W zatoce Baja

Autor:

Ci­cho płyń­my jak du­chy,
Bia­łe ża­gle na­wiąż­my;
Toń tak głu­cha, mil­czą­ca,
Fala o brzeg nie trą­ca,
Więc utaj­my na­mięt­ne wy­bu­chy
I wzrok łza­wy w ciem­no­ści po­grąż­my.

Dzień już za­padł w ot­chła­nie,
I w po­sęp­nej po­mro­ce
Jako cie­nie prze­lot­ne
Pij­my rosy wil­got­ne,
Po sre­brzy­stej śli­zga­jąc się pia­nie,
W tej prze­szło­ścią szu­mią­cej za­to­ce.

Tu przed nami się czer­ni
Sta­ry cmen­tarz dzie­jo­wy,
Gdzie ru­iny do­ko­ła
Śpią pod skrzy­dłem anio­ła;
Tu przy­sta­niem, gro­bow­ców odźwier­ni,
I po­chy­lim cię­żą­ce już gło­wy.

Może echa, co drze­mią
W dłu­gim ko­lumn kruż­gan­ku,
I ma­rze­nia, co le­gły,
Nim swej mety do­bie­gły,
Na­szym przyj­ściem zbu­dzo­ne pod zie­mią,
Do­po­wie­dzą hi­sto­rii po­ran­ku.

Po­śród won­nych ja­łow­ców
Du­ma­ją­ce wi­dzia­dła
Szep­czą mię­dzy zwa­li­ska
Za­po­mnia­ne na­zwi­ska...
Pew­nie przyj­mą go­ścin­nie wę­drow­ców,
Nad któ­ry­mi już prze­szłość za­pa­dła.

W Se­ra­pi­sa ko­ście­le
Złóż­my lary ro­dzin­ne,
Może z nawy strza­ska­nej
Wyj­dą słoń­ca ka­pła­ny
Py­tać się nas, co ro­bim w po­pie­le
I czy słoń­ce nie świe­ci nam inne.

A Ku­mej­ska Sy­bil­la,
Skry­ta w głę­bi pie­cza­ry,
Nad trój­no­giem schy­lo­na,
Krzyk­nie przez sen zdzi­wio­na:
Czy się zja­wił znów jaki At­tyl­la?
Czy to tyl­ko mor­du­ją Ce­za­ry?...

Przed pro­sty­lem Dia­na
Trzy­ma księ­życ nad gło­wą;
Gdy nas uj­rzy, po­my­śli,
Że Nio­bi­dy tu przy­szli,
I po łuk swój po­bie­gnie, zmie­sza­na
Tą ka­mien­nej bo­le­ści wy­mo­wą.

A pierz­cha­jąc przez łomy
W liść rzeź­bio­ne akan­tów,
Bę­dzie mnie­mać, że z dala
Stoi cór­ka Tan­ta­la
I w nią wle­pia swój wzrok nie­ru­cho­my,
Prze­sło­nię­ty po­to­kiem bry­lan­tów.

Wróć się, bla­da He­ka­te!
Bo ru­ina się skar­ży;
Fryz, odar­ty z ozdo­by,
Pa­trzy pe­łen ża­ło­by -
Nie przy­szli­śmy po krwi swej za­pła­tę
Ani chce­my za­kłó­cać cmen­ta­rzy.

Zejdź więc, gwiaz­do Ere­bu,
Tu­lić da­lej stra­szy­dła;
Już pie­kiel­nych psów wy­cie
Gło­si na­sze przy­by­cie;
My z wła­sne­go wra­ca­my po­grze­bu
I pod two­je chro­ni­my się skrzy­dła.

Rzuć ostat­nie pro­mie­nie
Nam na dro­gę pod­ziem­ną;
Może za tym wy­brze­żem
Ache­ro­nu do­strze­żem
Na­szych bra­ci błą­dzą­ce już cie­nie
I ża­lą­ce się nie­bu, że ciem­no!

Czy­taj da­lej: Jednego serca! tak mało! tak mało – Adam Asnyk