Czy zobaczę jeszcze, obtulone kopy żyta,
przysiadłe na zszarzałych bielach ściernisk?
Takie swojskie, szorstkie, drapiące, przytulne,
ze swoim wyciszonym wnętrzem;
Miejscem ucieczki, przed wyblakłą normalnością
i codziennymi zmartwieniami dziecka.
Czy znów popłynę krętą wstęgą Wigier,
ostro, na ukos rzędów pieniących się fal?
Na przechylonej łodzi, w sercu kipieli.
Łódź zda się stoi, oba brzegi biegną.
Ten za mną ucieka gdzieś w dal,
drugi ku mnie chyżo zdąża.
Czy skaza na linii życia zamknie mi
rudości i sepie, kobalty i grynszpany?
Czy zatrząśnie je w przepastnej szufladzie niepamięci?
Dziś zakotwiczony gdzieś daleko
za środkiem kipieli życia, wspominam.