Śmiercie

Cho­dzą Śmier­cie po sło­necz­nej stro­nie,
Trzy­ma­ją­cy się wza­jem za dło­nie.

Któ­rą z na­szej wy­bie­rzesz gro­ma­dy,
By w cmen­tar­ne upro­wa­dzić sady?

Nie chciał pierw­szej, że na­zbyt mi­nia­sta,
Grób, gdy har­dy, po­krzy­wą po­ra­sta.

Nie chciał dru­giej, że nad­mier­nie zło­ta,
Nie zna ci­szy, kto się tak mi­go­ta.

Wy­brał trze­cią, co choć bu­gu­li­cha,
Lecz tak ci­cha, że wszyst­ko na­ci­cha.

Coś za jed­na, że po­do­basz mi się
W swym bo­ży­stym na zie­mi za­ry­sie?

Żal mi, prze­żal pta­ka, co od­la­ta,
Dla cię umrę z nie­ża­lu do świa­ta.

Bla­da je­steś, jak to słoń­ce w zi­mie -
Kędy dom twój i jak ci na imię?

Dom mój stoi na zie­mi ubo­czu,
A na imię nic nie mam, prócz oczu.

Nic w tych oczach nie mam, prócz wie­czo­ru,
Pew­na by­łam two­je­go wy­bo­ru.

Je­den zo­wąd śmierć so­bie wy­bie­ra,
Ale dru­gi tą śmier­cią umie­ra.

Choć wy­bra­łeś, nie wie­dząc dla kogo,
Za­wszeć będę pa­mięt­ną i dro­gą.

Je­stem śmier­cią twej mat­ki, co w cha­cie
Uśmiech­nię­ta cze­ka te­raz na cię.

Czy­taj da­lej: Nie obiecuję ci prawie nic – Bolesław Leśmian