I.
Posępny Demon, duch wygnania,
Nad grzesznym ziemskim globem mknie.
I często, błądząc w tych otchłaniach,
Wspomina dawne szczęsne dnie.
Te dnie, gdy w czasie dobrym, innym,
W podwojach świata błyszczał on
Niewinnym, czystym cherubinem,
Kiedy kometa w biegu płynnym
Uśmiechnąć się lubiła doń,
Kiedy przez mgieł przejrzyste ściany -
Gdy wpadł w poznania chciwy szał -
Śledził w przestrzeni karawany
Kosmicznych wędrujących ciał,
Kiedy chciał wierzyć, kochać chciał...
Szczęśliwy, pierwszy płód twórczości,
On nie znał zwątpień ani złości,
I rozum jego jawnie kpił
Z bezpłodnych wieków i bezczynnych.
I wreszcie nie miał więcej sił
Na przypomnienie rzeczy innych.
II.
Bezdomny błądzi niebios zbieg,
I granic nie ma ta pokuta.
Za wiekiem szybko pędzi wiek,
Jak za minuta mknie minuta,
I wciąż jednaki jest ten pęd.
Do ziemi poczuł Demon wstręt...
On na niej bez radości żywej
Kunsztowne nici złego siał,
Nie spotkał nigdzie w tym sprzeciwu,
Więc zła posiewu - dosyć miał.
III.
Ponad Kaukazu gór szczytami
W przelocie miga raju wróg.
Na dole Kazbek diamentami
Lśni - przeolbrzymi śnieżny stóg.
Głęboko w górskiej rozpadlinie
Jak smok porusza się i ginie
Darjału - rzeki ciemny łuk,
I Terek skacząc, rwąc swe pęta,
Niczem z kosmatą grzywą lew,
Ryczy - a ptaki i zwierzęta
Ze strachem patrzą na ten gniew
Spod nieba lub ze skalnych grani.
Złociste kłęby lekkich chmur
Z południa krain, spoza gór,
Na północ wiernie gonią za nim.
I skał strzelistych ciasny tłum
Pochyla nad nim szczyty, sennych,
Niesamowitych pełne dum,
I śledzi bieg wód jego zmiennych.
Zamczyska skalne z lasem baszt
Ponuro patrzą w mgły i dymy -
Warując groźnie dzierżą straż
U wrót Kaukazu te olbrzymy.
Przepiękny był ten świata ruch,
Choć dziki też... Lecz hardy duch
Obrzucił wzrokiem pogardliwym
Swojego Boga cudny twór
I obojętny, nieszczęśliwy
Poleciał dalej paśród chmur.
IV.
Wtem ujrzał Demon obraz inny,
Kolorów żywych piękne gry:
Rozkosznej Gruzji doliny
Otwarły się, jak dywan pstry.
Szczęśliwy kraju! Cudnyś ty!
Kolumny dzikie, skał ruiny,
Radosny szept lub dzwonny zew
Ruczajów barwnych i potoków,
Róż krzewy gdzie słowiczy śpiew
Miłości żąda pierwszych kroków
I wyznań słów, burzących krew.
Na pniach jaworu bluszcze pnące,
Pod konarami miły cień,
Jaskinie, gdzie w upalny dzień
Swój schron jelenie mają drżące,
I liści szept, i życie, blask,
Stugębny pogłos, czasem wrzask,
Tysiące roślin, traw tysiące,
Południa przenamiętny żar,
Rosistych nocy dziwny czar,
I gwiazdy jasne jak oczęta
Gruzinki pięknej co pamięta
Dzieciństwa swego miły gwar.
Lecz prócz zawiści uczuć chłodnej
Nie zdołał wlać natury cud
Do piersi ducha zła bezpłodnej
Ni nowych sił, ni nowych nut,
I czuł on w duszy swojej twardej
Złość do wszystkiego i pogardę.
V.
Wysoki dom, obszerny dwór
Zbudował sobie Gudał stary.
Posłusznych rabów zastęp szary
Do pracy gnał dozorca gbur...
Na pochyłości bliskich gór
Od grodu pada cień w poranek,
W skale są stopnie wyrąbane,
Wiodące z jednej baszty w dół
Na brzeg Aragwy. Po tych schodach
Biała, spowita wonią ziół,
Tamara, córa księcia młoda,
Chodzi po wodę na swój stół.
VI.
Milcząco zwykle nad doliną
Ponury dom spogląda z gór -
Lecz dziś wydaje ucztę dwór,
Dziś zurna dźwięczy, piją wino,
Zjadają wiele mięs i zup:
Gudała córy dzisiaj ślub.
Na płaskim dachu narzeczona
Siedzi, przybrana w piękny strój.
Zabawa, śpiewy, niewiast rój...
Czas mija prędko. Słońce kona,
Gdzieś w górach ginie dzienny znój.
Klaskanie, gwar, goreją lica!
Gdzież tańca wir? Wiem chwyta w dłoń
Bębenek swój oblubienica
I idzie w tan... Bębenku, dzwoń!
I wypłyń w górę ponad skrań!...
Od ptaka fruwa lżej tancerka...
Przystanie raptem - spojrzy w krąg -
Jakieś nieznaczne ruchy rąk -
Spod rzęs wilgotnym okiem zerka,
To czarną brew wprowadzi w ruch,
To płynie gdzieś na palców czubkach,
To znów dywanu miękki puch
Leciutko gniecie mała stópka.
Jej młody uśmiech - boski dar -
Dokoła sieje dziwny czar.
Księżyca promień, w wód oddechu
Łamiący swój srebrzysty blask,
Jest niczym wobec jej uśmiechu,
Pełnego pieszczot, ognia, łask...
VII.
Na nieba klnę się gwiezdny dach
Na wschodu i zachodu błyski -
Nikt z władców, nawet Perski szach
Nigdy w najmilszych swoich snach
Takiej nie pieścił odaliski.
By w upał dać żądany chłód
Nigdy wodotrysk haremowy
Swej rosy rozprysk opalowy
Nie ciskał na podobny cud.
I dłonią błądząc wokół czoła
Nikt jeszcze nigdy tknąć nie zdołał
Warkoczy takich. Odkąd świat
Utracił raj - zaręczam słowem, -
Że nigdy w słońcu południowym
Nie kwitł podobnej krasy kwiat!
VIII.
Po raz ostatni tak szalała...
Niestety, jutro już musiała
Odjechać wcześnie od Gudała
Do mężowskiego domu bram.
W ojczyźnie cudzej czekał na nią
Los inny: już nie będzie panią,
A niewolnicą będzie tam.
I często wątpliwości tajne
Na jasne lica kładły cień,
Lecz ruchy jej niejednostajne
Tak lekkie były, nadzwyczajne,
Tak pełne niewymyślnych drżeń,
Że gdyby Demon w swym przelocie
W tym czasie rzucił na nią wzrok -
Przypomniałby aniołów krocie
I z ciężkim sercem runął w mrok.
IX.
Lecz Demon widział... i na chwilę
Wzruszeń nieznanych jego sile
Niejasne drżenia poczuł on.
W pustynnej duszy nieugiętość
Wpadł nowy dobrotliwy ton
Znów tedy pojął dobra świętość
I piękna i miłości głos...
I długo słodkim tym obrazem
On się zachwycał. Dawny los
Przypomniał mu się i zarazem
Ogarnął duszę marzeń rój.
On stał się dziwny - sam nie swój.
Mamiony niewidzialną siłą
Nowego smutku poznał łzy,
Uczucie naraz w nim zalśniło,
Pamięć wskrzesiła dawne sny.
Och, czyżby widmo odrodzenia?
Już może coś się w nim odmienia?
Może chciał tego - gdyby mógł!
Zapomnieć? Nie da tego Bóg -
I Demon nie chce zapomnienia.
X.
Zmęczony koń z trudnością gna...
Na ucztę ku schyłkowi dnia
Mknie oblubieniec niecierpliwie.
Oto wydostał się szczęśliwie
Na brzeg Aragwy. Bliski stąd
Już cel podróży. Za nim rząd
Wielbłądów dźwiga swe ciężary
Brzęczeniem dzwonków znacząc krok -
To dla Gudała hojne dary,
By się ucieszył jego wzrok.
Młodzieniec, władca Sinodału,
Swą karawanę wiedzie sam.
Odwaga jego nie zna tam,
W oczach moc ognia i zapału.
Jak złoto błyszczą szabla, nóż
I piękna strzelba - wierny stróż.
Rękawy czuchy wiatr rozwiewa,
Galony jej na słońcu lśnią.
Uzdeczka żółta z frendzlą pstrą
Nad uchem końskim z wiatrem śpiewa.
Siodło bogactwem swym zdumiewa.
Pod księciem w pianie pyszny koń
Krew w żyłach, jak błękitna toń,
Bezcenny złoty odcień maści.
Gdy krok swój zbliży ku przepaści
Nerwowy chrap wydaje pysk,
A w oczach miga lęku błysk.
Trakt biegnie wąski, niebezpieczny:
Na lewo stromych głazów ścisk,
Na prawo - wartki odmęt rzeczny.
Już późno. Śnieżny szczyt odwieczny
Zatracił blask swój, nastał zmrok...
I karawana zwiększa krok.
XI.
Przy drodze tej - kaplica z wieżą.
W niej święte czyjeś prochy leżą -
Ktoś spełnił swojej zemsty ślub
I zamordował. Odtąd grób
Zasłynął wszędzie: gdy na bitwę
Lub odpust jechał ktoś wśród sług
I zmówił zwykle tu modlitwę
Przypominając, że jest Bóg -
Chroniła go modlitwa boża
Od mahometańskiego noża.
Lecz zlekceważył przyszły mąż
Pradziadów zwyczaj swych. Jak wąż
Przebiegły Demon swymi czary
Sprawił, że młodzian niby śnił:
On widział usta swej Tamary
I słodycz ich w marzeniach pił...
Wtem - tam na drodze coś majaczy...
Strzał, krzyki, zamęt... Co to znaczy?...
Zawrzała w księciu młoda krew -
Papachę dłonią wbił na brew,
Pochwycił swój karabin długi
Już przeczuwając prochu smak,
Harapem machnął - i jak ptak
Poskoczył naprzód... Wystrzał drugi...
I raptem - rozpaczliwy krzyk
I po nim głuchy jęk ponury...
Potyczka trwała jeden mig -
I napastnicy zbiegli w góry.
XII.
Już zamilkł dawno bitwy szał.
Na straszny trupów ludzkich zwał
Wielbłądy patrzą z przerażeniem,
I tylko słychać pośród skał
Dzwoneczków głuche smętne pienie.
Złupiono wiele cennych pak...
I koła kreśli nocny ptak
Patrząc na trupów widok lichy
Ominie je grobowiec cichy,
Gdzie pod klasztornych sklepień mchem
Śpią prochy ojców wiecznym snem.
Nie przyjdą siostry wraz z matkami,
Białymi skryte zasłonami,
Z modlitwą tęskną i ze łzami
Na grób ich do klasztornych nisz!
Ktoś tam, mający zbyt litosne
Serce, pobliską zrąbie sosnę
I w miejscu tym postawi krzyż.
I modry dziki bluszcz na wiosnę
Otuli zewsząd święty pień,
Szmaragdem liści swych owinie,
I pielgrzym nieraz tam zawinie:
Gdy zmęczy go upalny dzień -
Pod krzyżem znajdzie miły cień.
XIII.
Jak strzała pędzi koń po drodze.
Niby do boju, chrapiąc srodze...
Wtem przerwie swój szalony skok,
Nozdrzami zbada wiatru tok -
I znów po twardej bijąc ziemi
I po skalistej ziemi bijąc
Kopytem dźwięcznym - kręcąc szyją -
Z rozwianą grzywą pędzi znów...
Jest nieprzytomny, coś mu ciąży...
Na koniu bez okrzyków, słów -
W milczeniu cichy jeździec dąży.
Głowa na koński spadła kark,
Nogi głęboko tkwią w strzemionach...
Już nie kieruje koniem sam...
A na czapraku krew czerwona
Odznacza się szeregiem plam...
Rumaku dzielny! Swego pana
Wyniosłeś z bitwy razy sto,
Tym razem jednak zabłąkana
Zła kulka dopędziła go.
XIV.
W Gudała domu jęki, szlochy,
Wybiegła cała służba z chat -
Czyjże to koń przypędził płochy
I tuż pod gankiem martwy padł?
Któż to ten jeździec - trup zuchwały?...
Potyczki ślad wykazywały:
Zmarszczone czoło, blada skroń.
Płaszcz, strzelba - zlane krwią obficie...
W ostatnim rozpaczliwym chwycie
Na grzywie już stężała dłoń.
Nie długo wzrok oblubienicy
Wyglądał księcia z górskich hal:
Dotrzymał on swej obietnicy
I przybył na weselny bal...
Lecz już nie spojrzy nigdy w oczy
I na rumaka już nie wskoczy ...
XV.
Na nieznający troski dom
Gudała spadła boża kara,
Jak z nieba spokojnega grom!...
W rozpaczy roni łzy Tamara -
Czyż do zniesienia taki cios?...
Wtem w chwili pewnej pośród ciszy
Dziewczynie zdaje się, że słyszy
Niesamowity jakiś głos:
"Ty nie płacz, nie płacz, moje dziecię!
Łez swoich świeżą rosą przecie
Ty nie ożywisz martwych zwłok:
Łza węzła śmierci nie rozplecie,
Lecz twój promienny zmąci wzrok!
On jest daleko - nie zobaczy
I nie doceni twojej łzy,
Ni twej tęsknoty i rozpaczy.
On jest już w niebie - cóż mu ty?
On słyszy rajskie cudne pienia...
Cóż życia małostkowy sen,
Cóż ból twój, cóż te łzy cierpienia
Dla widza rajskich znaczą scen?
Los marny, wierz mi, tych, co żyli
I co umarli - nie wart nic,
On nie wart nawet jednej chwili
Drogiego smutku twoich lic!
"Wśród przestrzennych fal eteru
W otoczeniu mglistych chmur -
Bez żagielnych płacht, bez sterów,
Pływa gwiazd świetlanych chór.
Po rozległych nieba dalach
Chodzą wciąż za sobą w ślad
Lotne chmurki niczym w halach
Białe tłumy górskich stad.
Spotykając się wśród nieba
Obojętnie płyną w dal -
Im przyszłości niepotrzeba
I przeszłości im nie żal.
Gdy nadejdzie chwila wstrętna,
Spojrzyj na ich lekki tan,
Bądź na wszystko obojętna
I nie pomnij serca ran!
"Z tą chwilą, gdy Kaukazu szczyty
W objęcia weźmie ciemna noc,
Gdy zacznie działać cud, ukryty
W niej, gdy ucichnie świata moc,
Gdy tylko wiatr nad dziką skałą
Poruszy trawę zestarzałą,
I ptaszę przykucnięte tam
Wzwyż do podchmurnych frunie bram,
Gdy obok latorośli winnej
Wchłaniając rosy skarby płynne
Rozchyli płaty nocny kwiat,
Gdy tylko księżyc ujrzy świat,
Rozświeci panującą ciemnię
I na cię spojrzy potajemnie -
Nieraz, niepomny swoich klęsk,
Do ciebie zlecę, by do świtu
Nawiewać złote sny zachwytu
Na ciemny jedwab twoich rzęs..."
XVI.
Zamilkły słowa... Gdzieś w oddali
Za dźwiękiem zamarł znowu dźwięk...
Tamara czuje straszny lęk,
W rozterce dziwnej pierś się żali...
Niepokój, smętek, zachwyt, gniew
I innych uczuć chaos pali
I rozpłomienia młodą krew.
Jej dusza zrywa swoje pęta,
Nieznanym nowym światłem lśni...
Ach, głos ten! Jakże go pamięta!
Zda się, że dotąd w uszach brzmi
Melodią cudną i zawiłą
Przygrywką do kuszących scen...
Wreszcie krzepiący przyszedł sen -
I oto co się jej przyśniło:
Nad łożem jej na okna tle
Gość stanął niemy - jak we mgle -
Nieziemską piękność ma na twarzy,
Wzrok o miłości wielkiej marzy...
I spojrzał na nią, potem w dal -
Jakgdyby jej mu było żal.
To nie był cichy boski anioł,
Który od złego ją ochraniał,
Świetlany, jak słoneczny dzień,
Z koroną błyskotliwych lśnień,
To nie był duch piekielnej pychy,
Który osiągnął grzechu szczyt!
On był jak wieczór jasny, cichy
Ni dzień, ni noc, ni zmierzch, ni świt!...
CZĘŚĆ DRUGA
I.
"O, porzuć, ojcze, groźby swoje,
Nie złorzecz tak straszliwie mi...
Ja płaczę, cierpię, ja się boję
To nie są pierwsze moje łzy...
Na próżno młodzi ludzie tłumnie
Zjeżdżają do nas z różnych stron -
Gdzie indziej niech szukają żon:
Miłości już nie znajdą u mnie...
O, ojcze, nie potępiaj mnie!
Sam widzisz dobrze: idą dnie,
A ja wciąż schnę jak kwiat zerwany!
Mnie gnębi straszny duch nieznany,
Który skrępował wolę mą...
Ja ginę ojcze - pojmij to!
I błagam, pozwól, ojcze złoty,
Przekroczyć mi klasztoru próg -
Tam może zginą me tęsknoty,
Tam mnie obroni może Bóg.
Nic mi z radości, nic z wesela,
Nie dla mnie nieszczęśliwej ślub,
Niechże mnie schowa ciemna cela -
Mój zasłużony cichy grób".
II.
I do klasztoru męczennicę
Odwieźli. Zamiast zwykłych szat
Rzucili szorstką włosiennicę
Na jędrną pierś. Lecz pośród krat
Klasztornych, nawet pod habitem
Gorąca młoda kipi krew,
Tajemny w sercu tętni zew
I marzy myśl marzeniem skrytym.
Gdy przed ołtarzem płonie wosk
W godzinie modłów i skupienia -
Nieraz Tamary twarz się zmienia.
Bo czyjś znajomy słyszy głos.
A czasem gdzieś pod sklepieniani
W kadzideł dymie, jak we mgle
Znajoma postać cicho mknie
I znak jej daje, patrzy, mami,
I, świecąc cichym blaskiem gwiazd,
Woła ją... Dokad? w jaki świat?
III.
Wysoko święty klasztor stoi
Wciśnięty między zbocza gór.
Dokoła niego - w ciemnej zbroi
Jaworów i topoli sznur.
Gdy noc na wąwóz cicho spadnie -
Światełko małej lampy zdradnie
Przebija w jednym miejscu mur.
Za murem tuż, zupełnie blisko,
Spoczywa smętne cmentarzysko,
Gdzie nad grobami w cieniu drzew
Rozbrzmiewa ptaków nocnych śpiew.
A dalej skacząc przez kamienie
I innych różnych przeszkód zwał
Spod groźnie zwisających skał
W dół płyną zimnych wód strumienie -
I dalszy ich nizinny brzeg
Upiększa białych kwiatów śnieg.
IV.
Grzbiet górski widać na północy.
Gdy świt zwiastuje koniec nocy,
Gdy kurzy się błękitny dym
Głęboko gdzieś na dnie doliny,
I jazgotliwym głosem swym
Zwołują wiernych muezziny,
I z wieży płynie dzwonu głos
Do życia budząc klasztor senny,
I gdy gruzinka ścieżką w skos
Po zboczu schodzi w dół bezdenny
By wodą swój napełnić dzban -
Wierzchołków śnieżnych dalszy plan
I połysk ich liliowych ścian
To wielki cud na nieba tle.
A gdy zachodu przyjdzie chwila
Na grzbietach górskich kolor lila
Zatraca się w różowej mgle...
I wśród tych gór zwycięski, mężny
O całą głowę wyżej stał
Kazbek, Kaukazu car potężny,
W turbanie złoto-śnieżnych skał.
V.
Lecz serce, pełne grzesznych rojeń,
Jest niedostępne dla upojeń.
Cóż piękny świat? Tamary wzrok
Rozpaczy pełen i udręki.
Wszystko jest dla niej źródłem męki -
I światło dnia i nocy mrok.
Kiedy porządkiem nieugiętym
Po dniu nastaje ciemna noc -
W szaleństwie przed obrazem świętym
Pada, ostatnią moc,
I szlocha, szlocha... W nocnej ciszy
Spod skalnej wyjeżdżając niszy
Wędrowiec płacz ten rzewny słyszy.
"To pewnie górski jęczy duch
Przykuty gdzieś do skał krawędzi" -
Tak myśli, wytężając słuch,
I w strachu śpiesznie dalej pędzi...
VI.
Przed siebie w siną patrząc dal
Tamara czuje smętek, żal -
Nie może wyjść z błędnega koła -
"On przyjdzie, przyjdzie" - coś w niej woła -
Więc pełna tajnych słodkich drżeń
Przy oknie siedzi cały dzień.
Bo po cóż on bezszumnym krokiem
Przychodził do niej podczas snów
I po cóż mamił tęsknym wzrokiem
I cudem pieszczotliwych słów?
Już tyle, tyle dni przeklętych
W udręce żyje, jak we mgle.
Pragnie pomodlić się do świętych -
A serce jemu modły śle!
Gdy straszną walką przemęczona
Chce, by ją zmogły zbawcze sny
Dziewicza pościel pali łona,
Więc się podnosi, cała drży,
Pierś dyszy ciężko, lico płonie,
Nie widzą oczy, siły brak,
Miłości pragnąc błądzą dłonie,
Na ustach pieszczot grzesznych smak...
. . . . . . . . . .
. . . . . . . . . .
VII.
Już gór Gruzińskieh piękne szaty
Okryła noc szeregiem plam -
Gdy roztęskniony duch skrzydlaty
Przyfrunął do klasztoru bram.
Lecz długo on nie wiedział sam
Czy w tym przybytku ukojenia
Siać dalej ziarno spustoszenia.
Zdawało się - już gotów był
Porzucić zamiar swój okrutny...
Pod murem cichy, nawet smutny,
Bezszumnie kroczy w przód i w tył.
Od jego kroków - dziw niezwykły -
Bez wiatru drży listowia gąszcz...
Do góry spojrzał: płomyk nikły
W jej celi świeci. Na coś wciąż
Tamara czeka... Oto w ciszy
Niesamowitej Demon słyszy
Czyngara strojny miły brzęk
I jakiejś dziwnej piosnki dźwięk,
Podobny do rzewnego łkania.
Tkliwość niebiańska była w niej,
Zdawało się na ziemi złej
Nikt by nie stworzył piosnki tej.
A może anioł znów spotkania
Z dawniejszym swoim druhem chciał
Więc sfrunął na klasztorny wał
I o przeszłości pięknej piał,
Żeby osłodzić mu cierpienie?...
Miłości zew i jej wzruszenie
Poznał tu Demon pierwszy raz...
Chce uciec, boi się, że zginie -
Lecz nie ma sił. Stanął bezczynnie,
Wzrok jego naraz jakby zgasł
I cieżka łza spod powiek płynie...
I jeszcze dziś pod celą tą
Złom skały widać, przepalony
Ognistą łzą na obie strony,
Jakowąś nie człowieczą łzą!...
VIII.
On jest. On wyszedł już z ukrycia,
Grzech wszelki w duszy jego zgasł,
Chce kochać, myśli, że już życia
Nowego nastał wielki czas.
Niejasny strach oczekiwania,
Nieświadomości losów strach
Ambitna dusza w siebie wchłania
Pierwszy raz w życiu. W celi drzwiach
Przeczucie wejść mu dalej wzbrania.
Lecz Demon wchodzi... Przed nim tuż
Wysłannik nieba - anioł stróż,
Opiekun grzesznej duszy młodej,
Stanął ognisty, pełen sił,
I pod swym skrzydłem jej urodę
Przed okiem Króla Piekieł skrył...
Boskiego światła promień suty
Oślepił demoniczny wzrok,
I anioł gorzkie swe wyrzuty
Podjął, zbliżając się o krok:
IX.
"O, duchu grzeszny, niespokojny!
Dlaczego pragniesz ze mną wojny?
Czcicieli twoich nie masz tu,
Zło miejsca tu do dziś nie miało,
Więc do świątyni tej z zuchwałą
Miną nie toruj drogi złu!
Kto wołał cię?"
Odpowiedź mu
Zły duch w straszliwym dał uśmiechu.
W oku zazdrości błysnął ślad
I znowu zbudził w duszy grzechu
I dawnej nienawiści jad.
"Ona jest moją" - groźnie - drwiąco
Rzekł - "Moją jest! Pozostaw ją!
Ach, nazbyt późno, dusz obrońco,
Wybrałeś się z obroną twą.
Na hardym sercu tej dziewczyny
Jam złożył stygmat swego tchu,
Powracaj więc na swe wyżyny -
Ja rządzę tu - i kocham tu"
Łagodny anioł drgnął boleśnie -
Tak mu Tamary było żal -
Skrzydłami machnął bezszelestnie
I gdzieś w niebiańską frunął dal...
. . . . . . . . . . .
X.
TAMARA
Ktoś ty? Czyś z raju czy też z piekła?
Nie jest bezpieczna treść twych słów!
Czego ty żądasz?...
DEMON
Tyś przepiękna!
TAMARA
Lecz ktoś ty, kto?... Ach, prędzej mów!...
DEMON
Jam ten, któregoś o północy
Słuchała, tajny czując strach,
Ten, który duszę twą w przemocy
Swej długo miał, ten, kogo w nocy
Widziałaś w swoich tęsknych snach.
Jam ten, którego wzrok płomienny
Nadziei niszczy pierwszy kwiat,
Kto ma zatruty dech gehenny,
Kogo przeklina cały świat.
Przestrzeń i czas są dla mnie niczym...
Jam ziemskich rabów moich wróg,
Jam swobód i poznania zniczem,
Ja - złem natury, niebios biczem.
I widzisz - padam do twych nóg!
Dla ciebie ze wzruszeniem, lękiem,
Przyniosłem moje modły, sny
I moje pierwsze ziemskie męki
I pierwsze moje ziemskie łzy.
Ach, wyzwól, wybaw mnie z udręki!
Do dobra i do nieba bram
Przywiedziesz mnie swym jednym słowem -
Z twym miłowaniem purpurowym
Radosny, piękny stanę tam,
Jak nowy anioł, w świetle nowym.
O, błagam, proszę, modlę, chcę -
Posłuchaj słów mych: kocham cię!
Gdym ciebie ujrzał - niech to zdradzę -
Znienawidziłem swoją władzę
I nieśmiertelne życie swe.
Bezwolnie chciałem ja doczesnej
Radości miernej poznać nić...
Nie żyć, jak ty, było boleśnie,
I strasznie też - bez ciebie żyć.
W bezkrwistym sercu niespodziany
Zabłysnął jasny promień znów,
I smutek na dnie starej rany
Dał mi o sobie znać bez słów.
Po co mi wieczność bez miłości
I bezgraniczne moje włości?
To tylko pustych dźwięków złom -
Bez Boga wielki boży dom!
TAMARA
Precz, duchu zdrożny, precz ode mnie!
Nie wierzę tobie - tyś mój wróg!
Ach, czyż porzucił mię już Bóg?
Pragnę się modlić, lecz daremnie,
Bo sił mi braknie... Tyś mój kat,
Ty doprowadzisz mnie do złego,
Twe słowa - to palący jad...
Dlaczego kochasz mnie, dlaczego?
DEMON
Dlaczego? Och, niestety, sam
Nie wiem... Olśniony życiem nowym
Staremu pragnę zadać kłam.
Wyzwalam z cierni hardą głowę.
O przyszłych dniach zapomnieć daj -
W twych oczach piekło me i raj!
Uczucia moje cię nie zdradzą,
Nieziemską rozkosz znajdziesz w nich,
Bo kocham, kocham całą władzą
Żyjących wiecznie myśli mych.
W mej duszy od początku świata
Twój wizerunek cudny tkwił,
On mi przewodnią gwiazdą był
W tułaczce mej przez wieczne lata
Od czasów niepamiętnych mi
Przesłodkie imię w duszy brzmiało,
Rozkosze dawnych rajskich dni
Bez ciebie - były rzeczą małą...
O, gdybyś mogła wiedzieć ty,
Jak ciężko było mi istotnie
Przez całe życie wciąż samotnie
Bądź radość pić, bądź ronić łzy,
Za czyn szlachetny albo zły
Nagany nie mieć ni nagrody,
Sobą się nudzić, sobą żyć,
W ognisku wiecznej walki tkwić
Bez większych zwycięstw i bez zgody,
Przeróżnych wrażeń mieć już dość,
Znać wszystko na wszechświata niwie,
Na wszystko patrzeć pogardliwie
I do wszystkiego żywić złość!...
Od dnia, gdy wielce zagniewany
Swą klątwę cisnął na mnie Bóg -
Naturze stałem się nieznany,
Nie dla mnie był jej serca stuk...
Przede mną lśniły mgieł połacie,
Świetliste, znane mi postacie,
Spotykał wzrok na szlakach tych -
Płynęły w złocie i szkarłatach.
I cóż? Dawnego swego brata
Nie poznawała żadna z nich!
Innych wygnańców - nieszczęśliwych -
z rozpaczą jąłem szukać tam,
Lecz spojrzeń złych i słów złośliwych,
Niestety, nie poznałem sam.
Rozwarłem tedy z trwogą skrzydła
I poleciałem... Dokąd ślad
Mój miał prowadzić? W jakie sidła?
Czułem, że na tysiące lat
Oniemiał, ogłuchł dla mnie świat,
Tak, mając maszty potrzaskane,
I wód nie mogąc dziobem pruć,
Z kapryśnym prądem płynie łódź
Gdzieś w świat szeroki, gdzieś w nieznane.
Tak - ledwo błyśnie ranny świt -
Gdzieś oderwiany chmury szczyt
Pędzi bez celu i bez ładu
Nie zostawiając nigdzie śladu,
Pędzi, przez silny gnany prąd,
Nikt nie wie - dokąd ani skąd!
Sprawując nad człowiekiem rządy
Niedługo weń wpajałem grzech.
Szlachetne wykpiwałem prądy,
Piękno budziło we mnie śmiech -
Niedługo... W ludzkich dusz kramiku
Blask wiary czystej prędko zgasł...
Czyż warto było tracić czas
Dla głupców albo obłudników?
Ukryłem się więc w głębi gór,
Majacząc jak ognisty sznur
Aerolitu. Nocą ciemną
Samotny jeździec gnał przede mną.
Na mój fałszywy pędził blask -
I wtem wydając trwożny wrzask
Ze skały spadał - i ślad krwawy
Znaczył przerwany życia pęd...
Lecz do swawolnej tej zabawy
Pokrótce już poczułem wstręt.
Coś potężnego chciałem dławić,
Naturę chciałem wziąć na kieł!...
Często pędziłem wśród błyskawic,
Wśród chmur kłębiastych i wśród mgieł,
Żeby w żywiołu twardych pętach
Zagłuszyć serca swego jęk,
Zapomnieć to, co się pamięta,
I stłumić myśli własnych lęk!
Cóż znaczy ludzi los nieznany,
Ich praca wśród warunków złych,
Ich nędza, trud ich nieustanny
Wobec minuty jednej mych
Piekielnych cierpień, mąk otchłannych?
Cóż ludzie? Przyjdą, pójdą precz!...
Cóż praca ich i życie? Lecz
Przepiękną mają jedną rzecz -
Nadzieję! Moja zaś udręka
Przez wieki, jak ognisty miecz,
Pierś moją spala, bólem nęka
Nie uśpi jej już nawet grób!
To pełza, podła, u mych stóp
Jak gad, to znów jak ogień błyska,
To w swych kamiennych kleszczach ściska
Myśl moją - mój jedyny świat
Zginionych dni, straconych lat!
TAMARA
Czyż los twój marny ja przerobię?
Cóż mnie obchodzą troski twe?
Tyś zgrzeszył...
DEMON
Czy przeciwko tobie?
TAMARA
Mogą nas słyszeć...
DEMON
Wierz mi - nie.
TAMARA
A Bóg?
DEMON
On cenne chwile boże
Poświęca niebu a nie nam!
TAMARA
Lecz przyjdzie kara, piekło może...
DEMON
Więc cóż? Ty ze mną będziesz tam!
TAMARA
Nie wiem, kim jesteś, przyjacielu,
Jestem bezradna, czuję lęk,
Doznaję jednak pociech wielu,
Gdy słyszę głosu twego dźwięk.
Lecz jeśli kłamią twoje usta...
Oszczędź mię, błagam, litość miej!
Niewielka sława to i pusta -
Więc nie zabieraj duszy mej!
Dlaczego mnie oceniasz drożej
Od innych, których wiele w krąg?
Te same wdzięki mają może,
Tak samo ich dziewicze łoże
Nie zna dotyku męskich rąk!...
Ach, złóż przysięgę uroczystą...
Znasz dobrze duszę moją czystą,
Marzenia tęskne moje znasz
I bojaźń moją znasz tajemną
Więc zlituj, zlituj się nade mną,
Jeżeli serce jeszcze masz!...
Daj słowo mi, że zła potęgi
Wyrzekniesz się... przysięgę złóż!
Czyżby zginęła moc przysięgi?
Moc słowa czyżby znikła już?...
DEMON
Przysięgam na stworzenie świata,
Na niewzruszoność jego praw,
Na srom przestępstwa, hańbę kata
I na triumfy wiecznych prawd,
Na mój upadek i powstanie,
Na krótką o zwycięstwie myśl,
Na to, że mówię z tobą dziś,
I na grożące nam rozstanie,
Przysięgam na złych duchów tłum,
Na straszny los podwładnej braci,
Jakim za bunt swój niebu płaci,
I na anielskich skrzydeł szum,
Przysięgam się na piekła cienie,
Na nieba jasnych świateł grę,
I na ostatnie twe spojrzenie,
I na najpierwszą twoją łzę,
Na twych jedwabnych włosów mnogość,
Na twoich ust bezgrzeszny dech,
Na ból przysięgam i na błogość
I na miłości mojej grzech -
Iżem się wyrzekł zemsty starej,
Ambitnych żądz i innych wad,
I odtąd zniknie - daj mi wiarę -
Obłudy mojej gorzki jad.
Już nie chcę toczyć z niebem bitwy,
Miłości pragnę i modlitwy,
W najwyższe dobro wierzyć chcę!
Zobaczysz u mnie skruchy łzę,
Która być może zmyje z czoła
Potępieńczego ognia ślad,
I niech, nie wiedząc o tym zgoła,
Dorasta już beze mnie świat!
O, wierz mi, wierz mi, jam jedynie
Twą wartość w pełni poznać mógł,
Ja bóstwem swoim ciebie czynię
I władzę składam u twych nóg!
Wiem - twoja miłość mnie oczyści,
Za jeden mig jej - wieczność dam!
W miłości swej, jak w nienawiści,
Jestem niezmiennie taki sam.
Zabiorę cię na wieczne lata
W tajemny swój nadgwiezdny kraj -
I będziesz ty królową świata,
Tylko mi przyjaźń twoją daj.
Bez żalu, z obojętną miną,
Na ziemski będziesz patrzeć świat,
Gdzie szczęście, piękno - prędko giną
Jak bez ożywczej rosy kwiat,
Gdzie żyją drobne namiętnostki,
Gdzie pełno zbrodni, mąk i kar,
Gdzie miłość alba złość jednostki
Przyziemny lęk do szczętu zżarł!
Czy wiesz, co znaczy tu, u ludzi,
Chwilowy ich miłosny śpiew? -
Żar krwi, co się na moment zbudził
Lecz płynie czas - i stygnie krew.
Któż w sobie zabić chce pokusę
Szukania nowych piękna dróg?
Któż, głupi, walczyć będzie z musem
Wygnania smutku za swój próg?
Nie! To nie tobie, mojej pani,
Przeznaczył wszechpotężny los,
Byś otrzymała z niebios w dani
Na podłej ziemi podły cios,
Byś obok wrogów więdła lichych
Czując ich nicość i ich chłód,
Byś nie ziściła tęsknot cichych
I byś znosiła ciężki trud!
Za grubym murem w świętej ciszy,
Dokąd ma dostęp tylko ksiądz,
Nawet w modlitwach najżarliwszych
Ty nie poskromisz dzikich żądz.
O, nie, przepiękna i niewinna
Istoto! Inny jest twój los:
Droga twych cierpień będzie inna,
Zachwytów innych przyjdzie głos.
Pozostaw więc pragnienia dawne
I porzuć złego świata zrąb -
A przed twym mózgiem wiedzy sławnej
Ukażę przezroczystą głąb.
Plejadę duchów mi podwładnych
Z rozkoszą cisnę do twych stóp,
Dam moc służebnic lekkich, ładnych -
Co sobie zechcesz - z nimi rób.
Dla ciebie zerwę z gwiazdy wschodniej
Koronę złotą, jeśli chcesz,
I ją przybiorę pięknie, godnie,
W perlistej zimnej rosy deszcz.
Promieniem późnych zórz szkarłatnych
Jak wstęgą twój oplotę stan,
Moc wleję woni aromatnych
W powietrza pobliskiego łan!
O dziwach różnych swych wyczynów
Naśpiewam piosnkę twoim snom,
Z turkusów pięknych i bursztynów
Zbuduję pyszny wielki dom.
W głębiny morskie się zanurzę,
Do góry frunę w nieba toń,
Wszystko ci dam, co jest w naturze
Lecz kochaj mnie!...
XI.
- I z lekka on
Dotknął tchnącymi żarem usty
Jej drżących, jej niewinnych warg
I przed nią słowa siał pokusy
Nie słysząc modłów jej i skarg...
Potęgą straszną swego wzroku
Zły duch ją palił. W nocnym mroku
On nad nią błyszczał blisko tuż,
Jak sztylet lub jak płomień burz.
Zwyciężył Demon więc!... I cóż?
Ust jego jadem i haszyszem
Zatruła się Tamara w mig...
Męczący rozpaczliwy krzyk
Na chwilę przeciął nocną ciszę...
W nim wszystko było: miłowanie,
Modlitwa, strasznych cierpień jad
I beznadziejne pożegnanie
Młodego życia, młodych lat...
. . . . . . . . . . .
XII.
W tym czasie w gęstniejącym mroku
Dziedzińca stary nocny stróż
Z żelazną sztabą przy swym boku
Powoli dreptał wszerz i wzdłuż.
Czymś w chwili pewnej poruszony
Zatrzymał swój miarowy krok
I wzrokiem starczym, załzawionym,
Chciał przebić gęsty nocny mrok.
Wtem w ciszy ktoś jak gdyby strunę
Poruszył wywołując dźwięk -
Lecz cóż to? Jakiś pocałunek,
A potem krzyk i słaby jęk!...
I serce starca podejrzenie
Ukłuło brzydkie. Wielki Bóg!...
Lecz cisza znowu nocne cienie
Opanowała. Tuż u nóg
Szeleścił tylko suchy głóg
Wietrzykiem cichym poruszany,
A dalej słychać było znany
Mrukliwy szczebiot górskich strug.
Stróż nocnych głosów już nie słucha,
Z modlitwą on się cofa wstecz
I myśl przez złego wlaną ducha
Czym prędzej chce odpędzić precz
Nabożnie krzyżem dużym, hojnym,
On żegna zimną pierś, jak lód,
I milcząc krokiem niespokojnym
Znów drepcze z wolna w tył i w przód.
. . . . . . . . . . .
XIII.
Tamara leży w trumnie swej...
Zdawało się - to śpi królewna
Bielutka, czysta i powiewna,
I nie ma śmierci w twarzy tej.
Na zawsze już rzęs ciemnych końce
Nad okiem zwarły się. I któż
Nie powie, że pod nimi tuż
Wzrok ożył znów i czeka już
Na pocałunek albo słońce?
Lecz próżno wstał promienny dzień
I złotą plamą spędził cień
Z jej twarzy... Próżno bliscy krewni
Ją całowali smutni, rzewni...
Któż kiedy posiadł taką moc,
By przerwać śmierci wieczną noc?
XIV.
Przenigdy w życiu swym Tamara
Nie miała takich pięknych szat.
Spoczywa w nich jak biały kwiat -
Złośliwej doli swej ofiara.
Prawdziwe kwiaty ściska dłoń -
Wydają one cudną woń,
Ostatnią woń, - w tej bowiem trumnie
Z Tamarą smutnie i bezszumnie
Zakończą życia swego dni...
Umarłej twarz pięknością lśni
I nic w tej twarzy nie przemawia
O śmierci w najpiękniejszych dniach
Młodości. Bojaźń ani strach
Nie są wyryte na niej. Sprawia
Wrażenie dziwnie miłe... Czyż
Nie marmur leży to lub spiż?
Uśmieszek czai się głęboko
W kąciku kształtnych bladych warg,
Uważne jednak dojrzy oko,
Że jest w nim wiele smętnych skarg,
Że chłodną iskrzy się pogardą
Umierających pięknie dusz,
Że trawi myśl ostatnią twardą,
Żegnając padoł ziemskich burz!
Ten odblask minionego życia
Krył jednak większy śmierci ślad
Niż wzrok, który spod rzęs przykrycia
Na wieki żegnał ziemski świat.
Podobnie o wieczornej porze,
Gdy przepłynąwszy złota morze
W górach się schowa dzienna łódź -
Przez mig Kaukazu śnieżna strzecha,
Jak gdyby chciała żyć i czuć,
Różowym blaskiem się uśmiecha.
Lecz ten półmartwy słaby blask
Daleko w stepy nie poleci,
Nikomu drogi nie oświeci,
Nikomu nie okaze łask...
XV.
Bliżsi i dalsi krewni tłumnie
Przybyli do klasztornych fos,
By iść z pogrzebem przy jej trumnie.
W rozpaczy szarpiąc siwy włos
Dosiada konia Gudał stary -
I pochód rusza. Przez trzy dni
I przez trzy noce będą szli
Za ciałem biednej swej Tamary.
Gdzieś w górach u świątyni stóp
Wśród kości dziadów jest jej grób.
Ongiś Gudała praszczur dawny,
Grabieżca siół - po prostu zbój
Gdy miał zakończyć wielce sławny
Choć rozbójniczy żywot swój -
Za przebaczenie ciężkich grzechów
Solenną obietnicę dał -
Zbudować cerkiew pośród skał,
Gdzie pełno wichru dzikich śmiechów,
Dokąd sęp tylko dostęp miał.
I wkrótce na Kazbeka łonie
Wśród malowniczych śnieżnych ram
Świątynia stała. Po swym zgonie
Zbójnik na wieki spoczął tam.
I w cmentarz został obrócony
Podniebny skały twardej czub,
Jak gdyby mógł być ciepłym grób
Do nieba bliżej położony,
Jak gdyby tam, wysoko hen,
Nikt snów ostatnich nie naruszy.
Na próżno! Trupa już nie wzruszy
Ni smutny, ni radosny sen!
XVI.
Na skrzydłach złotych anioł boski
Pośród eteru zimnych fal
Przez ciemnosiną leciał dal
I grzeszną duszę niósł od troski
Ziemskiej do nieba. I jej żal,
Jej wątpliwości, ziarna zdrady
Rozwiewał słodką mową swą,
Cierpienia zaś i grzechu ślady
Z niej zmywał własną czystą łzą.
Z daleka raju pienia błogie
Już chciwie łowił czujny słuch,
Gdy wtem przeciąwszy wolną drogę
Z otchłani zjawił się zły duch...
On mocny był jak wicher szumny
Świecił, jak błyskawicy gest...
Zuchwały, hardy, bezrozumny
On wołał: "Moją, moją jest!"
A więc ją teraz nawet ściga!
Wszak jego to znajomy głos!
Tamary dusza drży... Jej los,
Jej przyszłość oto się rozstrzyga.
On przy niej!... Lecz na miły Bóg!
Któż by go teraz poznać mógł?
Wzrok jego straszny, zły, bezczelny
Zawierał zemsty jad piekielny
I nienawiści wiecznej jad,
Od twarzy bladej chłód śmiertelny
Wiał na nią i na cały świat.
"Zgiń, duchu zwątpień i bezdroży" -
Spokojnie odrzekł anioł stróż -
"Zaślepił cię triumfu kurz,
Lecz chwila sądu przyszła już,
I zapadł światły wyrok boży!
Już minął dawno próby czas -
Z tej nieszczęśliwej duszy wraz
Ze śmiercią spadły złego pęta.
Dawno ją czeka przyszłość święta.
Bo całe życie duszy tej -
To jedna chwila mąk potężnych,
Powodzeń chwila niedosiężnych.
Mój wielki Bóg w dobroci swej
Z eteru tkał rękami swymi
Żywotne struny takich dusz.
I nie są dusze te dla ziemi,
Jak ziemia nie jest dla nich!... Cóż?
Tamara dała za zwątpienia
Swe straszną cenę, cenę krwi...
Dla jej miłości i cierpienia
Otworem stoją raju drzwi!"
Wysłaniec nieba w twarz szatańską
Wbił wzroku surowego stal,
Skrzydłami trzepnął - i w niebiańską,
Radosną, jasną frunął dal.
I przeklął Demon zwyciężony
Szaleńczych marzeń swoich kłam.
Znów hardo powyciągał szpony
I beznadziejny, opuszczony,
Pozostał we wszechświecie sam!...
Na zboczu granitowych skał
Ponad doliną Kajszaurską
Ponurych ruin stoi zwał,
Rzucając strach na ludność górską.
Sny trwożne dziecko w nocy śni,
Jeśli z wieczora o nich wspomni...
Między drzewami ciemny pomnik,
Milczący świadek dawnych dni,
Jak widmo sterczy... Hen na dole
Jaśnieje rozsypana wieś,
Zieleni się i kwitnie pole,
Szum, pogwar głosów ginie gdzieś,
A dalej widać karawany,
Idące, dzwoniąc, Bóg wie skąd,
I wśród oparów rozhukany
Pienistej rzeki wartki prąd.
I chwilą taką przeradosną,
I młodym życiem, słońcem, wiosną
Cieszy się lekko cały świat,
Jak dziecię beztroskliwych lat.
W żałobie trwając zamek mierzy
Bieg czasu, jak samotny mnich
Lub starzec biedny, który przeżył
Rodzinę i przyjaciół swych.
Mieszkańcy jego dniem z ukrycia
Czekają na księżyca blask -
I wtedy pełno w zamku życia,
Bieganie słychać, pisk i wrzask.
Po kątach siwy pająk bacznie
Jedwabną sieć rozwieszać zacznie,
Porzucą schron swój - krzewów gąszcz -
Jaszczurki, bawiąc się wesoło,
Ostrożny i powolny wąż
Wypełznie z dziury, spojrzy wkoło
Kiwnie się cały w górę, w dół,
Potem się zwinie w kilka kół
Lub się położy długi, srebrny,
I lśni jak damasceński miecz
Po bitwie odrzucony precz -
Gdyż poległemu niepotrzebny...
- Wśród dzikich gór zaginął lat
Ubiegłych dawno wszelki ślad:
Dłoń czasu dobrze pracowała,
I dziś nie przypomina nic
Dawniejszych sławnych dni Gudała
I jego córy pięknych lic!
Lecz cerkiew gdzieś na stromej skałe,
Gdzie wyrósł ich grobowca mur,
Tkwi jeszcze teraz pośród chmur
Przez niebo ochraniana stale.
Na straży stałej u jej wrót
Granitów kolumnady stoją,
Pokryte białą śnieżną zbroją,
A na ich piersiach - istny cud -
Iskrzy się ogniem wieczny lód.
Spiętrzonych lawin śniegi szklane
Jak wodospady, powstrzymane
Przez mrozu błyskawiczny szał,
Zwisają chmurnie z brzegów skał.
Tam władzę trzyma zawierucha:
To wyje dziką pieśń, jak czart,
To białym kurzem z furją dmucha,
To wrzaskiem sprawdza czujność wart.
Gdzieś z dala tylko tłum obłoków
O cerkwi dziwnej słysząc wieść,
Jej oddać śpieszy hołd i cześć.
I już od dawna ze łzą w oku
Nikt nie przychodził do jej stóp
Odwiedzić smutny stary grób.
Gromada szarych skał Kazbeka
Od wieków patrzy nań bez słów -
I wieczna skarga z ust człowieka
Nie zmąci śmierci wiecznej snów.
http://republika.pl/ain/words/demon.html