Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki
Wesprzyj Polski Portal Literacki i wyłącz reklamy

Tragiwanna


Rekomendowane odpowiedzi

*
Wchodził do wrzątku z wdziękiem nieśmiałej uczennicy. Mógł sobie dolać odrobinę zimnej wody, ale szkoda mu było ulatniającego się gorąca. Jedna stopa, druga. Pauza. Tyłek i brzuch. Pauza. Zdawał się roztapiać w pachnącej szałwią pianie. W końcu zniknął w niej cały. Sięgnął po odłożone do popielniczki cygaro i cmokał je w przyjemnej zadumie.
Malutka, zgrabna Hsu wsunęła się do łazienki z drinkiem w ręce. Nigdy nie pytał co tam mieszała. Wystarczał mu w zupełności cierpki smak i kop, jaki potem odczuwał. Miała na sobie jego ulubioną, przezroczystą koszulkę nocną, sięgającą ledwie do połowy pośladków. Postawiła szklankę na stoliku obok wanny i usiadła na brzegu. Szorowanie i drapanie pleców cenił sobie bardziej niż późniejsze bzykanko. Mruczał cicho jak kocur przed kominkiem.
Raz w tygodniu pozwalał sobie na odrobinę luksusu w jej towarzystwie, choć początkowo przeszkadzała mu obecność osiłka o kaukaskich rysach, popijającego jogurt w kuchni. Potem polubił mieszkanko na dziesiątym piętrze, jego orientalny wystrój i praktyki gospodyni.
- Dobzie, mister?
- Super, Hsu, ale nie gadaj za dużo.
Nie lubił rozmów podczas zażywania przyjemności i to obojętne, czy akurat uprawiał seks, jadł w restauracji czy robił zakupy. Kiedy się pracuje po kilkanaście godzin dziennie na odpowiedzialnym stanowisku, człowiek szybko docenia wartość ciszy. Leżał miękki jak najedzony ślimak i rozmyślał. Nie dziwiło go, że Hsu przyjechała tu za robotą. Na tych krańcach świata, skąd pochodziła, już samo życie było klęską żywiołową. Za dużo ludzi na kilometr kwadratowy, więc za mało żarcia i pracy. Do tego ciągle jakieś trzęsienia ziemi, monsuny, tornada, tsunami, choróbska i jadowite stworzenia - po prostu sodoma-gomora i plaga na pladze. Ale, że pół Europy Środkowej wyjechało nagle dawać dupy społeczeństwom bogatym - na to głowa była za mała. Czego tamci się chwytać nie chcieli, nasi brali w ciemno i jeszcze całowali w rączki. Tu przecież wszystko było idealnie umiarkowane, a skrajności tylko w polityce dało się znaleźć. Klimat środka, cztery pory roku, jak Pan Bóg przykazał. Góry niezbyt wysokie, morze niezbyt głębokie i słone, ciśnienie w normie. Cudowna średniość. Recepta na spokojne życie.
- Juś? - spytała Hsu.
- A chodź.
Zrzuciła koszulkę i weszła do wanny. Robiła swoje. I to jak! Że tam gdzieś, w cholerę daleko, Kamasutrę wymyślili, to się jednak dziwił. Rozmnażali się jak króliki, a mimo to mieli czas i ochotę na zgłębianie tajemnic cielesnych przyjemności. Hsu sprawiła się na medal i wyszła. Leżał jeszcze chwilę, choć woda już nie była taka ciepła, a ciało miał otępione wysiłkiem.
Westchnął i zabrał się do wstawania, gdy usłyszał coś dziwnego. Zastygł w wodzie, nasłuchując. Nie był to świst, raczej potężny huk, któremu towarzyszył rodzaj jednostajnego gwizdania. Z każdą sekundą wizg stawał się trudniejszy do zniesienia. Zatkał dłońmi uszy, spodziewając się, że lada chwila do wanny wpadnie meteoryt. Ale meteory spadają na Syberii!!! - przemknęło mu przez myśl i wtedy jakaś siła zdarła mu sufit znad głowy. Dosłownie! Oczy prawie wyszły mu z orbit na widok przymglonego nieba, ale nie miał czasu się nad tym zastanawiać. Usłyszał potworny huk i ściany zatrzęsły się od wybuchu.
- Hsu!!! - wrzasnął przerażony.
Ale właścicielka mieszkania nie nadchodziła. Wyciągnął szyję i rozejrzał się niespokojnie. Pierwsza myśl, jaka zbłądziła mu do głowy, była absolutnym przekonaniem, że to wszystko mu się śni. Miał przed sobą widok na sąsiednie osiedla i rozległe góry w tle. Z czterech ścian została jedna, ta za jego plecami. Po prawej płonął wielki czarny grzyb, reszty bloku po prostu nie było. Siedział w wannie na samym szczycie gruzowiska, a wokół dopalały się szczątki samolotu.
- Niemożliwe! - szeptał, przecząc własnym oczom - Tu się takie rzeczy nie zdarzają!
A woda stygła. Raz po raz potrząsały nim zimne dreszcze. Nigdzie w zasięgu wzroku nie widział ani swojej garderoby, ani ręcznika.
- Ratunku!!! - wrzasnął piskliwie.
W odpowiedzi do wanny wpadł kawał betonu. Trafił między kolanami, o centymetry od celu. ]
Zerwał się, jak gdyby pszczoła użądliła go w goły tyłek. Całkiem nagi, skurczony z zimna i nieludzko wkurzony, wzywał pomocy. Z dala nadleciał helikopter z ekipą telewizyjną na pokładzie. Ratowany chciał pomachać żonie po drugiej stronie ekranu, ale połapał się, że nawet jako ofiara katastrofy lotniczej, wygląda dość dziwnie. Trzęsąc się z zimna, oczekiwał ratunku. Kiedy na gruzach ujrzał dzielnego strażaka, jedną ręką gestykulował, drugą chronił klejnoty. Dostał koc i gratulacyjnego kuksańca w żebra. Wtedy się rozpłakał.

PS. Jakieś pomysły co do puenty. Plis, dawno nie byłem tak bezradny...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

'Hsu sprawiła się na medal' - trochę dziwnie, nie lepiej byłoby 'spisała'?
****
Śmieszne, barwne i szczegółowe opowiadanie. Bardzo mi się podoba, a co do puenty to może napisać coś w stylu:
Minęły dwa miesiące. Spotkał strażaka który niegdyś uratował mu życie itd. - ale to tylko moje skromne zdanie :)

+++

pozdr./Jay

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Imię bohaterki i orientalny wystrój wsakzywałyby na jej cokolwiek chińskie pochodzenie, ale to mi w pewien sposób wyklucza Kamasutrę (ewnetualnie możemy założyć, że Hsu była bardzo "wyedukowana" i wiele podróżowała). Tekst przyjemnie nieprzewidywalny, coć niestety musze się zgodzić, że puenta mogłaby byc lepsza i spodziewałem się fajerwerków na koniec. Zamiast fajerwerków trafiłem jednak na niewypał, ale rokujacy duże nadzieje na rasowy wybuch po walnięciu odpowiednim "młotkiem". Szukaj owego artystycznego narzedzia. Na twoim miejscu udałbym się w kierunku tej ekipy telewizyjnej. Jak wiadomo telewizja kłamie, a nic nie nakręca tak oglądalności jak goły tyłek. Wydaje mi się, że mogłoby byc dość zabawnym zakończeniem małe zamieszanie wywołane przez ekipę telewizyjną.

Paweł

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

1.Z dopalającego się samolotu wyszła stwardesa. Podeszła do niego z uśmiechem. "Może cygaro?" Zaczęła się rozbierać.

2.Osiłek o kałkaskich rysach złapał go za kark i wystawił nad przepaśc nad ulicą."To za Hsu!" Otrzepał ręce i z grymasem obrzydzenia wypłukał je w wannie.

3.Na dole reporterka w mini spódniczce pomachała mu ręką. Obok niestety stała żona.

4.Wyjął z kieszeni poszarpanych spodni cellphon i poprosił o rezerwację pokoju z miłą niespodzianką w wannie. Najlepiej o rysach orientalnych.

To takie sugestie. Pewnie głupie. Może ktoś ma lepsze. A może Tobie już spadło jabłko na głowę i sam już powiesz "Eureka!!!!!!!!!!!!"

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Siedział skulony, z kocem na ramieniu, na tylnim siedzeniu helikoptera i wpatrywał się w gruzowisko po swoimi stopami. Ratownik który wprowadził go do środka gdzieś zniknął. On popatrzył na pilota, który obrócił głowę i uśmiechnął się- to była Hsu: Następna stacja- Piekło- jej głos niósł się jak echo i dudnił w jego głowie, Piekło. Kobieta mrugnęła do niego jednym okiem, a w jego myślach pojawiła się wizja gorących klimatów- No to lecimy- dodał oblizując wargi.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja bym to zostawiła dokładnie tak jak jest, żadnej puenty już nie trzeba. Wystarczy pukt kulminacyjny - samolot, a potem obraz nagiego bohatera ratowanego przez strażaków. Gdybys tam dodał to z osmaloną Hsu, to by już było za dużo tego dobrego. Taka puenta "na siłę", zbyt groteskowa. I tak już całość balansuje na granicy przesady, ale nie martw się, ciągle (moim skromnym) znajduje się po tej właściwej stronie granicy:)
A tytuł bombowy, wspaniały:-) I naprawdę, ani słówka więcej tam nie dodawaj... nie każdy szort obowiązkowo musi mieć jakąś wykonstruowaną puentę. Czasem wystarczy zostawić czytelnika aby sam dumał nad ciągiem dalszym...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 tygodnie później...

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Karb udała Rada. Bobu, bo wisi Bob! O, bis! I w obu Boba dar, a ładu brak.    
    • Czy myślisz że ciebie prowadzę? Szanuję od zawsze twą wolę. Wybierasz kierunki wydarzeń, zaliczasz wykroty z mozołem.   A drodze wygodnej i gładkiej, takowej przenigdy nie ufaj. Lecz pozwój, by Bóg twój od teraz, prowadził i nie dał ci upaść. :)  
    • Dokąd prowadzisz mnie drogo, zanim spod nóg się usuniesz? czy w wiekiem będziesz mi bliższą, abym cię mogła zrozumieć? Ile masz w sobie zakrętów, za którym już cisza głucha? Czy mogę z jasnym spojrzeniem, bardziej niż sobie zaufać?  
    • Zbliża się w dziwnej metalowej masce. Z wywierconymi w niej niesymetrycznie wieloma otworami. O różnej wielkości, różnym kształcie. Tam, gdzie powinny być oczy albo uszy, bądź usta… Coś, co jest zdeformowane zwielokrotnionymi mutacjami syndromu Proteusza, czy von Recklinghausena... Żywe, to? Martwe? Ani żywe, ani martwe. Idzie wolno w szpiczastej, nieziemskiej infule, jarzącej się na krawędziach odpryskami gwiazd. Idzie w ornacie do samej ziemi, ciągnąc za sobą szeroką szatę po podłodze usianej miliardami ostrych jak brzytwa opiłków żelaza. Najpewniej chce wydawać się większym. Tylko po, co? Przecież jest już i tak największym wobec swojej ofiary. Jest tego dużo, tych wielobarwnych luminescencji i tych wszystkich mżeń. Jakichś takich niepodobnych do samych siebie w tej całej gmatwaninie barw, wziętych jakby z delirycznej, przepojonej alkoholem maligny. Idzie wolno, albo bardziej skrada się jak mięsożerca. Stąpa po rozsypujących się truchłach, których całe stosy piętrzą się po ciemnych kątach, bądź wypadają z niedomkniętych metalowych szaf…   Lecz oto zatrzymuje się w blasku księżyca. W srebrnej poświacie padającej z ukosa przez wysokie witraże tak jakby fabrycznej hali. Rozkłada szeroko ramiona z obfitymi mankietami, upodabniając się cośkolwiek do krzyża. W rozbrzmiałym nagle wielogłosowym organum, płynącym gdzieś z głębokich trzewi. Rozbłyskują świece. Ktoś je zapala, lecz nie widzę w półmroku, kto. Jedynie jakieś cienie snują się w oddali, aby rozfrunąć się z nagłym krakaniem niczym czarne kruki, co obsiadają pod stropem kratownicę gigantycznej suwnicy. Otaczają mnie pogłosy metalicznych stukań, chrzęstów w tym grobowcu martwych maszyn. Pośród pogiętych blach, zardzewiałych prętów, zdewastowanych frezarek z opuszczonymi głowami… W odorze rozkładu rdzawych smug znaczących ich puste w środku korpusy… Wśród plątaniny niekończących się rur, rozbebeszonych rozdzielni prądu, sterowniczych pulpitów, nieruchomych zegarów…   Tryliony komórek naciekają wszystko w szmerze nieskończonego wzrostu. Pośród zwisających zewsząd cuchnących szmat przedziera się niezwyciężona śmierć. Na aluminiowym stole resztki spalonej skóry. Skierowane w dół oko kobaltowej lampy zdaje się nadal je przewiercać kaskadą rozpędzonych protonów. Mimo że wszystko jest milczące, dawno zaprzepaszczone w czasie i bezczasie… Nie zatrzymało to tryumfalnego pochodu nienasyconej śmierci. Okrytej chitynowym pancerzem. Przecinającej powietrze brunatnymi szczypcami… To się wciąż przemieszcza, ciągnąc za sobą rój czarnych pikseli. W jednostajnym i meczącym, minimalistycznym drone. Na zasadzie długich i powtarzających się dźwięków przypominających burdony. Przemieszcza się jak ćmiący, tępy ból w piskliwym szumie gorączki.   A przechodzi? Nie. Nie przechodzi wcale. Zatrzymało się, jarząc się coraz bardziej na krawędziach. Błyskając rytmicznie. Stąpa w miejscu jak bicie serca. W tym całym obrzydliwym pulsowaniu słyszalnym głęboko w rozpalonych meandrach mózgu, przypominającym uderzenia ciężkiego młota. Szum idzie zewsząd, jak mikrofalowe promieniowanie tła. Na ścianie tkwiący cień mojej czaszki pełga w nerwowych oddechach nocy. W dzwoniącej ciszy nadchodzącego sztormu. Chwytam się desek, prętów, wszystkiego, aby nie stracić świadomości. Nie zemdleć. Sześciany powietrza już furkoczą od nastroszonych piór. Otaczają mnie całe ich roje. Tnąc wszystko stalowymi dziobami, spadają ze świstem en masse. Wbijają się głęboko aż po rdzeń. Przebijają się z trzaskiem poprzez mury, podłogi. Jak te świdry, udary, pneumatyczne młoty… Poprzez krzyki malarycznych drżeń, które nawarstwiają się i błądzą echem jak rezonujące w oknach brzęczące szkło.   Poprzez śmierć.   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-04-26)      
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...