Ranking
Popularna zawartość
Treść z najwyższą reputacją w 09.07.2022 uwzględniając wszystkie działy
-
niebo pełne poczętych piorunów w dali Salvador obejmuje księżyc nie płacz drzwi się otworzą pierwsze z ukłonem diabeł zatańczy rock and rolla taka noc barwiona oddechem powietrza ocean pochyla się na dnie podobno to przenika do krwi i mija5 punktów
-
Droga Droga chociaż jest zdolna sięgać poza horyzont wzroku nie ma wylotu raczej mur za którym przestaje być sobą najpierw jest czas jakiś omacywania jej skóry przywierania policzkiem lizania ud smakowania ust ssania łona jak i ślinienia piersi później latami się ku słońcu idzie i ku niebu umacnia kwiat głowy na łodydze szyi wyciągając jej grzbiet się pewniej już depcze by pewność tę stracić kiedy meandrami zaczyna wić się i wspinać gwarantując widoki pewne jak i kłody lecz ani przysiąść na szczycie ani przystanąć ani belkę wkopać ani odpocząć z bokiem skłutym bo już w dół zboczem opada zwężając się żeby wędrowca w końcu bez zająknienia nie raz z ulgą niejaką albo wrzaskiem upuścić u progu cmentarza4 punkty
-
A gdybym tak była inna Myśl się tu zatrzymała Bo trudno sobie wyobrazić Jaką bym być chciała A może w ogóle być kimś innym Nawet nie człowiekiem może koniem Pięknym i wolnym nie ujeżdżonym Lecz myślę piękno złapane na lasso Złamana wolność harówka i śmierć Poddanie bo ktoś jest panem Bo może tak jest mu dane Jakże okrutne można gryźć palce Potem już rodzi niewolnik niewolnika Więc nie wiem czy chciałabym być koniem Już nie ma dzikich jak ja nie jestem dzika A gdybym była dzika Żyła z naturą w deszczu i słońcu Nie znała lustra nie czesała włosów Żyłabym tak po prostu Nie myśląc kim jestem ani o tym co było co będzie Wtopiona w tutaj wtopiona w teraz Nie wiedząc że trzeba żyć i że trzeba umierać Lecz to czcze rozważania Niedorzeczne marzenia Bezradnie rozkładam dłonie Może będziemy kiedyś wolni A wtedy wolne znów Będą konie4 punkty
-
Wszystko dla ciebie to co mam w sercu tobie dziś daje wszystko dla ciebie dla mnie już tylko nadzieja zostaje czy byś coś jeszcze ode mnie chciała czegoś już wcześniej nie otrzymała całego siebie oddać ci mogę tylko mnie zabierz w twego życia drogę 7.22 andrew4 punkty
-
Droga do Wanaki wiodła przez pustynną równinę Mackenzie. Otaczały ją ze wszystkich stron górskie szczyty, lecz sama równina pozostawała płaska jak stół. Dwadzieścia pięć milionów lat temu było w tym miejscu dno oceanu. Za dwadzieścia pięć milionów lat prawdopodobnie wszystko to będzie znowu na dnie. Dlatego droga do Wanaki jest drogą tymczasową: skrót, który natura stworzyła do czasu, kiedy nie wybuduje nic lepszego. Jody prowadziła spokojnie i z wyczuciem. Błękitny Ford Fairlane to był bardzo obszerny sedan. Na przednim siedzeniu, obok kierowcy mogło podróżować wygodnie dwoje pasażerów. Siedzieliśmy daleko od siebie i nie mogło być mowy o przypadkowym kontakcie. Jody nie czuła zmęczenia, więc nie było powodu zamienić się miejscami, choć zostawiliśmy za sobą szmat drogi: dwie lub trzy osady bez nazwy, większą ilość przydrożnych szop pokrytych falistą blachą i kilkaset kilometrów pastwisk rozciągniętych wzdłuż dwupasmowej, niezbyt szerokiej, za to znakomicie utrzymanej szosy. A może Jody udawała, żeby zachować fason przed nieznajomym, którego poznała zaledwie kilka dni temu? Na dworze się ściemniało i Jody instynktownie dodała gazu. Chciała zdążyć do domu przed północą. Zaraz za krzyżówką w Fairlie zapaliła się na tablicy rozdzielczej na czerwono jakaś lampka. — Co to może być? — Wskaźnik oleju, nic poważnego — starałem się ją uspokoić. Zatrzymała jednak samochód, a wtedy zapadła wokół nas absolutna cisza; okolica sprawiała wrażenie wymarłej; żadnego śladu życia. Tylko w niektórych miejscach z pola wysokich, płowych traw przyglądały się nam tajemniczo jakieś drewniane budki. Nic dziwnego, że miód jest tutaj tańszy niż dżem. Pszczoły pracują na okrągło cały rok, tak jak Jody. — Staniemy w Omarama. Mam tam znajomego mechanika. Nie chcę ugrząźć w śniegu, gdzieś w górach. Mechanik uciął sobie drzemkę, ale klakson samochodowy poderwał go na nogi, a gdy rozpoznał kierowcę, przypomniał sobie momentalnie od czego ma ręce. Pogmerał coś pod maską, klasnął w dłonie i wykonał taki gest, że gdyby nie on, to byśmy umierali na tym pustkowiu. Rozejrzałem się dookoła: kilkanaście parterowych domów rozrzuconych wzdłuż skrzyżowania, gdzie nasza droga odgałęzia się do Oamaru nad Oceanem Spokojnym. Pośrodku stacja benzynowa, już zamknięta, supermarket, obok niego pub, jedyne miejsce skąd dochodziły nikłe oznaki życia, tłumione monumentalną panoramą szerokiej doliny, której dna nie mogłem dojrzeć ze względu na panujące ciemności. Dochodził stamtąd miarowy szum potoku spływającego zapewne z widocznych w oddali górskich grzbietów, pokrytych wciąż śniegiem. Pięknych, lecz zimnych i surowych, jak twarz kobiety, od której nie można oderwać oczu, ale pokochać się nie da. Nic, tylko wyć nocą do księżyca. Jak ten naród się rozmnaża w tak odludnym miejscu? Nieplanowany postój sprawił, że dotarliśmy do celu z kilkugodzinnym opóźnieniem. Było zbyt ciemno, żeby się rozejrzeć po okolicy. Jody zaprowadziła mnie do gościnnej sypialni, gdzie zwaliłem się do łóżka jak kłoda. Nazajutrz moim oczom ukazał się spektakularny widok: gęsty, sosnowy las za oknem, w dole jezioro, nad jego taflą górskie szczyty, wysokie na kilkaset metrów, jakby wyrastały prosto z wody. — Będziesz mógł rankiem zjeżdżać na nartach, wieczorem kąpać się w jeziorze. — A resztę dnia? — Będziesz pracować. Dla mnie. Praca w tym kraju to temat delikatny, rzadko poruszany, a jeśli już, to bez słów: za ile? W Wanace budowali się ludzie zamożni, przedsiębiorczy, żeby spędzić resztę życia przyjemnie na zasłużonym odpoczynku. Sezon świąteczny za pasem, trzeba myć okna, porządkować ogród, ale kto w tym wieku ma do tego siłę? — Zaczniesz jutro, kiedy przyjadą Ian i Frank. Przyjechali następnego dnia w towarzystwie dwóch innych handymen i natychmiast zabraliśmy się do roboty. Frank wyrwał mi z rąk butelkę z płynem do mycia szyb i zdarł z niej etykietkę. — Nie możemy zdradzać naszego trade secret. — Ale przecież taka obdarta butelka może zawierać cokolwiek — zaprotestowałem. — No właśnie, to jest nasz największy sekret! Domów było wiele, okien jeszcze więcej, lecz kiedy przychodziło do zapłaty, sprawa się komplikowała. — Stawka w ogłoszeniu jest za zwykły dom — wyjaśniała Jody. — A pański to rezydencja. Trzeba wchodzić na dach, wspinać się po drabinie… No i te okna na samej górze, wąskie i długie, jak witraże w kościele. Chłop spadnie, nogi sobie połamie, a nieubezpieczony, bo to zwiększa koszt. Liczymy od metra, nie od domu. Za mniej, nikt okien tu nie umyje. Ekipa Franka wypoczywała po pracy zawsze w tym samym lokalu: motelu Bella Vista nad jeziorem. — Jedliście już obiad? Ian w odpowiedzi postawił przede mną butelkę Lion Red. Zacząłem przeliczać na system metryczny… Dwie takie butelki mają pojemność standardowej butelki do wina; tuzin to galon. — A co do żarcia? Postawił następną butelkę. — Ach tak, piwo dla was to odżywka… Jęczmień, chmiel, minerały… — Wiesz co — przerwał Ian — ty, Pole, lepiej się napij! Polubiłem to miejsce. Wymarzona przystań życiowa. Urzekający krajobraz, a spokojnie jak u Pana Boga w garażu. Tylko ziemia nie do ugryzienia. Musiałbym pracować piętnaście lat, składać grosz do grosza, nic nie jeść, żeby kupić najskromniejszy choćby dom. Pierwszej niedzieli pożyczyłem od Jody forda i wyruszyłem drogą wzdłuż jeziora, prosto przed siebie, bez konkretnego celu. Przejechałem zaraz za miastem most na rzece i podążałem szosą w kierunku gór. Po kilkunastu minutach jazdy dotarłem nad brzeg innego jeziora, które wydawało mi się jeszcze piękniejsze niż to w Wanace. Domów mniej, ale te co zdążyli postawić na pewno nie kosztują fortunę. Może tutaj się pobuduję? Nie miałem pojęcia, że za dziesięć lat będą kręcone w tej scenerii sceny do jednego z najdroższych filmów w historii światowej kinematografii, a czasy tanich domów miną bezpowrotnie. Jednego wieczora Jody wpadła w prawdziwą furię. — Gdzie jest Frank i reszta? — Tam gdzie zawsze, w motelu nad jeziorem — odrzekłem zdziwiony jej pytaniem. — Już ja im dam motel! — krzyknęła ze złością. — Jutro trzeba umyć sześć domów, a oni będą chlać tam do rana — i pognała ich szukać. Patrzyłem na jej drobną postać, a w głębi się zastanawiałem, jak dziewczyna, która nie była w stanie skończyć ogólniaka potrafi prowadzić twardą ręką biznes i budzić respekt nawet u takich pijusów. Była już w posiadaniu kilku nieruchomości, również na północnej wyspie. Sprowadzała meble z Włoch, kafelki z Amsterdamu. Samo usunięcie starej, azbestowej rudery na jednej z niedawno zakupionych działek kosztowało ją dwadzieścia tysięcy. Rozwijana z rolek trawa dziesięć tysięcy. Ogrodzenie drugie tyle i to nie jakaś misterna metalurgia, ale zwykły krowi płot: jedna belka w pionie, trzy belki w poprzek. Świetny kumpel, jeszcze lepszy partner do biznesu, ale jako kobieta? Dopiero ostatniego dnia odkryłem do kogo należało serce Jody: przed dom zajechał biały lexus, z którego wysiadł chłopiec w wieku ośmiu lub dziewięciu lat, uderzająco podobny do mojej szefowej. Historie wszystkich ludzi są tak banalne, a jednak w każdej z nich jest jakiś epizod, którego nie sposób upiększyć. Odwróciłem się, żeby ostatni raz popatrzeć na jej wypogodzoną twarz i ośnieżone szczyty gór, przeglądające się milcząco w lustrzanej toni jeziora.3 punkty
-
Ust nie otwierał wcale, ale jego oczy Snułu długą opowieść o nieznanych krajach, Które przemierzył; o niezwykłych ludziach i zwyczajach, lecz nie wspomniał, skąd przybył i ku czemu kroczy. Wiele z mych oczu jego oczy wyczytały; Noc z latarnią księżyca ponad nami stała, A każda morska fala nam swą pieśń śpiewała, A spadające gwiazdy fal struny trącały. I ani się spostrzegłam, kiedy sen mnie zmorzył; Lecz on siedział czuwając i oka nie zmrużył; W nocy nieprzeniknioną głębię się zanurzył Wsłuchany w szepty wiatru i dźwięki przestworzy. Kiedy słońca promienie rano mnie zbudziły, Zniknął tak, jakby nigdy przedtem go nie było; Tylko ognisko jeszcze leciutko się tliło I ślady stóp na piasku jeszcze świeże były. I było jeszcze coś: wokoło mojego posłania Podwójnym kręgiem białe kamienie lezały; Ułożył zanim jeszcze odszedł krąg ten biały, Aby strzegł snu mojego i by mnie osłaniał. Nie widziałam go więcej - ale mocno wierzę, że jest blisko i czuwa, bo każdego rana budzę się jego białym kręgiem opasana, Który mnie każdej nocy ochrania i strzeże. Myślę, że w dniu, gdy wreszcie dotrę do przystani, Spotkamy się na statku, który na nas czeka, By ruszyć w drogę, co jest trudna i daleka W siebie wzajem wpatrzeni, w siebie zasłuchani.2 punkty
-
Siedzę w tym głupszy o lat dwudziestu dwóch przyczyn bycia nad, lecz nigdy z w poczuciu prawdziwszym niż wczoraj, niż nigdy w zgodzie z, która milczy zzz...2 punkty
-
Wasze szklanki zapełnię setami, pióra jakie porwała kałamarzem; burza dzisiaj błyska nad źrenice, oczami tleje szarym ściemnienie, ogniem poszerzony bez okulisty wzrok - jako bezmyślny architekt, uchyli rąbka tajemnicy twojej łzie / I never gave him access to body and soul Today! Showed me something. I have a third chance and right now! I am saying: I began to believe in him, where the faith has been abandoned was hiding me / krótkim kalendarium moich wiosen wiosna 0 -1: Przyszedłem wtedy na narodziny. Grupa krwi - B Rh+ zero chorób! Zastanawiałem się, dlaczego dzisiaj? jestem indywidualistą i przepełniony ( kiedyś ) egocentryzmem, łączę swój optymizm nauką o człowieku , jaka kiedyś była mitem! wiosna ósma - pierwsza śmierć kliniczna; kiedy wyciągnięto mnie z fontanny ( zanim to nastąpiło, łowiłem sitkiem rybki, np. welonkę wrzuciłem obok innych, do słoika z wodą) , potem bałem się kąpać - raz tylko, z karpiem byłem w wannie, z pianą, Nocą Wielkanocną wiosna dziesiąta - pielgrzymka w Częstochowie, i Jan Paweł Drugi ( Karol Wojtyła ) na tle hałasu tłumu - klaszczący mu za przybycie; siedziałem wtedy na gałęzi drzewa, która nagle złamała się, dosłownie parę metrów przed jadącym papieskim BMW... Wyszedł z samochodu, i podniosł mnie, by nadać swoją dłonią namaszczenie krzyża na moim czole. wiosna trzynasta - śmierć mojego ojca o godzinie piątej rano. Leżał, podpięty kroplówką zwisającą z żyrandola. Zanim wyzionął ducha, powiedział mi ostatnie słowa: Sebastian idź na księdza, potem położyłem tylko dwie monety dwudziesto-złotowe z napisem "Pierwszy Polak w kosmosie,, - czy jakoś tak, i nazwa interkosmos. / Lećmy do wieku dorosłego, ok? 20 - ścia parę lat poza granicą mojego Państwa, z czego prawie 18 - ście było w Niderlandach - nie wiem ? gdzie wrócę. Na froncie odnajdę się, na pewno! / wiosna 42 - ga : śmierć mojej matki, datą zgonu nieznana; po przyjeździe do Częstochowy musiałem udowodnić, że jestem jej synem. Ostatecznie, po paru tygodniach prokuratura powiedziała, że będę mógł ją pochować . Oficjalnie pogrzeb odbył się, w dniu moich urodzin - czyli 31 grudnia 2019; nieoficjalny pogrzeb ostatniej kosteczki, jaką w mieszkaniu widziałem ostatnio na fotelu ( bo, potem została spreparowana w procesie metalurgicznym, w ogień ) , zabrałem wraz z listem pożegnalnym dla mnie, w którym poprosiła, bym wysypał prochy w morze. Odziedziczyłem ciężar atramentu jakiego nie chciałem. Dzisiaj, muszę nosić to brzemię ! wiosna obecna: prawie trzy miesiące na Ukrainie - kolejna śmierć kliniczna; tym razem, zobaczyłem co tam jest, i kto i co?, przemówił ( li ) do mnie. I teraz, moi drodzy, powiedzcie mi, czy to zrządzenie losu sprawiło, że dzisiaj piszę? że.... po raz trzeci żyję? Mam już czyste sumienie!2 punkty
-
w ilu dźwiękach zmieści się niepokój na ilu strunach rozegra się rozstrojenie już pierwsze akordy zdradzają nerwowość to niby złote milczenie często też rani i morduje ... ktoś kto zawsze palec unosi ktoś kto powie byłem pierwszy ktoś kto ma wszystkie muchy w nosie ... ostatecznie nic nigdy jest naprawione2 punkty
-
Stanowczo nie będę choćbym nawet musiał prosić o nocniczek żebym się nie zsiusiał w piżamkę od cioci, którą ta mi dała podczas jednej z wizyt bo nas odwiedzała. Zrobię to na przekór cioci, tacie, mamie zsikam się i zrobię plamę na piżamie gdyż to jest tradycja, że już od becika do iluś tam latek w piżamkę się sika. W ten sposób przymuszę o tym niższe wersy tato, mamo, ciociu kupcie mi pampersy wydatek nieduży a precz pójdą smutki o czym wam donosi wasz synek malutki.2 punkty
-
Szarpane gitary struny należycie, przyjemną melodią zapadają w ciszę, tworzącą jak jedwab drogocenne nakrycie. Muzykę, niezbędną niczym schron gdy haubic tysiąc. uspokajający tych co jeszcze ledwo dyszą, niczym zbroja rycerska, gdy średniowieczne potyczki mi się śnią. Codzienny spór przez nią widzę, tego co kocham, z każdym złym przeżyciem. Walkę, decydującą o moim istnieniu i samozachwycie. Do niej należące iż rano wezmę się za życie, zamiast pogrążyć w mniej utopijnym niebycie.2 punkty
-
Nie zatrzymuj mnie przy sobie Już dawno odszedłem w samotność Rutyna, grane role - codzienne umieranie Tęsknota, wrażliwość, piękno - codzienne zmartwychwstanie Wolność nie jest małżeństwem tych dwojga Nie zatrzymuj mnie przy sobie Już dawno odszedłem w samotność2 punkty
-
Warunkiem przyznania pobytu stałego jest list polecający od pracodawcy, ale żeby dostać pracę, trzeba mieć w paszporcie naklejkę: Residence Permit. To błędne koło zatoczyłoby zapewne jeszcze jeden rok, gdyby gdzieś na końcu nabrzeża, na końcu wyspy, na końcu świata, nie zabrakło jednego do załogi. W Dunedin byłem już miesiąc wcześniej, lecz wróciłem z niczym, nie licząc grzecznościowego Best luck. Może tym razem będę mieć więcej szczęścia. Podróż koleją, bo na Iwana nie było co liczyć. Nie żałowałem; większego nudziarza trudno spotkać. — Natalciu, ce je krowa, a ce je owca — i po raz setny puszcza tę taśmę z ukraińskimi piosenkami. Na dworcu przy Moorhouse Avenue (po którym dziś nie ma śladu) czekał mnie prawdziwy szok: tłumy jak w Zaduszki na Wschodnim w Warszawie, gdy jednak nadeszła chwila odjazdu większość ludzi została na peronie machając chusteczkami i dopiero na następnym przystanku zorganizowana grupa harcerzy-emerytów zapełniła część miejsc, w przeciwnym razie pociąg dojechałby do stacji końcowej nieomal pusty. Nic dziwnego, że do ceny biletu doliczano opłatę za nieistniejących pasażerów. Mnie nikt nie odprowadzał, bo Ewa z czteromiesięcznym dzieckiem została w domu z moją matką i siostrą. Podróż nie miała końca, pociąg zwalniał w tunelach i na zakrętach. Czemu tory są takie wąskie? Pewnie dlatego, żeby mogli je ułożyć na brzeżku między oceanem i górami. Wykuć w skałach tyle przepustów musiało kosztować fortunę. A może dostosowali rozstaw szyn do japońskich lokomotyw, które mocniej ciągną? Nim zdążyłem to ustalić usłyszałem zawołanie kierownika pociągu: All out or change! Miasto niczego sobie: nieduże, lecz czyste i zadbane, zbudowane w szkockim stylu, a pagórki jak w San Francisco. Gdyby spadł śnieg mógłbym zjechać na sankach prosto do morza. Dokładnie w miejsce gdzie przycumowany drzemał mój statek, mój nowy dom. Podszedłem bliżej i przeczytałem nazwę: Otago Galliard. Wiedziałem co oznacza pierwsze słowo, ale to następne? Pierwsze dwie noce spędziłem w miejskim hotelu. Pierwsze dwa dni przy załadunku: worki ziemniaków, pudła wypchane bekonem i kiełbasą. Nie może być źle, skoro tyle żarcia ładują. A załoga? Pewnie jakieś mordy zakazane. Schodziłem z ciężkim sercem na śniadanie, zaglądam do sali, a tu zamiast rybaków-rzezimieszków, siedzą przy stołach jacyś brokerzy z giełdy: eleganckie ubrania, złote sygnety i bransolety, na parkingu przed hotelem ośmiocylindrowe gabloty. „Niezła przyszłość mnie tu czeka” — pomyślałem i uspokojony siadłem do stołu. Pomimo dwudziestu lat służby, B-420 była wciąż dzielną jednostką. Zbudowana w gdyńskiej stoczni, tej której imienia nie wypada dziś pamiętać, połowę życia spędziła pod brytyjską banderą, a gdy dostała pierwszych zmarszczek, została sprzedana do kraju, gdzie cztery gwiazdy w kształcie krzyża, wskazują żeglarzom drogę na południe. Polskie tokarki nie działały w systemie imperialnym i nikt nie potrafił ich obsługiwać, dopóki niedoszły absolwent WSM w Gdyni, Marine Mechanic Zen, dla mnie po prostu: Zenek, nie został zatrudniony jako trzeci mechanik. Już na samym początku rejsu Zenek udzielił mi nader praktycznej rady: — Tobie angielski nie będzie w ogóle potrzebny… no, może za wyjątkiem dwóch słów, które dobrze sobie zapamiętaj: Fuck off! Którejś wachty wyszperał jakiś kawałek metalu, zamocował na obrabiarce i wytoczył z tego nóż, mniej więcej takich rozmiarów jak ten, którym Paul Hogan wymachiwał w „Krokodylu Dundee”. Zatknąłem sobie ten „scyzoryk” za uplecionym z nylonowych sieci paskiem i od tego momentu nikt bliżej jak na półtora metra do mnie nie podchodził. Zenek trzymał wachtę w maszynie, skąd co jakiś czas wychodził na pokład, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza. Wystawiał blade czoło do słońca lub grzebał w sieciach leżących przy burcie, jakby czegoś w nich szukał. — Na co ci te patyki? „Patyki” to były koralowce. Należało oczyścić je z mułu, usunąć narośnięte skorupiaki, polakierować i zamocować na mosiężnej podstawce. Zenek miał ich w maszynie całą kolekcję. Jak mu teraz powiedzieć, że podobne znaleziska wyrzucałem wielokrotnie do morza? — Duże? — zapytał drżącym głosem Zenek. — Ostatni, o taki… — Zakreśliłem w powietrzu ruch ręką. Zenek nic nie odrzekł, ale z jego miny odgadłem, że nie mógł przeboleć tej straty. Przetwórnia płynęła w ślad za rybą, ryba za planktonem, który zimą krążył wokół Chatham Island — niedużej, skalistej wysepki, położonej dwieście kilometrów na zachód od linii zmiany daty. Płynąć dalej nie ma dokąd, można tylko wracać. Byłem prawie sto sześćdziesiąt stopni na wschód od miejsca urodzenia. Gdyby Ziemia miała płaski kształt stołu, zawisłbym u jego krawędzi, ale Ziemia wszędzie wyglądała tak samo: szare wody oceanu, gdzie okiem sięgnąć. Przy dobrej pogodzie potrafiłem wypatrzeć stado delfinów lub samicę wieloryba wracającą z małym w chłodniejsze wody Antarktyki. Ich widok cieszył mnie jakbym spotkał dobrego kolegę. Czemu tylko jeden cielak? Może miała jeszcze jednego tylko zaginął gdzieś po drodze. Zdechł zaplątany w sieciach, albo dopadły go orki. Po kilku spokojnych dniach skipper zmienił taktykę: zamiast wyciągać sieci dwukrotnie w ciągu sześciogodzinnej wachty, kazał uruchamiać sieciowe windy co czterdzieści minut. Nie łowiliśmy samotnie — w pobliżu trałowało kilku Norwegów, Japończyków, nawet jeden Rosjanin, a ryb tyle co zębów u kury. Baza w Dunedin, zaniepokojona słabymi wynikami, wysłała po tygodniu bezrybia sygnał ponaglający kapitana do uporczywszych poszukiwań. Zmienialiśmy miejsca, rodzaj sieci oraz drzwi trałowych, aż którejś nocy trafiliśmy jackpot: czterdzieści ton za jednym zamachem! Pierwszy gatunek, za który płacono premię cztery dolary od tony bez podatku. Następny połów równie udany. Cała załoga pod pokładem w przetwórni ledwo nadąża z filetowaniem, wyczerpana, ale szczęśliwa. Ładownię zapełniają powoli bloki zamrożonej ‘Orange Roughy’. Będzie ją można kupić na święta w sklepie rybnym, siedemnaście dolarów za kilo. Kierownictwo bazy opija sukces i daje sygnał do powrotu, ale zostawić tyle pieniędzy w głębinach Pacyfiku? Zdesperowany skipper daje rozkaz upłynnić filety gorszej jakości i zrobić miejsce dla towaru, za który płacą najwyższą stawkę. Kiedy obserwator MAF* idzie spać, wyrzucamy tańszy towar za burtę. Trochę szkoda, lecz prawa biznesu są nieubłagane: wobec ryby i ludzi. Wkrótce nad statek nadlatują setki mew, nie wiadomo skąd. Obserwator MAF chyba coś zwąchał, ale wolał nie zadzierać z załogą. Do brzegu daleko, a na morzu o wypadek nietrudno… Gdy po pięćdziesięciu dwóch dniach przybijaliśmy do nabrzeża, a dokładnie kilka sekund zanim burta statku weszła w fizyczny kontakt z buforem zrobionym ze starej opony, nad półmetrową szczeliną poszybował niewielki człowieczek, całkiem sprawny przy swojej tuszy. Na głowie miał kapelusz w stylu jackaroo**, a jego twarz była całkiem przezroczysta, niemożliwa do zapamiętania. Ściskał pod pachą skórzaną teczkę, pękatą od zawartości. Był to księgowy z firmy rybackiej, a teczka zawierała gotówkę wypłacaną na poczet wykonanej pracy. Wystarczyło podpisać, żeby iść na miasto nie z pustymi rękami, pić na umór w pierwszej knajpie, zaprosić do zabawy kobiety, ale ja i Zenek mieliśmy inny plan: czekaliśmy na popołudniowy autobus do Christchurch. Dobrze wracać do domu z pełną torbą, dobrze myśleć o następnej wyprawie w poszukiwaniu skarbów. *MAF — Ministry of Agriculture and Fisheries (Ministerstwo Rolnictwa i Rybołówstwa). **Jackaroo — potocznie młody mężczyzna zatrudniony na farmie przy hodowli bydła w Nowej Zelandii.1 punkt
-
Usłużny giermek na zamku Tenczyn zręcznie w łożnicy pana wyręczył. W dziele Długosza o tym cicho sza, więc w mrokach czasu zaginął ten czyn.* *Jan Długosz mieszkał na zamku Tenczyn w roku 1461.1 punkt
-
-Mistrzu, miłuję pannę nieziemskiej urody, lecz że ona nieważna, słyszę wciąż wywody. -Uroda nie jest wszystkim, lecz taka też bywa, że choćbyś nie chciał, serce ci z piersi wyrywa. Co wtedy zrobisz, powiesz sercu, że się myli, że było takich wielu, co się nią sparzyli? Pamiętaj jednak dobrze, że będąc w potrzebie, okłamać możesz innych, ale nigdy siebie.1 punkt
-
nie ochroniła noc ani intencja ani prawo odmierzają odcinki podmiejskich tras od wiosny do jesieni gnijące resztki o statusie gatunek zagrożony poległy w trafione-zatopione1 punkt
-
inni używki sobie chwalą niby przed dolą i niedolą a mnie poezja koi duszę lecz czuję się jak dziwoląg1 punkt
-
Na leszczynowych orzechach łamaliśmy sobie mleczaki... Wcale nas to nie martwiło Dlaczego więc dziś męczą nas zęby mądrości i tak wielkie brzemię na nas ciąży? Pomyśleć! co to dopiero będzie gdy przyjdzie nam samymi dziąsłami z wolna przeżuwać miękką skórkę chleba (już tego czekam)1 punkt
-
- Moi drodzy padawani - zaczął Mistrz Jezus w sposób bezpośredniolekkooficjalny, zwracając się do Soy i Mila. - Pamiętacie z niedawnych zajęć, co to są miejsca mocy. Proponuję wam zatem odwiedzenie najważniejszego z nich, Wielkiej Piramidy w Gizie. Będziecie mogli być. Zobaczyć. Dotknąć. Poczuć. A wiem, że marzycie o tym. Zwłaszcza ty - z uśmiechem zwrócił się do Mila. - Zgadza się, Mistrzu - z lekkim zakłopotaniem odparł zagadnięty. - Soa? - Pierwszy Jedi uśmiechnął się powtórnie. - No nie wiem... - zawahała się zapytana. - Może pora wracać do obowiązków? Do dzieci? Do domowej i zawodowej codzienności? - Ależ - zaoponował Mistrz Jezus, robiąc minę, którą w innym wymiarze powtórzył Mroczny Lord Woland. * - Noc jeszcze trwa. ** A poza tym, czy muszę wam przypominać, że jestem Władcą Czasu jako jego stwórca? *** Tak więc, Soa, przejmujesz się niepotrzebnie. - Skoro tak, Mistrzu... - zgodziła się padawan, ustępując. - Skoro tak... - Jezus uśmiechnął się powściągliwie, widząc jej myśli. - Czas nam w drogę. Nakreślił w powietrzu prostokąt i połączył się w myślach z energią Wszechświata. Zaznaczony fragment powietrza zajaśniał zrazu delikatnie, jakby ostrożnie. Potem przygasł, by po chwili rozbłysnąć intensywnym, złotym blaskiem. - W drogę - powtórzył, przepuszczając przed sobą Soę i Mila. Przechodzącej obok pogroził lekko palcem. - Nasłuchałaś się - przymrużył lewe oko - opowieści Ewy. I marzy ci się wiem co. Ale bez ślubu zapomnij. Tego marzenia nie spełnisz. Nadto, jak wiele razy powtarzałem, uważaj na swoje myśli. Pamiętasz historię Obi Wana, Anakina i Padme, jak skończyła się w jednym z wymiarów "Dawno, dawno temu w odległej galaktyce"? **** I jaką tragedią skończyła się niedawno w całkiem innym? Wiem, że pamiętasz - ciągnął dalej Założyciel Świątyni Jedi. - Ratunek obrócił się wniwecz, a żądza władzy zastąpiła miłość. Innymi słowy, mrok zapanował nad jego umysłem. Światło, oczywiście, później wróciło - i wróci. Ale co stało się w przysłowiowym międzyczasie, wiecie równie dobrze. - Mistrzu... - Soa zrobiła zakłopotaną minę. - Ja... - Uważasz, ale niedostatecznie - dopowiedział Jezus. - Zwracam ci uwagę jako twój mistrz wiedząc, że Mil tego nie zrobi, chociaż powinien. Dzieje się tak, bo jemu też mrok zagląda do umysłu. To zrozumiałe. Ale idziesz drogą ku światłu. Tak wybrałaś. Nie pozwól więc, by ciemność tobą zawładnęła. Chodź - wskazał na pobłyskujący zlotem, oczekujący portal. - Mil już na nas czeka pod Wielką Piramidą. "Po drugiej stronie znanego nam Wszechświata." ***** - Tak, Mistrzu - skinęła głową, wkraczając w jasność. Jezus wstąpił weń tuż za nią... X X X Stali we trójkę tuż przed Wielką Piramidą. Spiętrzeniem w wyniku niewiarygodnego wysiłku stutysięcznej rzeszy Egipcjan ponad dwóch milionów dwutonowych kamiennych brył, podziwiając jego ogrom. Za nimi rozciągała się pustynia - piasek, gdziekolwiek okiem sięgnąć. - Sto trzydzieści siedem metrów do góry - Jezus wskazał wierzchołek, odpowiadając na pytanie Mila. - Niesamowite... - westchnął zafascynowany. - Jak oni to zbudowali? Wiesz, Mistrzu - projekt, obliczenia... wreszcie wykonanie. Fascynujące - dodał. - To też chcecie zobaczyć - WładcoMistrz uśmiechnął się do dwójki swoich najmłodszych stażem padawanów. - Patrzcie więc. Skoncentrował się króciuteńką chwilę, po której upływie ruchomy obraz pojawił się jakby znikąd, otaczając ich. Tak, że stali pośród zajętych pracą ludzi. Pośród gwaru rozmów, hałasu ustawionych pod trzcinowymi zadaszeniami maszyn, przycinających bloki skalne do pożądanych - zaprojektowanych - kształtów i rozmiarów. Z gotowych do ułożenia kamiennych brył jedne przesuwały się w powietrzu, kierowane przez kroczących za nimi ludzi z uniesionymi rękoma i dłońmi, drugie zaś poruszały się na platformach, przypominających połączenie bojowych śmigaczy, które znali z "Gwiezdnych Wojen" ze stosownej wielkości skrzyniami ciężarówek. Wśród pracujących krążyły humanoidalne istoty o dużych migdałowych oczach i szarej skórze, pomagając najczęściej w obróbce i podnoszeniu płyt białego wapienia, którymi miała być wykończona piramida. Ponad nimi od czasu do czasu przelatywały w różnych kierunkach srebrzyste obiekty o owalnym, a czasem podłużnym jak cygaro kształcie. Najczęściej szybko, jednakże z prędkością i na wysokości pozwalającej dostrzec szczegóły konstrukcji. Czasem nawet znaki, przypominające zarazem hieroglify, jak i współczesne Soi i Milowi pismo arabskie. - To istoty zwane potocznie szarakami, prawda? - odgadła Soa. - Tak - potwierdził Jezus - ale są one biorobotami. A nie, jak przed chwilą pomyślałaś, innym gatunkiem człowieka. Ani też formą powstałą w wyniku rozwoju naszego gatunku. - A gdzie faraon? - z kolei zadał pytanie Mil. - Tam - Jezus wskazał unoszące się tuż nad głowami ludzi przypominające tron urządzenie. Wysoka istota o wydłużonej czaszce, charakterystycznym królewskim nakryciu głowy i bogatych szatach, zaczęła przybliżać się do nich, dostrzegłszy Jezusa. - To jeden z Anunnaki z Nibiru, prawda Mistrzu? - zapytał Mil. - Tak - odparł zagadnięty. - Stwórco - zwróciła się do Jezusa, wylądowawszy na poruszanym wolą tronie tuż przed nim. Cdn. Giza - przestrzeń powietrzna nad Europą - Warszawa, 7. - 9.07.20221 punkt
-
Jej pocałunek Smakował jak lipcowe słońce A ja kochałem Te jej usta gorące I smakowałem Kawałek po kawałku I schodziłem niżej Do jej piersi i ud Chyba liczyłem na cud Który nie wydarzy się I sam nie wiem Czy to się skończy Dobrze czy źle Dla mnie1 punkt
-
@JWF Poproś z koła łowieckiego psa najlepiej tropiącego i zaprowadź go na szlaczek to odnajdzie twój bukłaczek Pozdrawiam1 punkt
-
Jestem rezolutną małą Rozalią. Mam siedem lat i brata Ignaca. Wcale nie lubię tego imienia. Jest takie… kanciaste. No już dobrze. Dosyć nagadałam o bracie. Teraz powiem o bułce. Tylko nie o całej, bo już połowę zjadłam z apetytem, który jest niewidoczny ale sobie wyobrażam , że siedzi na poważnie obok mnie. A w środku bułki leży gryziony ser. Bardzo lubię te żółte plastry. Jakbym płaskie słoneczka wcinała. Najbardziej uwielbiam jeść dziury. Są bardzo smaczne i wygodne. Nie trzeba gryźć i nie owijają się wokół zębów. Za chwilę powinni przyjść rodzice. Oni się tak fajnie kłócą. Chyba na wesoło. Słyszałam kiedyś jak babcia mówiła do sąsiadki, że tak muszą, bo są przez to szczęśliwsi. Z moim bratem też się umiem kłócić, ale akurat wyszedł. Przez jedenaście piłek będzie kopany. Ogólnie jest wesołym bratem. Nie mogę narzekać. Ale teraz siedzę sama. Przecież z bułką kłócić się nie będę, bo jest na pół zjedzona. Gdyby była cała, to może by ze mną pogadała. Chyba się psuje pogoda na wewnątrz. No tak. Zgadłam. Szyby uderzają o krople deszczu a dach siedzi zmoknięty pod gołębiem. Ogólnie fajny jest świat. Lubię patrzeć jak białe jajko zesuwa ze siebie kurę. Nie mamy dużo, bo resztę zjadł lis. Płot umie przez niego przejść. A był tyle razy naprawiany. Jak mój dziadek. Za dużo skrzypi, gdy chodzi. Nawet gdy się naoliwi. Babcię tym bardzo denerwuje. Fajka też ma z nim problem, bo jest ciągle do niej doczepiony. Mało kiedy może sobie na spokojnie z cybuchem pofiglować, w komnacie szuflady otulonej stołem. No nie! Nie czytajcie na głos tego opowiadania, gdzie jestem główną bohaterką. Zagłuszacie odgłosy, które dobiegają do mnie i łaszą się do moich odstających uszów. Drą się do ślimaka, że chyba rodzice wrócili. To prawda. Właśnie słyszę jak przekręcają drzwi w kluczu. Za chwilę podłoga przesunie się pod ich butami. Teraz siedzę cicho i słucham co nie mówią. – Kochanie! Zdejm Rozalkę z bułki. Ona się w końcu przemieni w pieczywo. – Ależ kochanie! Za chwilę. Właśnie kapcie zakładają moje stopy. Kurczę niedopieczone. Nawet mnie nie słyszą. A przecież siedzę i nic nie mówię. Tylko głośno myślę. Ale tego nie słychać. Jak bardzo mam być cicho, żeby mnie usłyszeli? Już bardziej nie mogę. Stanę przed nimi. To może mnie nie zauważą. Nie ma dobrego, co by na złe nie wyszło. Nawet przysłowia znam. No cóż. Jak sobie wspomnę czasy dzieciństwa. Kiedy byłam stara i zmarszczona życiem, jak może morze falami. Słyszę rodziców: – Rozalko. Nie odzywaj się. Chcemy cię usłyszeć. – Jednak się odezwę, bo chcę mieć chwilę spokoju. Nie dokończyłam dziury w serze. – Rozalko! To twój tatuś tak głośno nic nie mówi. Słyszysz? – Proszę cię tatusiu. Nie krzycz tak. Drzwi uciekają przez apetyt. A na zewnątrz gorący śnieg. – Kochanie! To ja, twoja żona. Tykanie bimba zegarem. – Czy musisz tak głośno być cicho? A może by ciebie ziemniaczki obrały? Głód nami przymiera. – Mamo, tato! Bo będę milczeć na całego. Aż ogłuchniecie. Chwili spokoju mieć nie mogę. – To ja Ignacy. Głośno myślę. Przyszedłem. Ojeju. Mój brat się nawinął jak łyżeczka na makaron. Powiem mu, żeby wszystkie domy pozamykał w oknie, bo zimno, że aż gorąco. Rodzice nie mają tego gdzieś. Kłócą się na całego. Cisza jak maki polem zasiane. Ten nasz świat jest trochę dziwny. Gdy fajka przyjdzie z dziadkiem i druty co robią na babci sweter, to dopiero będzie mało zamieszania. A niech to. Dziura złamała mój ząb. Co oni do tego sera kładą. Takie jakieś wybrakowane. No nic. Brat człapie tyłem. On tak zawsze. Żeby wiedział od czego odchodzi, by się nie potknąć. Krzesło pod nim siada, aż skrzypi jak dziadek. Mówi, że piłka go kopała i trafił w szybę. Tak zawsze wymyśla. Nie wiem, czy prawdę mówi że kłamię czy kłamię mówiąc że mówi prawdę trochę kłamiąc lub nie. Znowu jesteśmy bardzo cicho głośno hałasując w myślach. A zatem ty człowieku co nas czytasz, nie będziesz wiedział o czym śpiewamy, bo jesteś nie z tego świata. A w ogóle, po co czytasz te bzdury? Jesteśmy zwykłą rodziną. Miłujemy się do upadłego. Ojej. Z rodziców wyszedł pokój. Są bardzo spokojni. Coś ich niepokoi. Nawet włosy czeszą mamowy grzebień. A cygaro zaciąga się ojcem. – Kochanie! Skarbie ty nie moje. Zgaś wreszcie to światło, żeby było jasno! – Żarówka jest przepalona. Ciągle świeci. – To ja już nie wiem co wiem o tym co nie wiem że wiem. – Nie przejmuj się kochanie. Ze mną jest to samo, ale czytane od końca. – Czyli będziemy istnieć po ciemku. Ignacy! Co tak siedzisz na stojąco? Wymyśl coś. – Ależ mamo. Właśnie myślę o tym co wymyślić, jeżeli nie wymyślę tego, co chciałbym wymyślić dodatkowo, myśląc zupełnie inaczej niż na początku chciałem nie myśleć. – Aha. Nie rozumiem. – Nie mam pomysłu. Przykład może zaświecić babcią i dziadkiem! – Mówię wam. Dziury to pychotka. Ale wokół musi być ser, żeby się nie rozlazły w nieskończoność. – Słyszeliście wzrokiem? – Oczywiście. Widzę uszami. – Mysz zmiażdżyła myszołapkę. – Kto ocuci? – Myszołapkę? – Nie! Tego człowieka, co doczytał te głupoty do końca. Brodą sobie pluje, że nie zmarnował czasu. – Ale zegar w kukułce zdechł. – Fuj! Ale pachnie! – Kto otworzy dom w oknie? – Podlejcie wreszcie wazon kwiatami, bo stolik zwiędnie!1 punkt
-
@WarszawiAnka No i to jest to! To jest to! Jakie to jest dobre. Ileż w tym wierszu romantyzmu, tajemnicy. Zupełnie jakbym czytał ulubione utwory z epoki. Nie wiem dlaczego ale Lermontow mi się przypomniał. Jego Anioł śmierci, bodajże. Dziwne, bo to trochę inne klimaty ale przypomniał mi się pewnie z uwagi na obudzony we mnie, Twoim utworem, romantyzm. Nie no. Prześwietne, naprawdę.1 punkt
-
@Cor-et-anima Tak można napisać o rozjechanych jeżach jakie czasami mijam rano jadąc do pracy. Jak mogę zbieram ich ciała.Kładę delikatnie na pobocze ,wśród drzew i traw, cichy hołd oddaję. Koniec "poległy w trafione-zatopione" oddaje doskonale nasz stosunek do życia, a raczej jego brak.Wiersz doskonale to wszystko oddaje.Dziękuję1 punkt
-
Mijasz pola, mijasz miasta, mijasz część swojego życia. Wspomnieniami nie chcesz wracać. Patrzysz w wodę, widzisz pustkę, Patrzysz w siebie, widzisz czerń. Zadajesz sobie miliony pytań. Kim ja jestem? czym ja jestem? W odpowiedzi tylko płacz. Jesteś w nocy całkiem sam. Nie chcesz nic, Masz już dość, Życie daje ci w kość. W dole - pełnych samochodów drogi, A ty w górze stoisz sam, o tam! Czy to kres twoich ran? Los potoczył się nie tak, jak miał. Spoglądasz w niebo, Tam kilka gwiazd, Tylko księżyc rozumie twój stan. Podchodząc bliżej barierek, Już wiesz jakie będzie twoje następne posunięcie. Zamykasz oczy, Jesteś sam, Życie nie ma już kolorowych barw. Noga na skraju, Skoczyć już chcesz, Najważniejsze - nie popłacz się. Wciąż w głowie słyszysz ten srogi głos, Ten który mówi, że masz już dość. Wewnątrz krzyczysz na siebie, przez siebie, Jednak nikt nie słyszy twoich gorzkich jak łzy słów. Dosyć masz strat, Dosyć masz kłamstw. Za chwilę poczujesz błogi stan, Poczujesz wolność swej umarłej duszy, TAK! Właśnie wtedy zadowolisz wszystkich ludzi. Noga przed siebie, Prawa w przód, Zaraz później lewa goni ją tuż tuż. Wirujesz wśród bloków, Tańczysz z ptakami, Czujesz rozprzestrzeniający się wiatr pod włosami. Zostało parę metrów, Już metę widać, Za chwilę twoje życie zniknie na zawsze. Ten jeden moment, Ta jedna chwila, Ułamek sekundy twe życie zabiera. Czujesz już wolność własnego serca.1 punkt
-
@Henryk_Jakowiec Bo u nas liczy się atmosfera A kultura to rzecz święta Jam rzekł ci że od zarania Trwa już nasz mezalians A tyś pewnie zrozumiał że melanż1 punkt
-
1 punkt
-
@anima_corpus Tak, rozumiem.Czasem chce się jednak zapłakać i powiedzieć : smutno mi ,Panie.Dziękuję za odwiedziny. @Anna_Sendor Dziękuję za tak dobrą ocenę,na którą ten wiersz nie zasługuje,ale dziękuję :) Można było sporo poprawić,ale po prostu chciałem się z Wami podzielić bólem jaki czuję za każdym razem jak coś robię w ogrodzie.Nie mogę przyjąć faktu stworzenia piękna i jego unicestwienia. @TomaszT Dziękuję za odwiedziny.Tak, czasem chce się wszystko wyjaśnić nie pozostawiając drugiemu człowiekowi miejsca na własną refleksję. @Waldemar_Talar_Talar To miło. Dziękuję1 punkt
-
W nocy przewracam się na prawy bok W ciemnym kącie Widzę gitarę zakurzoną i nieużywaną Nie miałeś jej w dłoniach odkąd się poznaliśmy Teraz grasz na mojej szyi Wiem że masz długie, blade palce Tatuaż na piersiach i Kolczyk w lewym uchu, który błyszczy Przy nocnym świetle latarni, wpadającym przez okno Portret z poduszką Pozwalasz mi patrzeć Dotykać Boję się, w strachu że nie jesteś prawdziwy To głupie, bo przecież siedzisz blisko Oddychasz Czuję twoje ciepło Serce masz zakryte pościelą Jednak wiem, że pulsuje w nim krew Więc jesteś, cały mój Mój wzrok pada na pięć fiolek Leków nasennych na nocnej szafce I wino półwytrawne Rozwijam włosy z wałków Padam na poduszkę, przysuwasz się Zawsze powtarzasz, że lubisz ich kolor Rudy, choć naturalnie są brązowe I za każdym razem "farbuję je dla ciebie" Więźnie mi w ustach Grasz na mojej szyi A jednak czasem dotyka mnie myśl Że nie chcę być twoją gitarą Boję się zostawać na noc1 punkt
-
1 punkt
-
Chodzić to rzecz oklepana można w glanach i w sandałach w kierpcach trzeba owce doić w klapeczkach syna spłodzić w ciżemeczkach tylko w cyrku za to tutaj w oficerkach szukać Pani swego serca. a mi wszystko to zabrane bo mam przestrzał w kolanie morał z tego jest dość prosty lepiej wdepnąc w wodorosty niż kalosze brać na ryby, bo mu żona tak zgotuje że już więcej nie wędkuje.1 punkt
-
@Przestrzał A najlepiej wszędzie... boso, przejdziesz świtem ranną rosą. Chłód na skórze, wena świta, cały dzień już z żoną kwita. Pozdrawiam na Przestrzał.1 punkt
-
@Marek.zak1 W takim razie czas pomyśleć czy zatrudnić się w reklamie by mamonę łoić sobie a radochę tacie, mamie. Pozdrawiam1 punkt
-
Kiedy bardzo jego pili, nie chce czekać ani chwili, na ratunek, dla ochłody, duża szklanka zimnej wody.1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
Dzięki. Miłość było nie było klejem jest całkiem skutecznym. Pozdrawiam Niebezpieczne? Lubię ten delikatny dreszczyk emocji. Z pozdrowieniami Bo czasy takie jednorazowe... @Lili Hamon @miauczenie owies @Natuskaa @Dag @JWF Dziękuję1 punkt
-
chodnikiem przy ulicy schodzi jakaś kobieta wpatrzona w swój telefon jadę za nią rowerem i się zastanawiam: zadzwonić, czy nie zadzwonić? jeśli zadzwonię to się przestraszy i uskoczy w bok nie wiadomo który... jeśli nie zadzwonię to w nieuwadze może wejść pod rozpędzone koło upadniemy na betonowe płyty lecz przynajmniej się zagrzejemy a wtedy zapytam: czy lubisz cyklistów?1 punkt
-
To chyba część większej opowieści nawiązującej do wojen gwiezdnych. ? Poprawiłbym w kilku miejscach kolejność słów, zwłaszcza tam gdzie przyimki sterczą na początku zdania, np.: — Zgadza się, Mistrzu — odparł z lekkim zakłopotaniem zagadnięty. Ogólnie ciekawie napisane, ale jestem zbyt leniwy, żeby szukać pozostałych części. Szkoda, że nie ma listy odnośników do wszystkich części u dołu tekstu. Wydaje mi się, że dłuższe opowiadania są niestety rzadko czytane w całości, ponieważ czytelnicy są zajęci pisaniem i nie mają czasu na nic innego. ⏲️ Pozdrawiam. ?1 punkt
-
1 punkt
-
@Nefretete ciekawa analiza życia, wciąga swą treścią... A żyjesz dla tego że masz jeszcze przed sobą dużo do napisania i zrobienia Pozdrawiam serdecznie1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
@[email protected] ; @Moondog : @Ponad Myślami : Dziękuję za Wasze głosy. :) @[email protected] : Grzegorzu, to jest najlepszy Twój komentarz odkąd sie znamy. :) Możesz wierzyć lub nie, ale napisałam ten wiersz wiele lat temu - a taka interpretacja nigdy nie przyszła mi do głowy... Dziękuję i pozdrawiam P.S. O Aniele Stróżu napisałam kiedyś zupełnie inny wiersz.1 punkt
-
Niebieska koszulka i żółta czapka z daszkiem, mignęły mi pospiesznie, zaledwie zdążyłam złapać je wzrokiem. Reszta jej kreacji, ukryła się przede mną za przejeżdżającym samochodem osobowym, poruszającym się w stronę przeciwną, do kierunku ich jazdy. Co widziałam na twarzy tej kobiety? Skupienie. Zapytasz – tylko? I nic poza, i to wszystko? Skupienie? I dla tego skupienia zawracasz głowę? Tak, zawracam ją sobie mieląc kadr, jak ten przeżuwacz, który trawę rozdrabnia zanim połknie. Mielę i czekam, aż puści soki. Mielę to skupienie i znalazłam już przy tym nim: powagę, zadaniowość, postawę bycia w cieniu, a jednak bycia częścią orkiestry. Mielę tę kobietę w żółtej czapce z daszkiem. Dlaczego? Bo pokarm musi być dobrze rozgryziony. Był też i on, lecz z twarzy i z ubrania, jakby go nie było. Pozostał zamazanym elementem obrazka, na którym całą ostrość zapamiętanej sytuacji oddałam jego: partnerce, żonie, koleżance, siostrze... jakie by nie było między nimi powiązanie. Był na przedzie i był dłużej widoczny, zanim nie zasłonił ich szary metalik, i choć mogłam mu poświęcić więcej uwagi, niż jej... byłam w tym bardzo skąpa. Z premedytacją zobaczyłam tylko jego twarz, patrzącą przed siebie. Taką twarz bez rzęs, brwi, ust, potu na czole, bez czegokolwiek, co by mi pozwoliło nadać mu charakter. Jej pojedyncze, blond włosy z lekkim odrostem, wymykały się z uścisku nakrycia głowy, ale żar lejący się z nieba nie mógł im zrobić już nic, bo wcześniej wysuszyły je preparaty chemiczne... i to skupienie na twarzy. A może to nie było skupienie, tylko balans zaufaniem, wystawionym na zapewne nie pierwszą próbę. On ma kierownicę prowadzącą, ona... nie wyciąga piły do cięcia metalu... jest skupiona i skoncentrowana, dopasowała się do jazdy tandemem. Ciekawe jakie miny mieliby, siedząc w odwrotnej kolejności.1 punkt
-
1 punkt
-
gdzieś w kłębowisku emocji dużych i wielkich silnych i pyskatych emocji zachowała się postać cicha niezraniona przez nikogo gdzieś po prawej stronie mości sobie małe gniazdko bez dzwonka i domofonu spokojnie mijają jej sezony od truskawek po winogrona gdzieś tam w czerwieniach są usta jej słowa całe wyrazy układane jeden przy drugim sypiają w odcieniach różu kiedy się z bielą wymieszają gdzieś... kto śmie jej poszukiwać1 punkt
-
Aby przetrwać - musisz właściwie wybierać pory roku. Musisz tak kochać planety, by na zniszczonym swetrze zawsze zostawał tylko gwiezdny pył Bardzo chcę, żeby nastała jakaś następna wiosna, choć ostatnia - skończyła się ledwie wczoraj. Ludzi poznaję tylko od podwórka. Nie mam ochoty wejść dalej. Zwłaszcza, gdy sama jestem zaryglowana. Jednak dzisiejszego popołudnia nie mam granic: opycham się rumowymi kulkami, strzelam do siebie ... Salwą śmiechu. Postanawiam świętować to wydarzenie: zamawiam przepełnioną żalem i sentymentem taksówkę ... Życie wysiada wcześniej. Lewa stopa żarzy się odciskiem - nie, nie zamierzam wkraczać w nowy etap samonieświadomości Zresztą - wszystko, co było do odkrycia już odkryłam: wszelkie pierwiastki boskie i ludzkie i nudę i ... Czas dogonić miłość, czas - zapukać w okiennice własnego wnętrza ... Nikt tam nie śpi. Czyli śpi każdy? Gdzie są pobudki? Szlachetne, nieszlachetne - przesypiam całe życie jak ciężarna w trzecim tygodniu I nic się nie budzi, nie rodzi... Czyli - budzi się wszystko?! Tamburyny i koronki pełne salsy, modlitwa - szeptana wdechem Zmiotka - dla zabałaganionego umysłu. I miłość - stadnina dla osła. Ach! Nie rozstawaj się jeszcze ze mną! Przesmyk obawy, przepaść lekkomyślności ... Lep na miłość. Przepraszam - lek. Śpię wymyślając co rusz to siebie A ty - bezsenny, ten sam i docześnie zazdrosny... A mi chodzi o absolutność, o iluminację pięknym grzechem, o złoto, kadzidło i mirrę szczerej pokuty, żalu za grzechy i opamiętania! Czy Bóg mnie przyjmie?! Bóg wybiera wiosny ...1 punkt
-
Następnego dnia usłyszał głośne pukanie do drzwi sypialni. Było jasno, a słońce świeciło prosto w okna ich pokoju. - Proszę! - powiedział zdziwiony. Czyżby zaspali a śniadanie było już na stole, pomyślał. Otworzyły się drzwi, w których stanął ojciec Karen. Był bardzo zdenerwowany. - Wojna! - powiedział. - Jest wojna. Coś nowego? - zapytał Marek - Dziś rano Wehrmacht zaatakował Rosję.- drżącym głosem powiedział ojciec Karen. Mówią, że wojna będzie trwała kilka tygodni, a Rosja się rozsypie, jak domek z kart. Marek nic nie mówił. Wiedział, że stał się cud, na który liczyli Polacy, a także inne okupowane narody. Dwaj wrogowie i okupanci zaczęli krwawą wojnę ze sobą. Jeszcze Polska nie zginęła!-przemknęło mu przez głowę. - Co o tym myślisz? - usłyszał głos Karen. - W "Mein Kampf'' Hitler napisał, że Niemcy potrzebują przestrzeni na wschodzie. Niemcy chcą mieć przestrzeń, musi być wojna. - Pokonamy Rosję? - odezwał się ojciec Karen. - Nie wiem. Zniszczcie się nawzajem, pomyślał - ale będzie dobrze - dodał z przekonaniem. Przy śniadaniu słuchali komunikatów Oberkomando der Wehrmacht. Wojska niemieckie posuwały się szybko do przodu, przełamując bez problemu opór nieprzyjaciela. Marek postanowił wyjątkowo dzisiaj wieczorem się upić. Nie mogło być ku temu lepszej okazji. W tym dniu, dwudziestego drugiego czerwca tysiąc dziewięćset czterdziestego pierwszego roku stał się cud, niebiosa zdecydowały, że Polska nie zginie. Po chwili zmienił zdanie.- Nie, żadnym gestem ani słowem nie mogę zdradzić tego, co myślę. Fragment "Szczęśliwego w III Rzeszy. Książka jest niedostępna, mogę przesłać mailem w PDF-ie na wskazany adres.1 punkt
-
ziemniaczki dzieło przypadku pyłek tlący się w słońcu zebrany przez boską pszczołę w wietrzne lipcowe popołudnie przechylam głowę z ciekawością patrząc słodka myśl przelewa się z wolna żywa i gęsta jak miód zalewa sklepienie płomienie wystrzeliły w stronę nieba przy żywicznych nutach ogień igra ze mną a pszczoły poszły spać ja też pójdę spać tylko spróbuję jeszcze w dogasającym ognisku upiec ziemniaczki fot. Toa Heftiba / Unsplash1 punkt
Ten Ranking jest ustawiony na Warszawa/GMT+02:00
-
Ostatnio dodane
-
Wiersze znanych
-
Najpopularniejsze utwory
-
Najpopularniejsze zbiory
-
Inne