Dżananda

Szedł Dżananda tym lasem, gdzie bywać snem mogę,
A miał drogę -- na oślep. Woadomo: miał drogę!
Węże w blask się nicości wśniwały plamiście,
Słoń się wzgórzył w zaroślach, ciemniejąc łbem w liście.
Małpy w żarach niechlujnych płąwiły wzrok dziki,
Ogonem nieprzytomne gmatwając storczyki.
Lampart futrem przegrzanym polegał na grzbiecie
I ssał łapę, ślepiami gnuśniejąc w zaświecie,
A mrowiska, skąd mrówki, jak wylew krwi, płyną,
Pachniały młoedj mirry chętną wypociną.

Tchu nie stało wieczności! Nie drgnęły upały!
Świt i zaświat tym samym snem nieruchomiały.
Nie bruździły się trawy, nie skrzypiały krzaki,
Nie szumiały mangowce, nie spiewały ptaki.
Jedna cisza -- od nieba, a druga -- od lasu --
Cisza ciszy -- nie słyszy... Czas nie czuje czasu...

Dżananda, snem trącony, na polanę zboczył
I zaoczył dziewczynę... I znowu zaoczył...
Leżała, dłużąc w trawie swój dreszcz jednolity.
Paw z nią gruchał, a w pawiu tkwił Indra ukryty.
Porzucił praistnienia zjesienniałość górną,
By się nasnuć jej w oczy tak barwno i piórno!
Krył się w ptaku naprędce i krył się nieściśle,
W pawim wątku, jak w trwożnym mętniejąc domyśle --
I puszyściał jej w szyję i szeptał do ucha,
Aż mu coś odszepnęła dziewczyna - szeptucha
I zaśmiała się nagle z całęj w słońcu duszy,
Usznymi paluszkami zatykałą uszy.
I dyszała do pawia, a paw do niej dyszał.
Lecz tego, co mówili, Dżananda nie słyszał.
Śniadą w twwarzy miał zawiść, a w oczach miał drwinę,
Duchem smaglił się w pawia. Już kochał dziewczynę!
I gdy paw zmyślnycm dziobem włos sypki roztrząsał.
Łuk pochwycił i strzałę w łeb ptaka nadąsał!

Spłoszył się Bóg, w ptaszęcym ledwo skryty ciele,
I odfrunął z trzepotem w bliskie różnoziele.
Zląkłym piersiom, gdy strzała żer nowy odgadła,
Zabrakło pawiej osłony. Dziewczyna - upadła!

I o ziem cisnła Indra upierzenie ptasie,
Co w świat, warcząc, pomknął -- i pobaldł w bezczasie
I zawołał "kto zgadnie człowieka i strzałę?
Jam dla ciebie te piersi powcielał w sny białe!
We mnie godził cios wszelki, tym kształtom zadany!" --
I pokazał na biodrze ciąg dalszy jej rany...
A ciąg dalszy był nieco podobny do kwiatu:
Źdźbło nieba na szypułce Bożego szkarłatu.

"Spal te zwłoki na kwiatach, gdzie zeszła się ze mną,
Gdym cię jeszcze przyszłością miłował daremną!
Kto dziewszynę przybłąkał w twych pragnień ustronie?
Kto wypulchnił jej wargi i wyśnieżył dłonie?

W tęcze pawie wbóstwiony szalenizną ducha --
Kto twe imię -- twarz twoją wmawiał jej do ucha?
Kto miłości i smutku nauczył zawczasu,
Byś kochany był pierwej, nim wejdziesz do lasu?
Aleś ty -- wzgardco pawia -- zamyślił grześć w grobie
Tego, co los twój w piórach rozszeptał i w dziobie?
Boga chciałeś zmóc w ptaku? Nikczemny sen karła!
Ptak odleciał! -- Bóg żyje! -- Dziewczyna umarła!" --

I zezem spojrzał Indra na śmierć i na życie
I zniknął! I był tllko ten zanik w błękicie!
I wrzask pawia skądinąd -- i cisza niezwłoczna...
A kto widział tę ciszę -- temn wie, że widoczna.
I popatrzył Dżananda na zwłki dziewczęce
I pomyślał: "To właśnie -- jej usta, jej ręce..."
I pomyślał osobno: "To właśnie -- jje ciało.
Gdzie ów czas który płynął, nim wszystko się stało?
Trzebaż było aż takiej miłości i trwogi,
Bym ją stracił, gdy byłem już do niej w pół drogi,
Trzebaż było aż Boga i strzały i pawia,
Bym takiego dosięgnął w ciemności bezprawia?
Gdyby Bóg się nie spłoszyłm a ptak się nie minął,
Boga tylko bym zabił! Bóg tylk by zginął!
Ale tak się to niebo skiełznęło po niebie,
Że nie wim, czy za Boga -- czy zmarła za siebie?
I tak się poździeżgało istnienie z istnieniem,
Że śmierć stała się błędem, a błąd -- przeznaczeniem!"
I nie wiedział Dżananda, czym w mgłach jego winy
Paw się różni od Boga, a Bóg od dziewczyny?
I nie wiedział, kto strwonił pierś, co się wykrwawia?
On -- czy paw nie bez Boag? Czy Bóg nie bez pawia?
I nie wiedział, czyj zamysł ani zbrodnia czyja?
Kto tu kocha - kto ginie -- kto kogo zabija.

Czytaj dalej: W malinowym chruśniaku - Bolesław Leśmian