Akrobata

Z tra­pe­zu na
na tra­pez, w ci­szy po
po na­gle zmil­kłym wer­blu, przez
przez za­sko­czo­ne po­wie­trze, szyb­szy niż
niż cię­żar cia­ła, któ­re znów
znów nie zdą­ży­ło spaść.

Sam, Albo jesz­cze mniej niż sam,
mniej, bo ułom­ny, bo mu brak
brak skrzy­deł, brak mu bar­dzo,
brak, któ­ry go zmu­sza
do wsty­dli­wych prze­fru­nięć na nie­upie­rzo­nej
już tyl­ko na­giej uwa­dze.

Mo­zol­nie lek­ko,
z cier­pli­wą zwin­no­ścią,
w wy­ra­cho­wa­nym na­tchnie­niu. Czy wi­dzisz,
jak on się czai do lotu, czy wiesz,
jak on spi­sku­je od gło­wy do stóp
prze­ciw ta­kie­mu, ja­kim jest, czy wiesz, czy wi­dzisz,
jak chy­trze się przez daw­ny kształt prze­wle­ka i
żeby po­chwy­cić w garść roz­ko­ły­sa­ny świat
nowo zro­dzo­ne z sie­bie wy­cią­ga ra­mio­na -

pięk­niej­sze po­nad wszyst­ko w jed­nej tej
w tej jed­nej, któ­ra zresz­tą już mi­nę­ła, chwi­li.


Ze zbioru „Sto pociech”, 1967

Czy­taj da­lej: Przygody Pchły szachrajki – Jan Brzechwa