Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Ranking

Popularna zawartość

Treść z najwyższą reputacją w 20.02.2022 uwzględniając wszystkie działy

  1. kiedyś pisanie wierszy będzie zabronione będą donosić na poetów wsadzać do więzienia im lepszy i celniejszy tekst-tym mniejsza cela niech nie chodzi-niech stoi-może się pozbiera może dojdzie do siebie-nie będzie pisał po co mu to pisanie skoro mało kto czyta łatwo jest przegapić dobry wiersz i życie trudniej przeżyć życie w miarę przyzwoicie jeśli miałbym wybierać-pisać czy nie pisać wybrałbym pisanie-nie lubię bzdur czytać
    8 punktów
  2. Przeglądam mój bardzo stary zeszyt z bardzo starymi wierszami :))) Oto jeden z nich: Wieść taką wiatr niesie: Chodzą Lesie po lesie. Lesio pierwszy jest mały, bo ledwie wyrosły. To gna za motylkiem, to włazi na sosny lub rudą wiewiórkę śledzi, co po pniu pnie się. Ten drugi, już starszy, Lesi szuka w lesie, bo dla Lesia bez Lesi okropne jest życie, więc co dzień tak myśli, gdy wstaje o świcie, że jest gdzieś w lesie Lesia, co tęskni za Lesiem. Ten ostatni jest mądry, lecz niezbyt rozumny. Niepewnie się trzyma sękatego patyka, idzie na oślep, o źdźbła traw się potyka, nieustannie szuka w lesie gwoździa do trumny.
    6 punktów
  3. wannabe mógłbym wyssać filozofię z dupy amazońskiej żaby. wieszak w kapeluszu i płaszczu nazywać poetą. przeliczać liczbę życzliwych liczbą polubień w sieci. przyjąć, że religia powstała w efekcie Istnienia stworzyciela nie strachu przed nieistnieniem po śmierci. przejechać pół świata, by zdeptać dach świata, sycąc się poczuciem podboju, kochać miraże, mieć znów siedemnaście lat, gdybym tylko potrafił kłamać samemu sobie.
    4 punkty
  4. Nie licząc wędki, wędkarz z Rytra zabrał przynętę i pół litra. Powiódł w lebiodę dwie nimfy młode; trocie nie brały, złapał trypra.
    4 punkty
  5. Dorobkiewiczówna lubiła malować innym kolorowe życie. Pod tęczą na końcu, której chowała drogocenny klejnot. Powiadają z dawna mity ustami jej szeptane, iż ów skarb nocą otwiera, rozkładając miękkie mchy między rosłymi pniami. Wojowników wielu było, żeńskich, męskich i nijakich. Strawiła ich chełpliwie koronując siebie samą. Królowa niemych wrzasków, tak o niej dziś stare pnie mawiają. Dosiadała szalonym galopem bez siodła, przecierając skórę, przekrwione członki ich własnej ułudy. Żal mi tych pięknych, młodych, rojnych. Pegazów nie ma. Prawdziwej, odwzajemnionej realnej, uskrzydlonej, prawie też. Królowo, uwiodłaś na skazanie. Podbiłaś królestwa wielu, upadniesz pod najcięższą batutą, największych myśli. Nieprawdą jesteś. autor wiersza: a-b autor zdjęcia:pexels-alexander-krivitskiy-7616114 https://atypowab.blogspot.com/ kobieta fatalna – związek frazeologiczny oznaczający kobietę przynoszącą mężczyźnie porażkę i zgubę
    3 punkty
  6. Ana ukryła list z armii izba za mało żeby wytrzymać ich dwoje Oleh chcesz umrzeć w lesie będzie okazja wypić z kolegami z niskiej gałęzi patrzę co noc zaplatam związany rzemieniem ukraiński warkocz w prostej modlitwie nie puść w ruch tej wojny płyną Dnieprem Waregowie Hroerikr* ciągnie straż pod prąd od czarownic Saamów po lechickie plemiona świat na nowo zaczął może wojna potrzebna zagęści krew bo aktorki coraz ładniejsze nic nie potrafią na Kremlu karzeł skrzesał iskry byle zapalnik i brat mierzy do brata nie dość już głodu czarnej marchwi nowa granica cierpienia Hroerikr - staronord. Ruryk, legendarny założyciel państwa ruskiego.
    3 punkty
  7. Niektóre zwierzęta i niektórzy ludzie Zdarza się oglądam na You Tube filmy widzę ludzi, bawią się z oswojonymi tygrysami jakby to były pluszowe maskotki a i tygrysy bawią się z ludźmi jakby to były pluszowe maskotki widzę ludzi, wkładają głowę prosto do paszczy niedźwiedzia jakby to była papierowa torba od McDonald's drapią za uszami psa o wiernym i oddanym spojrzeniu całują śmieszne pyski śmiesznych, małych małpek głaszczą małe i puszyste chomiki. wracam do domu w środku nocy ulice miasta w pulsujących, pomarańczowych światłach kroplach deszczu, pojedynczo przemykające samochody potęgują wrażenie pustki. tak sobie myślę niektóre zwierzęta jak niektórzy ludzie w ogóle nie są kochane i przytulane nie spełniają warunków nie mają miękkiego puszystego futra nie są dostatecznie duże i groźne z wyglądu albo dostatecznie małe i niegroźne nie mają wyjątkowo ładnego albo wyjątkowo brzydkiego pyska oddanego spojrzenia odstających uszu. nie mają w sobie nic podręcznego stworzonego do miłości, kochania przytulenia; do samotności. Łódź, 18. 02. 2022.
    3 punkty
  8. miliardy miast na miliardach planet jarzą się jak złota mrugawica tłusta langusta wpadła mi w usta pachnie czeremcha i ciecierzyca terraformowanie Marsa to czasem cierpienie trzech birbantów pije piwo a na dębie dwa lenie i gołębie gruchają a jeden nie grucha bo to był wiewiórek gajowy Marucha rozwiązuje logarytmy i całki Mars. Jowisz. Saturn. jestem nie z tej bajki... Atest. Aproksymacja. Apogeum!
    3 punkty
  9. nie moi drodzy tak nie można świat nie może bać sie miłości tak moi drodzy wstyd mi że ktoś inny boi sie kochania nie moi mili nie można pozwolić by świat fajnych chwil się bał przecież miłośc to galaktyczny skarb nawet gwiazdy się kochają
    2 punkty
  10. Mówili, że przejść nie da się. Przeszła. Uśmiech powrócił, jeszcze bardziej odwzajemniał. Miała ciężko, karmiła suchym chlebem, łzami spojrzenia wygłodniałe. W albumie kolorowe papierki po cukierkach. Święte obrazy na ścianie. Po nich cienie, a do nich, jeszcze kilka kroków. Choć trudno, po schodach targać torby, trzyma wytrwale w garści powietrze. Wymyślając zakończenie boi się, czy jej kot śpiący na parapecie zamruczy pod dłonią, kiedy ona odjedzie w trumnie.
    2 punkty
  11. Żeby komuś o sobie przypomnieć Musiałby ten ktoś zapomnieć A co? Jak ktoś nie zapomina A co? Jak mu w głowie ta dziewczyna Cóż z tego, że daleko Między górą, a rzeką Albo nad jakimś morzem Być może W głowie zadra, w sercu rana Dzień czy noc i do śniadania Nieustanny obraz widzę Okiem wyobraźni wstydzę Wciąż jest piękna I ta buzia uśmiechnięta Okiem bada Wzrok się skrada Się spotyka już w pół drogi Tylko swojej przejść nie mogę Aż drżą ręce Wciąż chcą więcej Spotykania, dotykania I tych słówek poganiania Siedzi zadra w mej pamięci Siedzi i się kręci Trudno komuś o sobie przypomnieć Jak ktoś nie stara się zapomnieć
    2 punkty
  12. nie potrafię jak inni myśleć szybko i zwięźle pomimo badawczej precyzji nie trafiam myślą w sedno odwracam sens prostych wyrażeń i nie pojmuję dlaczego najprostsze rozwiązania są właściwe miewam pozbawione impulsów zaćmienia w sytuacjach na wskroś logicznych nie jestem w żaden sposób wybitna nie wiem nawet czy moje IQ mieści się w normalnym rozkładzie wierzę tylko że może gdzieś poza ciałem poczeka na mnie boska mądrość która nie odrzuci moich ułomności i wchłonie mnie w siebie ofiarowując oświecenie
    2 punkty
  13. Dziobała sikorka ziarenka w karmniku i właśnie zachciało jej się bardzo siku ale tu niestety nie ma toalety więc musi to zrobić na starym nocniku
    2 punkty
  14. niech sobie ludzie piszą co chcą, ich sprawa.
    2 punkty
  15. Prolog –– Przecież wiecie, że nie lubię dużo mówić. –– Tak. Wiemy. Często to powtarzasz. * Czesio Klunker był człowiekiem wielce poukładanym w czesiowym odczuciu, pomimo, że jedno sznurowadło w bucie miał zwyczajowo rozwiązane. Nigdy nie zdradził, czy celowo, czy tak po prostu. Wielu z nas przypuszczało, że ma to jakieś ukryte znaczenie socjologiczne, ale że był jaki był, zagadka ugrzęzła w sferze spekulacji i już taką pozostała. Wspomniane: „Przecież wiecie, że nie lubię dużo mówić” wypowiedział w całości, tylko na początku działalności charytatywnej. Później owszem powtarzał, lecz używał skrótu „Nie” Skąd nagle do nas zawitał, pozostaje do końca w poświacie tajemnicy. Co prawda stara Papilotowa trzyma w zielonej komodzie, bibliotekę miejską i przysięgała, że w jednej z ksiąg jest napisane, że nawiedzi nas człowiek z niezawiązanym butem i nagle wszystko pójdzie ku lepszemu, lecz gdy wielu z nas chciało przeczytać owe proroctwo, to tłumaczyła, że wolumin gdzieś się zapodział, ale jak tylko znajdzie, to udowodni. Tradycyjnie wspomniany sznurek, zawsze wystawał spod przydługich, pomarszczonych nogawek, szorując końcem po ziemi lub po czym akurat Czesio szedł. Dziwne, lecz nigdy się nie potknął, przydeptując drugim butem, wystawkę z pierwszego. Kiedyś – tylko raz – naszło go na dłuższy monolog filozoficzny i wytłumaczył, że zawsze idzie na jednej nodze, żeby nie męczyć dwóch naraz, gdyż nigdy obydwie równocześnie nie dotykają podłoża. Tak po prawdzie, niewiele nas obchodziło na wielu idzie, lecz ochoczo żeśmy przytaknęli na tego typu, czesiowe rozważania rzeczonej kwestii, tym bardziej, iż było to najdłuższe zdanie, jakie wypowiedział w czasie swojej kadencji, więc też po trochu ze zdziwienia. Poza tym mieliśmy w tym ukryty cel. Zresztą Czesia, trudno było nie lubić. Miał co prawda lekkiego zeza i nigdy nie było wiadomo, gdzie konkretnie okiem rzuca, czy w mówiącego, czy gdzieś w dowolnym kierunku… o właśnie, mówiącego. Przypadkowo doszedłem do meritum sprawy. Umiał wysłuchiwać ludzi, jak żaden inny człowiek. Komukolwiek potoku słów nie przerywał dłuższym wtrąceniem, co nie było dla nas zjawiskiem zaskakującym. Nigdy żeśmy się nie dowiedzieli, czemu. Czy dlatego, że miał za wiele do powiedzenia, czy przeciwnie, za mało, lub wcale, a może z wrodzonego szacunku, dla adwersarza. Ta jego miłosierna cierpliwość, zawsze nas podnosiła na duchu, gdyż mogliśmy się chociaż przed kim wygadać. Przykład działalności dobroczynnej, Czesia Klunkra. –– Czesio, tak tobie powiem, że krowa mi padła. Stała i nagle bum. Leży nieżywa. Cholernie przykro z tego powodu. –– O! –– Na dodatek cielak też padł, bo krowa padła na cielaka. Normalnie, mówię ci. Zgroza. Chyba Pan Bóg mnie pokarał. –– Hmm. –– Na domiar złego, koza też padła, bo to wszystko padło na nią. –– Ech. –– Ale żona nie padła. Stała na obrzeżu katastrofy. Ma tylko zgniecioną stopę. Miała więcej szczęścia niż rozumu. –– Ach tak. –– Czesio! Dzięki! Widzę, że mi współczujesz, a tym samym podniosłeś na duchu, skoro aż tak się dla mnie rozgadałeś, dwoma wyrazami. –– No. Wiele by można takich dobrych uczynków konwersacyjnych wymienić, dających wiarę we własne siły do przezwyciężania przeciwności, ale wszystkie mają jedną wspólną cechę, której łatwo się domyślić, więc poprzestanę na tym, że kiedyś Czesio Klunker nagle zmarł, w przerwie między: hmm, a ech. Mówiący miał wtedy pecha. Odszedł niepokrzepiony, przed końcem… rozmowy. Zaiste z tej to przyczyny, w czasie pochówku, miał miejsce pewien niestosowny proceder słowno – przeciwny. Otóż w czasie wypowiedzenia kwestii: „niech spoczywa w pokoju” ktoś ze zgromadzonych, nieznośnie krzyknął: „byle nie w moim”, aż się echo poobijało o głowy i różne inne członki żałobników. Jakiś czas wcześniej, też doszło do bulwersującego wydarzenia, mającego w sobie pewne symptomy profanacji zwłok, a było ono związane ze związanymi sznurowadłami u węzgłowia trumny. Widocznie ktoś nie obeznany z tradycją, włożył zmarłego w zasznurowanej parze. Przecież Czesio nie mógł być schowany w wieczny spoczynek, bez uwzględnienia drugiej, jakże istotnej cechy jestestwa. W ten sposób została by nadwyrężona tożsamość zmarłego. Nie pamiętaliśmy jednak, który but miał zwyczajowo rozwiązany. Zatem nastąpiło sprawne losowanie. A gdy zjeżdżał do czeluści grobu, to wszyscy, co byli po temu obuci, rozwiązali i tak z szacunkiem stali, aż do pierwszego rzutu ziemi, łopatą. Na grobie Czesiowym daliśmy nieco ironiczny wierszyk, gdyż doszliśmy do wniosku, że zapewne sam zainteresowany, by się nie pogniewał. Nie stoi w nim, że będziemy tęsknić, gdyż jest to oczywistą oczywistością. Może by nawet sam adresat skwitował nasze dzieło, aż dwuwyrazowym komentarzem: „no tak.’’ Czesio zamilkłeś na dobre. To do Ciebie zupełnie niepodobne.
    2 punkty
  16. Kiedyś tak się pisało ?. Aż trudno uwierzyć. Co nie? Był też taki czas, że nawet z toaletowym papierem był problem, ale wtedy gazety miały większą poczytność ???. Kolejki do kiosków Ruchu ustawiały się od samego rana. Z takiej gazety można było zrobić kapelusz na głowę, stateczek, samolocik, ale można również w nią było zapakować kanapki na drugie śniadanie lub wykorzystać ją jako papier toaletowy właśnie. Przy okazji tego ostatniego, z reguły dochodziło również do kolejnego jej czytania. Najpopularniejsze tytuły, to Trybuna Ludu i Głos Robotniczy. Było kilka innych, które spotykał podobny los. Spośród wtedy dostępnych, tylko Kraj Rad nie nadawał się do powyższego celu, ponieważ był wydawany na wysokiej jakości papierze kredowym, który był sztywny i śliski, więc sam rozumiesz... ? Pozdrawiam ? Dziękuję. Właśnie mi przypomniałaś, że w tamtym czasie pisałem również dziennik. Obawiam się, że chyba zaginął... Serdeczności ?
    2 punkty
  17. @Sylwester_Lasota Fotografia z rękopisem Twojego wiersza przypomniała mi czasy w Polsce, gdy będąc nastolatkiem, zamiast uganiać się za krasawicami zabawiałem się w redaktora miesięcznika (mojego, 1 egzemplarz na miesiąc - MŁODA POEZJA) tylko do domowego użytku (tutaj uśmiecham się), ale była to fajna zabawa jak dla mnie. Niestety, nie mogę znaleźć tych kilkunastu egzemplarzy (tak, bawiłem się w redaktora przez parę lat). Posiadam kilka tomików (również 1 egzemplarz na tomik), których "wydałem" 11 i takowe dalej są w moim posiadaniu oraz dwa tomiki prozy (krótkie opowiadanka.) Wszystkie datują się od roku 1977 do 1985.
    2 punkty
  18. Romantyczka Mariola z Sanoka na księżyca tle widziała smoka. Teraz snuje marzenia, że smok w księcia się zmienia, kiedy panna go dość długo cmoka.
    1 punkt
  19. A BABA MA, TO - KAREL - BUDŹ DUBLERA. KOTA MA BABA. I NA TO KAREL; BUDŹ DUBLERA. - - - KOT ANI? NO, MI - KOCIEJU - DUBELT W TLE BUDUJE. I CO - KIM ON?
    1 punkt
  20. Niebo ma sens. Pod warunkiem, że pod nim nie śnisz. Mroczne zaułki, nienaoliwione bramy - porywa mnie życie! Dla okupu. Stoję jak słup soli - zawsze obok. W wyczekiwaniu wielkiego święta, celebracji zwanej życiem w pełni. A tu - niebo jak mgła z karabinowego prochu - księżyca nie widać. Za to kwarta płomiennej wódki I Wielki Wóz - albo przewóz ... Ja - zakładnik w tym dziwnym układzie, bo - zbyt często nie wiesz "po co," "na jakich zasadach," "czy w ogóle warto" i kto jest "w grze" Ego - udaje, że jest jedną z matrioszek. Nie dbam o niebo, kiedy poleruję miecze, którymi chcę walczyć nie tylko ze złudzeniem, ale i z politycznymi pseudo-dobroczyńcami, z krzewicielami zaściankowego patriotyzmu w szkołach dogrzewanych tinderem i lekcjami odmierzanymi tiktokiem ... Urbanistyczna łąka, betonowe mlecze - zdmuchnij! Nie podoba się? To znaczy, że twój małż jeszcze nie odpadł zgrabnie od muszli, że wciąż pokładasz nadzieję w tym, który kompletnie się do tego nie nadaje: w człowieku. Ja dobrowolnie z niego zrezygnowałam na rzecz grzesznego spokoju, z którego się nie spowiadam i nie zamierzam. Ludzie nigdy mnie nie lubili, nigdy ich nie przyciągałam i w dorosłe życie wkroczyłam z postanowieniem, że nie będę się z nimi nudzić. I obietnicy dotrzymałam. Jak mało której! Stronię od zobowiązań. Nie stać mnie na nie. Ale szczerze ...? Vice versa. Szczerze. Uśmiecham się do rzeczywistości. Nie kradnij - tylko to jestem w stanie jej nakazać. Lubię swoje imię, a rzadko kto potrafi je w odpowiedni sposób wymawiać. Lubię żyć w samotności, a mało kto umie się powstrzymać przed załączeniem rodzinnego zdjęcia na tle nowo wybudowanego bliźniaka do tejże refleksji ... To jacy jesteśmy? Połatani i trochę dziwni? Paralelni i refleksyjni? Kwadratowi i zbyt przestrzenni? Idę. Nie musisz podążać za mną. Możesz iść obok. Możesz iść we mnie, pod jednym warunkiem: będziesz mną. Ze mną... Kręte schody, wreszcie światło latarni morskiej - na tym suchym lądzie nie ma komu wskazywać drogi: każda jest zła. Rozmawiam już tylko z moją coiffuresse i ze stylistą pudla, na deser jem lukrowane nudle o nazwie Sekwana i zastanawiam się, kiedy tu będę, kiedy siebie narodzę, bo póki co - zaledwie - żyję. Możesz zrobić mannę.
    1 punkt
  21. @Klip Zaś stary wędkarz z Rabki chciał złowić młode dzierlatki wędkę zarzucił lecz się zasmucił bo złowił, ale stulatki
    1 punkt
  22. @OloBolozebranych prosi się o zachowanie spokoju, sprawa w toku ;-)
    1 punkt
  23. Może dlatego nie brakuje mi tematów:). Dzięki za wpis.
    1 punkt
  24. @dach Tak samotność to nie trwoga polubiłem ją :) i nie żebyś mnie przytłoczył obnażyłeś tylko prawdę.
    1 punkt
  25. Niektóre spotkania nie są możliwe a szkoda Chciałabym wyrwać z fotografii siebie pięcioletnią i ciebie pięcioletniego Wpuściłabym nas razem do ogródka przy domu Chciałabym zobaczyć czy potrafilibyśmy się razem bawić czy może ty zza jabłonki spoglądałbyś nieufnie a ja wybrałabym chmury wysoko nad piwoniami Potem do ogródka wbiegłyby dzieci wyrwane z pięcioletnich zdjęć zrobionych wcześniej i jeszcze wcześniej i jeszcze jeszcze wcześniej Plątałyby się po ogródku pończoszki koronki podkolanówki żabociki kołnierzyki i spodenki w kant Możliwe że koszulki i fartuszki uszyte w czasie wojny ciszej przysiadłyby na ławce Na koniec przyszłyby nasze dzieci z cyfrowymi rumieńcami na twarzach usiadłyby na huśtawce i znudzone patrzyły przed siebie Ogródek musiałby być mały żeby nikt z nas nie schował się gdzieś Wtedy zrobiłabym zdjęcie epokowe Uciekłabym szybko zanim zdążylibyśmy się oburzyć ja pięcioletnia pięcioletni ty i oni pięcioletni.
    1 punkt
  26. @Sylwester_Lasota Zaiste, trudno uwierzyć. Kto wie, mam piękny zeszyt w domu... Pozdrawiam ?
    1 punkt
  27. Kawy kadzidło rozpędza majaki ktoś zadrukował niebo wronami nie dzieli się niedziela na strofy i takty i płynie leniwie między palcami
    1 punkt
  28. ludzie mówią "złość piękności szkodzi" a podobno nie należy ukrywać emocji chłopcu płakać nie wypada bo to przecież nie jest baba uczucia jak widać to podrzędna sprawa
    1 punkt
  29. @snežinka Chłopca właśnie mocniej boli Gdy pokaże słabość woli. A jak płacze to frustracja Po tym przyjdzie alienacja. Płakać chłopcu nie przystoi Bo niczego się nie boi. Właśnie jest rozbieżność między nami Bo jesteśmy przeciwnymi płciami.
    1 punkt
  30. @snežinka Chłopaki nie płaczą Ale jak im się zachce To myślą jestem macho I duma ich łechce Że właśnie nie płaczą
    1 punkt
  31. ONA ISKA JEJ, INGO. GNIJE JAK SIANO! O, CELIA, ZA OKNAMI - MANKO. A ZA ILE, CO? TU A KONTO KOT? NOKAUT.
    1 punkt
  32. Zdalna chórzystka z Małej Tylchawy pragnęła zaznać światowej sławy nad stawem utwór nagrała gdy potem go odsłuchała usłyszała swojski rechot żaby
    1 punkt
  33. Więc jednak pozostał po mnie dobry moment: w sercu mgła ... Pojedynczy - parujesz. Mgławice i meteory łez ... W głowie - kamień. Jeszcze się nie narodziliśmy! Dlatego - umieramy. Przynieś samowar i wielokropek! Postaw przed nami Sąd Ostateczny - tylko tak, by światło padało na mnie pod dobrym kątem, w którym stoję za karę: nic nie zrobiłam ...
    1 punkt
  34. @[email protected] w kolejności po trochu całą siebie:)
    1 punkt
  35. na ostatniej prostej do mety chcę zawrócić na start niestety za późno karty rozdane nie ma nic w rękawie a tak mnie życie wciągnęło uwierzyłem mu prawie że trwa wiecznie niekoniecznie miałem rację próżne dywagacje gdy statek do portu dobija że naiwny byłem to wiem wina przedawniona został tylko sen bez marzeń nie obejdzie się gdy łza ostatnia jest życie czasem ma gest może to półprosta a pomarzyć można
    1 punkt
  36. Nie zawsze trzymałem fason a także na wodzach nerwy nieprzemyślane mam plany brak mi zapału i werwy. Sens też czasami umyka pomysły nie są najlepsze wystarczy tylko prześledzić to, o czym tu dzisiaj pieprzę. Bezmyślnie dobieram słowa a potem zestawiam je w szyki nie trzymam się ciągu narracji i częściej zdarzają się byki. Tematy dobieram wybiórczo i cykli też nie planuję a cieszę się nawet z tego, że cztery słowa zrymuję. Z podjęciem decyzji trudności co ludzie na to powiedzą bo przecież to, co napiszę niektórzy z was czujnie prześledzą. Stąd pomysł całkiem świeżutki bo wiosna niebawem się zbudzi powróci zapał i wena nie we mnie, ale wśród ludzi. To wam podaję pałeczkę bo pierwszy jestem w sztafecie " Spychówa" - to tytuł wiersza a resztę to wy dopiszecie. Nałogi można porzucić nie robiąc w biegu przerwy z pisaniem jest trochę gorzej bo stres, wątpliwość i nerwy.
    1 punkt
  37. ANO, G. - EUNICE CI WIEJE, I WICE CIN U EGONA. OT CO - POŁA; BY Z SZYB OWIAŁO. PO CO TO? NAPIERA TATAR... E, I PAN.
    1 punkt
  38. OT, INGO, CNI. ZMYTO ZŁOTO ŁZO TYM ZA INCOGNITO. INNE 'BY BANK,' OKNA, BENNI. ONA, DAMO? KONTA BRAK; SKARB 'AT "NO, KOMA" DANO. A LAMA TAKA. JAKA TAM ALA? ŻE TA NEL, ELEONORA, JARO, NOEL, ELENA TEŻ? A HALINA PANI LAHA?
    1 punkt
  39. Bałkanica choć nie w moim stylu, to darzę ją dużym sentymentem, w branży w której pracowałem, pozwoliła mi zarobić trochę pieniądzy ;-) A tutaj muzyka elektroniczna inspirowana motywami muzycznymi z gry Morrowind
    1 punkt
  40. Zapach pieczonego chleba rozchodzi się po całej kuchni. Maleńkie nóżki wyrzeźbione z kostek cukru, w sandałkach ze złocistego przypieczenia, kroczą wytrwale po blacie stołu, zostawiając w białym puchu mąki, maciupeńkie ślady z postrzępionymi brzegami niewielkich zasp, niczym tycie białe dolinki o zapachu zboża. Po zostawionych śladach podąża woń świeżo zaparzonej kawy. Dosłownie przed chwilą, porcelanowa filiżanka zaprosiła strumień gorącego wrzątku, by się wymieszał z okruszkami zmielonych ziaren, które tuliła w swoim wnętrzu specjalnie na tą okazję. Po chwili przeprosiła kawowy zapach wspomnieniem herbaty , gdyż miał problem z wydostaniem siebie poza obrzeże naczynia. Musiał wytworzyć małe łapki z obłoczków kawowych nad drewnianym młynkiem, które wystawił poza białe lśnienie krawędzi, wyciągając się na powierzchnię. Teraz wędruje po gładkiej poprószonej powierzchni, równolegle do zapachu chleba. Poprzez szparę między drzwiami a futryną, prześlizguje się zapach wędzonej szynki. Lekko otłuszczone ścianki umożliwiają łatwiejsze przenikanie między różnymi przeszkodami, będącymi w kuchni. Dołącza do pozostałych, ale nie pcha się na hama. Zapachy mają znaczący problem do rozwiązania. Stoją na krawędzi stołu. Jak mają z niego zejść. Woń szynki czyni różne akrobacje w różnych kątach i zakamarkach. Ma trochę łatwiej. Jest bardziej gładka. Z wiklinowego koszyczka w kształcie jabłka, gramoli się zapach pomarańczy. Kuliste wywijasy siłą odrzutu wyrzucają kawałeczki eterycznych cząstek, na wszystkie spragnione, takich doznań, strony. Przysiadają na chwilę w różnych miejscach, nasycając całym sobą wytęsknione powierzchnie, także przy rozpadlinie między stołem a krzesłem, gdzie błądzą wonie w rozterce. Litościwy zapach świeżych kwiatów, widząc ich wielki smutek, przeobraża się w wirujące zielone skrzydełka, z cienką łodyżką jako ster. Podwieszone na warkoczykach z pajęczych nici pachnące siodełko, z gęstej woni lepkiego miodu, stanowi wybawienie dla zbłąkanych wonności. Uwięzieni zostają uratowani. Na opuszczonym blacie jeszcze jakiś czas, snuje się biało – przezroczysta mgła, będąca wynikiem podmuchu z szybującego nad przepaścią pojazdu ratowniczego. Przez otwarte okno wlatuje rześkość łąki, spowita śpiewem skowronka i rżeniem koni. Miesza się z innymi, nadając jeszcze bardziej niecodziennie brzmienie dziwnej muzyce, dodając kilka klekotów bociana oraz szumu wynikającego z ocierania żaby w dziobie. Na papierowym wieczku, leżącym na szkiełku z czarnym pieprzem, jedna klaustrofobiczna wnerwiona okruszynka, wypala małą dziurkę, swoim ostrym spojrzeniem. W konfiturach budzi się zapach leśnych poziomek. Ziewa rozkosznie obrazem szypułek, między fałdkami lepkiego łóżeczka, a snem o leśnym runie. W papierowej torebce, szybuje woń zasuszonych kapeluszy, urwanych nóżek i słodkawy rozkład krasnoludka, a w nim chrupiące powłoki pociesznych robaczków. Posłużą jako dodatek do smacznej kapusty, z wonią zajęcy, bielików i wewnętrznego głąba. W kącie blisko fontanny, stoi pachnąca cytrynka. Wykąpały się w niej wszystkie zapachy. Teraz tam ich nie ma. Wytarte ręcznikami utkanymi z cieplutkich cząsteczek powietrza, grasują nadal, to tu, to tam, lub jeszcze gdzie indziej, lecz strumyczki wody, zachowały w sobie pachnące wspomnienia. * Do kuchni wchodzi mała dziewczynka. – O jejciu. Czemu jesteście takie wymieszane. Co ja z wami mam. Trochę same i od razu masz ci los. Znowu będę się musiała męczyć z rozplątywaniem. Ach wy nieznośne, ale i tak was kocham.
    1 punkt
  41. Stary diabeł Wacuś Raciczko, pierdnął z uciechy spod ogona oraz beknął oparem siarki. Kolejna paczka polecona, a w niej grzesznik, kategoria 665. Wprawdzie to nie to samo, co 666, ale i tak nieźle. O niebo lepiej niż u konkurencji. Ucieszony nie zgłębia przyczyn. To go zupełnie nie obchodzi. Ważne, że ruch w interesie. Szef pochwali. – Ej ty, nowy! Jestem Wacuś Raciczko. Masz jakieś pytania – pyta świeżego żółtodzioba. – Bo jak masz, to wal śmiało. U nas możesz walić co chcesz. – Jak długo tu zagoszczę – chce wiedzieć przybyły już w pierwszym dniu. – O kłak nie chodzi. – Co najmniej połowę wieczności. – To długo. – Lecz krócej niż cała, więc nie narzekaj – pociesza Raciczko na ile umie, będąc czartem. – A tam? – Gdzie? – No tam. Ta czerwonawa poświata, w chatce? – To czerwony przybytek. – O! – Właśnie – potakuje diabeł prawym rogiem. – Jeżeli zeskrobiesz cały osad grzechów, ze ścianek kotłów, w których się prawie wygotowali grzesznicy… to sobie w owej chatce pobaraszkujesz. – Myślałem, że szanujecie grzechy i was cieszą – dziwi się pytający. – Owszem, cieszą, ale zmniejszają średnice kotła, a tym samym wydajność. Świeżo upieczony nabytek czeluści piekielnych, pieje z radości w duchu spopielonej duszy. Musi koniecznie zadać ważne pytanie. Piekielnie ważne. Najważniejsze. – A długo będę w tym domku? – Jakieś jedną sześćset sześćdziesiątą szóstą wieczności. – Co? A całą wieczność mogę? Chcę, chcę, chcę i muszę! – Zgoda. Jak chcesz. – Czyli umowa stoi? – Łącznie z tym, co tobie w tej chwili stoi. Ale nie musisz się krepować. Nie tu. – Bom już sobie wyobrażam – wrzeszczy wesoło podniecony grzesznik. – Wiem i rozumiem twoją niecierpliwość. Wyszoruj kotły, a później cię zaprowadzę. Zgłębisz tajniki. Póki co, niech ci sflaczeje, bo go jeszcze uszkodzisz osadem grzesznym i bieda będzie. – No. Szorowanie trwa i trwa. Dłużej niż krócej. Tym bardziej, że w wielu kotłach, grzeszny osad jest przypalony do szczątków potępionych ciał, podziurawionych widłami. Szczególnie dupy mają wygląd durszlaków. Lecz po obrządku, grzesznicy odzyskają, co utracili i gotowanie zacznie się od początku, w świeżych ładnych kociołkach. W końcu jednak, spocony jak diabli, warunek spełnia. I od razu mu staje. – No widzę, że kotły aż lśnią. Osadu próżno szukać – zionie zadowolonym ogniem, zleceniodawca. – Oczywiście. Wiedziałem co mnie czeka. To mi ducha do pracy dodawało – Bez takich wulgarnych słów proszę. Tu się takich nie używa. – Wulgarnych? A niby który? – Nie ważne. Idź za mną. Tam gdzie tobie obiecałem – dodaje Wacuś rogiem na migi. W czasie wędrówki, jeszcze zwiększył rozmiar. – Raciczko! Co do chuja pana, ma to wszystko do diabła znaczyć. A gdzie, to co miało być? – Ha ha. To ogromny pojemnik z czerwoną galaretką. Bagno takie, ale słodkie. Całą wieczność, będziesz zgłębiał dno, potwornie się dusił, po chwili wypłyniesz i znowu to samo. I tak do usranej śmierci… oj przepraszam. Jesteś nieśmiertelny. – Ależ kochany czorcie. Przez całe życie starałem się przykładnie grzeszyć, zupełną odwrotnością dziesięciu przykazań. I co? I dupa. Taki afront mnie spotyka. – Afront? Czyżby? A kto się uśmiechnął do małej dziewczynki, gdy płakała i nawet do domu odprowadził. No pytam się, kto? – No ja. Ale takie dobro popełniłem tylko raz w życiu! – O raz za dużo. Na niebo w piekle, trzeba sobie zasłużyć.
    1 punkt
  42. Nokaut. Pies liże twarz. Wstaję. Jeść trzeba; Przypudrowane łzy uśmiechem. W pracy popijam kawą. Wyrwane z kalendarza lata. Epilog w zamkniętej książce. Cieszy prolog. Na dyskotece w nowej sukience. Talia w ruchu. Ktoś, może przegrać bez kantu. Stawię va banque. Wnętrze rwie. Następna na moście kłódka.
    1 punkt
  43. Kiedy budzi się rano, znajduje na poduszce włosy. Nieco zdziwiony strzepuje je na podłogę podejrzewając, że to sprawka kota, jednak kiedy dokładnie im się przygląda stwierdza, że bez wątpienia są to jego włosy. Dziwne, przecież nie był wczoraj u fryzjera. Nerwowo przeczesuje dłońmi włosy i stwierdza, że spadają jak deszcz na ramiona i nogi, jednak jeszcze go to nie martwi. Nawet kiedy jakiś czas później pojawiają się wymioty, stara się nie martwić, ale Ona przygląda mu się z niepokojem. Jej nic nie umknie. Ona widzi wszystko. Jest jak Bóg. Kiedy pojawia się ból brzucha stara się o tym nie myśleć, nie pokazywać jej, że boli i oczywiście nic o tym nie mówić. - To nic, przejdzie – pociesza się. Nie lubi lekarzy. Nazywa ich konowałami jak jego świętej pamięci dziadek, zawiadowca stacji Dropków. Pięknie wyglądał w mundurze i On jako mały chłopiec marzył, że też kiedyś będzie jak dziadek. Niestety, życie ułożyło się inaczej i jest tylko zwykłym woźnym w zwykłej wiejskiej szkole. Co dzień rano człapie do budynku, w którym sam kiedyś się uczył i stara się, żeby dzwonek dzwonił o odpowiedniej godzinie, próbuje opanować rozszalały tłum małych ludzi biegających po korytarzach, czasem kosi trawę wokół budynku a czasem coś naprawia. Musi uważać. Ona jest bardzo czujna. Potrafi wyczytać z jego twarzy najdrobniejsze skrzywienie, grymas bólu i wówczas zaczyna prowadzić te swoje śledztwa, zadaje mnóstwo pytań, na które On nie ma ochoty odpowiadać, ale w końcu musi jej powiedzieć, bo inaczej się obrazi i nie będzie się odzywać przez dzień, dwa a może i trzy, zależy od przewinienia. One już się na tym znają. Są specjalistkami od takich tortur. Po jakimś czasie stwierdza, że jest gorzej. Nadciąga bezsenność z głośnym biciem serca a jemu zdaje się, że to burza przechodząca w oddali, zgubiła drogę i rozgościła się w jego klatce piersiowej a burzę przecież nie tak łatwo wygonić, coś już o tym wie. Dziadek przecież umarł na taką burzę, ale dziadek był kimś, więc jak przystało na kogoś, zmarł na posterunku z czerwoną chorągiewką w opuszczonej dłoni. Oczywiście, zmarł dopiero, kiedy pociąg bezpiecznie odjechał ze stacji. Usiadł na ławce stojącej przed budynkiem, zamknął oczy i po prostu umarł. Ludzie myśleli, że śpi. Czapka zsunęła mu się na oczy i rzeczywiście wyglądał jakby zasnął w promieniach lipcowego słońca, ale chorągiewki nie wypuścił. Trzymał ją jak jakąś świętość. Babcia mówiła, że oszukał śmierć, że nie dał się zaskoczyć w łóżku, czy podczas podlewania warzyw w ogródku. Zmarł na posterunku. Pogrzeb miał oczywiście uroczysty z orkiestrą i tłumem ludzi. On takiego mieć nie będzie, choćby marzył nie wiadomo ile. Zresztą jak to jest z tymi marzeniami? Kiedyś marzyło mu się, że będzie miał kochankę, albo nawet dwie. Dlaczego nie? Przecież dziadek miał kochankę. Problem był tylko taki, że On nie należał do urodziwych mężczyzn, a i pięknych kobiet we wsi brakowało. Zresztą – machnął ręką zwierzając się jedynemu przyjacielowi przy kuflu piwa. – Ona zaraz by wyniuchała, że coś jest ze mną nie tak. Można tylko pomarzyć. Stara się być spokojny, żyć jak do tej pory, ale teraz oprócz strażnika każdego gestu ma w sobie bestię, która kąsa, pali i rwie mu wnętrzności. Budzi się o trzeciej, wstaje, idzie do kuchni gdzie w kredensie trzyma różne nalewki. Najlepsza jest z czarnej porzeczki, ale nie o nią teraz chodzi. Malinową również odsuwa na bok, aż w końcu dostaje się do tego, czego szukał. Orzechówka. Odkręca nakrętkę, długo wącha a potem wypija kilka łyków. Czuje jak alkohol spływa żywym ogniem poprzez gardło i leci w dół zupełnie jak wodospad. Musi palić, przecież to spirytus. Nalewka ma być porządna, mawiał dziadek, ze spirytusu, a nie z wódki a on mu przecież wierzy. Trzyma wszystkie stare receptury dziadka. Pożółkłe kartki zapisane niewyrobionym pismem leżały w szufladzie kredensu obok zeszytu z przepisami babci. - Taka nalewka wyleczy wszystko, pamiętaj. No i zapamiętał. Mówią, że strażacy, gasząc las, podpalając go z drugiej strony, więc może i tutaj to zadziała. Zderzenie dwóch ścian ognia powinno spowodować ugaszenie tego piekielnego ognia w trzewiach. Zakręca butelkę i chowa z powrotem, tak, żeby Ona nie widziała. Po co ma znów się tłumaczyć i wysłuchiwać Onej mądrości. Kładzie się do łóżka i ma wrażenie, że jest jakby ciut lepiej. Stara się zasnąć, ale nie może. Kręci się z boku na bok, wzdycha i patrzy w sufit. Serce jest wściekłe, że nie zwraca na nie uwagi i coraz mocniej i mocniej zaczyna bić, jakby chciało go ukarać. Potem biegnie, jakby chciało pobić rekord świata. Niepokoi go dzień i noc a on wciąż powtarza: - To nic, w końcu przejdzie. - Czy On nie sądzi, że powinien pojechać do miasta do lekarza? – Pyta Ona przy śniadaniu. - Słyszała jak w nocy stękał i jęczał. Niech lepiej jedzie - dłonią gładzi obrus chociaż jest idealnie wyprasowany. No i pojechał. Z samego rana wsiadł w pociąg i pojechał. Miasto zadziwiło go swoim ogromem. Wysokie budynki, ludzie, mnóstwo ludzi, jakby ich tu zwożono pociągami z całego kraju, tylko po to, żeby jemu ciężko było przejść z miejsca A do miejsca B. A te auta, wystawy sklepowe, piękne kobiety od tego wszystkiego mogło się przecież zakręcić w głowie. Kiedy wrócił, był już wieczór. Ona siedziała przy stole i patrzyła za okno. Kiedy wszedł odwróciła głowę i spojrzała na jego poszarzałą, zmęczoną twarz. Usiadł przy stole a Ona zrobiła herbatę w fajansowym kubku i postawiła przed nim. To była scena jaką odgrywali od wielu, wielu lat. On wracał z pracy a Ona stawiała przed nim kubek z gorącą herbatą. Osłodził, zamieszał, oblizał łyżeczkę i położył ją obok. Ona przyglądała mu się w milczeniu, aż w końcu zadała pytanie. Mógłby od razu na nie odpowiedzieć, przecież dobrze wiedział, że je zada, ale wolał poczekać. - Doktor kazał mi zgłosić się do szpitala, żeby mogli mi zrobić badania, ale ja nie chcę. Dobrze go znała i wiedziała, że będzie ciężko go namówić na leczenie. W ciągu kolejnych tygodni ból wrastał w niego i rozrastał się, zabierając mu siły. Dzień wrastał w noc a noc wrastała w dzień. W końcu nie mogąc sobie z nim poradzić zgłosił się do szpitala. Leżał patrząc przez okno, jak lato odchodzi. Drzewa zaczęły przybierać jesienne barwy a on martwił się jak sobie radzą bez niego w szkole, no i jak Ona sobie radzi. Miał dużo czasu na rozmyślania. Podpięty do jakichś rurek i kabli, był przykuty do łóżka a tego nie lubił. W ciągu całego dorosłego życia nie przechorował ani dnia a tu takie coś. Bóg się chyba na mnie rozgniewał – myślał późną nocą, kiedy nie mógł spać. Musiał przyznać, że doktory potrafią obłaskawić jego ból. Już tak nie szarpie, nie pali, nie wbija rozżarzonych igieł w głowę. -Trudno, jeśli będzie trzeba to sobie tu poleżę i odpocznę, nabiorę sił a potem wrócę do niej. Teraz widzę, że nie była taka zła, że martwiła się wciąż o mnie i na pewno teraz tęskni, jak i ja tęsknię za nią. W nocy śnił mu się dziadek. Siedział na tej ławce pod budynkiem dworca, czapkę miał zsuniętą na oczy a w dłoni trzymał chorągiewkę, ale kiedy tylko pociąg zagwizdał wtaczając się powoli na stację, dziadek wstał i dał sygnał do odjazdu. Dziwne to było, bo w pierwszym wagonie siedział On i machał do niego. Pociąg przyspieszył a dziadek stawał się coraz mniejszy i mniejszy, aż w końcu zniknął. W niedzielę przyszedł ksiądz. Był wysoki, szczupły i bardzo poważny a jemu wydawało się, że stoi we mgle. Coś do niego mówił a On nie wiedział czy mu się śni, czy też rzeczywiście tu jest i czegoś od niego chce. - Dlaczego on dotyka mojego czoła, dłoni i chyba stóp? Czego on ode mnie chce? Czyżby przyprowadził ze sobą śmierć? Nie, to niemożliwe, jeśli już śmierć ma go dopaść to tylko w chałupie, ale nie w łóżku. Z tyłu stała Ona, poznał ją bez trudu, choć twarz miała rozmazaną. Żył z nią ponad trzydzieści lat, ale ciągle miał poczucie, że jest sam. Żyli obok siebie odkąd było wiadomo, że nie mogą mieć dzieci. Nikt nikogo nie obwiniał a jednak to co wydawało się wieczną miłością w wieku lat dwudziestu z biegiem lat stało się rutyną, trwaniem obok siebie a może tylko przywiązaniem. Znali na pamięć swoje gesty, miny i potrafili czasem mówić jednocześnie a jednak w sercach pozostawała pustka. Rozmazało się wszystko w tej mgle i ksiądz i Ona, tylko wiatr za oknem było słychać jak szumi pieśń przemijania. - Muszę do domu. Ona mi pomoże, przecież nigdy mnie jeszcze nie zawiodła.
    1 punkt
  44. * - Mamko, opowiedz nam o mężczyznach - zagadnęła Iss, jedna z Wieczystych Służek pilnujących snu Wielkiej Gudrun. - Mamko, nie daj się prosić, zastępujesz nam słońce, wśród tej długiej nocy naszej ofiary - ciągnęła przymilnie. - Przynieście starej ziół, najlepiej z żarnowcem, zapali i rozgada się - szepnęła do towarzyszek. Żyły związane zaklęciem wiecznej warty, w zamczysku Wielkiej Pani Gudrun, trzymając straż nad jej snem. Gudrun, prowadzona ślepą i wściekłą namiętnością do Jaruy, zamknęła się w magicznej skórze węża, ustanowiwszy strażniczki z szesnastu dziewcząt pod opieką Mamki i tak postanowiła czekać na jego wskrzeszenie. Przez trzy epoki ścigała go, próbując wszystkich znanych sobie, ludzkich i czarodziejskich sposobów, aby go uwieść. Jarua nie tyle był odporny na kobiecy wdzięk, co najzwyczajniej, pośród wojen i ciągłych wypraw, nie znalazł czasu na ciepłe łoże. Budził się często wśród dziewek, czasem nawet obok kobiet wysoko urodzonych, jednak do żadnej nie przywykł. - Mamko, a czy to prawda, że zwykłe kobiety krwawią? - zapytała Służka Miri, widząc, że fajka Mamki puściła już szarawy, gryzący w oczy dym. - I z tego, to całe kobiece nieszczęście... - odpowiedziała Mamka, wciągając dym w wątłe płuca. - Nie chcemy słuchać o nieszczęściu! - przerwała staruszce Iss, ciekawa innych spraw. - O mężczyznach opowiedz, a czy ja mogłabym pójść kiedyś za męża? - dopytywała. - Zapewne mogłabyś, stanik masz pełny, głowę pustą, więc nic Ci nie przeszkodzi, tylko uważaj, bo czas szybko zdmuchuje urodę - odpowiedziała jej Mamka. - Ale o mężczyznach miałam opowiadać - kontynuowała. - Bywają wśród nich zacne istoty, jednak ja takiego, prócz tych opisanych w sagach i pieśniach, nie spotkałam. Przez jednego z nich siedzimy tu zamknięte w bezczasie i niewoli. - Jak to możliwe? - wyrwało się Miri.- Służymy przecież... - Tak, ale to przez mężczyznę naszej Pani rozum odebrało - przerwała jej poirytowana Mamka. - Przez niego tak się to wszystko potoczyło. Mężczyźni marzą o namiętnych kobietach, lecz gdy taką spotykają, to nie wiadomo dlaczego ratują się ucieczką w małżeństwo z inną, czasem nawet przygłupią, albo wyprawiają się na wojnę... Mamka, rozochocona kruszonym żarnowcem, liściem konopnym i innymi ziołami, skrzętnie podrzuconymi przez Wieczyste Służki, opowiadała im historię swojej Pani, która była kiedyś jedną z silniejszych Przeznaczonych i... jej mleczną córką. Zasłuchane kobiety na moment straciły z oczu Gudrun, a ona wyczuła już pod wężową skórą cienie świadomości ukochanego i posłała mu w myślach obraz swojej twarzy. On, będąc w cichym zakątku, marzył złoty sen o Ragnie i obsypując jej brzuch i ramiona pocałunkami, wędrował ku szyi. Na widok twarzy Gudrun wzdrygnął się i w zupełności utracił świadomość.
    1 punkt
  45. Nieregularne przebłyski prądu świadczą o zderzających się ze sobą subatomowych cząstkach i zawracających swój bieg strumieniach czasu. Przed moimi oczami mozaika przewidzeń, półsenne i senne widma. Przesuwają się coraz szybciej, jakbym patrzył na rozpędzający się fotoplastykon, bądź na okna przejeżdżającego pociągu z przywartymi do nich od wewnątrz twarzami i dłońmi pasażerów. Wszystko się zamazuje i wszystko gaśnie. I znowu rozpala się przeszłość, ale jakaś inna, niejasna. Widzę siebie, obok. Widzę siebie, młodszego o cały wiek i wpadające przez okna pustego korytarza ostre jak nóż promienie słońca. Przerażające, urywane krzyki matki niosą się z głębi domu niczym echo, a pomiędzy ― słychać ciche skrzypienia podłogi i przyśpieszony oddech, i nerwowe bicie mojego serca. Pełznę na czworakach, ja ― mający niewiele ponad miesiąc i niewiele rozumiejący. Falują pajęczyny na suficie i ścianach, wirują drobinki kurzu. Zamykam powieki. Czas przemieszcza się po przekątni i dziwnie zapętla. Pamiętam teraz inną przeszłość, a w niej widzę siebie, leżącego przed domem twarzą do rozpalonej ziemi. Mam rok. Obserwuję skrzące się drobinki kwarcu i odchodzącego powoli w tej poświacie ojca. Zmierza ku odległym wzgórzom, nie oglądając się wcale za siebie. Ojciec utyka na lewą nogę, kiedy idzie po płaskiej jak stół równinie. Wznoszą się za nim tumany pyłu. Kobaltowy błękit nieba kontrastuje z padającymi pod ostrym kątem promieniami słońca. I oto ― rozbłyska na horyzoncie jaskrawe światło, przybierając kształt ogromnej kuli. Ogarnia go momentalnie i zaczyna rozrastać się w kierunku domu, który istnieje jeszcze ― tylko przez chwilę. I topi ziemię, kiedy ― znowu wtapiam się w ziemię. (Włodzimierz Zastawniak, październik 2016)
    1 punkt
  46. @Marek.zak1 Tak, też nie do końca im wierzę :) Bo niby jak można wykluczyć, że dana osoba wskazała właściwy trójkącik przypadkiem, intuicyjnie, nie wiedząc dlaczego właśnie ten? Poza tym, rodzajów inteligencji jest chyba 9, co niektórzy twierdzą, że nawet więcej, a ile z nich mierzą testy IQ? Matematyczno-logiczną i (w mniejszym stopniu) językową. Słabo to odzwierciedla rzeczywistość, jak dla mnie.
    1 punkt
  47. Jak przyjemnie powiało pięknym słowem.
    1 punkt
Ten Ranking jest ustawiony na Warszawa/GMT+02:00


×
×
  • Dodaj nową pozycję...