Niekze se spocznie na kwilę dziadzina,
Toli wędruje jaze ze Scucina,
A razem z dziadkiem beło mnogo luda
Uźreć te cuda!
Chodziły wieści po najdalsze strony,
Że w onem mieńscu straśne farmazony
Ozgościły się w diabelskiej kompanii,
W księżej plebanii.
Mówiom, że jakiś, Boże odpuść, malarz,
Co na piechotę tam po prośbie zalazł,
Teraz se żyje niby brat ze bratem
Z księdzem prałatem!
Cała plebania wysługuje mu się,
Na poświęcanym jada se obrusie,
Miódmałmazyje znoszą temu lichu
W świentym kielichu.
Zakradło się to na probostwo chyłkiem,
Na mróz świciło na pół gołym tyłkiem;
Teraz se każe najcieńsze atłasy
Szyć na portasy.
Sypia se co noc w jegomości łóżku,
Księżą kucharkę głaska se po brzuszku,
Sam mu co rano, święci wiekuiści,
Ksiądz buty czyści!
Ale największe to zgorszenie czyni,
Że nie przepuści i pańskiej świątyni
I kościół, co się cudami rozsławił,
Straśnie splugawił.
Kędy janioły wprzód zdobiły ścianę,
Teraz kapłony wiszą podskubane,
A tam, gdzie beły świente męczenniczki,
Tłuste jendyczki.
W ołtarzu widny Boga Ojca profil:
Brodę ma ryżą niby nasz Teofil;
Za złego łotra wisi w Męce Boskiej
Kunrad Rakowski.
Potem z Krakowa zjeżdża konwisyja,
Napycha brzuchy, aż im się odbija,
I prawią księdzu różne dziwne baśnie,
Pokiel nie zaśnie.
W bidnego księdza konwisyja wpiera,
Że to najnowszy styl ojca Drobnera,
Co w Rzymie zdobił (taka jucha chytra)
Świętego Pitra!
Lecz już się skończy ta obraza boża,
Bo dziadek póńdzie aż do konsystorza
I gwałt podniesie taki, że biskupa
Ozboli głowa...