Don Kichot

W jed­nym z po­za­gro­bo­wych par­ków, uro­czy­ście
Za­mie­cio­nym skrzy­dła­mi bez­sen­nych anio­łów
W cie­niu drzew, co po ziem­skich dzie­dzi­czą swe li­ście
Po­żół­kłe i zby­tecz­ne - z du­szą niby ołów
Cięż­ką, cho­ciaż po­zby­tą ży­cia nędz i li­chot.
Na ła­wie mar­mu­ro­wej wy­smu­kły Don Ki­chot
Sie­dzi du­ma­jąc nad tym, że du­mać nie war­to.
I po­śmiert­nym spoj­rze­niem, co nie się­ga da­lej
Niź­li dłoń roz­mo­dlo­na, ob­rzu­ca głąb alej,
Gdzie ślad ży­cia na pia­sku sta­ran­nie za­tar­to.

Bóg dar­mo dłoń ku nie­mu wy­cią­ga z po­bli­ża,
Aże­by go po­wo­łać na wspól­ne bie­sia­dy
We mgle, któ­rą anio­ły czy­niąc zna­ki krzy­ża
Roz­pra­sza­ją dla go­ścia. Gość nie­złom­nie bla­dy
Usu­wa się i stro­ni, i w po­zgon­nej ci­szy
Uda­je, że nie wi­dzi nic i nic nie sły­szy.

Nie­gdyś skrzy­dła wia­tra­ków sen po­słusz­ny wio­śnie
Zło­cił mu w groź­ne mie­cze ry­cer­skie or­sza­ków,
A dzi­siaj w dło­niach Boga po­da­nych mi­ło­śnie
Wi­dzi zdra­dli­we skrzy­dła ułud­nych wia­tra­ków
I - nie­uf­ny - uśmie­chem szy­der­czym prze­sła­nia
Moż­li­wość no­wych błę­dów, snów i opę­ta­nia.

I nie po­strze­ga na­wet, jak na­gle - bez­sz­mer­ny
Anioł do stóp mu skła­da pur­pu­ro­wą różę
Prze­sła­ną od Ma­don­ny na znak, że w la­zu­rze
Pa­mię­ta o ry­ce­rzu, któ­ry był Jej wier­ny.
Lecz on, nie­gdyś na zie­mi ist­ny wzór ry­ce­rza,
Znie­wa­ża­jąc wy­słań­ca i daw­czy­nię daru,
Od­wra­ca twarz od róży, bo już nie do­wie­rza
Kwia­tom, któ­re po­są­dza o prze­bie­głość cza­ru.
Bia­ły anioł się schy­la nad nie­wia­ry jeń­cem
I ca­łu­jąc go w czo­ło, przy­tłu­mio­nym gło­sem
Szep­cze: «To tak­że od Niej!...» I na­głym ru­mień­cem
Za­pło­nio­ny od­la­ta. A ry­cerz uko­sem
W ślad jego na­po­wietrz­ny nie­uf­nie spo­zie­ra
I za­chwia­ny w nie­wie­rze, raz jesz­cze umie­ra
Ową śmier­cią, co wszel­kim po­ca­łun­kom wzbra­nia
Bu­dzić ta­kich umar­łych i w dniu zmar­twych­wsta­nia!

Czy­taj da­lej: W malinowym chruśniaku - Bolesław Leśmian