Zda mi się czasem w noc,
ze duch mój idzie przez miasta i sioła
z płomiennym mieczem nicestwień anioła;
każdy krok jego jest jako chód burz,
obala gmachy i pałace w kurz,
wszystko, co spotka na swej drodze, niszczy
i nie zostawia nic, prócz martwych zgliszczy.
Ludzkość mu cała klnie,
przekleństwa ciska mu na głowę harda,
a on jej zimną odpowiada wzgardą
i dumny, wyższy nad ten cały tłum,
idzie, jak wichrów i pożarów szum,
wszystko, co spotka na swej drodze, niszczy
i nie zostawia nic, prócz martwych zgliszczy.
Ze snu otrząsam się
i ducha tego o oczach szatańskich
chcę spętać, przykuć do turni tatrzańskich,
lecz on, drwiąc, ręce me odpycha precz
i swój płomienny w górę wznosząc miecz,
wszystko, co spotka na swej drodze, niszczy
i nie zostawia nic, prócz martwych zgliszczy.
I ulec muszę mu,
a on zapala gwiazdę na swej głowie
i pokazuje mi ziemskie pustkowie,
gdzie zniszczył wszystko: i dobro, i zło -
i miecz odrzuca złoty ogniwo rdza,
i utrudzony po unicestwieniu,
spoczywa w głuchym, wieczystym milczeniu.