Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Ranking

Popularna zawartość

Treść z najwyższą reputacją w 20.02.2022 uwzględniając wszystkie działy

  1. kiedyś pisanie wierszy będzie zabronione będą donosić na poetów wsadzać do więzienia im lepszy i celniejszy tekst-tym mniejsza cela niech nie chodzi-niech stoi-może się pozbiera może dojdzie do siebie-nie będzie pisał po co mu to pisanie skoro mało kto czyta łatwo jest przegapić dobry wiersz i życie trudniej przeżyć życie w miarę przyzwoicie jeśli miałbym wybierać-pisać czy nie pisać wybrałbym pisanie-nie lubię bzdur czytać
    8 punktów
  2. Przeglądam mój bardzo stary zeszyt z bardzo starymi wierszami :))) Oto jeden z nich: Wieść taką wiatr niesie: Chodzą Lesie po lesie. Lesio pierwszy jest mały, bo ledwie wyrosły. To gna za motylkiem, to włazi na sosny lub rudą wiewiórkę śledzi, co po pniu pnie się. Ten drugi, już starszy, Lesi szuka w lesie, bo dla Lesia bez Lesi okropne jest życie, więc co dzień tak myśli, gdy wstaje o świcie, że jest gdzieś w lesie Lesia, co tęskni za Lesiem. Ten ostatni jest mądry, lecz niezbyt rozumny. Niepewnie się trzyma sękatego patyka, idzie na oślep, o źdźbła traw się potyka, nieustannie szuka w lesie gwoździa do trumny.
    6 punktów
  3. wannabe mógłbym wyssać filozofię z dupy amazońskiej żaby. wieszak w kapeluszu i płaszczu nazywać poetą. przeliczać liczbę życzliwych liczbą polubień w sieci. przyjąć, że religia powstała w efekcie Istnienia stworzyciela nie strachu przed nieistnieniem po śmierci. przejechać pół świata, by zdeptać dach świata, sycąc się poczuciem podboju, kochać miraże, mieć znów siedemnaście lat, gdybym tylko potrafił kłamać samemu sobie.
    4 punkty
  4. Nie licząc wędki, wędkarz z Rytra zabrał przynętę i pół litra. Powiódł w lebiodę dwie nimfy młode; trocie nie brały, złapał trypra.
    4 punkty
  5. Dorobkiewiczówna lubiła malować innym kolorowe życie. Pod tęczą na końcu, której chowała drogocenny klejnot. Powiadają z dawna mity ustami jej szeptane, iż ów skarb nocą otwiera, rozkładając miękkie mchy między rosłymi pniami. Wojowników wielu było, żeńskich, męskich i nijakich. Strawiła ich chełpliwie koronując siebie samą. Królowa niemych wrzasków, tak o niej dziś stare pnie mawiają. Dosiadała szalonym galopem bez siodła, przecierając skórę, przekrwione członki ich własnej ułudy. Żal mi tych pięknych, młodych, rojnych. Pegazów nie ma. Prawdziwej, odwzajemnionej realnej, uskrzydlonej, prawie też. Królowo, uwiodłaś na skazanie. Podbiłaś królestwa wielu, upadniesz pod najcięższą batutą, największych myśli. Nieprawdą jesteś. autor wiersza: a-b autor zdjęcia:pexels-alexander-krivitskiy-7616114 https://atypowab.blogspot.com/ kobieta fatalna – związek frazeologiczny oznaczający kobietę przynoszącą mężczyźnie porażkę i zgubę
    3 punkty
  6. Ana ukryła list z armii izba za mało żeby wytrzymać ich dwoje Oleh chcesz umrzeć w lesie będzie okazja wypić z kolegami z niskiej gałęzi patrzę co noc zaplatam związany rzemieniem ukraiński warkocz w prostej modlitwie nie puść w ruch tej wojny płyną Dnieprem Waregowie Hroerikr* ciągnie straż pod prąd od czarownic Saamów po lechickie plemiona świat na nowo zaczął może wojna potrzebna zagęści krew bo aktorki coraz ładniejsze nic nie potrafią na Kremlu karzeł skrzesał iskry byle zapalnik i brat mierzy do brata nie dość już głodu czarnej marchwi nowa granica cierpienia Hroerikr - staronord. Ruryk, legendarny założyciel państwa ruskiego.
    3 punkty
  7. Niektóre zwierzęta i niektórzy ludzie Zdarza się oglądam na You Tube filmy widzę ludzi, bawią się z oswojonymi tygrysami jakby to były pluszowe maskotki a i tygrysy bawią się z ludźmi jakby to były pluszowe maskotki widzę ludzi, wkładają głowę prosto do paszczy niedźwiedzia jakby to była papierowa torba od McDonald's drapią za uszami psa o wiernym i oddanym spojrzeniu całują śmieszne pyski śmiesznych, małych małpek głaszczą małe i puszyste chomiki. wracam do domu w środku nocy ulice miasta w pulsujących, pomarańczowych światłach kroplach deszczu, pojedynczo przemykające samochody potęgują wrażenie pustki. tak sobie myślę niektóre zwierzęta jak niektórzy ludzie w ogóle nie są kochane i przytulane nie spełniają warunków nie mają miękkiego puszystego futra nie są dostatecznie duże i groźne z wyglądu albo dostatecznie małe i niegroźne nie mają wyjątkowo ładnego albo wyjątkowo brzydkiego pyska oddanego spojrzenia odstających uszu. nie mają w sobie nic podręcznego stworzonego do miłości, kochania przytulenia; do samotności. Łódź, 18. 02. 2022.
    3 punkty
  8. miliardy miast na miliardach planet jarzą się jak złota mrugawica tłusta langusta wpadła mi w usta pachnie czeremcha i ciecierzyca terraformowanie Marsa to czasem cierpienie trzech birbantów pije piwo a na dębie dwa lenie i gołębie gruchają a jeden nie grucha bo to był wiewiórek gajowy Marucha rozwiązuje logarytmy i całki Mars. Jowisz. Saturn. jestem nie z tej bajki... Atest. Aproksymacja. Apogeum!
    3 punkty
  9. nie moi drodzy tak nie można świat nie może bać sie miłości tak moi drodzy wstyd mi że ktoś inny boi sie kochania nie moi mili nie można pozwolić by świat fajnych chwil się bał przecież miłośc to galaktyczny skarb nawet gwiazdy się kochają
    2 punkty
  10. Mówili, że przejść nie da się. Przeszła. Uśmiech powrócił, jeszcze bardziej odwzajemniał. Miała ciężko, karmiła suchym chlebem, łzami spojrzenia wygłodniałe. W albumie kolorowe papierki po cukierkach. Święte obrazy na ścianie. Po nich cienie, a do nich, jeszcze kilka kroków. Choć trudno, po schodach targać torby, trzyma wytrwale w garści powietrze. Wymyślając zakończenie boi się, czy jej kot śpiący na parapecie zamruczy pod dłonią, kiedy ona odjedzie w trumnie.
    2 punkty
  11. Żeby komuś o sobie przypomnieć Musiałby ten ktoś zapomnieć A co? Jak ktoś nie zapomina A co? Jak mu w głowie ta dziewczyna Cóż z tego, że daleko Między górą, a rzeką Albo nad jakimś morzem Być może W głowie zadra, w sercu rana Dzień czy noc i do śniadania Nieustanny obraz widzę Okiem wyobraźni wstydzę Wciąż jest piękna I ta buzia uśmiechnięta Okiem bada Wzrok się skrada Się spotyka już w pół drogi Tylko swojej przejść nie mogę Aż drżą ręce Wciąż chcą więcej Spotykania, dotykania I tych słówek poganiania Siedzi zadra w mej pamięci Siedzi i się kręci Trudno komuś o sobie przypomnieć Jak ktoś nie stara się zapomnieć
    2 punkty
  12. nie potrafię jak inni myśleć szybko i zwięźle pomimo badawczej precyzji nie trafiam myślą w sedno odwracam sens prostych wyrażeń i nie pojmuję dlaczego najprostsze rozwiązania są właściwe miewam pozbawione impulsów zaćmienia w sytuacjach na wskroś logicznych nie jestem w żaden sposób wybitna nie wiem nawet czy moje IQ mieści się w normalnym rozkładzie wierzę tylko że może gdzieś poza ciałem poczeka na mnie boska mądrość która nie odrzuci moich ułomności i wchłonie mnie w siebie ofiarowując oświecenie
    2 punkty
  13. Dziobała sikorka ziarenka w karmniku i właśnie zachciało jej się bardzo siku ale tu niestety nie ma toalety więc musi to zrobić na starym nocniku
    2 punkty
  14. niech sobie ludzie piszą co chcą, ich sprawa.
    2 punkty
  15. Prolog –– Przecież wiecie, że nie lubię dużo mówić. –– Tak. Wiemy. Często to powtarzasz. * Czesio Klunker był człowiekiem wielce poukładanym w czesiowym odczuciu, pomimo, że jedno sznurowadło w bucie miał zwyczajowo rozwiązane. Nigdy nie zdradził, czy celowo, czy tak po prostu. Wielu z nas przypuszczało, że ma to jakieś ukryte znaczenie socjologiczne, ale że był jaki był, zagadka ugrzęzła w sferze spekulacji i już taką pozostała. Wspomniane: „Przecież wiecie, że nie lubię dużo mówić” wypowiedział w całości, tylko na początku działalności charytatywnej. Później owszem powtarzał, lecz używał skrótu „Nie” Skąd nagle do nas zawitał, pozostaje do końca w poświacie tajemnicy. Co prawda stara Papilotowa trzyma w zielonej komodzie, bibliotekę miejską i przysięgała, że w jednej z ksiąg jest napisane, że nawiedzi nas człowiek z niezawiązanym butem i nagle wszystko pójdzie ku lepszemu, lecz gdy wielu z nas chciało przeczytać owe proroctwo, to tłumaczyła, że wolumin gdzieś się zapodział, ale jak tylko znajdzie, to udowodni. Tradycyjnie wspomniany sznurek, zawsze wystawał spod przydługich, pomarszczonych nogawek, szorując końcem po ziemi lub po czym akurat Czesio szedł. Dziwne, lecz nigdy się nie potknął, przydeptując drugim butem, wystawkę z pierwszego. Kiedyś – tylko raz – naszło go na dłuższy monolog filozoficzny i wytłumaczył, że zawsze idzie na jednej nodze, żeby nie męczyć dwóch naraz, gdyż nigdy obydwie równocześnie nie dotykają podłoża. Tak po prawdzie, niewiele nas obchodziło na wielu idzie, lecz ochoczo żeśmy przytaknęli na tego typu, czesiowe rozważania rzeczonej kwestii, tym bardziej, iż było to najdłuższe zdanie, jakie wypowiedział w czasie swojej kadencji, więc też po trochu ze zdziwienia. Poza tym mieliśmy w tym ukryty cel. Zresztą Czesia, trudno było nie lubić. Miał co prawda lekkiego zeza i nigdy nie było wiadomo, gdzie konkretnie okiem rzuca, czy w mówiącego, czy gdzieś w dowolnym kierunku… o właśnie, mówiącego. Przypadkowo doszedłem do meritum sprawy. Umiał wysłuchiwać ludzi, jak żaden inny człowiek. Komukolwiek potoku słów nie przerywał dłuższym wtrąceniem, co nie było dla nas zjawiskiem zaskakującym. Nigdy żeśmy się nie dowiedzieli, czemu. Czy dlatego, że miał za wiele do powiedzenia, czy przeciwnie, za mało, lub wcale, a może z wrodzonego szacunku, dla adwersarza. Ta jego miłosierna cierpliwość, zawsze nas podnosiła na duchu, gdyż mogliśmy się chociaż przed kim wygadać. Przykład działalności dobroczynnej, Czesia Klunkra. –– Czesio, tak tobie powiem, że krowa mi padła. Stała i nagle bum. Leży nieżywa. Cholernie przykro z tego powodu. –– O! –– Na dodatek cielak też padł, bo krowa padła na cielaka. Normalnie, mówię ci. Zgroza. Chyba Pan Bóg mnie pokarał. –– Hmm. –– Na domiar złego, koza też padła, bo to wszystko padło na nią. –– Ech. –– Ale żona nie padła. Stała na obrzeżu katastrofy. Ma tylko zgniecioną stopę. Miała więcej szczęścia niż rozumu. –– Ach tak. –– Czesio! Dzięki! Widzę, że mi współczujesz, a tym samym podniosłeś na duchu, skoro aż tak się dla mnie rozgadałeś, dwoma wyrazami. –– No. Wiele by można takich dobrych uczynków konwersacyjnych wymienić, dających wiarę we własne siły do przezwyciężania przeciwności, ale wszystkie mają jedną wspólną cechę, której łatwo się domyślić, więc poprzestanę na tym, że kiedyś Czesio Klunker nagle zmarł, w przerwie między: hmm, a ech. Mówiący miał wtedy pecha. Odszedł niepokrzepiony, przed końcem… rozmowy. Zaiste z tej to przyczyny, w czasie pochówku, miał miejsce pewien niestosowny proceder słowno – przeciwny. Otóż w czasie wypowiedzenia kwestii: „niech spoczywa w pokoju” ktoś ze zgromadzonych, nieznośnie krzyknął: „byle nie w moim”, aż się echo poobijało o głowy i różne inne członki żałobników. Jakiś czas wcześniej, też doszło do bulwersującego wydarzenia, mającego w sobie pewne symptomy profanacji zwłok, a było ono związane ze związanymi sznurowadłami u węzgłowia trumny. Widocznie ktoś nie obeznany z tradycją, włożył zmarłego w zasznurowanej parze. Przecież Czesio nie mógł być schowany w wieczny spoczynek, bez uwzględnienia drugiej, jakże istotnej cechy jestestwa. W ten sposób została by nadwyrężona tożsamość zmarłego. Nie pamiętaliśmy jednak, który but miał zwyczajowo rozwiązany. Zatem nastąpiło sprawne losowanie. A gdy zjeżdżał do czeluści grobu, to wszyscy, co byli po temu obuci, rozwiązali i tak z szacunkiem stali, aż do pierwszego rzutu ziemi, łopatą. Na grobie Czesiowym daliśmy nieco ironiczny wierszyk, gdyż doszliśmy do wniosku, że zapewne sam zainteresowany, by się nie pogniewał. Nie stoi w nim, że będziemy tęsknić, gdyż jest to oczywistą oczywistością. Może by nawet sam adresat skwitował nasze dzieło, aż dwuwyrazowym komentarzem: „no tak.’’ Czesio zamilkłeś na dobre. To do Ciebie zupełnie niepodobne.
    2 punkty
  16. Kiedyś tak się pisało ?. Aż trudno uwierzyć. Co nie? Był też taki czas, że nawet z toaletowym papierem był problem, ale wtedy gazety miały większą poczytność ???. Kolejki do kiosków Ruchu ustawiały się od samego rana. Z takiej gazety można było zrobić kapelusz na głowę, stateczek, samolocik, ale można również w nią było zapakować kanapki na drugie śniadanie lub wykorzystać ją jako papier toaletowy właśnie. Przy okazji tego ostatniego, z reguły dochodziło również do kolejnego jej czytania. Najpopularniejsze tytuły, to Trybuna Ludu i Głos Robotniczy. Było kilka innych, które spotykał podobny los. Spośród wtedy dostępnych, tylko Kraj Rad nie nadawał się do powyższego celu, ponieważ był wydawany na wysokiej jakości papierze kredowym, który był sztywny i śliski, więc sam rozumiesz... ? Pozdrawiam ? Dziękuję. Właśnie mi przypomniałaś, że w tamtym czasie pisałem również dziennik. Obawiam się, że chyba zaginął... Serdeczności ?
    2 punkty
  17. @Sylwester_Lasota Fotografia z rękopisem Twojego wiersza przypomniała mi czasy w Polsce, gdy będąc nastolatkiem, zamiast uganiać się za krasawicami zabawiałem się w redaktora miesięcznika (mojego, 1 egzemplarz na miesiąc - MŁODA POEZJA) tylko do domowego użytku (tutaj uśmiecham się), ale była to fajna zabawa jak dla mnie. Niestety, nie mogę znaleźć tych kilkunastu egzemplarzy (tak, bawiłem się w redaktora przez parę lat). Posiadam kilka tomików (również 1 egzemplarz na tomik), których "wydałem" 11 i takowe dalej są w moim posiadaniu oraz dwa tomiki prozy (krótkie opowiadanka.) Wszystkie datują się od roku 1977 do 1985.
    2 punkty
  18. ludzie-kropy stawiają wszystko kategorycznie w punkt gorliwie odwracają kropką do innego zdania ostatnie musi należeć do ludzi-krop iluzja kontroli ogranicza formy wyrazu zamykając zimno frazę realnie zamykają siebie bez miejsca na znak zapytania
    1 punkt
  19. czytam ile białych stron tyle czarnych myśli dziś jest taki dzień w kolorze zebry a ty masz nowy cover czarno na białym tym razem
    1 punkt
  20. myśli nie chcą zachodzić do baru szybkiej obsługi zawsze się mężnie bronią przed niezdrowymi tezami zaliczają rondo dwa razy potem stawiają ukośnik udając że zapominają dalszej do celu drogi po surówki to do książek drze się opryskliwa kasjerka wchodząc bez pukania w moje oczekiwania rozsiadła się krzywiznami wbiła wzrokiem zawiesiła mnie na korkowej tablicy jako przekąskę minuty wolno wyciągam kapustę spomiędzy jabłka i marchewki ma ślady zielonej pietruszki o woni świeżej cebuli przeliczam czy się opłaca podwójna biała czy czarna niwelacja czy gradacja a może frytki z ketchupem i zabierz mi pani te macki zrywam się wnet oburzeniem tu szpilka tam druga szpilka a gdzie są czyste szklanki styropian i plastik... paragon
    1 punkt
  21. @violetta Wojna, zdrada, cierpienie nie mają płci kobiety bywają okrutniejsze od mężczyzn, którzy częściej wierzą w miłość...
    1 punkt
  22. No cóż, jak dla mnie wiersz bardzo dobry, szczery, przymierzam się do skomentowania go od jakiegoś czasu. Rozumiem cierpienie Peela. Sama nie raz ludziom czegoś toksycznie zazdroszczę, zwłaszcza tego, że są szczęśliwi i samozrealizowani. Bardzo wyniszczające uczucie. I jednocześnie nie wiem, czy aby na pewno chcę być na ich miejscu, czy jestem w stanie zaryzykować i cokolwiek zmienić... Jeśli chodzi o autoironię w tytule, to mnie ona akurat odpowiada, nieco drażni, ale ma sens. Pozdrawiam :) Deo.
    1 punkt
  23. Dobry wiersz, ciekawe refleksje, spostrzeżenia. Pozdrawiam :) D.
    1 punkt
  24. Tak a brak nadziei na odsiecz pogrąża.
    1 punkt
  25. Niektóre spotkania nie są możliwe a szkoda Chciałabym wyrwać z fotografii siebie pięcioletnią i ciebie pięcioletniego Wpuściłabym nas razem do ogródka przy domu Chciałabym zobaczyć czy potrafilibyśmy się razem bawić czy może ty zza jabłonki spoglądałbyś nieufnie a ja wybrałabym chmury wysoko nad piwoniami Potem do ogródka wbiegłyby dzieci wyrwane z pięcioletnich zdjęć zrobionych wcześniej i jeszcze wcześniej i jeszcze jeszcze wcześniej Plątałyby się po ogródku pończoszki koronki podkolanówki żabociki kołnierzyki i spodenki w kant Możliwe że koszulki i fartuszki uszyte w czasie wojny ciszej przysiadłyby na ławce Na koniec przyszłyby nasze dzieci z cyfrowymi rumieńcami na twarzach usiadłyby na huśtawce i znudzone patrzyły przed siebie Ogródek musiałby być mały żeby nikt z nas nie schował się gdzieś Wtedy zrobiłabym zdjęcie epokowe Uciekłabym szybko zanim zdążylibyśmy się oburzyć ja pięcioletnia pięcioletni ty i oni pięcioletni.
    1 punkt
  26. Czterdziestoletni na oko bo kto wie za to z zarostem ledwo dwudniowym z nadwrażliwością nieludzką na światło na hałas na ludzi rytuał łaziebny podniesionej klapy uduchowiony odprawia drapiąc się tam gdzie wiesz ale się wstydzisz w lodówce znajduje niespodziankę z wczorajszej powszedniości z kufla z z dna z piany Bóg Wenus się rodzi
    1 punkt
  27. Kurde, świetny! Myśli nie odnajdujące się w fast foodzie zasługują na szacunek :) Pozdrawiam
    1 punkt
  28. @snežinka Chłopca właśnie mocniej boli Gdy pokaże słabość woli. A jak płacze to frustracja Po tym przyjdzie alienacja. Płakać chłopcu nie przystoi Bo niczego się nie boi. Właśnie jest rozbieżność między nami Bo jesteśmy przeciwnymi płciami.
    1 punkt
  29. Tysiącami, słowastoją cicho w kolejce.Ostrze dużej wskazówkiścina te,które nie padły z ust we właściwym momencie.
    1 punkt
  30. gnuśne przedwiośnie wrony jak co dzień kraczą o wschodzie słońca
    1 punkt
  31. O! Ten mój jest chyba z osiemdziesiątego piątego. Mniej więcej w tym czasie zacząłem pisać :). Dużo rzeczy też zginęło, nie wszystko mogę odtworzyć. Ostatnio znalazłem ten zeszyt i zacząłem go przeglądać :). Dzięki za podzielenie się wspomnieniami. Pozdrawiam.
    1 punkt
  32. UMOCOWALI PILAW. O, CO MU? A BAR? KOMNATA, NATAN, MOKRA! BA! MIAŁA MAŁY RAJ. OBYTY, BO JARY, ŁAMAŁA IM.
    1 punkt
  33. Świat jest gwałtowny. ( Wulkany, gejzery…) Lawa wpada do egzystencjalnego głębokiego morza. Woda jest gorąca. Wszedłem do letniej. Bardzo żałuję.
    1 punkt
  34. OT, INGO, CNI. ZMYTO ZŁOTO ŁZO TYM ZA INCOGNITO. INNE 'BY BANK,' OKNA, BENNI. ONA, DAMO? KONTA BRAK; SKARB 'AT "NO, KOMA" DANO. A LAMA TAKA. JAKA TAM ALA? ŻE TA NEL, ELEONORA, JARO, NOEL, ELENA TEŻ? A HALINA PANI LAHA?
    1 punkt
  35. Droga oprószona popiołem Garść marzeń przecieka przez palce Za każdym zakrętem spalone Wiatr rozgania myśli w błędnej walce Przeminione chwile przyblakły Pewnie jeszcze wiele się wydarzy Na portretach już nie tacy sami W różne strony unosi nurt zdarzeń Zabłocone ścieżki nie nęcą I nie kuszą zagmatwane sprawy Nie wiadomo czy gdzie indziej czeka szczęście Gdy u siebie trwać pozwala bez obawy
    1 punkt
  36. Zapach pieczonego chleba rozchodzi się po całej kuchni. Maleńkie nóżki wyrzeźbione z kostek cukru, w sandałkach ze złocistego przypieczenia, kroczą wytrwale po blacie stołu, zostawiając w białym puchu mąki, maciupeńkie ślady z postrzępionymi brzegami niewielkich zasp, niczym tycie białe dolinki o zapachu zboża. Po zostawionych śladach podąża woń świeżo zaparzonej kawy. Dosłownie przed chwilą, porcelanowa filiżanka zaprosiła strumień gorącego wrzątku, by się wymieszał z okruszkami zmielonych ziaren, które tuliła w swoim wnętrzu specjalnie na tą okazję. Po chwili przeprosiła kawowy zapach wspomnieniem herbaty , gdyż miał problem z wydostaniem siebie poza obrzeże naczynia. Musiał wytworzyć małe łapki z obłoczków kawowych nad drewnianym młynkiem, które wystawił poza białe lśnienie krawędzi, wyciągając się na powierzchnię. Teraz wędruje po gładkiej poprószonej powierzchni, równolegle do zapachu chleba. Poprzez szparę między drzwiami a futryną, prześlizguje się zapach wędzonej szynki. Lekko otłuszczone ścianki umożliwiają łatwiejsze przenikanie między różnymi przeszkodami, będącymi w kuchni. Dołącza do pozostałych, ale nie pcha się na hama. Zapachy mają znaczący problem do rozwiązania. Stoją na krawędzi stołu. Jak mają z niego zejść. Woń szynki czyni różne akrobacje w różnych kątach i zakamarkach. Ma trochę łatwiej. Jest bardziej gładka. Z wiklinowego koszyczka w kształcie jabłka, gramoli się zapach pomarańczy. Kuliste wywijasy siłą odrzutu wyrzucają kawałeczki eterycznych cząstek, na wszystkie spragnione, takich doznań, strony. Przysiadają na chwilę w różnych miejscach, nasycając całym sobą wytęsknione powierzchnie, także przy rozpadlinie między stołem a krzesłem, gdzie błądzą wonie w rozterce. Litościwy zapach świeżych kwiatów, widząc ich wielki smutek, przeobraża się w wirujące zielone skrzydełka, z cienką łodyżką jako ster. Podwieszone na warkoczykach z pajęczych nici pachnące siodełko, z gęstej woni lepkiego miodu, stanowi wybawienie dla zbłąkanych wonności. Uwięzieni zostają uratowani. Na opuszczonym blacie jeszcze jakiś czas, snuje się biało – przezroczysta mgła, będąca wynikiem podmuchu z szybującego nad przepaścią pojazdu ratowniczego. Przez otwarte okno wlatuje rześkość łąki, spowita śpiewem skowronka i rżeniem koni. Miesza się z innymi, nadając jeszcze bardziej niecodziennie brzmienie dziwnej muzyce, dodając kilka klekotów bociana oraz szumu wynikającego z ocierania żaby w dziobie. Na papierowym wieczku, leżącym na szkiełku z czarnym pieprzem, jedna klaustrofobiczna wnerwiona okruszynka, wypala małą dziurkę, swoim ostrym spojrzeniem. W konfiturach budzi się zapach leśnych poziomek. Ziewa rozkosznie obrazem szypułek, między fałdkami lepkiego łóżeczka, a snem o leśnym runie. W papierowej torebce, szybuje woń zasuszonych kapeluszy, urwanych nóżek i słodkawy rozkład krasnoludka, a w nim chrupiące powłoki pociesznych robaczków. Posłużą jako dodatek do smacznej kapusty, z wonią zajęcy, bielików i wewnętrznego głąba. W kącie blisko fontanny, stoi pachnąca cytrynka. Wykąpały się w niej wszystkie zapachy. Teraz tam ich nie ma. Wytarte ręcznikami utkanymi z cieplutkich cząsteczek powietrza, grasują nadal, to tu, to tam, lub jeszcze gdzie indziej, lecz strumyczki wody, zachowały w sobie pachnące wspomnienia. * Do kuchni wchodzi mała dziewczynka. – O jejciu. Czemu jesteście takie wymieszane. Co ja z wami mam. Trochę same i od razu masz ci los. Znowu będę się musiała męczyć z rozplątywaniem. Ach wy nieznośne, ale i tak was kocham.
    1 punkt
  37. Nie ma prądu. We mnie. Porażające podobieństwo... do niczego. W prywatnej "popółnocy" słyszę ciosy głosów. Mak! Właśnie się sieje. Ciiiiii ..... Ale to nie cisza. Jestem teraz na swojej planecie, gdzie mogę do woli wsadzać się do więzienia za wolność. Nie umiem przepraszać za nadmiar "ja," za ten karzełkowaty posąg, który sobie stawiam z plasteliny, modeliny, czy innych playdohów - "posąg" nawarstwiony i kipiący jak nadzienie w obeschniętym andrucie... Tak, to były kiedyś pyszne wafle. Przekładane czym....? Miłość to spotkanie przekładane już wielokrotnie i chyba się nie odbędzie. To tak na marginesie sfatygowanego sennika zwanego życiem. Koszmar? (Nie wiem, z reguły nie miewam snów.) Chciałoby się, aby każdy dzień nie był umieraniem, tylko delektacją, zapachem dobrej kawy, intymnością dzieloną na cztery strony świata... Pewniej jednak czuję się w zamurowanej prywatności na własnym metrze siedemdziesiąt parę i w kilkudziesięciu kilogramach zwalistego tłuszczu. Bez serca! Zarówno ja jak i ten świat. Nie pozwalamy wydać pozwolenia na budowę - dla innej przyszłości niż ta, która nas NIE czeka. Okrzyk ulgi poplątanej z radością. Otwieram butelkę z burbonem. Dopadam ostatnie sekundy świadomości i rozszarpuje je na kawałki. O, jakiś list w butelce! I tonę na plaży. ... W Malibu. Bóg czuwa przy mnie trzeźwo, choć sam zakłopotany przyznaje, że nigdy o kimś takim jak ja nie słyszał. Nie jest mi wcale przykro. Ja też nie.
    1 punkt
  38. * Do sali tronowej wbiegł przestraszony Hardva, jego wtargnięcie wprawiło w rozbawienie i jednocześnie zdziwiło, władcę Czarnoziemców, który w napięciu wyczekiwał przybycia swoich Wodzów, Służnych oraz całej reszty wyższych żołdaków na nocną naradę. - Panie! - krzyknął już od drzwi i wykonując serię dziwnych ruchów, jakby chciał przywołać go do siebie. Władca nie zwracając uwagi na pijackie ruchy swego, najwyższego z Jasnowidzących przywitał go z kpiną w głosie. - Doprawdy? Hardva? Zadziwia mnie twoje przybycie przed czasem. Mam nadzieję, że spoglądając w swoje wszechwidzące lustra zorientujesz się w szeregach faktów i wskażesz mi szpiegujących oraz zdrajców na dzisiejszą egzekucję. Sam, w podzięce za służbę, też do nich dołączysz, już od dawna mam dla ciebie zaproszenie. Twój czas minął, bierz się do roboty a oszczędzę Ci cierpienia i nie wrzucę w podziemne żarna, będzie mógł się kiedyś znów odrodzić. - Panie... - szepnął Hardva niespodziewanie przybliżył się do władcy. - Dawaj mi nazwiska zdrajców, a skrócę to twoje pijackie delirium - powiedział władca. - Panie...- i już Hardva nic nie powiedział, tylko wyciągnął spod kurty miedzianą wypolerowaną blachę. Władca zaskoczony skierował mimowolnie twarz w jej stronę. Hardva wymownie patrzył na władcę i wskazał blachę, na której przemknął jakiś cień, być może młodego mężczyzny. Patrząc z ogromnym natężeniem na władcę przelał mu w umysł myśl ,,Panie, tu nie jesteś bezpieczny. Spotkamy się na Ostrej Skale". W tej chwili niespodzianie wypuścił z rąk rozgrzane do czerwoności miedziane zwierciadło, które nie zdążyło upaść na posadzkę. Zaczęło wrzeć w powietrzu, wyparowało, mgła która w ten sposób powstała uniosła się w górę i spadła metalicznym deszczem na władcę, plamiąc jego ubranie, tron i posadzkę. Hardva z natężeniem jeszcze raz spojrzał na władcę, ruchem ręki wskazał Ostrą Skałę, po czym rozpłynął się w powietrzu, zanim władca zdążył mu przeszkodzić. - Tępy, bezużyteczny kuglarz! - wykrzyczał za nim władca. - Jeszcze dziś posłużysz za smar do podziemnych żaren... - dodał i skinął na zamkowych Służnych, aby rozpoczęli pościg. W sali tronowej zbierali się już przybyli na naradę Czarnoziemcy. Gwar podnosił się minuty na minutę, co raz wybuchały salwy śmiechu i okrzyki powitalne. - Głupcy, banda skołtuniałych żłobów - powiedział sam do siebie władca i przebierał właśnie płaszcz, gdy wszedł do niego były uczeń Hardva z bardzo przejętym wyrazem twarzy. - Bolą cię zęby czy za dużo przebywasz z babami?- zagadnął władca - tylko nie mów że żałujesz Hardva, ścierwo... - Nic z tych, Panie - przerwał mu młody Jasnowidzący. - Nie udaje się rzucić zaklęcia wyciszenia, ktoś nas śledzi i przejmuje nasze moce, nie możemy tu zostać i to, co teraz mówimy, też jest już przechwycone... - Niech siedzą i radzą, chyba nie będziemy im przerywać - powiedział władca. - Ty, pójdziesz ze mną.
    1 punkt
  39. @Franek K Chwilę mi zeszło, by się zorientować, kogo masz na myśli :D Ale już wiem, i... powiem Ci tyle, że... może udaje kogoś innego, może "wystrzelała" te punkty, no nie wiem. Wiem tyle, że ten wskaźnik nie mówi całej prawdy o człowieku i sam w sobie nie czyni nikogo lepszym ani gorszym od innych. A zbytnie koncentrowanie się na nim przynosi zwykle więcej szkód niż pożytku. Miło, że zajrzałeś :)) Deo.
    1 punkt
  40. - Taka - jest - veritas - powtórzył. - Niezależnie od waszej wiary. Lub niewiary. Audite - tupnął psychologicznie, dla efektu, chociaż wszyscy trzej słuchali naprawdę uważnie. - Vestri dei to fizyczne istoty z innych, dalekich planet, mogące żyć nawet półtora tysiąca waszych lat. I dysponujące technologią - rozumiesz to słowo? - zwrócił się do żołnierza, który myślał i pojmował nieco wolniej. Ten zaprzeczył. - Dobrze, w takim razie posłużę się przykładem - kontynuował. - Pamiętasz statek, którym tu przypłynąłeś? Miał maszt z żaglem i wiosła, prawda? Pamiętasz aż za dobrze, bo sam wiosłowałeś wbrew falom. Jak widzę - dodał, zajrzawszy mu do umysłu. - I widzisz go we wspomnieniu? - zapytał czysto retorycznie wiedząc, że pytany widzi. - To nunc wyobraź sobie taki, ale bez masztu i żagla - tu zaczął mówić wolno - i bez wioseł. Za to z napędzającą go maszyną, umieszczoną z tyłu - celowo nie użył bardziej właściwego słowa, świadom, że wyraz "silnik" jest dlań zbyt trudny. - Widzisz go? - ponownie zadał nie wymagające odpowiedzi pytanie. - To jest przykład technologii. Używanej przez tych, których zwiesz bogami. - Ale jak to? - wiedziony ciekawością legionista zdobył się na odwagę. - Przecież taki statek płynie, a bogowie latają. I w naszej greckiej prowincji, na Mons Olympus, mają swą siedzibę... - Otóż to - Słuchający podchwycił tok myśli rozmówcy. - Właśnie. Ci, których masz za bogów, latają. I mają siedzibę in montem, ponieważ poruszają się statkiem w powietrzu. I wyżej po niebie. Między gwiazdami, z planety na planetę. Niezależnie od odległości, z wielką szybkością. - Ale jak to? - żołnierz odważył się zapytać po raz drugi, gdyż ciekawość nadal brała górę na wiarą in deis deabusque. - Latają takim statkiem pomiędzy gwiazdami? - spojrzał niedowierzająco. - Słusznie, że akurat w to ne credis - powiedział powoli Mówca, by prawda zaczęła zapadać w świadomość wszystkich trzech legionistów, dając początek wyzwalaniu ich z duchowych i umysłowych więzów, nałożonych przez religię. - Nie takim drewnianym otwartym. Ale całym metalowym. Tak, jakby wziąć zbroje wszystkich twoich towarzyszy z legia i przetopić je. - Jednak nie w kształt, który sobie wyobrażasz - dodał równie wolno. - A jakby złożonym z dwóch mis: jednej stojącej normalnie na stole i drugiej, położonej na niej dnem do góry. - A... ale to impossibile - zaoponował dowódca. - Bogowie są prawdziwi! Istnieją Jupiter, Junona i Mars! Zwłaszcza ten ostatni! - Pewnie, że są prawdziwi - Zawsze Uważny przyznał z uśmiechem. - Przyznałem to, jak pamiętasz. Tyle, że są istotami cielesnymi tak samo, jak ty. Twoją spatha - tu wskazał miecz dowódcy i chwilą ciszy pozwolił mu wrócić do niedawnego wspomnienia - dałbyś radę zabić tego, kogo zwiesz Marsem. Oczywiście pod warunkiem, że wcześniej pozbawiony zostałby dostępu do technologii, która daje mu przewagę. Cdn. Voorhout, 14.02.2022
    1 punkt
  41. Kiedy budzi się rano, znajduje na poduszce włosy. Nieco zdziwiony strzepuje je na podłogę podejrzewając, że to sprawka kota, jednak kiedy dokładnie im się przygląda stwierdza, że bez wątpienia są to jego włosy. Dziwne, przecież nie był wczoraj u fryzjera. Nerwowo przeczesuje dłońmi włosy i stwierdza, że spadają jak deszcz na ramiona i nogi, jednak jeszcze go to nie martwi. Nawet kiedy jakiś czas później pojawiają się wymioty, stara się nie martwić, ale Ona przygląda mu się z niepokojem. Jej nic nie umknie. Ona widzi wszystko. Jest jak Bóg. Kiedy pojawia się ból brzucha stara się o tym nie myśleć, nie pokazywać jej, że boli i oczywiście nic o tym nie mówić. - To nic, przejdzie – pociesza się. Nie lubi lekarzy. Nazywa ich konowałami jak jego świętej pamięci dziadek, zawiadowca stacji Dropków. Pięknie wyglądał w mundurze i On jako mały chłopiec marzył, że też kiedyś będzie jak dziadek. Niestety, życie ułożyło się inaczej i jest tylko zwykłym woźnym w zwykłej wiejskiej szkole. Co dzień rano człapie do budynku, w którym sam kiedyś się uczył i stara się, żeby dzwonek dzwonił o odpowiedniej godzinie, próbuje opanować rozszalały tłum małych ludzi biegających po korytarzach, czasem kosi trawę wokół budynku a czasem coś naprawia. Musi uważać. Ona jest bardzo czujna. Potrafi wyczytać z jego twarzy najdrobniejsze skrzywienie, grymas bólu i wówczas zaczyna prowadzić te swoje śledztwa, zadaje mnóstwo pytań, na które On nie ma ochoty odpowiadać, ale w końcu musi jej powiedzieć, bo inaczej się obrazi i nie będzie się odzywać przez dzień, dwa a może i trzy, zależy od przewinienia. One już się na tym znają. Są specjalistkami od takich tortur. Po jakimś czasie stwierdza, że jest gorzej. Nadciąga bezsenność z głośnym biciem serca a jemu zdaje się, że to burza przechodząca w oddali, zgubiła drogę i rozgościła się w jego klatce piersiowej a burzę przecież nie tak łatwo wygonić, coś już o tym wie. Dziadek przecież umarł na taką burzę, ale dziadek był kimś, więc jak przystało na kogoś, zmarł na posterunku z czerwoną chorągiewką w opuszczonej dłoni. Oczywiście, zmarł dopiero, kiedy pociąg bezpiecznie odjechał ze stacji. Usiadł na ławce stojącej przed budynkiem, zamknął oczy i po prostu umarł. Ludzie myśleli, że śpi. Czapka zsunęła mu się na oczy i rzeczywiście wyglądał jakby zasnął w promieniach lipcowego słońca, ale chorągiewki nie wypuścił. Trzymał ją jak jakąś świętość. Babcia mówiła, że oszukał śmierć, że nie dał się zaskoczyć w łóżku, czy podczas podlewania warzyw w ogródku. Zmarł na posterunku. Pogrzeb miał oczywiście uroczysty z orkiestrą i tłumem ludzi. On takiego mieć nie będzie, choćby marzył nie wiadomo ile. Zresztą jak to jest z tymi marzeniami? Kiedyś marzyło mu się, że będzie miał kochankę, albo nawet dwie. Dlaczego nie? Przecież dziadek miał kochankę. Problem był tylko taki, że On nie należał do urodziwych mężczyzn, a i pięknych kobiet we wsi brakowało. Zresztą – machnął ręką zwierzając się jedynemu przyjacielowi przy kuflu piwa. – Ona zaraz by wyniuchała, że coś jest ze mną nie tak. Można tylko pomarzyć. Stara się być spokojny, żyć jak do tej pory, ale teraz oprócz strażnika każdego gestu ma w sobie bestię, która kąsa, pali i rwie mu wnętrzności. Budzi się o trzeciej, wstaje, idzie do kuchni gdzie w kredensie trzyma różne nalewki. Najlepsza jest z czarnej porzeczki, ale nie o nią teraz chodzi. Malinową również odsuwa na bok, aż w końcu dostaje się do tego, czego szukał. Orzechówka. Odkręca nakrętkę, długo wącha a potem wypija kilka łyków. Czuje jak alkohol spływa żywym ogniem poprzez gardło i leci w dół zupełnie jak wodospad. Musi palić, przecież to spirytus. Nalewka ma być porządna, mawiał dziadek, ze spirytusu, a nie z wódki a on mu przecież wierzy. Trzyma wszystkie stare receptury dziadka. Pożółkłe kartki zapisane niewyrobionym pismem leżały w szufladzie kredensu obok zeszytu z przepisami babci. - Taka nalewka wyleczy wszystko, pamiętaj. No i zapamiętał. Mówią, że strażacy, gasząc las, podpalając go z drugiej strony, więc może i tutaj to zadziała. Zderzenie dwóch ścian ognia powinno spowodować ugaszenie tego piekielnego ognia w trzewiach. Zakręca butelkę i chowa z powrotem, tak, żeby Ona nie widziała. Po co ma znów się tłumaczyć i wysłuchiwać Onej mądrości. Kładzie się do łóżka i ma wrażenie, że jest jakby ciut lepiej. Stara się zasnąć, ale nie może. Kręci się z boku na bok, wzdycha i patrzy w sufit. Serce jest wściekłe, że nie zwraca na nie uwagi i coraz mocniej i mocniej zaczyna bić, jakby chciało go ukarać. Potem biegnie, jakby chciało pobić rekord świata. Niepokoi go dzień i noc a on wciąż powtarza: - To nic, w końcu przejdzie. - Czy On nie sądzi, że powinien pojechać do miasta do lekarza? – Pyta Ona przy śniadaniu. - Słyszała jak w nocy stękał i jęczał. Niech lepiej jedzie - dłonią gładzi obrus chociaż jest idealnie wyprasowany. No i pojechał. Z samego rana wsiadł w pociąg i pojechał. Miasto zadziwiło go swoim ogromem. Wysokie budynki, ludzie, mnóstwo ludzi, jakby ich tu zwożono pociągami z całego kraju, tylko po to, żeby jemu ciężko było przejść z miejsca A do miejsca B. A te auta, wystawy sklepowe, piękne kobiety od tego wszystkiego mogło się przecież zakręcić w głowie. Kiedy wrócił, był już wieczór. Ona siedziała przy stole i patrzyła za okno. Kiedy wszedł odwróciła głowę i spojrzała na jego poszarzałą, zmęczoną twarz. Usiadł przy stole a Ona zrobiła herbatę w fajansowym kubku i postawiła przed nim. To była scena jaką odgrywali od wielu, wielu lat. On wracał z pracy a Ona stawiała przed nim kubek z gorącą herbatą. Osłodził, zamieszał, oblizał łyżeczkę i położył ją obok. Ona przyglądała mu się w milczeniu, aż w końcu zadała pytanie. Mógłby od razu na nie odpowiedzieć, przecież dobrze wiedział, że je zada, ale wolał poczekać. - Doktor kazał mi zgłosić się do szpitala, żeby mogli mi zrobić badania, ale ja nie chcę. Dobrze go znała i wiedziała, że będzie ciężko go namówić na leczenie. W ciągu kolejnych tygodni ból wrastał w niego i rozrastał się, zabierając mu siły. Dzień wrastał w noc a noc wrastała w dzień. W końcu nie mogąc sobie z nim poradzić zgłosił się do szpitala. Leżał patrząc przez okno, jak lato odchodzi. Drzewa zaczęły przybierać jesienne barwy a on martwił się jak sobie radzą bez niego w szkole, no i jak Ona sobie radzi. Miał dużo czasu na rozmyślania. Podpięty do jakichś rurek i kabli, był przykuty do łóżka a tego nie lubił. W ciągu całego dorosłego życia nie przechorował ani dnia a tu takie coś. Bóg się chyba na mnie rozgniewał – myślał późną nocą, kiedy nie mógł spać. Musiał przyznać, że doktory potrafią obłaskawić jego ból. Już tak nie szarpie, nie pali, nie wbija rozżarzonych igieł w głowę. -Trudno, jeśli będzie trzeba to sobie tu poleżę i odpocznę, nabiorę sił a potem wrócę do niej. Teraz widzę, że nie była taka zła, że martwiła się wciąż o mnie i na pewno teraz tęskni, jak i ja tęsknię za nią. W nocy śnił mu się dziadek. Siedział na tej ławce pod budynkiem dworca, czapkę miał zsuniętą na oczy a w dłoni trzymał chorągiewkę, ale kiedy tylko pociąg zagwizdał wtaczając się powoli na stację, dziadek wstał i dał sygnał do odjazdu. Dziwne to było, bo w pierwszym wagonie siedział On i machał do niego. Pociąg przyspieszył a dziadek stawał się coraz mniejszy i mniejszy, aż w końcu zniknął. W niedzielę przyszedł ksiądz. Był wysoki, szczupły i bardzo poważny a jemu wydawało się, że stoi we mgle. Coś do niego mówił a On nie wiedział czy mu się śni, czy też rzeczywiście tu jest i czegoś od niego chce. - Dlaczego on dotyka mojego czoła, dłoni i chyba stóp? Czego on ode mnie chce? Czyżby przyprowadził ze sobą śmierć? Nie, to niemożliwe, jeśli już śmierć ma go dopaść to tylko w chałupie, ale nie w łóżku. Z tyłu stała Ona, poznał ją bez trudu, choć twarz miała rozmazaną. Żył z nią ponad trzydzieści lat, ale ciągle miał poczucie, że jest sam. Żyli obok siebie odkąd było wiadomo, że nie mogą mieć dzieci. Nikt nikogo nie obwiniał a jednak to co wydawało się wieczną miłością w wieku lat dwudziestu z biegiem lat stało się rutyną, trwaniem obok siebie a może tylko przywiązaniem. Znali na pamięć swoje gesty, miny i potrafili czasem mówić jednocześnie a jednak w sercach pozostawała pustka. Rozmazało się wszystko w tej mgle i ksiądz i Ona, tylko wiatr za oknem było słychać jak szumi pieśń przemijania. - Muszę do domu. Ona mi pomoże, przecież nigdy mnie jeszcze nie zawiodła.
    1 punkt
  42. * - Panie, Przeznaczeni bardzo licznie odpowiedzieli. Obwałowali się na zachodzie i soczewką skupionych umysłów pilnują nieba, żeby Czarnoziemcy nie domknęli go zupełnie - powiedział Sekretnik. - Ile czasu zyskaliśmy? - zapytał z wyraźnym ożywieniem Król. - Mimo wszystko niewiele...- kontynuował Sekretnik - Muszę i tak, ściągnąć do Twierdzy kilku najsilniejszych. Podczas wskrzeszania może dojść do spotęgowania energii i na bieżąco trzeba ją rozpraszać. Jeśli nastąpi samozapłon i Jarua nie odzyska ciała, to jego ożywione skrzydła będą fruwać i zabijać bez końca, a ściganie ich zajmie nam cenny czas. - Może poświęćmy Nowomłodych, tych z ostatniego szczebla - zaproponował Król. - Kamienie wskazują inaczej, trzeba siły i doświadczenia. Żaden z Nowomłodych nie nabył jeszcze pełni mocy, wielu ma sprzeczne uzdolnienia a wszyscy bardzo słabe ascendenty, no i... noszą jeszcze ślady emocji. Panie - mówi dalej Sekretnik - pozwól mi przygotować Tholo na przejęcie skrzydeł, gdyby Jarua nie powrócił. - Postradałeś rozum! Rozsyp kamienie i wskaż kogoś innego - krzyknął gniewnie Król. - Nie mamy wyjścia. Wiem, że go chronisz, uczysz potajemnie praw i pisma. Na nic nam będą najpiękniejsze słowa, jeśli Czarnoziemcy ześlą nas w swoje ciemne przedsionki. Tholo po matce ma dar, jedynie on, to może przetrzymać - Sekretnik próbował przekonać Króla. Rozmowa, nie pierwsza tak ciężkiej rangi, trwała między nimi jeszcze długie godziny. Sekretnik nie zdołał przekonać Króla, aby ten poświęcił swojego syna. Ich czas się kurczył a jedną nadzieją był Jarua. * Świadomość Jaruy płynęła już szerszym strumieniem, szukając ciała przebijała się przez głębokie pokłady wspomnień. Jedno było szczególne, wracało życie w zmęczone tkanki Wodza. To była dziewczyna. Teraz korzystając z zawieszenia pomiędzy światami, pierwszy raz odważył się dotknąć ją w myślach. Widział siebie w wyraźnym obrazie, jak dłonie dotykają jej skóry, za nimi usta znaczą pocałunkami każdą cząstkę jej ciała. Ragna... złote wspomnienie.
    1 punkt
  43. Mój tata Bohater..,, Bajka :) Łukasz K..,, 2022 Nazywam się Adam i wraz tatą i mamą jesteśmy rodziną królików ,.Albowiem będzie to nieco dłuższe opowiadanie niżeli pisałem do tej pory. Okey? Proszę tylko nie oceniajcie całej historii po kilku wypowiedzianych mymi ustami słów., gdyż wtedy naprawdę straci ona to wszystko, co skrywa się pod pozorami sensu… A więc tak. Nazywam się Adam i jak mówiłem wcześniej jestem królikiem małym, nieco szarym królikiem, wraz mamą Anną i tatą Eustachym Królikami mieszkam w starej chociaż wspaniałej norce, we wspaniałym miasteczku o nazwie Dzikowo,. Dziś mam 12 wyczekiwanych w każdym okresie mego życia lat, ale to nie ja jestem bohaterem owego opowiadania, o nie! To mój tato. On zasłużył na miano „bohatera roku 2022”. i może również tego roku, w którym dziś ja żyje…Pewnie zastanawiacie się dlaczego,. Dlaczego to nie Ja zostałem oznaczony orderem męstwa i odwagi, wyciągając małego, brązowego pieska oraz jego matkę. Z płonącego ogniem domu! To proste, ponieważ mój ukochany tata królik,. To prawdziwy„Bohater”. Dzisiejszego poniedziałkowego wieczoru, o godzinie 22:25 miałem stan poważnego zagrożenia życia. Tata z mamą przyszli do mnie, ucałowali w czółko, przeczytali bajkę, którą bardziej niż wszystkie inne bajki lubiłem i położyli spać. Z pewnością bajka ta była piękna , lecz i krótka.. Nosiła tytuł „Mój tata, bohater” I wiecie, kiedy tak słuchałem owej bajki., zacząłem zastanawiać nad tym , czy aby owa treść nie ma nic wspólnego z Eustachym Królikiem. Królikiem, który radośnie skacze do góry wyśpiewując swą słynną leśną piosenkę. W pewnej chwili spojrzałem na tego właśnie królika i spytałem wprost, patrząc w jego niebieskie oczy, zadałem słowa najwyższej szczerości. – wiesz tato ,. tak myślę, że ta bajka mówi o tobie. Jesteś nie tylko bohaterem miasta Dzikowo., ale przede wszystkim jesteś moim bohaterem. Moim tajemniczym bohaterem dnia codziennego, bo kiedy wstaje słońce i kiedy jest noc, ty ruszasz do boju i ratujesz wszystkich w potrzebie. Dlatego pytam jak to robisz, jak tobie się udaje uratować tylu potrzebujących i być przy tym sobą.. tak nadzwyczajnym bohaterem dnia codziennego?... Zapytałem tatę, kiedy mama tak radośnie spoglądała, w moje oczy. W pewnym momencie i tata i mama niemalże jednocześnie wypowiedzieli te same słowa… – synku Adamie, króliku proszę Cię., zaśnij już zamknij swe oczka i uśnij w tej chwili, jutro przyjdzie nowy dzień i wtedy gdy zapieje pierwszy kur odpowiem Ci na twoje pytanie, zrobimy to razem Adamie. Wtedy spojrzałem na wychodzących z mojego niewielkiego pokoiku, rodziców., przytuliłem się do niewielkiej poduszki i udawałem, że już słodko śpię. Nic bardziej mylnego., owszem zamknąłem oczy, lecz nie potrafiłem „ZASNĄĆ”. Czekałem na nadchodzące jutro, a kiedy wreszcie nadeszła ta niezwykle wyczekiwana chwila, obudziłem się w tym samym momencie, w którym Eustachy, tata już wychodził z domu… więc podszedłem do zakręconej w kuchni mamy i zacząłem pytać o tak wiele istotnych spraw. Po pierwsze zapytałem oto, gdzie właściwie jest tata. Mama, zaś spojrzała na mnie i po chwili kręcenia się po kuchni, odpowiedziała słowami. – tata mój drogi Adamie jest tam gdzie mnie i ciebie nie ma, poszedł znów kogoś uratować. Jak sam powiedziałeś twój tato jest bohaterem. Nie posiada żadnej mocy, ale posiada wspaniałe serce. Rozumiesz mnie synku. Twój ojciec jest wspaniałym królikiem… nie musisz wiele o nim wiedzieć, wystarczy że dla ciebie jest ważnym kimś.. twój ojciec robi naprawdę wiele dobrego dla naszego miasteczka, a dziś pewnie i również uczestniczy w jakieś ważnej akcji pomocy bliźniemu. Bo widzisz mój synku istnieje tak wiele różnych sposobów by pomagać tym którzy tej pomocy potrzebują…. Nawet mając 12 lat, nie jestem zdolny zrozumieć tej paplaniny słów z ust mej matki. Anny. Nie pojmuje, co właściwie mama miała na myśli mówiąc, że taty, Eustachego nie ma tu, gdzie być powinien. Rzeczywistość jest właśnie taka, Eustachy tata, znów podskakiwał, aby komuś pomóc i pewnie jak to bywa w codzienności miasteczka „Dzikowo” zyska kolejny powód do sławy. Znała go cała moja rodzina i wszyscy byli dumni z tego ile dobrego uczynił. Znali nasi bliscy, ale i dalecy przyjaciele, o których słyszałem i o tych o których usłyszeć dopiero co miałem obowiązek, tym bardziej nie rozumiałem faktu, że taty nie ma znowu z nami, znowu postanowił komuś pomoc, narażając własne życie na niebezpieczeństwo życia. W końcu jednak tata, to bohater dnia codziennego. Pomaga, ponieważ tak podpowiada mu serce,… Więc spojrzałem ponownie w matki oczy, natomiast Anna radośnie podskoczyła nie zastanawiając się nad tym, w którą stronę skacze…. Kiedy tak skakała, powiedziałem słowami, drapiąc się po nosku… – Mamo, a właściwie co dzisiaj robisz, w kuchni. Co przygotowujesz dla nas na ten dzień? Jednak po chwili, zrozumiałem, że to, co mama przygotowuje, właściwie nie jest dla mnie, ani tym bardziej dla taty, ani dla naszych przyjaciół z podwórka, ani dla rodziny taty, ani tym bardziej dla Babci Zofii, ani dla dziadka Andrusa, ani dla prababki Estery, ani dla nikogo ktokolwiek – wpadł by mi do głowy. Kogokolwiek znałem, i kogo nie znalem, mimo wszystko to smacznie pachnące ciasto, nie było dla nikogo z nas… – Adamie, synku, przygotowuje ciasto marchewkowe, lecz musisz wiedzieć ,że nie jest ono dla ciebie, ani tym bardziej dla taty, Eustachego.. przygotowuje je dla najdzielniejszych bohaterów tego miasta
    1 punkt
  44. Pani się jednak obraziła? Smutno mi będzie, jeśli nie zrozumiem argumentów z mętnej wody, wodorostów, tataraku, rzęsy... pogrubionej, wywiniętej, wypoczętej. W tym czasie zakasałam rękawy, żeby wybierać z życia coś, co warto tworzyć. To jak lepienie z gliny. Pani wie... wazoniki na kwiatki, żeby się ludziom rozjaśniał pokój. No tak, tak... trzeba jeszcze te cięte piękności do niego dobrać. Pani się oburza? Że jak tak można zabijać, coś co mogło żyć dłużej? Przecież to tylko wazon – odpowiadam – przecież nic nikomu nie robi poza staniem i wyglądaniem ładnie. A pani mi, że jakby czekał, jakby prosił, kusił, wyciągał ostre narzędzia i pokazywał miejsce, to miejsce które gdzieś ma każdy z nas... w głowie. Łąkę pachnącą, maki, modraki, rumianek... ogrodowe rabatki, które się bielą, czerwienią, fioletowią, żółcą... barwią, pachną, czarują. To prawda. Pusty wazon jest jak połowa sukcesu, jak ludzie od pracy zdalnej, siedzący przed kamerką komputerową w założonej, górnej tylko warstwie ubrania. Postępują żenująco i ryzykownie. Przecież może się zdarzyć wypadek nagły taki jak wizyta listonosza na przykład i wstanie taki z fotela ciskając w widok publiczny to, co miało być zakryte. Ależ proszę pani, jest na to rozwiązanie - wystarczy przecież kwiaty dobierać, i pielęgnować co w ziemi powstało, żeby rosło nowe wciąż i wciąż. Przyroda naszych umysłów ma niekończące się możliwości, należy uprawiać myśli z rozmachem godnym wielkiego ogrodnika, a potem je stawiać jako ozdobę życia codziennego - w salonie, po środku stołu, mówiąc „bierzcie i jeśli możecie dołóżcie coś od siebie”... bierzmy wszyscy.
    1 punkt
  45. Wtedy się wszystko zmieniło. * Dzisiaj w naszym uroczym miasteczku, został zakłócony jakikolwiek ład, pomimo iż działalność rozpoczął niewielki niepozorny sklepik, o szyldzie przykuwającym uwagę. Tak się właśnie składa, iż jestem pierwszym kupującym, także dlatego, że zgubiłem pieska. Przede mną, tylko pan sprzedawca, a za mną, już nie tylko. Długo nie tylko. –– Dzień dobry. Poproszę dwadzieścia dekagramów tęsknoty – mówię grzecznie. –– Zapakować, czy potęskni szanowny pan na miejscu – pyta sprzedawca, też uprzejmie. –– Potęsknię na miejscu. Mam dzisiaj urwanie głowy. Głowa zaczyna turlać się przy nogach oczekujących. Wnerwiona wrzeszczy: –– Poproszę dwadzieścia osiem dekagramów świętego spokoju, bo jak mnie włoży z powrotem na kark… –– Bierz pan ten głupi baniak, bo jeszcze kto rozdepcze. Ja tu za miłością stoję. Podnoszę głowę i zaczynam tęsknić za pieskiem. Towar pierwsza klasa. Trza przyznać. Ten co za mną stał, właśnie kupuje, to o czym wspominał: –– Poproszę trzydzieści gramów miłości dla żony i pięćdziesiąt dla kochanki –– mówi uśmiechnięty. –– Panie. Deprawacje pan wprowadzasz. Tu dzieci słuchają –– piszczy zbulwersowany głos z końca kolejki. –– Proszę mi w tej chwili sprzedać kilogram opanowania, bo inaczej… –– Spokój tam –– rzecze sprzedawca. –– To szanownego pana kupującego sprawa, do czego potrzebuje miłość. Wreszcie facet dostaje swoją miłość. Wychodzi. Nie wiadomo, do której. Widzę, że sytuacja robi się niewesoła. Ludzie drepczą skołowani nieco, więc nic dziwnego, że słychać utyskiwania: –– Żądam pół kilograma cierpliwości dla mnie i jedenaście dekagramów, dla dziecka. Chcemy wytrwać do zakupu, zawiści. Sąsiadka nową chałupę wybudowała. A nasza rudera. –– Proszę się nie pchać –– znowu wrzeszczy sprzedawca. –– A zawiści do wszystkich starczy. –– Kiedy wreszcie dostanę moją miłość. To doprawdy niesłychane. Byłem drugi w kolejce. Żądam gratis trochę wspomnień miłych spraw, by odreagować. Wtem podchodzi jakiś poważny jegomość, z biało czerwoną flagą, robi orła na białych kafelkach, wstaje i dobitnie rzecze: –– Poproszę jeden gram patriotyzmu. –– Jeden? Przepraszam najmocniej, lecz ośmielę się zapytać, czy szanowny pan ma problemy z miłością ojczyzny? –– Wypraszam sobie. Gdy ktoś czysty jak łza, to wystarczy, że raz po raz, tylko stopy umyje. Taki jestem od małego. –– Powyżej, czy poniżej –– ciekawy jeden z kolejki. –– No właśnie –– dolatuje głos z tyłu. –– A poza tym, załóż pan buty, bo padniemy. I lepiej myj codziennie. –– Skoro tak –– dodaje nagabnięty –– to jeszcze poproszę, kilogram pogardy, do tego odmieńca, co plecie jak pojebany. Coraz większe zamieszanie. W końcu czupurny rodak wychodzi, wymachując czerwonym makiem i bocianem, na czubku, a ja słyszę kolejną kupującą. To niewielka dziewczynka. Dziwię się, że w ogóle doszła do punktu sprzedaży. –– Poproszę trochę pychy. Mam pieniążki ze świniobicia różowej świnki. –– Dziecko. Po co tobie pycha. Poczekaj, aż dorośniesz –– radzi czule sprzedawca. –– Nie mogę czekać. Mamusia gotuje fatalne obiadki, a jak będę dokładała trochę pychy, to będą pyszne. –– To tak nie działa… –– A skąd pan wiesz, że tak nie działa –– pyta głos z kolejki. –– Klient nasz pan. Dziecku chcesz odmówić. Dziewczynka dostaje i wychodzi rezolutnie uśmiechnięta. Widzę, że podchodzi chyba trzeci, gdyż straciłem rachubę. Zaczyna nadawać: –– Kiedyś dochodziłem i dochodziłem i dochodziłem… –– Panie skończ prędko, bo ja jeszcze opanowania nerwów nie kupiłem. ––… aż w końcu doszedłem do krawędzi dachu i spuściłem się po linie, na głowę przechodnia, ale że akurat kupił ostatnio w innym mieście, dwa i pół kilograma przebaczenia, to mi wybaczył, dlatego też poproszę o taką samą ilość… –– Co to za pojebaniec przy tej ladzie –– słychać wnerwione głosy tych, co to jeszcze opanowania nie kupili. –– Proszę bardzo, szanowny panie. Zapakować, czy wybaczy pan na miejscu? –– Nie wybaczę, bo mi zabraknie, jak na mnie zleci. Nagle do sklepu wpada zdyszana babcia i z racji wieku chce być obsłużona poza kolejnością. Jedni nie reagują, bo kupili co trzeba, inni też nie reagują, gdyż kobieta wygląda na wściekłą. –– Proszę mi w tej chwili sprzedać pięć i pół funta zapomnienia –– wrzeszczy chyżo do sprzedawcy. –– Zakochałam się w młodym fircyku i chcę o starym zapomnieć. Tylko skrzypiał wiecznie fotelem i dymił fajką w twarz. –– Droga pani –– zagaja pan sprzedawca –– jak to skrzypiał i dymił. A teraz już nie skrzypi dymem? –– Durnyś pan. Proch nie może skrzypieć. Jam wdową jest z potrzebami. O właśnie, bym zapomniała. Chuci potrzebuję. Oczywiście zapłacę dodatkowo. –– Chuci? –– No, dla niego. Żeby mnie chciał. Nagle słychać wzmożone głosy, gdyż wielu z kolejki nerwy ponoszą. –– Wypłoszyć w cholerę to popieprzone babsko. Bo jak przywalę… –– Co się pan denerwujesz. Spoko luzik. –– Pan kupiłeś nieprowokowalność, toś spokojny. A ja dopiero się zaopatrzę. *** I nagle nie wiem, gdzie jestem. *** –– Pamięta mnie pan? Przyszedłem podziękować. –– A, to panu sprzedałem wyjątkowe halucynacje dotykowo – wzrokowe, jeszcze przed oficjalnym otwarciem? — Znakomicie pan pamięta. Jakże się cieszę i pragnę drugi raz gorąco podziękować. Nigdy w życiu tak się nie ubawiłem, jak w tym sklepiku. –– To niech pan zażyje jeszcze to. Gratis. –– Ufam panu… ale gdzie moja walizka, z połową kasy co została, bo inflacja wie pan… –– Śmiem wątpić w realność walizki. –– A niech to. Cha cha. Oczywiście. Jeszcze ciekawsze działanie, niż przewidywałem. Z nutką dreszczyku. –– Miło mi zatem i zapraszam ponownie. –– Niewątpliwie skorzystam, tylko kasę uzbieram. –– Ależ drogi panie. Ja wolontariusz. Z dobroci serca działam. –– Ufam panu, ufam, ufam, ufam…
    1 punkt
  46. 1 Och, smutno mi, lecz ktoś dzwoni do drzwi. –– Kochanie, to ty? –– To ja, listonosz. Otwieram, gdyż odczuwam potrzebę teraz. –– Mam dla jaśnie pani paczkę. I coś na pociechę. Długaśne. –– Śmiem wątpić w prawdziwość słów. Nawet wcale. Pan żeś przebieraniec. –– Proszę swą wątpliwość… rozważyć. –– Jam nie durna. Listonosz puka dwa razy. 2 –– Sąsiadko. Ty na oświetleniu nie zaoszczędzisz, pewnie. Z racji tego, jaka jesteś. –– Zdurniałeś sąsiedzie. No pięknie! –– Owszem. Pięknie. Jako głowa rodziny, potrafię oszczędzać na świetle. –– Akurat. Nadal głupoty wciskasz, rzeknę. –– Doprawdy? –– No dobra, czubka słucham, choć ja nie głupia, mam słowa dziada na uwadze. –– Ja w swoim domu świecę przykładem. 3 Szedłem ulicą, by do skarbonki dać na biednych, lecz drogę zagrodził inny niż ja, pojebaniec wredny. Na dodatek lewą ręką bezczelnie machał. Hipokryta pokraka. Złapałem odmieńca chama i nóż w bebechy wsadziłem mu zaraz. Zaś jeszcze w plugawe serducho pchnięć kilka. Nie będzie mi tu ścierwo jakieś, przeszkadzać w miłości uczynkach. 4 Znowu spałem w trumnie. Dla treningu, bo wiem, że umrę. Nie mogę jako proszek, to chociaż tak trochę. Jestem deczko zły. Wieko zacięte, nie mogę wyjść. O! Ktoś otwiera. Wybawi. Jeden w siarce, drugi ze skrzydłami. Chyba umarłem, lecz nie wiem wcale, czy jestem w niebie, czy piekle ostanę? 5 — Słyszałaś sąsiadko? –– Co? –– Zuzia umarła. –– A… ta głupia? ––Ta. –– A niby po kim miała być mądra. Po rodzicach? –– Może po dziadkach? –– Cha cha. Świetny dowcip. –– Wiem. Życie smutne, trza się po śmiać. –– Na dodatek wszyscy leżą w poświęconej ziemi. –– To już nie jest śmieszne. –– Panie Boże, widzisz i nie grzmisz ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~ Bonus: 18,0625 : 17 = 1,0625 18,0625 – 17 = 1,0625 tak w życiu bywa co łatwo obliczyć taki sam skutek z różnych przyczyn
    1 punkt
  47. @Marek.zak1 Tak, też nie do końca im wierzę :) Bo niby jak można wykluczyć, że dana osoba wskazała właściwy trójkącik przypadkiem, intuicyjnie, nie wiedząc dlaczego właśnie ten? Poza tym, rodzajów inteligencji jest chyba 9, co niektórzy twierdzą, że nawet więcej, a ile z nich mierzą testy IQ? Matematyczno-logiczną i (w mniejszym stopniu) językową. Słabo to odzwierciedla rzeczywistość, jak dla mnie.
    1 punkt
  48. @Deonix_Z tym IQ to jeszcze większa ściema, bo trzeba szybko rozwiązywać jakieś układanki, a czas goni. Jak masz podjąć jakąś decyzję, to przecież nie jest ważne, czy podejmiesz ja w sekundę, czy w 5 minut, bo to nie western i nie wygrywa ten kowboj, który szybciej wyciąga rewolwer:). Pozdrawiam z :)
    1 punkt
  49. - No sami widzicie - powtórzył zdecydowanym tonem, by skoncentrować ich uwagę na sobie. - Co zatem chcecie zobaczyć? - wypowiedzianymi słowami potwierdził im ich ciekawość. - Aha, już wiem - zadziwił po raz kolejny. Najbardziej dowódcę, którego umysł był niemal całkowicie odporny na niezwykłość. Chociaż z drugiej strony patrząc: co dla kogo jest niezwykłe? Dla Niego wszystko było zwykłym i niezwykłym zarazem. Jako że po istotowym utożsamieniu się z Energią Wszechświata wszystko pochodziło od Niego właśnie. - Już wiem - powtórzył szybko, zaglądając łagodnie do żołnierskich umysłów i przymykając oczy dla lepszego efektu. - Ty chcesz zobaczyć, co robi Twoja żona. Ech, zazdrośniku - zganił lekko dowódcę. - To patrz tam - wskazał kciukiem w lewo. - Ale nie obawiaj się, tylko ty to widzisz - dodał, widząc myśli i emocje dziesiętnika. - Ty spójrz tam - zwrócił się do drugiego z legionistów. - Chcesz znać swoją przyszłość, jak widzę. - Nie pozwolił sobie przerwać, mówiąc dalej. - Skoro jesteś tego pewien... - czytał tok jego myśli - ale nie spodoba ci się to, co ujrzysz. A czy jest szansa na inny los? Aby stało się inaczej? - uważnie dobierał słowa, by pozostałym dwu słuchającym było jak najtrudniej się domyślić. - Oczywiście, że jest. Powiem ci, gdy skończysz oglądać. Słuchaj myśli. - Rzekłszy to, zwrócił się do żołnierza, który słuchał go z największą uwagą. - Teraz ty - tu Zjednoczony z Wszechświatem wsłuchał się w jego myśli. - Też chcesz wiedzieć, co cię czeka? Jak... umrzesz? - celowo nie wypowiedział słowa "zginiesz". - Ciekawe, że właśnie ty o to pytasz - odczytał pytanie o miejscowy bunt przeciw rzymskiej władzy, uśmiechając się. - Tak, dojdzie do tego. - Ale i ty możesz odwrócić swoje losy - dodał, odpowiadając na kolejną wątpliwość. - Spójrz tam. - Pstryknął palcami, otwierając kolejny ciąg obrazów, widoczny tylko dla bezpośrednio zainteresowanego. - Dziwisz się - powiedział po kilku minutach, by dać ostatniemu z oglądających nieco więcej czasu na wgląd w przyszłość i na refleksję - że to możliwe, aby mieć inne życie? I inną śmierć? Bo ciągle słyszałeś, że Mars i Jupiter dawno ustalili, co cię spotka? Ależ jak najbardziej możliwe. Wszystko zależy od Twoich decyzji. A one od Twojej energii. Zresztą, jacy to bogowie - skierował myśli żołnierza na inny tor. - To materialne istoty z Innego świata, cielesne tak samo jak ty. Tylko żyjące o wiele dłużej. - Znów zdziwiony? - udał, że sam się dziwi, chociaż wiedząc wszystko nie dziwił się niczemu. - A jednak. I czy w to wierzysz, czy nie - zawiesił głos, po czym zaakcentował silnie każdy z następnie wypowiedzianych wyrazów. - Taka - jest - prawda. Voorhout, 31.01.2022
    1 punkt
  50. .... tzn. przeczytałam wyjaśnienie, ale, jak wyżej pisałam, czasami gubię się w czyichś słowach i nie mogę 'zajarzyć', o czym dokładnie 'mówi' treść. Dima, sorry... ja tego niemówienia, kocham cię, nie wyczułam. Trudno... Po.. 'tysiącami".. pojawił się przecinek, nie było go wcześniej. Można by także wyraz.. "słowa".. dać niżej... Już milknę.. :)
    1 punkt
Ten Ranking jest ustawiony na Warszawa/GMT+02:00


×
×
  • Dodaj nową pozycję...