Ranking
Popularna zawartość
Treść z najwyższą reputacją w 08.10.2020 uwzględniając wszystkie działy
-
dogonić wiatr zrozumieć cień dotknąć myśli poczuć je upić miłością nie bać sie smutku uśmiechać co rano ciągle być sobą podziwiać to co piękne nie płakać kochać co jest nie udawać że łatwe że nic nie boli czy aż tak dużo chcę od życia które moją drogą jest6 punktów
-
Jak to dobrze, że byleś poetą, brałeś słowa na ręce jak dzieci, żeby prosto i mądrze tłumaczyć, czemu z wiarą się żyje inaczej. Przypomniałeś, że trzeba się śpieszyć, aby zdążyć pokochać człowieka i na miłość, wciąż nie jest za późno, a więc warto cierpliwie poczekać. Ty umiałeś rozmawiać z biedronką, rozumiałeś co każdy liść znaczy i mówiłeś , że zawsze nadzieja mieszka obok, tuż koło rozpaczy. Skryłeś uśmiech pomiędzy słowami, świat posmutniał, od kiedy Cię nie ma, ale myśli zapisane w wierszach, biegną nadal, przez środek sumienia.6 punktów
-
dedykuję Lenie za inspirację spróbujmy się w sobie zakochać najlepiej od dzisiaj od zaraz choć latek ciut więcej niż kopa i ogień już żył nie rozpala nie będzie to miłość ognista lecz ciepła jak miękki aksamit jesienna rozkwitła na liściach uwiedzie ukoi omami spokojna radosna i cicha nie stłamsi jej nadmiar wyrazów spojrzeniem którego nie słychać najgłębsze uczucia wyrazi najmniejszą życzliwość doceni przytuli by szeptem coś wyznać pozwoli spokojnie się przenieść w przestrzenie nieznane dotychczas4 punkty
-
Kiedyś nadejdzie, co jeszcze nie wiem tym bardziej, kiedy i w jakim kształcie lecz to zaburza mi tok myślenia bo często dumam nad tym uparcie. Kiedyś odwiedzi moją planetę przybysz z kosmosu, czyli kosmita bo już widoczna przez teleskopy jego planeta i jej orbita. Kiedyś napiszę wierszyk bez rymów tak zwany biały, lecz nie wiem, kiedy a gdy sam sobie stawiam pytanie to słyszę podszept - jak przyjdą Szwedy.4 punkty
-
Zakochaj się mocno raz jeszcze, bo jesień tak drży nadaremnie, a jeśli coś mogę doradzić, to spróbuj, jak kiedyś, znów we mnie. Gdy to się okaże za trudne, wszak amor, gdy strzela nie mierzy, udawaj choć, że się starałeś, ja będę troszeczkę ci wierzyć.4 punkty
-
tuż pod mostkiem między żebrami zrobiłam miejsce często pada kiedy po raz pierwszy szłam do nieba z jednym butem w kieszeni też padało dzisiaj łapię słońce i myślę nie nie myślę łapię słońce 0610203 punkty
-
we wszystkie strony świata w ich sercach małych jest jeszcze cały a rok ma cztery najpiękniejsze pory być jak one .3 punkty
-
mężczyzna: trzymał konchę i czytał z niej kobieta: sygnalizowała szum oceanu mężczyzna: cedził wymarłe libretto celując w przestwór kobieta: obolałymi dłońmi wyjmowała pradawny ląd z jego źrenic mężczyzna: spijał z jej ust niewypowiedzianą otchłań kobieta: uchyliła rąbek nieba by przyjęło ich połączenie mężczyzna: rozpostarł czarne skrzydła kobieta: wtuliła się w mrok.3 punkty
-
zaczynało się niewinnie czuję się bezpiecznie mówiła oddając kolejny uśmiech zamyślona teraz szuka sobie miejsca szuka innych miejsc by znaleźć trochę przestrzeni bez rozczarowań zamyślona nad kruchą filiżanką uczuć krucha jak porcelanowa lalka dusznym klimatem gwar samochodów przegania gołębie za oknem wróciła do pokoju pustych ścian zasłuchana w puls ciszy już nie szuka2 punkty
-
Dajmy maluczkim wspólnego wroga, co lud zjednoczy w strachu i walce, by pod sztandarem Prawa i Boga poszedł lud szczuty na świata krańce, by szedł poszczuty jak wściekły pies po dni kres! Spieszmy marchewkę ludowi wręczyć, niech Nas pokocha za garść srebrników, niech nie obchodzą go barwy tęczy, niech widzi tylko szarość chodników, niech widzi bliżej niż własny nos i swój trzos! Bat i marchewka – dobra zasada, z którą się uda każda tresura! Tu bat wspólnego wroga się nada, przeciwko niemu lud stanie murem, przeciwko niemu, po myśli Nam: pies i Pan! Wmawiajmy głupim, że Nasze zbrodnie: neo-komuna, gwałty na dzieciach – czyny kapłanów i władz niegodne – że to tęczowa zaraza wznieca, że to tęczowy zachodni wiatr spoza Tatr! Niech lud nam wierzy, że przed zarazą przez Nas broniony jest i chroniony, że tylko z Nami, że tylko razem, że wolność hejtu i wolne zony, a reżim wzrasta, bo bije wróg! Pomóż Bóg! A tych, co ciągle Nam nie chcą wierzyć, niech naród sam usuwa Nam z drogi! Niech każdą kłodę, co w poprzek leży, gawiedź okrzyknie tęczowym wrogiem! Gawiedź niech sprząta tych, co pod prąd! Dziel i rządź! A kiedy światło błyśnie w tunelu, gdy mrok rozjaśni się na chwileczkę, Nas już nie będzie, miejmy nadzieję, oddamy wrogom już pustą teczkę, oddamy wnukom wciąż pełny trzos! Wielkich los!1 punkt
-
na początku były słowa. trawa mowa. później gesty. czyny. nie bez przyczyny słowa stały się ciałem. nie mów - nie chcę, nie chciałem. mów kocham. kochałem. mów. i bądź zdrów. nie potrzebujemy cię. nie zmuszamy. dwoje siebie mamy. ciało chce do mamy. a ty idź ze swoimi słowami. gestami. czynami. idź. I nie wracaj. nigdy. rodzina to tylko liczby. 3-1 = Wielka Miłość1 punkt
-
Wpajano mi od dziecka, że pierwsza była Ewa, że to za jej namowom zerwano jabłko z drzewa wierzyłem nawet wtedy gdy lat już naście miałem bo wtedy po raz pierwszy ja Ewę zdobywałem. Minęło lat pięćdziesiąt i nagle konsternacja bo mitologii greckiej pobieżna penetracja wskazała, że nie Ewa, że pierwsza to Pandora i jakby tu nie patrzeć rozbieżność dosyć spora. Dalej się nie zagłębiam a to z takowej racji, że mogę jeszcze trafić kobietę z innej nacji podobnie także pierwszą a nie chcę trafić w matnie - ważne, że są kobiety choćby i te ostatnie.1 punkt
-
lepiej dać se w pysk przywalić niż się zamknąć w drugiej fali lepsze za paznokciem drzazgi niż noszenie ciągłe maski1 punkt
-
Mam czarny zeszyt w skórzanej oprawie. Chowam w nim wiersze, piosenki i myśli, Audycje, sceny, co tylko się przyśni, W nadziei, że gdzieś go komuś zostawię. Oddać rękopis, to jak oddać duszę. Każdą literę kreśląc wiecznym piórem Zna się na wylot papieru fakturę, Kształt, kolor, zapach i garby wybrzuszeń. Lecz trzymać słowo bezczynnie na półce, Tego poeta wytrzymać nie zdoła. Słowo żyć musi i krążyć dokoła, Wpadać do głowy jak jaja kukułce. Więc rozstaniemy się kiedyś z zeszytem, Nic nie trwa wiecznie na świecie niestety. Ale niech jeszcze szeleszczą wersety, Słów barwne wstęgi mym pismem podszyte.1 punkt
-
na terenie tajemnych lasów wędrowcze uważny bądź roztropny głowę wokół karku miej zawczasu a najlepiej zwiewaj stąd biegniesz dróżką obok drzew gdyż tak łatwiej doprawdy zbiec aż tu nagle w runie szelest nie przegapisz jest ich wiele lecz takie małe że gdzie nadepniesz to nie trafisz obejdą cię ze wszystkich stron pod nogawki lub sukienkę wgryzą się w każdy ciała kąt by wsiusiać truciznę chętnie tego przeżyć nie możesz gdy cię dopadną krasnoludki sromotnikowe1 punkt
-
wieszczycą przepowiem zimno aż po dość i jaźni całopalenie niebieskie godziny nie dotknę cię wytrawię końcówki snów nie przeminę złym wiatrem pustoszę zabliźniona wiłą przesunę tobie nieba płaski kamień1 punkt
-
mała kształtna z krągłymi biodrami pozna i dozna wrzenia forma bez znaczenia niech połączy nas ogień ___ Jakby co, to nie odpowiadam na komentarze, za to ślę pozdrowienia ;)1 punkt
-
jak (od)cięte kwiaty bezpłodne ich dni są policzone a życie to konanie zamiast wytrwać z korzeniami w ziemi, syte słońcem . .1 punkt
-
a ja kropeczką on wie wszystko a ja prawie nic on trwa wiecznie a ja zaraz zniknę w nim (a ty?)1 punkt
-
Panie powiedz, co mnie czeka jasnowidza poprosiłem ten pomyślał i po chwili odrzekł - panie pobłądziłem pana los jest zagmatwany kręte ścieżki, wąskie dróżki więcej panu nic nie powiem lepiej się zapytaj wróżki wróżka karty rozłożyła po czym rzekła drogi panie daj pan lepiej sobie spokój co się stać ma to się stanie. Pozdrawiam1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
Ha ha ha! Ja rozumiem doskonale Twoją niechęć do przyziemia, dla nas wyższe są poziomy: wena, poklask, uniesienia!1 punkt
-
Przed Ewą była Lilith - kobieta diaboliczna, lecz Adam jej się znudził, a była wręcz prześliczna, więc poszła z raju w diabły, została wielką wiedźmą, lecz księża o niej milczą, bo się jej boją pewno.1 punkt
-
Świetny wiersz. Umierają stare wiary (nie tylko w bogów, ale także w bożyszczy i herosów, również politycznych), a na ich miejscu stają nowi na cokołach. Krystalizują się nowe fanatyzmy. Bo ludzie muszą mieć przed kim padać na twarz. Taki gatunek. :) Naprawdę doskonale napisane.1 punkt
-
1 punkt
-
Podpisuję się dwiema rękami i nogami. Kochana osoba, skromna a znająca swoją wartość (to rzadkość:)). Wzruszające, liryczne wiersze.1 punkt
-
Jeszcze dzisiaj strzepuję z ubrania resztki złota po ostatniej jesieni. Obudziłem się za późno w tym roku - pierwszego dnia lata (w jaskrawoczerwonym powietrzu lotne trawniki pudrowane słońcem). Przebudziłem się, ciągnąc za sobą długi wielobarwny ogon snu, którego zakończenia dotykały mnie z porami roku już zamglonymi, pogrzebanymi. Dlatego jeszcze dzisiaj...1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
@Oxyvia Na pewno nie przemocą. Jestem zdania, że jeżeli cokolwiek chcemy zmieniać to powinniśmy zacząć od siebie :) W tym wypadku należy się radykalnie odciąć i przeprosić za liczne prowokacje mające miejsce na przestrzeni paru ostatnich lat. Dlaczego to istotne? Poparcie społeczne dla wprowadzenia związków partnerskich systematycznie rosło, do czasu tych, mówiąc eufemistycznie, incydentów. Przyczyniało się do tego wielu działaczy, ale i zwykłych ludzi, którzy zaczęli wychodzić z szafy, jak miało to choćby miejsce przy okazji zeszłorocznej wypowiedzi p.Pawłowicz: ,,A czy potraficie wbić gwóźdź w ścianę? A czy potraficie skręcić półkę na książki?...". Taka praca u podstaw jest niezwykle ważna, ponieważ zmienia odbiór całej społeczności lgbt. Jej wizerunek przedstawiany na, przykładowo, paradach równości jest często obsceniczny i wulgarny. Jaki jest tego przekaz? Jesteśmy innymi ludźmi, akceptujcie to, wy... . Czy nie lepiej byłoby zamiast tego eksponować podobieństwa niż różnice? Przyznam, że nie rozumiem tego zarzutu. W parlamencie znajduje się przecież Lewica, która ma związki partnerskie wpisane w program wyborczy. Wystarczy wpisać w polskim youtubie ,,lgbt" żeby zobaczyć, że temat jest jak najbardziej w debacie publicznej obecny. Duże media takie jak gazeta wyborcza, czy tvn też go nie unikają. Takie pytanie: czy sprowadzanie obecnej sytuacji do Holokaustu nie ubliża Żydom? Moim zdaniem tak. Z tego co wiem, w polskim prawie nie ma podziału na paragrafy dla homo i paragrafy dla hetero ;) A tak na poważnie, uważam, że każdy powinien mieć prawo żyć jak chce, o ile bierze odpowiedzialność za konsekwencje swoich czynów i nie narusza cudzej wolności. Pozdrawiam serdecznie1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
@Oxyvia Ja też bardzo lubię jak rozumiem co czytam :) @WarszawiAnka Dla chcącego nic trudnego- pięć minut tu, pięć minut tam i zaraz... już! zeszycik mam ;) @Waldemar_Talar_Talar Jeszcze wielu takich w pełni zapisanych brudnopisów życzę, Waldemarze! @Tomasz Kucina W takim razie jestem tym, który na tym został (i zamierzam jeszcze długo być) ;) Dziękuję za wizytę i pozdrawiam @opal Bardzo mi przykro. Alzheimer to okropna choroba, poświęciłem jej swój pierwszy świadomy wiersz: ,,...Wyszedłeś dziś z domu. Nie pamiętasz domu. Powiedziałeś- żegnaj!- ale nie wiesz komu. Nazwiska zniknęły w życia twego zimie I nie wiesz już nawet jak sam masz na imię..." Pokrzepia mnie myśl, że taki notatnik ma siłę odpędzić chorobę chociaż na chwilę, a właściwie ściągnąć kogoś z powrotem. Pozdrawiam serdecznie1 punkt
-
@Oxyvia Jakoś jeszcze nie brak weny i pisanie mnie nie nudzi tyle tylko, że małżonka me zapędy często studzi i wymyśla mi zajęcia zrób zakupy, wynieś śmieci a to takie małostkowe wszak wiadomo, że poeci lubią bujać z głową w chmurach razem z weną, na pegazie więc domowe obowiązki dziś nie dla mnie, bo na razie moje myśli roztrzepane w strofy wersów grawitują więc domowe obowiązki inni za mnie wykonują. Serdecznie pozdrawiam1 punkt
-
oczyma odczytuję wiatr drżenie liści na ścieżce próbuję spojrzeć głębiej ale to nie oczy widzą co porusza nami wietrze1 punkt
-
I Bennett pchnął ogrodową furtkę… ― Skrzypnęły zawiasy… „Muszę je wreszcie naoliwić” ― pomyślał. ― „Ale dopiero wtedy, gdy wezmę urlop… Ech… ― wszystko ponad moje siły”. Zamknął ją i zaczął iść wąską, żwirową alejką wiodącą wprost ku drzwiom jego domu. Po obu jej stronach rosły krzaki jaśminu, pachnące słodko pełnią swoich białych kwiatków. Było niezwykle parno, bezwietrznie. Zaszeleścił listowiem śpiewający szpak czy kos… Czerwonawe promienie zachodzącego słońca, wystrzeliwały gdzieś spoza purpurowo-liliowych, gęstniejących chmur… Bennett nabrał głęboko powietrze… ― wypuścił bardzo powoli… Wypchaną dokumentami teczkę oparł o stojące tremo. Grube krople potu zrosiły mu czoło, ściekając zimnymi strużkami… Podważył kapsel wyjętej z lodówki zimnej butelki piwa… ― Cicho syknęło ― trysnęła wezbrana piana… Pierwszy, błogi łyk… ― drugi… ― Opadające powieki… ― Ogarniający ― nieubłagany ― sen… Obudził go dziwny odgłos. Usiadł na kanapie ― mocno skołowany… Pod stolikiem błyszczała wilgotna plama rozlanego, woniejącego nieprzyjemnie alkoholu… Czuł dziwny, metaliczny smak… Serce biło jak oszalałe… Mimo otwartego okna ― męczyła nieznośna, parna duszność… Znowu usłyszał, jakby mlaśnięcie… Przeszło mu przez myśl wyobrażenie ogromnego, oślizłego robaka… Wstał, nasłuchując, kiedy nagle ― uderzyła go fala niewyobrażalnego wręcz, trupiego odoru, przewyższającego stosy gnijącego mięsa… Straszliwy ból rozerwał niemalże jego czaszkę, wypychając oczy… Zwymiotował… Upadł, miażdżąc sobie nos… Brocząc krwią, podniósł wykrzywioną cierpieniem twarz… I wtedy ― coś zobaczył… ― zaledwie ― kilka metrów przed sobą... Poruszył jeszcze dłonią… ― umoczonym we krwi palcem… ― Nie skończył… ― Zduszony krzyk ― zagłuszyło bulgoczące charczenie… II Komisariat był tego dnia wyjątkowo zatłoczony. Panował ogólny rwetes. Umundurowani funkcjonariusze wprowadzali i wyprowadzali skutych, wytatuowanych mężczyzn, rozmaitych zbirów, alfonsów, handlarzy żywym towarem, dealerów narkotykowych… Przy biurku pod przeciwległą ścianą awanturowała się rudowłosa kurwa, pokazując obyczajówce podrapane, posiniaczone nogi… Bez przerwy brzęczały telefony… Ktoś pokrzykiwał ochrypłym głosem… Płakała jakaś kobieta… Zza otwartych okien dochodziło, co chwila wycie wyjeżdżających z podziemnego parkingu policyjnych radiowozów… Wydzielony gabinet detektywa Jeffersona ― zapewniał względny spokój. Śmigła sufitowego wentylatora wydawały podczas obrotów cichy szmer… Jefferson dobiegał pięćdziesiątki, przepracowawszy 25 lat w wydziale zabójstw… Mimo powiewu, czoło miał zroszone dużymi kroplami potu… Nieżonaty, bezdzietny, skryty samotnik. Kontakty towarzyskie ograniczał wyłącznie do spotkań zawodowych… Przeglądał właśnie teczkę sprawy sprzed niemal siedemdziesięciu lat… ― opisy czarno-białych fotografii ofiar oraz miejsc dokonanych zbrodni… Studiował zeznania świadków, ekspertyzy biegłych sądowych... Była to tzw. „Sprawa Elboppa”, od nazwiska pierwszej ofiary, która zginęła 31 lipca 1952 roku w Los Angeles, zaczynając tę jakże tajemniczą serię (ofiary zawsze znajdowano w wynajmowanych, ustronnych domkach.) Sprawa jest dotąd niewyjaśniona. Dokonywał tego jeden sprawca, co 15 lat? Niemożliwe. Data ostatniego przypadku: 17 sierpnia 1997 roku. Naśladowcy? Zamordowany Joachim Elbopp, czterdziestoośmioletni, niemiecki imigrant, przybył do Stanów Zjednoczonych tuż przed wybuchem II wojny światowej. Z zawodu: aptekarz. Nieżonaty, bezdzietny. Spokojny, wykonujący swój zawód obywatel. Pewnego dnia został znaleziony martwy przez właścicielkę domku. Zanim skonał, zdążył napisać umazanym krwią palcem słowo: „w i d z i a ł e m”. Powstało, zatem pytanie: co takiego widział Elbopp? Mordercę? Analizy toksykologiczne nie wykazały żadnych znanych trucizn, narkotyków czy innych szkodliwych substancji. Samobójstwo również zostało wykluczone. Samotny, żadnej rodziny, zero znajomych… Jakby ktoś chciał wyciągnąć jego wnętrzności, albo raczej wyssać… Wszędzie wokół lśniące, czerwono-różowe jelita, niby wypełzające ustami oślizłe wije… Prawdziwa rzeźnia… Lewa gałka oczna ― wysunięta do połowy ― zmiażdżona. Morderca został spłoszony? Żadnych śladów, odcisków palców… Absolutnie nic. Dalsze przypadki: Dallas, 12 czerwca 1967 roku, Maria Pappoluos, pięćdziesięcioletnia nauczycielka geografii. Jej gałka oczna była wysunięta całkowicie. Leżała obok, uczepiona jedynie nitką nerwu wzrokowego. Napis, który pozostawiła zamordowana, brzmiał: „w..dzi..a…”. San Diego, 7 lipca 1982 roku, Mario Estes, czterdziestodziewięcioletni pracownik budowlany. Sytuacja niemal identyczna. Denat nie pozostawił napisu. Wreszcie, San Bernardino, 24 lipca 1997 roku, Ben Cavanni, kontroler ruchu kolejowego. Brak gałki ocznej. Dodatkowo ― ofiara miała wyrwane wszystkie zęby. Nie znaleziono ich na miejscu zdarzenia. Pies policyjny również nie wyczuł tropu… Myśli Jeffersona nabierały nieostrych, mętnych kształtów… Mimo upału, wstrząsnął nim zimny dreszcz… Nagle wszedł jego współpracownik, Mike Bellow, młody, trzydziestoletni policjant z pięcioletnim stażem. Kiwnąwszy głową, krzyknął do Jeffersona: „Wstawaj, John! Mamy kolejnego trupa! Ta seria trwa nadal!”. Jefferson zamrugał zdziwionymi oczami: „Znowu? Żartujesz, Bellow, prawda?”. Lecz młody Bellow nie żartował. Trzymał zupełnie nowe akta. III Pięćdziesięciojednoletni Kevin Bennett ― (jak u wszystkich pozostałych ofiar) ― wynajmował skromny domek daleko poza centrum miasta. Dziwna okolica. Znajdowały się tu, bowiem ― porzucone składowiska zardzewiałych, samochodowych karoserii, zużytych opon, zasmolonych desek, blaszanych, cuchnących jakimiś smarami beczek… Jednakże domek wraz z ogródkiem ― stanowił niejako zadbaną, tchnącą zielenią enklawę. Właścicielka twierdziła, że mężczyzna mieszkał tutaj od roku. Spokojny samotnik. Czynsz opłacał regularnie. Pracownik firmy marketingowej. Pani Medley, zaniepokojona długą nieobecnością lokatora, znalazła go w zakrzepłej od dawna kałuży ekskrementów, krwi oraz wymiocin… Detektywi, pomimo policyjnego doświadczenia, nieomal dostali skrętu kiszek, widząc powykręcane, pozbawione oczu truchło. Znaczny stopień rozkładu wskazywał, że śmierć musiała nastąpić około dwóch tygodni temu… Znowu żadnych śladów włamania, odcisków palców (poza należącymi do ofiary), plądrowania, obecności osób trzecich… ― Wszystko niby Ok, tylko ― te wykrzywione straszliwą agonią zwłoki … ― patrzące ze środka pokoju ― czarnymi jak węgiel ― oczodołami… Jeffersona męczył pulsujący ból głowy. „Znowu burzowa parność… ― Samotny człowiek około pięćdziesiątki… ― Odludne miejsce… Brak gałek ocznych, napisu… ― Żeby, chociaż najmniejszy ślad…”. IV Ostatnie zabójstwo również bez rezultatu. Kto zamordował tych ludzi? Czyżby sam diabeł? Jefferson trzasnął papierami o blat biurka. Zamknął pokój i wyszedł. W domu poczuł narastającą, dziwną niemoc. Latały mu przed oczami mżące piksele… Chciał zdjąć przepoconą, oblepiającą ciało koszulę, lecz ― nie zdążył… ― Oparty plecami o ścianę ― osunął się bezwładnie na podłogę… Kiedy się ocknął, szalała burza. Strugi ulewnego deszczu biczowały wściekle okienne szyby. Zagrzmiało ― gdzieś niedaleko ― jakby ktoś zrzucił ze schodów wielką, drewnianą szafę. Mrok pustego pokoju rozjaśniały jedynie kaskady eksplodujących błyskawic… Wszystko wirowało… Próbował wstać, kiedy nagle ― uderzyła go fala niewyobrażalnego wręcz, trupiego odoru, przewyższającego stosy gnijącego mięsa… Straszliwy ból rozerwał niemalże jego czaszkę, wypychając oczy… Zwymiotował… Stroboskopowe, upiorne światło nadawało krwi czarnego koloru… Podniósł wykrzywioną cierpieniem twarz… ― I wtedy ― coś zobaczył… ― zaledwie ― kilka metrów przed sobą... Poruszył jeszcze dłonią… ― umoczonym we krwi palcem… ― Nie skończył… (Włodzimierz Zastawniak, 2016-07-17)1 punkt
-
Jakby rozpędzony a tak samo miele wciąż swoje robi chociaż zmienia się wiele Domy jak grzyby po deszczach z fundamentów wyrastają tak to już jest że jedni burzą zaś drudzy nowe stawiają Na naszych oczach świat zmienia się widzimy przemiany nowe biorąc stare porzucamy Tysiąc lat minie Bóg da może i tysiące a on będzie mielił dalej dopóki , dopóty nie zgaśnie to słońce1 punkt
-
Wszelkie podobieństwo do autentycznych zdarzeń, jest zamierzone i nieprzypadkowe :~) ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~ – Kochanie! Mężusiu najdroższy! – Tak skarbie! Słoneczko bez burz! – Widziałeś przypadkiem moje wdzianko? – Widziałem. Masz je na sobie. – No właśnie pytam. Do twarzy mi w nim? Jak sądzisz? – Skąd mam wiedzieć. Masz ją całą w jakimś mazidle z ogórkami. – To maseczka odmładzająca. Nie chcesz mieć pięknej młodej żoneczki? – Póki co widzę ogórki. Jak mam ocenić, czy pasuje do twarzy. – Ty mi kochanie nerwów nie poganiaj. Przecież tyle razy widziałeś moją nagą twarz. Nie potrafisz sobie wyobrazić jak wygląda? – Mam apetyt na mizerię. – Naprawdę. Chodź do mnie. Weź sobie. A tak w ogóle, moi rodzice dzisiaj przyjadą. Zapewne się cieszysz. Słyszę, że tak. – Jeszcze nic nie powiedziałem. – Leniuszek z ciebie. Ty mój pysiaczku. Odkurz dywan, bo normalnie jakbym była w chlewie. – Twoja urocza świnka nie odkurzy, bo zepsuła odkurzacz. – Co znowu wymyśliłeś. – Nie ja, tylko mysz wleciała. Albo dwie. Same się ustawiły na wciąganie. – Co? Jak mogłeś sadysto jeden. Na pewno biedne zdechły. Masz je w tej chwili wypuścić, bo się uduszą. A jakby ciebie włożono do odkurzacza, to co? Byłbyś zadowolony. – Przynajmniej trochę spokoju. – Chcesz powiedzieć, że ode mnie popaprańcu jeden. – Przecież wiesz, że dziwak ze mnie. Po co te nerwy. To zaszkodzi twojej urodzie. – Za to twojej już nic nie zaszkodzi. – To po co wyszłaś za brzydala? – Psycholog się znalazł co ludzi naucza. A czy ty wiesz, że moi rodzice… – Wiem. Już mówiłaś. Moi też. – Co też? – Przyjadą. – I będziemy się tłoczyć pod jednym dachem, tak? A u nas ściany blisko. – Mamy jeszcze kota i psa z pierwszego tłoczenia. – Chociaż coś kup do jedzenia. Zapomniałeś o wszystkim. – Co racja to racja. Wczoraj mi mówiłaś, że mam kupić. Tylko ja błądziłem myślami… – Ty mi za często błądzisz. A pamiętasz jak leżałeś pod rynną? – A po co? – Jak to po co? Czekałeś, aż ci na czoło spadnie. Guza sobie nabiłeś, a noża nie mogłeś znaleźć. Dlatego wymyśliłeś, że taka zimna, mokra, wilgotna rynna… na pewno go zlikwiduje. – I co? Zlikwidowała? Bo nie pamiętam. – Nie. Nabiła ci drugiego. Dlatego, nie jarzysz. – Jestem twoim jarzącym neonem. Widzisz, jak świecę. – A właśnie. Świece też musimy kupić. Dla lepszego nastroju. – Myślisz, że nastrój trzeba będzie polepszać blaskiem świec? – Z twoją pomocą na pewno. A tak w ogóle, to się uspokój. – Jestem spokojny, jak poległy na wojnie. – Poległy jest spokojny z racji sytuacji w jakiej się znalazł. Ty na jego miejscu, byś się zachowywał dokładnie tak samo. – Och te twoje militarne rozważania o życiu. Do prawdy fascynujące. – Ktoś musi w tym domu rozważać. Ty jedynie wagi psujesz. – Tylko te po gwarancji… no dobra… wiem, że mi czasami z lekka odbija, ale kocham cię ponad poręcz schodów. – Co ty znowu o schodach. W naszym domu nie ma żadnych schodów. Zrobić ci zimne okłady? Najlepiej na wszystko. – A tylko na głowę nie wystarczy? – Wyparuje od razu. A na całość, to się siły rozłożą i mokra ścierka wystarczy na dłużej. – Widzę, że pasujemy do siebie. Jak dwie krople… – Piasku. – Bądź optymistką. Zawsze może być gorzej. – Z tobą na pewno. – Przecież wiesz, że mam talent. I to nie jeden. – Doprawdy. To umyj naczynia po obiedzie. – Jakim obiedzie? – Znowu stwarzasz problemy. Czy musisz mnie ciągle denerwować? – A mam przestać? – Głupol jesteś i tyle. – Chyba kot się zesrał. – Żaden kot, tylko twój pies, którego mój mężuś musi mieć. – A ty masz kota na tle mojego psa. Zazdrościsz mi. – Coś takiego! Byle kundla mam ci zazdrościć. Wybij to sobie z głowy. – Idę pod rynnę. A tak w ogóle… zdejm mizerię z twarzy. – Zjedz ją ze mnie. Są pyszne i wilgotne. – Od razu lepiej. – Cholera jasna! A łaj! Opanuj się! – Cicho bądź, bo myszy w odkurzaczu… nie dosyć, że w agonii, to jeszcze muszą słuchać twoich krzyków… i zapewne mają wątpliwości, czy to się anioł wydziera. Nie wstyd ci? – Ale to jest mój nos, a nie twój. – Trudno, żebym miał gryźć swój. – Jak mam żyć z takim czubkiem. Czasami jesteś tępy jak gwóźdź łbem wbijany! – Oj… fajna metafora. – Ja ci dam metaforę, jak sam w sypialni zostaniesz. – O zgrozo litościwa! Powiedz, że jesteś zjawą i tylko straszysz. No nie bądź taką jędzą. No co? Nie będziesz? – Wariat. Chcesz? – Chcę.1 punkt
-
Rodzina i znajomi niejakiego Umby polowali jak zawsze na mamuta. Gdy trąbowiec się ukazał na polu, obrzucili go kamieniami, kijami i tym co mieli pod ręką. Mamut śmiertelnie zraniony padł na ziemię. Mężczyźni kamiennymi nożami rozpruli zwierzę i wyjęli z niego wnętrzności. Kobiety w tym czasie rozpaliły ogień, a po chwili piekły wątrobę i serce mamuta. Kiedy wszyscy jedli podzielone dla wszystkich pieczyste, Umba wszedł na zwłoki zwierza i krzyknął : -Od dzisiaj zostaję przywódcą tego plemienia i to ja będę dzielił mamuta według swojego uznania. Taki był koniec wspólnoty pierwotnej a zarazem jedynej prawdziwej demokracji. *** Pewnego wieczora plemię Umby siedziało przy ognisku , kiedy młody Kimba usłyszał podejrzany hałas niedaleko obozu. Wszedł na pobliską skałę i zawołał : - Jacyś obcy na horyzoncie, pewnie mają ochotę na nasze kobiety i chcą nam skraść mamuty. Umba z miejsca wstał i rzucił hasło : -Maczugi i kamienie w dłoń ! nie oddamy im ani mamutów ani naszych kobiet ! - Za mną wiara ! I pobiegli wszyscy mężczyźni z maczugami i kamieniami w stronę nieznajomych. Tak się odbyła pierwsza bitwa w dziejach ludzkości.0 punktów
-
0 punktów
-
Przedwczoraj szefowa znowu uparła się na mnie. Kazała zostać mi po godzinach i przygotować raport z ostatnich trzech lat. Musiałam odwołać lekarza na którego czekałam siedem miesiecy. Mam padaczkę, ale nikt o tym nie wie. Boję się, że stracę pracę. Dlatego nie powiedziałam szefowej o lekarzu. Będe musiała iść prywatnie. Moja szefowa to zła osoba. Raz w tygodniu wybiera ofiarę i znęca się, dopóki nie przejdzie jej ochota. Przez jakiś czas miałyśmy spokój, bo dołączył do naszego działu młody mężczyzna od razu po studiach. Był nieśmiały i małomówny. Szefowa bez litości dręczyła go o wszystko mając pretensję. Ze wstydem przyznaję, że było mi to na rękę. Przez trzy tygodnie spokojnie spałam, nie miałam tików i nie brałam leków. Chciałam żyć i pracować. Po raz pierwszy poczułam w pracy, że jestem szczęśliwa. Ale on odszedł, a na nas padł blady strach. Ostatniej nocy zmoczyłam łóżko. Znowu nie mogę jeść, spać, wróciły tiki i myśli samobójcze. Tamtego dnia skończyłam późno, chyba około dwudziestej drugiej. Szefowa przyjechała godzinę wcześniej niezadowolona, że raport nie był gotowy. Poczekała w swoim gabinecie, aż jej przyniosę. Razem wyszłyśmy z budynku i czekałyśmy na przejściu na zielone światło. Słuchałam jej uwag o moim bezgustownym ubiorze i tanich butach. Tiki nasilały i wtedy poczułam jak kręci mnie w nosie. Kichnęłam, a moja szefowa znalazła się pod kołami dużego samochodu. Nie wiem jak to się stało. To był wypadek.0 punktów
Ten Ranking jest ustawiony na Warszawa/GMT+02:00
-
Ostatnio dodane
-
Wiersze znanych
-
Najpopularniejsze utwory
-
Najpopularniejsze zbiory
-
Inne