jesiennych kolorów. Była niezwykle sympatyczną, choć nie zawsze pracowitą pszczółką. W czasie pracy, zdarzało jej się zamyślić, zapatrzeć, pomarzyć... - Och, zapomniałam! Dzisiaj zamykają drzwi przed zimną..- Zerwała się nagle przebudzona tą myślą. Za późno. Kiedy przyfrunęła, wszystkie ule były już zamknięte, do wiosny. - Trudno, może jakoś przetrwam. - Pomyślała naiwnie, podlatując do pożółkłego drzewa jesionu. - Panie jesionie dostojny i jasny, może byś mnie trochę ogrzał. Nie jesteś kuzynem słońca...? - Mruknęła na małej gałązce. Jesion nic nie odpowiedział, a na miejsce ciepła, nadchodzący wieczór owiał ją przejmującym chłodem. Instynktownie sfrunęła z drzewa, szukając schronienia między opadłymi na ziemi liśćmi. Drżąca, schowała się pod tymi, które wydawały się najbardziej suche. - Co ty tutaj robisz maleństwo ? - Na krótko zbudowaną kryjówkę, zburzył swoim nosem jeżyk. - "Cudownie, skończę jako przekąska jeża.." Pomyślała wystraszona, wpatrując się w czarne oczka przybysza. - Czemu nic nie mówisz? Nie będziesz moją kolacją. - Uśmiechnął się jeżyk, jakby jej myśli usłyszał. Bardzo podziwiam i szanuję pszczoły. Bez Twojej pilnej pracy, nie miałbym teraz tylu przepysznych jabłuszek. A muszę ci się przyznać, że jest to mój ulubiony przysmak. - Dodał pogodny, i sądząc po głosie, nieco starszy jeżyk. - Poza tym, lekarz mnie męczy, że powinienem przejść na dietę....Jak wiadomo, ciężkostrawne jest żądło pszczoły...- Próbował żartować, na co w końcu, uśmiechnęła się Zosia. Kiedy opowiedziała mu co się stało, jeżyk wyznał, że wcale jej się nie dziwi, bowiem jesień była jego ulubioną porą roku, więc i on na jej miejscu pewnie by się spóźnił do domu. - Zaraz coś wymyślimy. - Pocieszał ją, widząc jak coraz bardziej drży z zimna. - Tutaj, w naszym ogrodzie, kiedy jest już po słońca zachodzie, mamy małą tajemnicę. Obiecaj, że nikomu jej nie zdradzisz..?- Zaciekawiona Zosia pokiwała znacząco główką. Jeżyk mocniej chrząknął, po czym z suchej trawy i patyczków w ogrodzie wznieciło się małe ognisko. Ożywione liście zaczęły tańczyć wokół niego, zarobiło się gwarnie od śmiechu i cichych rozmów. - Ojej! - Wydobyła z siebie zaskoczona pszczółka. - A te liście się nie spalą? - - Większość z nich trafi do stajni, gdzie staną się nawozem. Niektóre jednak, z ogniem wolą przytulić przestrzeń ostatnim powiewem ciepła. Przyjemnie ogrzana, Zosia z ulgą zatrzepotała skrzydełkami. Zadumana przy ognisku, zadawała sobie pytanie, jak przetrwa następne coraz chłodniejsze dni. . - Zanim zaśniesz, pamiętaj: O świcie polecisz do pasieki. Wtedy, kiedy człowiek koło kur się kręci. - Wyrwał ją z zadumy jeżyk, jakby znowu czytał w jej myślach. - Po co? - - Zaufaj, zobaczysz rano. - Jeżyk okrył ją troskliwie liściem i oddalił się na drugą stronę ogrodu. W pachnącym i wygodnym kokonie, pszczółka zasnęła, zmęczona po całym dniu silnych emocji. Poranny chłód, bez trudu ją obudził. Mimo że w zimnym powietrzu, ciężko jej było rozprostować skrzydła, dzielnie wzbiła się w górę i pofrunęła w stronę pasieki, tak jak radził jej przyjaciel. Z daleka ujrzała przy ulu człowieka. Ul leżał przewrócony. Zosi mocniej zabiło serce. Pofrunęła szybciej, z bliska dostrzegła, że ul był otwarty. Być może to była jej jedyna szansa, aby wlecieć do środka. Gdy już się zbliżała do drzwi, pod ulem zobaczyła rannego jeża. - Co się stało?!- Wzruszona, natychmiast do niego podfrunęła. W tym samym czasie, człowiek podniósł go i włożył do małego koszyka. -Nie martw się o mnie. Ten człowiek ma dobre serce. Na pewno mi pomoże. Szybko uciekaj do domu. Niebawem, na nowo będziesz bardzo potrzebna. - Wyszeptał z uśmiechem jeżyk. Było za mało czasu aby wszystko jej wyjaśnić. Przed świtem, przydreptał tutaj w towarzystwie krecika. Razem przewrócili ul, tak aby drzwi mogły się otworzyć. Niestety w tym samym czasie zakradł się przy kurniku lis. Zaatakował i lekko go zranił. - Do zobaczenia przyjacielu. - Szepnęła Zosia, ufając że właściciel pasieki dobrze się nim zaopiekuje. - Do zobaczenia kruszynko, dziękuję za jabłuszka. Wiosną Ci wszystko opowiem. - Jeżyk zawinął się wygodnie na dnie koszyka w kłębek i zasnął. Wiosną, zazwyczaj rozproszona Zosia, tym razem była niezwykle pilna. - Zwolnij, mamy czas siostrzyczko- Upominała ją rodzina. - Nie wolno zmarnować ani jednego kwiatuszka. Jeże uwielbiają jabłuszka. - Odpowiedziała pszczółka, uśmiechając się na myśl o wieczornym spotkaniu z miłośnikiem jabłek.
    2 punkty
  37. Na poboczu, tam, gdzie dzień i noc mieszają się jak świeża krew w brudnej filiżance, stoją – „dziewczynki”. Twarze ich oświetlone reflektorami jak manekiny z wystawy grzechów, które ktoś zostawił, żeby lśniły w ciemności jak lodowate diamenty z krwi i kurzu. Śmieją się cienko, śmiechem sprzedawanym na minuty, który odbija się od asfaltu jak plastikowa zabawka zmiażdżona przez ciężarówkę, i pęka w tysiąc dźwięków, które drżą w powietrzu, nie dla ucha, ale dla ciała, które czuje ciepło rozpadu. Kierowcy – rycerze szos z rdzą kilometrów w sercu – mylą pożądanie z wybawieniem, zatrzymują się nagle, jakby samotność wskoczyła na maskę i wbiła pazury w światło reflektorów. Jakby śmierć przyszła po swoje w najprostszej formie: dotyku. Wsiadają w tę ciemność jak w automat z losami, które zawsze wygrywają klątwę – lepka, śmierdząca klątwa, która przywiera do skóry jak cień po pożarze, jak sół w ranie, co nigdy nie przestaje szczypać, jak szron, który zamarza w żyłach, wstrzymując oddech. A choroby wracają z nimi jak czarne gołębie, z piórami pełnymi szeptów i trucizny, które nocą siadają żonie na ramieniu, dziobią jej zaufanie do kości, zamieniają ciepło w pył, zimno w ból, i wciągają w siebie kawałki serca, tak, że bije nie tam, gdzie trzeba, a krzyczy tam, gdzie nie ma słów. Wracają do domów z „pamiątkami” tak egzotycznymi, że nawet wirusy zadają pytania: kto tu zwariował naprawdę ? Patrzą w lustro z osłupieniem – nie poznają twarzy, która przed chwilą wciąż miała ciało, teraz wypełnione chemicznym oddechem ulicy, i światem, który twardo depcze po duszy. W kuchni żona pyta: „Dlaczego znowu unikasz światła ?" Nie wie, że mąż przywiózł spod znaku kilometra ruinę, starannie zapakowaną w milczenie i perfumy obcej skóry, w spalone wspomnienia, które pachną popiołem i krwią, i zostawiają na rękach rany, których nikt nie umie obmyć. Moralność leży na poboczu jak potrącony lis – wszyscy widzą, nikt się nie zatrzymuje, wszyscy patrzą, jakby zło było oczywistością, jakby czekało na kurs życia w przyspieszonym tempie, jakby każdy błąd był tylko kolejnym kliknięciem w automacie cierpienia. „Dziewczynki” stoją dalej, przetrwanie nauczyło je cierpliwości, jakby były latarniami z żarzącymi się żarówkami bólu, postawionymi, by oświetlały cudzy upadek, jakby nad każdą z nich wisiał anioł z wyrwanymi skrzydłami, trzymający w dłoniach ich los jak garść czarnego pyłu – i za każdym razem, gdy sprzedają dotyk, anioł dmucha w ten pył, rozsiewając go po świecie jak zarazę cudzego grzechu, aby każdy grzech odbił się w ich oczach jak ostrze stali. Liczą pieniądze, jakby przeliczały własną niewidzialność, a świat mija je z prędkością wstydu udającego pośpiech, jakby wszyscy byli ślepi, głusi i martwi jednocześnie. I tylko noc – wielka, czarna gospodyni samochodowych grzechów – poleruje gwiazdy, zamienia je w lustra ludzkich win, i patrzy, jak ludzie sprzedają sumienia za chwilę dotyku, zimną jak moneta wyjęta z błota, twardą jak kamień, którym rozbijają własne serca. Małżeństwo kruszy się jak witraż uderzony kamieniem cudzej skóry – kolory uczuć rozsypują się w kurz, nie ma już przez co przejść światłu, bo wszystko, co było, zostało odarte z delikatności, pozostały tylko ostre krawędzie, które tną duszę. Cały ten teatr kręci się dalej, jakby ktoś nakręcił go kluczykiem od stacyjki, aktorzy nie wiedzą, że grają w tragedii, i że scenariusz pisze noc, która nigdy nie kładzie się spać, której oczy widzą wszystko, a serce nie zna litości. Nikt tu nie jest diabłem, ale każdy niesie iskrę, która może podpalić dom, życie, twarz w lustrze, i w tym ogniu ujawni się prawda – surowa, bezlitosna, ostra jak brzytwa. Bo na poboczu, przy asfalcie, gdzie człowiek zdejmuje człowieczeństwo jak brudny kombinezon, nawet cienie mają choroby. A miłość – jeśli kiedykolwiek tędy jechała – wróciłaby tylko po własną, dawno zgubioną tożsamość, i płakałaby nad resztkami tego, który kiedyś nazywał siebie „człowiekiem”.
    2 punkty
  38. Jedyne co pamiętasz to śmiech, szyderstwa i drwiny. I ta brudna, zatęchła klatka w której Cię wychowano. Nienawiść zwierzęca. Już nie pamiętam Czy kiedykolwiek byłem człowiekiem. Skatowanego prawie na śmierć. Leżącego we własnej, zaschniętej krwi. Odnalazł mnie demon. Nadał mi nową osobowość i imię. Przy dźwiękach obłąkańczych fletów i piszczałek, wzięła me ciało i uniosła ku wyższym wymiarom parada stworzeń koźlęca. I ułożyła moje martwe już szczątki na ofiarnym ołtarzu. W płonącym pentagramie. Wbito w mój nieruchomy żywot czarne ostrze. Wtedy otworzyłem oczy i wziąłem pierwszy wdech. Wraz z nim, zeszła z gór pieśń przeklętych, bezimiennych bóstw. Odpowiedział im wrzask znad fal sztormowych. Wszystkich oceanów. Dopóki płonie ogień wyznawców na wzgórzu. Dopóki ślepy Bóg pełznący przez mrok wszechświata, na flecie chaosu gra. Nie założycie bestii kajdanów Ona jest posłańcem śmierci, bytów z ponurego Kadath i burzowego Hatheg - Kla Zabić mnie może, jedynie przeznaczenie czasu. Gdy pewnego dnia, planety staną w ustalonej koniunkcji, na swoich orbitach. Istota, którą nazywacie ludzką straci życie. Zagryzie i wyrwie jej parujące trzewia, stróżujący, wściekły chart, Wtedy to po wieczność, w koszmarach o R'lyeh zaśniecie. Znikną, zmiecione wiatrem zagłady ognie na wzgórzu. W zimnych korytarzach, na szczycie góry. Umilknie fletu głos. Obróci się w nicość. Pełzający w chaosie bard. Wiersz oczywiście w nawiązaniu do "Zgrozy w Dunwich" i "Widma nad Innsmouth", H.P.Lovecrafta oraz innych jego dzieł. Najdoskonalszej formy natchnienia.
    2 punkty
  39. Zabrałem się za to wszystko za późno. Kałuże wchodzą mi w buty. Poranki jeszcze na plusie – ale to chwila, wczoraj widziałem żurawie – w kupie, a dziś sam jak ptak – pozbierałem butelki. Wrzuciłem do kosza. Jest porządek. Und es muss sein – der einzige Weg. Głupia dyskusja w Manekinie o szarfes S – wydłużeniu głoski, nowa ortografia, gramatyka, nowomowa – jestem urzeczony nowym światem. Wiadomości o celebrytach, promocje na lodówki, majtki, pieluchy (jeszcze mogę olać) – pozorna wolność słowa, którą cenię, choć pętla - jak cenzura - dynda u sufitu, niuanse wojny – korupcyjna afera. Dziwię się. A przecież przed rokiem wariat z rakiem donosił ściszonym głosem o szwindlach (wycieli mu krtań za karę), dziewczyna z magla trzeci rok tyra po studiach – boi się wracać i płacić kontrybucje. Dwóch - braci - też nie wraca. Mówią jak nasi, znają się na robocie, chwalą się – my, po szkołach. Poza tym obcym – Poliaki. Ale to między sobą. Opowiadam historię Saszy, śmieją się. Sasza pewnie też i pije. Od dziecka. Trząsł się z rozpadu przy podpisie, kreśląc w szpitalu sprzeciw: „Nie zgadzam się”. Tym - wiedzie się, założyli rodziny. Brakuje znajomych. Matka jak brzoza pochylona i wrośnięta w ziemię, ojciec zbyt stary – nie przyjedzie. Komuś zależy na wojennym strachu. Nie wiem – zostać, czy wyjeżdżać. Jestem urzeczony Nowym Światem – wystarczy one way ticket albo zamiana bałtyckiego śledzia stającego ością na ceviche z corvina. Es gibt immer einen anderen Weg. Immer. Każą nam iść – więc idziemy, kałuże wchodzą nam w buty.
    2 punkty
  40. Stań Się Słowem Razem Ze Mną Toż Samo Jest Bycie I Jedno Wpierw Znalazłem Życie A Następnie Sedno Tak Stare Pra Widy Nie Bledną
    2 punkty
  41. Po wielkim pożarze zostały zgliszcza Erozje dokończyły dzieło zniszczenia, a mi pośród tych ruin i pogorzelisk Przyszło żyć dalej Próbując istnienia. Chcę coś tu zasadzić, ledwie co wyrasta To już pęd swój wstrzymuje Nędznie wegetuje Powoli zamiera. Za to jałowa ziemia Wspaniale przyjmuje Chwasty i bluszcze Ciernie i krzaki Substytuty życia Które chcę formować By coś tu zachować Cokolwiek utrzymać. Ogród cieni stworzyłem Cierpienia enklawę Pamięci monument Gdzie ból samowolnie wzrasta A nadziei nie wyhoduje. Z zadumą patrzę na nowy pejzaż Widząc w szarości odcieniach Ślady dawnego rozkwitu Niebyłą obietnice raju. I żyjąc w tym ogrodzie cienia Próbuje istnienia
    2 punkty
  42. @Marek.zak1 Mistrz spojrzał na ucznia i wzruszył ramionami: — Nie wiem. Nigdy nie miałem obu naraz, żeby porównać.
    2 punkty
  43. @Migrena @Berenika97 @KOBIETAdziękuję bardzo mi miło :)) @Berenika97 a jeśli chodzi o twoja interpretację, jest ona bardzo trafna :) Wiersz miał oddać uczucie stagnacji,„bycia na dnie” w chorobie.
    2 punkty
  44. Pokrzywy nie parzą moich łap. To nie wzrok świdrujący na wskroś, ludzkich marionetek. Ich jad i moja nienawiść równoważą się na szalach niekończącej się walki zła, bytu doczesnego z bytem nie z tego a innego wymiaru. W najczarniejszym odludziu, modrzewiowego, skąpanego w delikatności świeżego mchu i opadłego igliwia boru. Stąpam bezszelestnie przez piach, kałuże i zdradliwe zaschłe od dawna, połacie chrustu. Utykam na przednią, prawą łapę. Wyrwana na siłę z uścisku metalowych zębów ludzkiej pułapki, doskwiera tętniącym aż w najgłębszych zmysłach bólu. Ale nic to. Z czasem ogarnięty opieką starych kapłanek i szeptuch, wydobrzeję. Blizny nigdy nie dadzą o tym zapomnieć. Twoją twarz zdradziecką i los Twój, przekląłem u Bogów, daniną z krwi. Nóż, karabin, brzytwa. Słowo jedynie rani i wodzi na manowce. Dlatego zwą mnie kapłanem i orędownikiem ciszy. Chcę widzieć ludzi, lecz tych co umarli. Wśród ostępów bagiennych i w świetle ślepi graniczników ich ogniki dusz błądzą po rozstajach. Ja ich do granic Nawii bezpiecznie sprowadzam. Czyn. To on zabija. Miłość zabija w człowieku człowieka. A bestię rani mechanizmem uśpionej pułapki. Nie wyciągnąłem z niej łapy na czas. W starej dziupli, okazałego grabu. Zasnąłem. A śniłem jedynie o krwi. Leżałaś naga, ze skręconym karkiem. Przed chatą. A Bogi patrzyły z drewnianego panteonu, dziesiątkami twarzy. Nagle grzmot i błyskawica przecięła sen. Jak linię mej świetlanej przyszłości. Musiałem się upewnić po raz tysięczny może. Wyszedłem z dziupli. Zaskowyczałem żałośnie w ledwie rozjaśnioną poświatą, ubywającego księżyca noc. Jeszcze raz spojrzałem na strzaskaną łapę. Musisz nie żyć. Nie z zemsty. A w imię wyższych zasad. Perun zesłał burzę. Nawet deszcz zamienił w krew. Osiadła na cokole nieboskłonu. Jak rydwan podniebny. Jego żałobę zsyłająca chmura. A ja ruszyłem duktem pod znajomy aż za dobrze adres. Deszcz zagonił duszę gościńców ku kniei. Dukt był pusty jak oko wykol. Słyszałem jedynie swój oddech chrapliwy. Raz jeden skrzyżowałem swój trop ze śladami swych pobratymców. Wataha jest rodziną której nie dane mi było nigdy mieć. Samotność jest moją rodzicielką. A ojcem demon przeszłości. Jej błędów i namiętności. O północy dotarłem nad granicę drzew. Dalej był świeżo zasiany, pasiasty krój pól a za nim ku południu, zabudowania wsi. Nie czułem już zapachu. Twoich dłoni czy włosów. Odrzwia były zabite na głucho. Okiennica wyrwana z zawiasu a front domu solidnie ugodził upływ cielesnego czasu. Z komina nie sączył się dym. Palenisko zalały dekady, cyklicznych opadów. Obejście zarosło zielskiem, trawą i dzikimi drzewami. Armią, płożącego się rdestu. Skręconych w uścisku kłączy. Namnożonych na potęgę truskawek i dzikich malin. Studnia zapadła się i zapewne wyschła lub woda w niej zatruła się od gnilnych resztek. Jak nasza miłość. Czy Ty też gnijesz? Pobiegłem ku pagórkowi na krańcu wsi. Ci którzy przybyli tu onegdaj z krzyżami i ogniem, którym wypalili obyczaj dziadów i święte gaje, nazywali to miejsce odludne i ciche cmentarzem dla dusz. Odnalazłem okazały, kamień nagrobny zaraz po lewej od wejścia. Na nim była Twoja podobizna i trochę liter i cyfr. Litery układały się w Twe imię i nazwisko a ciąg cyfr w datę narodzin i w to po co tu przybyłem. Chmury odeszły gnane wiatrem. Znów wyjrzał nieśmiały księżyc. W jego świetle porzuciłem choć na moment postać wilka i stanąłem na dwóch nogach przed zaniedbaną mogiłą. Nie mogłem się powstrzymać i wybuchłem śmiechem. Szczerym do bólu i zimnym jak stal moich oczu. Śmiałem się odczytując datę Twojej śmierci.
    2 punkty
  45. Opuszczony dom niszczeje smutkiem zaglądam przez dziurkę od klucza, drzwi pozostają uchylone zapraszając tęsknotą, przekraczam wysoki próg. Dostrzegalny zapach samotności ulotne ślady stóp zakurzonej podłogi wyszczerbiony kubek, ołowiany żołnierzyk rozdrapane ściany korytarza przeszłości. Oddycham bezbrzeżną pustką chłonąc serdeczny śmiech odbity echem od ścian krzyk matki tulącej martwe dziecko, nienawiść zdrady, cud i chciwość miłości. Zamykam drzwi, nigdy nie zapada noc.! Kolejny raz czarny kot przebiega komuś drogę. Nieśmiertelny krzak bzu nieustannie rozkwita rozmytym, wyrozumiałym fioletem.
    2 punkty
  46. już nie ujrzysz — wiem, maleńka — mej troskliwej, ciepłej twarzy ale nie płacz, bo w twych dłoniach moja pamięć wciąż się żarzy nie podniosę rąk zmęczonych do uścisku nie powrócę ale dotknę cię w powiewie kiedy wiatr twe włosy muśnie niech ci lato wciąż powraca niechaj śmiech rozgoni chmury i pamiętaj że wciąż jestem twoja babcia - patrzę z góry
    2 punkty
  47. @Alicja_Wysocka Z panią pamięcią najprędzej :)) @Starzec Dobrze, nie pójdę :) Pzdr. M.
    2 punkty
  48. Jak jednym słowem, gestem,czynem można zniszczyć całe życie jak można skrzywdzić dziecko niewinne by już zawsze pamiętało co się kiedyś stało i by od tych wspomnień dręczoncych cały czas rozpaczliwe oderwać się chciało Jak można w czasie jednej chwili odebrać komuś nadzieje całe życie budowaną czy da się jeszcze zagoić ranę nieuleczalną przez wszystkich zapomnianą Jak jednym słowem, gestem, czynem można zniszczyć całe życie nawet tego nie pamiętając
    2 punkty
  49. @Kwiatuszek Bardzo Tobie dziękuję ;) @Wiesław J.K. hehe, bardzo dziękuję ;))
    2 punkty
Ten Ranking jest ustawiony na Warszawa/GMT+01:00


×
×
  • Dodaj nową pozycję...