Ranking
- uwzględniając wszystkie działy
-
Wprowadź datę
-
Cały czas
8 Kwietnia 2017 - 12 Października 2025
-
Rok
12 Października 2024 - 12 Października 2025
-
Miesiąc
12 Września 2025 - 12 Października 2025
-
Tydzień
5 Października 2025 - 12 Października 2025
-
Dzisiaj
12 Października 2025
-
Wprowadź datę
04.09.2023 - 04.09.2023
-
Cały czas
Popularna zawartość
Treść z najwyższą reputacją w 04.09.2023 uwzględniając wszystkie działy
-
W spektrum Wciąż uczę się emocji; Wiem, że są sposoby, By jakoś odgadywać, co nieoczywiste, Lecz bardzo dużo tego. Ciągle, niczym pisklę, Rozbijam na skorupce najróżniejsze dzioby, Bo stwardnieć już zdążyła; Chciałbym kiedyś dożyć Tej chwili, by jak tamci, przebić się i istnieć, Popatrzeć tak jak oni, umieć spontanicznie Radością przybrać rozum, zamiast snami zwodzić. A tam, pod powiekami, wiele czeka światów, Jednakże nie potrafię nimi się nacieszyć, Nie umiem się nasycić. Chciałbym, lecz od razu Zatracam się w szczegółach nieodkrytych dziedzin. A w życiu, poza nimi, trzymam się schematów, Wielokroć zbyt dosłownie rozumując rzeczy. ---10 punktów
-
Z cyklu: Wspólna jazda, czyli wiersze o Bogactwie i Biedzie 18 moneta oszczędności Bogactwo myśli, Że ma władzę nad światem A ja takie Bogactwo Nazywam zwykłym wariatem A ja takiego Bogactwo Ściągam do parteru Bo dla mnie to po prostu Zwykły, jeden z wielu Z wybujałą fantazją Z rozdmuchanym ego Wyprawia głupoty I mówi, ja nie robię nic złego Wyprawia głupoty I mówi, ja tu nie stałem Tak naprawdę Tylko się przed prawdą chowałem I nie ma co mu współczuć Błąd jest zawsze błędem Nie ma co zazdrościć Błądzić można wszędzie Różni się tylko Skala i motywacja Ale to nie jest tak Że czym większy błąd, to większa atrakcja //Marcin z Frysztaka Wszystkie moje książki Za darmo Znajdziesz na stronie: wilusz.org5 punktów
-
Chcę kochać - po prostu: jak morze brzeg jak ocean głębie jak zmęczenie sen Chcę kochać - po prostu: radość nieść i treść wartością dodaną być oddychać prawdą po prostu żyć! Lepszym dla innych: bez chceń ich profitów dla zwierząt opieką i dzieci BYĆ i nie robić z siebie MITU4 punkty
-
oddalam się od siebie w lustrze pustka niebo rozpalone gwiazdami w kocich oczach świeci księżyc wygłaskane myśli snują się ku swojemu przeznaczeniu w zmęczonym oknie miasto zasypia na Facebooku4 punkty
-
zapis na ekranie - to ja... moje imię ciąg literek kolejka znaków - choć na nic nie czekam wpatruję się jakoś głupkowato wzdycham... obraz krzyżykiem zamykam nie stanowczo raczej leniwie kończę dzień w sen ciężko odsuwam ciało dłonie przy uchu nogi przykurczone oddycham może trochę lżej3 punkty
-
3 punkty
-
Na ulicy są ludzie i doskonale Cię widzę, bo trzymasz czerwoną różę Poszliśmy do parku i ptaki śpiewały, jakby to było nasze przeznaczenie Błękitne niebo nad nami sprzyja spacerowi Wiele innych serc obok nas cieszy się sobą tak, jak my cieszymy się sobą Jesteśmy tutaj, aby mieć pewność, że miłość nas nie ominie, więc wzięliśmy los w swoje ręce Lovej . 2023-09-043 punkty
-
patrzę na niego tyle w nim uroku czaru wdzięku ale to piękno takie ulotne ... jak ty 9 2023 andrew3 punkty
-
-Mistrzu, kogo na króla w elekcji polecasz? -I tak wygra ten, który najwięcej obieca. a uczciwy, który wie, że skarbiec jest pusty, powie prawdę i przegra z każdym miodoustym.2 punkty
-
jeżeli chcesz proszę idź i więcej nie wracaj tylko nie łódź się tym że zapomnienie wybacza ono prędzej czy później na pewno do ciebie wróci i ostatnie twego życia dni swym obrazem zasmuci obraz na którym wyraźnie wyraźnie widać jak na dłoni że nie spoglądasz za siebie choć dziecięcy głos cię goni2 punkty
-
- dla Belli i Siostry, moich Pań - Przypomniał mi się pewien film - Soa podniosła rękę do góry, chcąc zabrać głos. - Był zatytułowany "Seksmisja"* i przedstawiał historię... - Mogę? - teraz Zuzanna uniosła dłoń. - Możesz co? - Soa nie zrozumiała w pierwszej chwili. - Czy mogę - Zuzanna zaczęła pytanie raz jeszcze - zajrzeć ci do umysłu? Będzie szybciej, a przy tym ciekawiej. - Ale przecież - Soa zawahała się, odpowiadając - wpłynęłaś już na mój umysł... - Co innego - uśmiechnęła się Jezusożona - oddziaływać pozytywnie na czyjś umysł, a co innego zaglądać doń. Istotna różnica polega na ingerencji w osobistą sferę, czego nie chciałam robić bez twojej zgody. Prawda, że zrobiłam to na początku naszego spotkania, było to jednak z mojej strony nietaktem... Za który powinnam prosić cię o wybaczenie - zawstydzona Zuzanna uśmiechnęła się przepraszająco. - Kobieca ciekawość... - Nic się stało - Soa zapewniła panią domu. - Zaglądaj. - Skoro wyrażasz zgodę... - Zuzanna przymknęła oczy, a uczucie mrowienia natychmiast pojawiło się w umyśle Soi. - O, proszę, proszę! - Zuzanna roześmiala się serdecznie. - Co za obrazy, no no! I cóż za wizja! Ktoś, kto wymyślił i stworzył taki... film - tu zawahała się, chcąc dobrze powtórzyc nowe dla siebie słowo - musiał być na wysokim poziomie intelektualnym i kulturalnym. Musiał też łączyć się z Polem Wszchwiedzy Wszechświata oraz korzystać z zobaczonych tam obrazów - dodała. - Ale jest tam i pierwiastek męski - podjęła po kilku chwilach przyglądania się obrazom w umyśle Soi. - Zarówno w postaci obu komicznych bohaterów - tu roześmiała się ponownie - jak i w postaci negatywnych cech w kobiecych bohaterkach - tu z kolei przybrała zniechęconą minę. - Jak złość, brak wybaczenia, podstępność i chęć intrygowania, zawiść oraz agresja. - Podkreślić zatem obiektywnie należy - mówiąc to Zuzanna otworzyła oczy, z którym to otwarciem uczucie mrowienia natychmiast ustąpiło Soi z umysłu - że cechy zwane męskimi przynależą także do osób płci kobiecej, co ów film pokazuje bardzo wyraźnie. Jak i to, że również mężczyźni potrafią być cierpliwi i spokojni. Czyli w gruncie rzeczy - kontynuowała - omawiana granica przebiega nie tyle między przedstawicielami danej płci, ile raczej we wnętrzach serc, umysłów i dusz poszczególnych osób. - Pani, a zmiana, o której wspomniałaś? - zapytała Soa. - Ta gruntowna nas samych? - Ciekawe w tym filmie są pewne zdania - żona Jezusa podjęła odpowiadanie. "Nie warto jest być kobietą, kiedy nie ma mężczyzn", jak też "Likwidujac męską połowę świata, zlikwidowałyście połowę siebie."** I oba zawieraja prawdę. Istniejemy ku mezczyznom, tak samo jak oni istnieją ku nam - co oznacza wzajemne dopełnianie. Uczuciowe, psychologiczne i seksualne, o czym obie doskonale wiemy - Zuzanna lekko przesunęła się na krześle. Konieczne nam są uczucia ze strony mężczyzn jak milość, akceptacja, zrozumienie i szacunek. Konieczne są nam też doznania seksualne. Wiem to lepiej od ciebie i od wielu kobiet: przecież byłam tym, kim byłam i robiłam to, co robiłam. Potwierdzam, nie zaprzeczam - zarumieniła się lekko. - Ale zawsze było to narzędzie... metoda... sposób... jeśli można to tak ująć. Nigdy cel sam w sobie ani, wbrew pozorom, rozwiązłość. Czy myślisz - popatrzyła na Soę badawczo - że Jezus chciałby mnie za żonę, gdybym była.. hmm... zepsuta, jak to się mówi? I jak się mnie przedstawia oraz zapewne długo przedstawiać będzie? Chciałam być bogata i niezależna, wpływać na mężczyzn i tą drogą zmieniać ten świat na lepszy. Gdy osiągnęłam cel, porzuciłam dotychczasowe zajęcie. Wtedy spotkałam Jezusa, co pozwoliło mi zyskać prawdziwie dobrego męża - tu w oczach Zuzanny pojawiły się łzy. Otarła je szybko, uśmiechając się przy tym przepraszająco. - l skoncentrowac na duchowym rozwoju. Co, jak z pewnością zauważyłaś, z takim mężem i z posiadanym bogactwem jest o wiele, wiele łatwiejsze. - A moje doświadczenia z meżczyznami? - wyczuła, ze Soa chciałaby wiedzieć więcej na ten temat, ale krępuje się zapytać, nie chcąc okazać się wścibską i niedelikatną. - Proponuję, abyś teraz ty zajrzała mi do umysłu... * Zakładam, że wspomniane tytułem dzieło Juliusza Machulskiego (1984, premiera 14. Maja), jest znane moim Czytelnikom. ** Przytoczone zdania zostały, oczywiście, wypowiedziane w rzeczonym filmie. Cdn. Voorhout, 4. Września 20232 punkty
-
2 punkty
-
@violetta Dajemy radę, kochana jest, chociaż łobuziak straszny czasami. @Sylwester_Lasota @Somalija @Ewelina @Marek.zak1 @violetta @goohna @Jacek_Suchowicz @Rafael Marius @duszka Dziękuję wszystkim za zostawione serduszka! :)2 punkty
-
@Waldemar_Talar_Talar Dziękuję za miłe słowa . Pozdrawiam @FaLCorneL Dziękuję za miłe słowa . Pozdrawiam @duszka Dziękuję za miłe słowa Pozdrawiam2 punkty
-
@duszka Wiesz, to że pisze smutno, tragedię poruszam, nie znaczy, że to odzwierciedla mój nastrój. Życie mam ciężkie, każdego dnia bije się z myślami, przechodzę traumę, ale pisząc ten wiersz, skupiłem się na tragedii, dlatego, bo jest taka prawdziwa i ucząca. Kto nie miał ciężko w życiu nigdy nie poznał wartości normalności, poznajemy bowiem często przez porównanie i kontrasty. Doświadczenie i jego mądrość też nie leżą na chodniku, to jest ciężka hutnicza praca nad materiałem ducha. To seria upadków i powstań. To żarzący się kawał wad i nieudolności poddany uderzeniem walczącego charakteru. Ogrom poświęcenia - owocuje pięknem i doskonałością. Tu w wierszu piszę o tragedii, która wywołana jest impresją obrazu matki. Zachodzi jego kontemplacja, która poniekąd przybliżona jest w strofach. Peel opisuje swoje wrażenia i ich warunki (przyczyny), a na końcu ogłasza swoją śmierć i obraz tego, co w piekle widzi. Zabiła go rana na sercu po konfrontacji z matką. Jej obraz to sadystyczny do krwi miraż kata i jego dzieła, dzieła dorastania, które było piekłem. Jest to jedno z najgorszych doświadczeń niszczących psychikę i torujących drogę do przyszłych zdrowych relacji. Najgorzej bowiem być zniszczonym przez kogoś, kogo się kocha bezwarunkowo. To są ciosy w głębiny serca, ostrzem w rękach chirurga cierpienia. Dziś mogę przyznać, że żyje, ale były momenty, kiedy chciałem umrzeć. Dziś jestem silniejszy, ale blizn na sercu deszcz ani łzy nie wymażą. To jest istotne, że tutaj żyjemy żywi i świadomi, każda godzina tu ma ogromną wartość, dlatego ból zadany boli dwukrotnie, bo krzywdy nie da się wymazać, cofnąć, można tylko się z faktem pogodzić i żyć dalej. Jednak na naszym życiu pozostaje rysa, jej też ani deszcz, ani czas nie usunie. Mimo, że żyje, to jestem martwy dla matki, a ona dla mnie. Drugi raz się nie dam zranić. Poezja moja często porusza trudne tematy. Jest o czym pisać. Dziękuje, że jesteś i za mądry komentarz. To prawda, dużo zależy od nastawienia. Sam wolę się śmiać niż płakać. Ale to drugie daje mi ulgę, to katharsis kasujące ból. Bywa przyjemne, będąc kontrastowym wrażeniem do trudów życia. Uwalnia. Pozdrawiam! @Leszczym Myślę, że skoro napisałem ten wiersz to będę żył. Też wolałbym się mylić. Tragedia dobrze jest jak wzmacnia a nie zabija. A najlepiej jak jej wcale nie ma. No cóż, było inaczej. Dziś już rana się zabliźniła. Nie znikła, bo one nie znikają, ale umiem z tym żyć. Dziękuje za słowa pochwały dla wiersza. Pozdrawiam!2 punkty
-
Dola Go zabiła, lecz On nie upadł — Powalała — On wciąż stał — Nabijała Go na Swe okrutne pale — On znieść je radę dał — Dźgała Go — zwalniając Jego stały Marsz — Lecz gdy Jej Wściekłość uleciała A On — niewzruszenie wpatrywał się w Nią — Człowieka w Nim uznała. I Emily: Fate slew Him, but He did not drop — She felled — He did not fall — Impaled Him on Her fiercest stakes — He neutralized them all — She stung Him — sapped His firm Advance — But when Her Worst was done And He — unmoved regarded Her — Acknowledged Him a Man.2 punkty
-
patrzysz na mnie, jakby pogoda zmieniła się nie w porę. daleko jej do suszy ulotne skrawki oderwanych tekstów czytane na głos wieczorem biały pył, coś na kształt piasku zaćmiewa widoczność w autobusie kierowca chyba zasnął odleciał latawiec wspominanych wiosen chyba im nie powiem nie jestem kapusiem patrzysz na mnie, jakby to wszystko stało w rzędzie na apelu tylko ludzie dziwnie zerkają2 punkty
-
urodzony pesymista optymizmu ekstermista powątpiewacz urodzaju życia w swoim małym kraju dom z szarości kłębów dymu życie mieli zastęp młynów wciąż patrzących w przyszłość ciasną gdzie już nic nie jest tak jasne place zabaw wiecznie smutne pamięć starła gdzieś okrutnie te wspomnienia z dawnych lat już zapomniał o nim świat patrzy w niebo pesymista na tę ziemię nieojczystą wzdycha roni łzę bezwonną wobec losu tak bezbronną 12 VII 20232 punkty
-
~~ Felek i Jędrek wrócili z wczasów. Gdzie przebywali? .. wśród gór i lasów. Tam bimber i oscypki, no i góralskie skrzypki. Na wypoczynek nie mieli czasu. ~~ obrazek z sieci2 punkty
-
2 punkty
-
Wykoncypowałem, bo się wyemancypowałem brak antycypacji z władnymi i możnymi tego świata. Wolę przepaść z poezją i rapem. Nawet z kretesem. Nawet bezkrytycznie. Warszawa – Stegny, 02.09.2023r. Inspiracja – Fenomen i inni – Summer Rap Warszawa 2023r. (01.09.2023r.).1 punkt
-
Nieważne dokąd lecisz; ważne z kim. O Jawę zahaczyłem pierwszy raz, nie żebym sobie tę wyspę pieprzu i goździków celowo upatrzył, ale ponieważ inne trasy nie wchodziły w grę: wszystkie miejsca były zarezerwowane, bądź ceny bajecznie wysokie. Ten stan rzeczy tłumaczono przedświątecznym sezonem, chociaż nigdy nie wiadomo, która pora roku sprzyja podróżowaniu. Wiosennym porankiem opuściłem dom, do Frankfurtu przyleciałem jesienią, w Warszawie witała mnie zima, a po kilku godzinach lotu, deszcz, nocne przymrozki, pozbawione liści drzewa były ledwie wspomnieniem. W stolicy Indonezji trafiłem na czterdziestostopniowy skwar i zaskakująco suchy dzień, jednak pod dość zamglonym niebem. Samolot wylądował punktualnie, a do przesiadki zostały niecałe dwie godziny, pozostawiając niewiele czasu na spacery i bliższe zbadanie okolicy. W pamięci utkwiło mi tylko, że hol był przestronny i nowoczesny, sklepy przyjazne i bardziej amerykańskie niż azjatyckie, pachnące kosmetykami i drogą biżuterią, a nie jak reszta Indonezji duszącymi przyprawami: kurkumą, kminkiem, cynamonem, kolendrą… Krążyłem pierścieniem łączącym cztery terminale, bardziej dla rozprostowania nóg niż z ciekawości, ale również oglądałem wystawy, jak zwykle porównywałem ceny, a gdy chodzenie mnie znudziło, usiadłem w poczekalni. Wzywano właśnie na pokład pasażerów klasy pierwszej i biznesowej, potem tych na wózkach i matki z dziećmi, a dopiero na końcu regularną trzodę, upychając ją rzędami od ogona w kierunku dzioba, chociaż i tak nikt nie przestrzegał kolejności. Większość podróżnych stanowiły blade twarze, ale tu i ówdzie, jak w bezowym cieście nadziewanym malinami, przebijała ciemniejsza karnacja Azjatów różnych nacji i religii. Pokazując asystentce kartę pokładową, przypomniałem sobie moment odlotu na początku wyprawy — wtedy łatwo fantazjować z kim zleci podróż, bo instynkt samoczynnie szuka okazji, ale teraz nie ma to już znaczenia. Nawet nie spojrzałem na siedzącą obok. Zrzuciłem na podłogę koc i poduszkę, usiadłem w wąskim fotelu, zapiąłem pas i patrząc nieruchomo w ekran przede mną, rozmyślałem na ile gorące przywitanie czeka mnie w domu. W tym czasie maszyna zdążyła zatoczyć półkole, pogasły światła, ucichły rozmowy. Czekałem na przeraźliwe wycie, po którym nastąpi wciskający w fotel zryw, kadłub zacznie drżeć i podskakiwać, ale magiczna siła nie poderwała nas do lotu, wciąż sunęliśmy na kółkach z dziobem przy ziemi. Ten sam cykl powtarzano kilkakrotnie: wycie, zryw, wstrząsy i za każdym razem kończyło sekwencję ciche buczenie turbin na wolnych obrotach. Odnosiłem wrażenie, że samolot jest żywym stworzeniem, ma dość latania ruchem wahadłowca między odległymi miastami i chce sobie po prostu odpocząć. Siedzący przy oknach wyglądali na zewnątrz, dopóki ich uwagi nie pochłonął głos pilota z głośników. Mówił w lokalnym języku, żebym nie mógł zrozumieć jednego słowa, ale z niespokojnych min niektórych pasażerów wywnioskowałem, że komunikat jest o czymś ważnym. Istotnie, nie była to prognoza pogody, gdy pilot powtórzył treść komunikatu po angielsku, z zabawnym akcentem, jakby opowiadał śmieszny kawał: — Ladies and gentlemen, proszę o uwagę… Mamy mały problem z silnikiem, nic poważnego… W tym miejscu zrozumiał, że to co mówi nie jest wcale dowcipne i spróbował nieco inaczej: — Na trzech silnikach można spokojnie lecieć i wylądować, ale niestety z pełnym obciążeniem nie wystartujemy — zakończył niezbyt optymistycznie. Później uspokoił wszystkich, żeby czekali cierpliwie aż zaparkujemy u rękawa i tam będziemy sobie wypoczywać, podczas gdy personel techniczny prędko usunie usterkę. Jakoś nie mogłem uwierzyć w ostatnie słowa. Na lotnisku wszystkie czynności wykonują w zwolnionym tempie, opóźnienia to normalna rzecz, samoloty nigdy nie odlatują na czas, bo lepiej stać na ziemi i chcieć pofrunąć, niż szybować wysoko nad chmurami i tęsknić za twardym gruntem. Usiadłem przy przeszklonej ścianie, w miejscu skąd miałem dobry widok na mój samolot, odwrócony teraz niebiesko-turkusowym ogonem, na którym wymalowano pięcioma gładkimi liniami różnej długości jakiegoś mistycznego ptaka. W pobliżu samolotu nie było nikogo, a pasażerowie zniknęli w labiryncie lotniska. Czyżbym tylko ja chciał stąd odlecieć jak najprędzej? Licząc upływające minuty, próbowałem przewidzieć, co mnie czeka. Jeszcze odwołają lot i noc spędzę tutaj na ławce, bo na hotel szkoda mi pieniędzy. Najgorsze, że myślami byłem już w domu i najmniejsza choćby przeszkoda miała rozmiar katastrofy. Patrzyłem na furgonetkę podjeżdżającą do samolotu. „To pewnie ta ekipa fachowców w rękawiczkach i białych fartuchach z laboratorium Boeinga, która rozpocznie za chwilę naprawę” — pomyślałem z nadzieją, tymczasem ze środka wyszło kilku łapserdaków w żółto-białych kamizelkach, kaskach na głowie i pękatych słuchawkach na uszach. Wskoczyli na skrzydło, otworzyli po krótkiej naradzie nieduży właz, coś tam gmerali przez chwilę, ale wkrótce wrócili do wnętrza samochodu. Przynieśli stamtąd napoje w puszkach i żarcie w plastikowych pojemnikach, posiadali dookoła otwartej na oścież, niczym nie zabezpieczonej klapy i nie zważając na ogłuszający huk pobliskich samolotów oraz nieznośny zapach lotniczej benzyny, przystąpili do konsumowania posiłku. Na skrzydle samolotu wciąż leżały narzędzia: nie jakieś wyrafinowane mikroskopy i laserowe mierniki, tylko zwykłe śrubokręty, młotki, obcęgi, jakich nawet ja potrafię używać w codziennych robótkach. Nie miałem siły na to patrzeć i postanowiłem poszukać budki telefonicznej, żeby zadzwonić do żony. Czekała dwa tygodnie, zaczeka jeszcze jedną noc. O dziwo po wykręceniu numeru usłyszałem jej głos i rozważałem, czy takiej sztuki mógłbym dokonać w Polsce, czy przypadkiem Indonezja nas nie przegoniła, przynajmniej w dziedzinie telekomunikacji. Powiedziałem żonie, żeby nie wyjeżdżała po mnie na lotnisko, bo ze względu na złą pogodę, mój lot skasowano. Potem wróciłem do poczekalni i dopiero wtedy zauważyłem tę samą Chinkę, która siedziała obok mnie w samolocie. Posłała mi nieśmiały uśmiech, jakby czas dzielony wspólnie na pokładzie dał jej prawo traktowania mnie jak znajomego. Udałem, że jestem czymś bardzo zajęty, a tak naprawdę nie miałem ochoty na rozmowę. — Ale mamy pecha — powiedziała, pokazując ręką na samolot. Pokiwałem przytakująco głową, a w duchu przyznałem, że nie jest znowu taka zła: miała dość jasną cerę, jakby nigdy nie wychodziła na słońce bez parasolki, całkiem okrągłe oczy i ładny uśmiech, odkrywający rzędy śnieżnobiałych zębów. Prawie wcale biustu, lecz przy szczupłej, zgrabnej sylwetce, każdy biust wygląda dobrze. Odtąd nie odstępowała mnie na krok, przylgnęła do mnie, jakbym był jej przewodnikiem albo tatusiem, choć aż tak dużej różnicy wieku między nami nie było. Dochodziło południe. Przed nami siedem godzin lotu, plus cztery godziny różnicy czasu, bo lecimy zgodnie z kierunkiem obrotu kuli ziemskiej. Może zdążymy, trzeba być dobrej myśli. — A jeśli nie? — Chinka zasiała wątpliwość. — Wtedy zawrócą nas do Melbourne. — Czemu tam? — spytała zdziwiona, a jej oczy przybrały jeszcze bardziej okrągły kształt. — Bo to najbliższe lotnisko gdzie nasz samolot może wylądować. — To w Melbourne pozwalają lądować o północy? — Pozwalają. — A czemu nie w Sydney? „Żebyś miała urozmaiconą podróż” — miałem zamiar jej odpowiedzieć, bo już zaczynała mnie irytować tymi pytaniami, ale zagryzłem usta i tłumaczyłem cierpliwie jak dziecku: — W Melbourne lotnisko jest daleko od centrum miasta, a w Sydney w samym środku. — Nie mogli zbudować gdzieś dalej? — Mogli, ale sądzili, że samoloty będą lądować od strony morza, nie przelatując nad domami. — A nie mogą? — Mogą startować i lądować tylko pod wiatr, a wiatr nigdy nie wieje w przeciwne strony równocześnie. — I oni tego nie wiedzieli? — Wiedzieli, ale miasto było wtedy mniejsze, a samoloty nie tak hałaśliwe. Po tym woleju pytań i odpowiedzi zapadło milczenie, nie na długo. — Nigdy nie byłam w Melbourne, jak tam jest? Pociągnąłem łyk soku pomidorowego, którym poczęstowała mnie przechodząca stewardessa i już na spokojnie podsumowałem informacje wyczytane w przewodniku turystycznym: — Przyjemne miejsce do zwiedzania i zamieszkania, bardziej europejskie niż amerykańskie, duży wybór przedstawień teatralnych i muzyki, ciekawa architektura, największa na świecie sieć tramwajowa… Słuchała kiwając lekko głową, lecz gdy skończyłem, na jej dziecięcej twarzy zauważyłem wahanie. — A plaże ładniejsze niż u nas? — Plaże są niczego sobie, woda spokojniejsza, bo w zatoce… — Jak to? — weszła mi w słowo. — Przecież większość uważa plaże w Sydney za najpiękniejsze na naszej planecie. — Owszem, piękniejszych nie widziałem, oczywiście w obrębie dużego miasta. — Wiedziałam, dlatego tam mieszkam — skwitowała ucieszona. Dalszą rozmowę przerwał kolejny komunikat pilota, który potwierdził nasze obawy: ze względu na opóźnienie skierują nas do Melbourne. Odpowiedziało mu ogólne poruszenie wśród pasażerów. Siedzący przede mną Pommy*, powstał ociężale z miejsca i chodząc korytarzem zaczął organizować coś w rodzaju akcji klasowej przeciwko liniom lotniczym. Miał do tego słuszne powody, gdyż był jednym z uczestników wycieczki i ta nieoczekiwana zmiana trasy pokrzyżowała mu harmonogram. Nalegał na zwrot opłaty za bilet lub bodaj darmowy nocleg w Melbourne. Na to drugie żądanie kapitan po konsultacji z przewoźnikiem wyraził zgodę, lecz wkrótce wyszło na jaw, że nie ma miejsc w hotelach, ani kwaterach prywatnych udostępnianych w takich wypadkach. — To skandal! — pomstował grubas. — Wytoczę wam proces w sądzie! Nikt go nie słuchał, bo w ostatniej chwili firma przewozowa zaoferowała każdemu pasażerowi jako formę rekompensaty czek na dwieście dolarów. Kilka minut przed północą wylądowaliśmy na lotnisku Tullamarine w Melbourne. Następny samolot do Sydney odlatywał za sześć godzin. Pożyczyłem mojej współpasażerce Asmarze, szczęśliwej drogi i ruszyłem w poszukiwaniu atrakcji, za które mógłbym zapłacić czekiem. Wspaniałomyślna oferta miała haczyk: czek można było spieniężyć jedynie na lotnisku, a o tej porze wszystkie punkty sprzedaży zamknięto na klucz, za wyjątkiem McDonalda i baru bistro. Mac świecił pustką, można było wygodnie siedzieć samemu przy stole, ale nie sądziłem, żebym dał radę wydać tam choćby połowę ofiarowanej sumy. Natomiast bar był załadowany po brzegi ludźmi z mojego samolotu, jak okręt wrzaskliwą załogą. Prym wiódł Anglik-wichrzyciel. Otaczała go gromada ludzi przy największym stole, zastawionym ciasno szklankami i butelkami różnego koloru. Awanturniczy nastrój nie opuszczał Anglika, a wprost przeciwnie: w miarę spożywanego trunku, ryczał niczym lew i tym zyskiwał sojuszników w walce z nieludzkim systemem. Stanąłem za ladą i zamówiłem koniak, najdroższy jaki mają. Czekając aż podadzą, spostrzegłem Asmarę idącą pasażem. Ona zauważyła mnie również, bo szybko zmieniła kierunek i podeszła do mnie. — Fajnie, że jesteś. Wypij za moje zdrowie, bo nic innego nie można tutaj kupić — to mówiąc podała mi swój czek, taki sam, który przed chwilą odebrałem w okienku linii lotniczych. Poprosiłem barmana, żeby nie tracił czasu na nalewanie i zostawił mi butelkę, a do tego podał drugi kieliszek. — A ty nie wypijesz mojego? — Picie alkoholu dla wyznawcy islamu to ciężki grzech — wyrzuciła mi Asmara, mrużąc przy tym lekko oko, żebym nie miał pewności czy mówi serio, czy to jakieś zgrywy. — A w mojej religii odmowa wypicia jest czymś o wiele gorszym — odpowiedziałem w równie dwuznaczny sposób. — To skąd ty jesteś? — Z Polski — musiałem powtórzyć dwa razy, bo za pierwszym razem usłyszała „z Holandii”. — Gdzie to jest? — Taki nieduży kraj między Rosją i Niemcami — wyjaśniłem. — Indonezja to również mnóstwo małych państewek — pocieszyła mnie szerokim uśmiechem na buzi. Wypijając powoli zawartość butelki, słuchałem jej opowieści: Asmara pochodziła z zamożnej rodziny osiadłej w Dżakarcie. Do Sydney przyjechała studiować business management. Poznała kogoś na uniwersytecie, a potem wystąpiła o pobyt stały. Potrzebowali wtedy osób religii islamskiej w policji, ale żeby dostać tam pracę, musiała zrezygnować z obywatelstwa Indonezji i odtąd była gościem we własnym kraju. Z początku nie brzmiało to wiarygodnie, lecz nie miałem powodu, żeby jej nie wierzyć. Uznałem, że takie jak ona też są potrzebne w roli stróża porządku, bo niewierna pałująca muzułmankę w miejscu publicznym może wzbudzać niezdrowe emocje, a swoja swoją to co innego. Dalszy ciąg zwierzeń zakłóciła zapowiedź o odlocie naszego samolotu do Sydney. Poszliśmy razem do odprawy, ale posadzono nas daleko od siebie. Asmara namówiła osobę siedzącą obok niej, by zamieniła ze mną miejsce. Zamiast smukłych, drobnych asystentek Garuda Indonesia, obsługiwały nas teraz kowbojki o wybujałych kształtach, w bluzkach w podłużne, biało-czerwone pasy i kapeluszach jackaroo**, zatrudniane przez Ansett Australia. Dziś ta kultowa linia należy do historii; została wyparta przez bardziej ekonomiczne: Jetstar, Virgin, Rex… Przelot między dwoma największymi miastami Australii z dziewczyną jest jak randka na wysokości trzydziestu tysięcy stóp. Lot zabiera niecałą godzinę, z czego większość czasu schodzi na wznoszenie i opadanie, a tylko krótką chwilę trwa ruch idealnie poziomy — wtedy należy złożyć oświadczyny lub co najmniej wyznać jej miłość. Nietrudno znaleźć właściwe słowa, kiedy w powietrzu tłoczonym do kabiny czuć zapach jajecznicy, pieczonych plasterków pomidora, ociekających tłuszczem kiełbasek i wstążek chrupiącego bekonu. Pomimo wczesnej pory serwowano duże ilości Victoria Bitter, a z win: Chardonnay i Shiraz, nieomal do momentu kiedy pilot posadził jumbo jeta na długim pasie lotniska Kingsford-Smith, pośród błękitnych fal Zatoki Botanicznej. W takich chwilach papież całował ziemię, a mnie również ogarnęło wzruszenie. — Jestem bezpaństwowcem, nie należę do żadnego kraju — wyznałem. Nie powinienem tego mówić, ale dotrzymywała mi towarzystwa wystarczająco długo, żeby poruszyć osobisty temat. — Nie lubisz, kiedy nazywają cię Ozi? — brzmiała jej natychmiastowa odpowiedź. — Nie przepadam… Nie przynosi mi to żadnego zaszczytu. Wolałbym, żeby ludzie traktowali mnie jako Polaka tymczasowo zajętego czymś ważnym na Antypodach. Myślała o tym przez chwilę, po czym stwierdziła: — Wobec tego twoje życie to podróż. W tym krótkim zdaniu było sporo prawdy, lecz mimo to nie przytaknąłem, a wówczas zapytała mnie o coś, co sam ukrywałem głęboko przed sobą: — Czy myślisz o powrocie na stałe? — Myślę, że to możliwe, dopóki nie jest za późno. — Mam nadzieję, że nie jest za późno na cokolwiek tylko zechcesz — były to chyba jej ostatnie słowa. — Witaj w Sydney i bądź zdrów! — pożegnała mnie. — Dzień dobry i do zobaczenia — odrzekłem, odprowadzając ją wzrokiem. Nie jestem pewien czy ten dialog miał miejsce w samolocie, w kolejce do cła, czy na postoju taksówek. Pamiętam tylko, że był poranek, słońce świeciło wysoko, a miasto spowijała mgła. Stałem z walizką na peronie kolejki, nikt na mnie nie czekał. *Pommy — uszczypliwie Brytyjczyk. Nazwa pochodzi od przypominającego owoc granatu (ang. pomegranate) wyglądu policzków dzieci emigrantów przyjeżdżających z Wielkiej Brytanii do Australii. **Jackaroo — potocznie młody mężczyzna zatrudniony na farmie przy hodowli bydła w Australii.1 punkt
-
bo mi się kompozycja rozpadnie poszarpią i skołtunią wersy rozsypie sens na/w mojej biednej głowie1 punkt
-
po nieludzkim centrum dowodzenia zostają kolczaste druty słoiki złotych zębów i cierpienia pełzające wzdłuż w pionach genealogicznych na cztery pokolenia zadaj mu życie niech śmierć nie wycisza neuronów gotuj rtęć trzy dni odkładaj kości okorowaną dębiną we wrzątku i liśćmi tojadu otwarty na oścież krymski styk przesyłania dusz tararskich żywcem topionych w ciepłym Azowskim morzu dziś żołnierskich to już pół miliona braci nie podniesienie rozprutego ciała należność kary wiecznego trwania1 punkt
-
1 punkt
-
Kim byś była, Weroniko, gdybyś poszła inną drogą? Ślad imienia Twego zniknął, lecz zapomnieć Cię nie mogą. Żyjesz ciągle we wspomnieniach, choć mijają tysiąclecia, na krzyżowej drodze, niema, wciąż podchodzisz do człowieka. A gdy on otworzy oczy, znów zdejmujesz z głowy chustę, by współczuciem go zaskoczyć i zachować się po ludzku. Ścierasz pot i krew zakrzepłą, pełna bólu i cierpienia, jednym gestem trzęsiesz Piekłem i odkrywasz skrawek Nieba.1 punkt
-
1 punkt
-
Ktoś ci powiedział, że to jest świątynia, ta stara puszcza, gdzie przodków kurhany, gdzie na ołtarzach odwiecznej natury duchy składają dziękczynienia dary. Znajdziesz tam spokój, nerwów ukojenie i swoją psyche zmęczoną naprawisz. Pod krępych dębów konarów sklepieniem wytchniesz od zgiełku i codziennej wrzawy. Gdzież ta dąbrowa i przodków kurhany?! Studiujesz mapy i wytyczasz trasę. Chcesz poznać świat ów, dawno zapomniany, co tak fantazje pobudzać potrafi. Masz już namiary, więc pakujesz w plecak jakieś kanapki i butelkę coli, w ręce telefon, aparat przewieszasz, jesteś gotowa, by wyruszyć w drogę. Wsiadasz w samochód i pędzisz do lasu, tam ścieżką krętą podążasz do celu. Pachnie poszycie i śpiewają ptaki. Ludzi, szczęśliwie, spotykasz niewielu. W końcu znajdujesz zapomniane groby, tuż przy nich siadasz na starym kamieniu. Strumień gdzieś obok toczy swoje wody szemrząc cichutko. Dumasz więc w milczeniu. Pośród zieleni światło igra z cieniem, zioła kołyszą twych przodków kurhany. Prawdziwe tutaj znajdujesz ukojenie, lecz czas ucieka, czas nieubłagany. Musisz powrócić do szumu miejskiego... nad twoim uchem jakiś komar trzeszczy. Starasz się ręką ogonić od niego czując na sobie lezącego kleszcza. Żegnajcie przodki i wasze kurhany. Bór chcesz opuścić, zaraz weźmiesz prysznic... lecz nagle krzyczysz: O Jezu! O Rany! Właśnie wdepnęłaś niechcący w mrowisko. Mrówki, jak mrówki, to żadna ich wina, na starych grobach zbudowały kopiec i wrażej nóżce, co spokój zburzyła, mrówkowym kwasem starają się dopiec. Żegnajcie przodki i wasze kurhany! Od wściekłych mrówek, uciekasz czym prędzej. Machasz rękoma, tupiesz nogami. Chyba nie wrócisz tu już nigdy więcej. Na domiar złego koło głazu żmija zerka na ciebie zimnym gadzim okiem. Gdy się o korzeń przypadkiem potykasz, żmiję omijasz, jesteś nad potokiem. Żegnajcie przodki i wasze kurhany! Tu w dziupli pszczoły mają swoje gniazdo, a w nim miód słodki w komórkach schowany. Gdy obok tupiesz, wnerwiają się bardzo. Choć prawie lato, woda lodowata lecz nie powstrzyma, kiedy dajesz nogę. Hyc na brzeg drugi! Lecz wpadłaś do pasa. I wiesz do tego, że zgubiłaś drogę... Żegnajcie przodki i wasze kurhany!!! Nie masz pojęcia, gdzie dokładnie jesteś. Wzrok już masz smutny, nieco zatroskany. Szczęśliwie trafiasz na nieznaną ścieżkę... Spotykasz na niej Śródleśnego Dziada (znajdziesz go pośród moich starych wierszy), grzecznie go pytasz, a Dziad odpowiada: Wilka z niedźwiedziem nie spotkałaś jeszcze, wracaj więc duktem, tym do lasu skraju, gdzie twój samochód wciąż na ciebie czeka. I śpiesz się lepiej, bo dziki pytają: Gdzie można dorwać jakiegoś człowieka? Biegniesz przed siebie, w dali refleks błyska, na brzegu lasu już widać samochód, ale w tym biegu znowu się potykasz... budzisz się w łóżku, ocierając z potu. Sen to był tylko, całkiem nieprawdziwy. Typowy koszmar, zupełnie bez sensu. Wiem, że nie muszę tu cię przekonywać, że ciągle w lesie są przepiękne miejsca. Z pozdrowieniami dla @corival . Dziękuję za inspirację :)1 punkt
-
@Wędrowiec.1984 Jestem za rozumem, zwłaszcza w związku, ale bez piękna, ;podziwu i fascynacji, mogę być jedynie w relacji koleżeńskiej. To jakiś czas temu napisał Lew - Starowicz, że facet w ułamku sekundy wie, czy jest na tak, czy na nie. jak na nie, nic dalej być nie może. To w końcu autorytet No 1 i wie, co mówi:). Pozdrawiam1 punkt
-
@Bożena De-Tre rzeka przebija własne meandry, człowiek też -- pozdrawiam :-) @Rafael Marius pragnę bo jestem -- pozdrawiam1 punkt
-
@Rafael Marius a to dość szybko. Ja co prawda po szkole wracałam zmęczona, właśnie jak chodziłam do liceum, ale pierwsze ekstremalne zmęczenie odczuwam w sumie od niedawna.1 punkt
-
1 punkt
-
@Rafael Marius a pewnie, że tak jest. Zmęczenia mają różne oblicza i różne też są ich przyczyny.1 punkt
-
@Ewelina Różne bywają zmęczenia. Życiem te złe, ale i dobrze wykonaną pracą, pełne satysfakcji.1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
zatrzymana w ciągłym przepływie drżę przed i po tobie żywcem mnie przelałeś w swoje naczynie duszy bez ciebie to wszystko mętna woda pełna wodorostów bez litości obecność ciepła w świecie zawężonym od twoich ust po podbródek na każde nie dwa razy tak1 punkt
-
Kocham smak poezji Późną letnią porą Bo zapisuje Tam wszystko Nawet historię Naszych pocałunków Gdy byliśmy całkiem sami W strugach nocnego deszczu1 punkt
-
1 punkt
-
@wiewiur taki styl chyba jest najbliższy mojemu sercu, dziękuję oguem za ten komentarz i życzę miłej kawusie.1 punkt
-
@duszka w sumie rzeczywiście pesymizm jest raczej kwestią wyboru niżeli odgórnego zarządzenia, choć i bywają jednostki bardziej na to podatne. Może zwrot ku pozytywnej przeszłości jest jakimś rozwiązaniem, co może być i świadomą zmianą orientacji temporalnej – z przeszłości negatywnej do pozytywnej, spoglądając na wzmacniające doświadczenia budujące teraźniejsze "ja". Taki pesymista, zwracając się ku przeszłości, widzi w niej brak podstaw do światłej przyszłości i nawet przyzwoitej teraźniejszości, do tego czując niemoc wobec życia, co wygląda na odsuwanie odpowiedzialności za nie. Może nawet mylnie twierdzi, że się taki po prostu urodził.1 punkt
-
a gdyby tak nic się wtedy nie zdarzyło dzień jak dzień chwila miła narodziła się przyczyna słowa, a po słowach miłość1 punkt
-
W pewnej miejscowości żył taki artysta, co każdą sugestię umiał wykorzystać. Wielka to uciecha, a zapraszał pecha. Nie kończy się notek sensacyjna lista.1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
Odeszłaś Zamknąłem okno na świat Jaskółki wiją gniazda Mam nadzieje że nisko polecą Zwiastują burzę Nagły podmuch otworzy Zrzuci okowy z ościeżnicy Zostaniesz W promykach, hamaku Z filiżanką kawy Dobrym słowem Przewietrzę pokój Ubiorę się w twoje słowa Wiem, ze nigdy nie będę nagi1 punkt
-
no i stało się to co się stać musiało bez zbędnych słów burzliwych uniesień choć serce drżało smutkiem i sierpień nie pomagał roztopił się ciurkiem jesień powróciła1 punkt
-
Na zawsze Nie dano nam w życiu niczego na zawsze, jedynym pewnikiem czyniąc zmiany. Dziś bieda po kątach i grosz żebraczy choć wczoraj był portfel wypchany. Niejeden przysięgał że do końca życia kochać będzie i nigdy nie zdradzi. Niepomny przysięgi za rękę z uśmiechem nową kochankę w alkowę prowadzi. Zdrowie ulotne jak mgły wrześniowe bywa - dziś jest, jutro umyka. Bezdomny kaleka z kulami przy nodze zaledwie wczoraj jak źrebak fikał. Nie pytaj mnie miły co będzie z nami, nie wiem co przyszłość przyniesie. Weź mnie za rękę, do parku poprowadź. Popatrz – nadchodzi już jesień……1 punkt
-
Panna młoda z wsi Krzywaczki, Znielubiła zwiedzać krzaczki. Bo młodemu ustawili, Niejednego zadziwili. Krzywy numer dla tej podglądaczki.1 punkt
-
Cybersonet I co mi teraz powiesz, wszechtechniczny świecie, Klikany regularnie między screenshotami? Zmęczyłeś mnie już dzisiaj. Odejdź proszę, zamilcz, I przegraj się gdzie indziej, ja już muszę lecieć. Usuwam z przeglądarki cały stos ciasteczek, Bo strasznie się przejadłem tymi słodkościami, I znowu mi niedobrze. Chodzę niewyspany, Wciąż patrząc jak wraz ze mną tyje moja kieszeń. No dobra, przesadziłem. To nie twoja wina; Wybaczysz mi wzburzenie i złośliwy nietakt? Bo widzisz, ja naprawdę staram się wytrzymać, W tych twoich algorytmach, kompach i gadżetach. Ja wiem, że dzięki tobie ludzkość się rozwija, Lecz czemu procesory ciągle jej przyspieszasz? ---1 punkt
-
Ostatnio dodane
-
Wiersze znanych
-
Najpopularniejsze utwory
-
Najpopularniejsze zbiory
-
Inne