Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki
Wesprzyj Polski Portal Literacki i wyłącz reklamy

Pochwała zwyczajności


Kompot z ironii

Rekomendowane odpowiedzi

Bo nie dla mnie są salony, stroboskopy, dyskoteki

Jak nadęte dwa balony, ego tego świata wielkich

Chociaż żaden ze mnie piasek, wszystkim wkoło w zębach zgrzytam

Pluje mną jak żrącym kwasem cała tak zwana elita

 

Moje życie to mieszkanie i drewniana w nim podłoga

Nie potrzeba, chociaż tanie, mi dywanów jak w salonach

Nie chcę pochwał, ni zaszczytów, bez splendoru też poradzę

Ani złota, malachitów, gwizdać chcę na każdą władzę

 

Na co mi wymyślne dania, na talerzu jakieś kleksy

Możnym to potrzebne zaraz, by uleczyć swe kompleksy

Zamiast wina chcę herbatę, miast Paryża wolę Mielec

Spośród sztućców arsenału, znam ja noże i widelec

 

Nie obchodzą mnie gwiazdeczki, co na firmamencie gazet

Wciąż spadają kometami fałszu, krzyku, afer, zdrady

Życzę szczęścia, ostrych łokci, w sklepie w piątek dobrych łowów

Lecz pamiętaj, że w zwierciadle wszystko widzi się na odwrót

 

Może zbyt dużo wymagam, żeby było tak, jak dawniej

Tak po prostu nie wypada, żyć po cichu i zwyczajnie

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A ja myślę, że ten nie chce

co już życie miał to lepsze

bo zna wybór a nie słowa.

Czasem i mnie boli głowa 

od głupoty świata tego

(nawet nie tak bardzo złego)

co w wygodzie dziś się chowa.

Ale czy ja zabrać muszę 

czyjeś szczęście? czyjąś duszę 

przekonywać co jest lepsze?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zręczny warsztatowo,

zwłaszcza dwie pierwsze zwrotki zgrabnie uplecione.

 

Kojarzy mi się z sylwetką poczciwego człowieka prosto od Jana z Czarnolasu.

 

Ale z przekazem mi nie do końca po drodze,

bo się wewnętrznie nie zgadzam na zabijanie każdej "niezwyczajności",

pod pretekstem - "drzewiej było lepiej".

Przecież tak prostota jak oryginalność mogą współistnieć,

nie wadząc sobie nawzajem.

 

Pozdrawiam :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Oczywiście wierszyk jest okraszony dużą dozą ironii, moim zdaniem najlepszym, ale i najbardziej złośliwym rodzajem humoru. Z tego powodu należy wyciągnąć z mojej "twórczości" jedną drugą, z tej jednej drugiej jeszcze raz to samo i wyjdzie rzeczywistość ;) Dziękuję za miłe słowa i pozdrawiam ;)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Satyrycznie rzecz ujmując

Idzie sporo wyolbrzymić

Kiedy więc pisałem "plują"

Co innego mogli czynić

Ci, o których napisałem

A że dla żartu zebrałem

Kilka przywar tego świata

To nie czyni przecież wcale

Że ktoś trwoni swoje lata

I istnieją tylko żale

Z oka lekkim przymrużeniem

Patrzeć trzeba na me "chcenie" ;)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

Podpisuję się pod Pani komentarzem każdą kończyną :D

 

Czytałem dziś wywiad z Panią Urszulą Dudziak. Niesamowita kobieta. Artystka na skalę światową, zdająca sobie z tego sprawę. A do tego "zwyczajna" kobieta, która potrafi sobie pobrudzić rączki (w wieku 75 lat!) podczas orania pola. Fantastyczna osoba.

A wiersz technicznie jest napisany świetnie, ale jednak czuć w nich lekki kompleks mniejszości. Może jednak źle go odczytuje.

Przypomniał mi się refren pewnej polskiej piosenki... rapowej, z połowy lat '90 "tylko bogaci mogą mówić mi, że pieniądz nie daję szczęścia/tylko bogaci mogą mówić mi, że są tylko bogaci". Pozdrawiam  i przepraszam jeśli coś źle odczytałem.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Myślę, że Pan nie odczytał tego źle ;) Jak to powiedział Marszałek Piłsudski: "Nieważne, co mówisz, ważne, jak to się odbija w mózgu słuchającego" ;) "Wierszyk" (zdrobnienie i cudzysłów celowe, bo takie coś ze sztuką nie ma nic wspólnego) napisany troszkę prawdziwie, troszkę żartobliwie i ironicznie. Pozdrawiam :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Do marszałka Piłsudskiego miałem mieszane uczucia dopóki nie usłyszałem nagrania z jego wypowiedzi z roku 1924. Podejrzewam, że jednak miał wielkie poczucie humoru. Wielka postać, chociaż bliżej mi do Dmowskiego i Paderewskiego to bardzo szanuję postać Pana Marszałka. 

 

Aczkolwiek nie chciałem Pana krytykować, bo sam często się wkurzam na próżniactwo różnych nowobogackich, a kiedyś mnie mocno irytowała fascynacja brytyjską rodziną królewską. Ale wszystko można traktować na luzie. 

 

:D :D

 

 

Dodam, że historia potrafi ironizować z wyższych klas. Dawniej raki były żywnością biedoty, a dzisiaj są traktowane jako luksus. Mój tata wciąż pamięta jak w dzieciństwie łowił te ciekawe stworzenia z kuzynami na mazurskich jeziorach byle tylko było co mięsnego wrzucić na stół w sobotę ;)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Zbliża się w dziwnej metalowej masce. Z wywierconymi w niej niesymetrycznie wieloma otworami. O różnej wielkości, różnym kształcie. Tam, gdzie powinny być oczy albo uszy, bądź usta… Coś, co jest zdeformowane zwielokrotnionymi mutacjami syndromu Proteusza, czy von Recklinghausena... Żywe, to? Martwe? Ani żywe, ani martwe. Idzie wolno w szpiczastej, nieziemskiej infule, jarzącej się na krawędziach odpryskami gwiazd. Idzie w ornacie do samej ziemi, ciągnąc za sobą szeroką szatę po podłodze usianej miliardami ostrych jak brzytwa opiłków żelaza. Najpewniej chce wydawać się większym. Tylko po, co? Przecież jest już i tak największym wobec swojej ofiary. Jest tego dużo, tych wielobarwnych luminescencji i tych wszystkich mżeń. Jakichś takich niepodobnych do samych siebie w tej całej gmatwaninie barw, wziętych jakby z delirycznej, przepojonej alkoholem maligny. Idzie wolno, albo bardziej skrada się jak mięsożerca. Stąpa po rozsypujących się truchłach, których całe stosy piętrzą się po ciemnych kątach, bądź wypadają z niedomkniętych metalowych szaf…   Lecz oto zatrzymuje się w blasku księżyca. W srebrnej poświacie padającej z ukosa przez wysokie witraże tak jakby fabrycznej hali. Rozkłada szeroko ramiona z obfitymi mankietami, upodabniając się cośkolwiek do krzyża. W rozbrzmiałym nagle wielogłosowym organum, płynącym gdzieś z głębokich trzewi. Rozbłyskują świece. Ktoś je zapala, lecz nie widzę w półmroku, kto. Jedynie jakieś cienie snują się w oddali, aby rozfrunąć się z nagłym krakaniem niczym czarne kruki, co obsiadają pod stropem kratownicę gigantycznej suwnicy. Otaczają mnie pogłosy metalicznych stukań, chrzęstów w tym grobowcu martwych maszyn. Pośród pogiętych blach, zardzewiałych prętów, zdewastowanych frezarek z opuszczonymi głowami… W odorze rozkładu rdzawych smug znaczących ich puste w środku korpusy… Wśród plątaniny niekończących się rur, rozbebeszonych rozdzielni prądu, sterowniczych pulpitów, nieruchomych zegarów…   Tryliony komórek naciekają wszystko w szmerze nieskończonego wzrostu. Pośród zwisających zewsząd cuchnących szmat przedziera się niezwyciężona śmierć. Na aluminiowym stole resztki spalonej skóry. Skierowane w dół oko kobaltowej lampy zdaje się nadal je przewiercać kaskadą rozpędzonych protonów. Mimo że wszystko jest milczące, dawno zaprzepaszczone w czasie i bezczasie… Nie zatrzymało to tryumfalnego pochodu nienasyconej śmierci. Okrytej chitynowym pancerzem. Przecinającej powietrze brunatnymi szczypcami… To się wciąż przemieszcza, ciągnąc za sobą rój czarnych pikseli. W jednostajnym i meczącym, minimalistycznym drone. Na zasadzie długich i powtarzających się dźwięków przypominających burdony. Przemieszcza się jak ćmiący, tępy ból w piskliwym szumie gorączki.   A przechodzi? Nie. Nie przechodzi wcale. Zatrzymało się, jarząc się coraz bardziej na krawędziach. Błyskając rytmicznie. Stąpa w miejscu jak bicie serca. W tym całym obrzydliwym pulsowaniu słyszalnym głęboko w rozpalonych meandrach mózgu, przypominającym uderzenia ciężkiego młota. Szum idzie zewsząd, jak mikrofalowe promieniowanie tła. Na ścianie tkwiący cień mojej czaszki pełga w nerwowych oddechach nocy. W dzwoniącej ciszy nadchodzącego sztormu. Chwytam się desek, prętów, wszystkiego, aby nie stracić świadomości. Nie zemdleć. Sześciany powietrza już furkoczą od nastroszonych piór. Otaczają mnie całe ich roje. Tnąc wszystko stalowymi dziobami, spadają ze świstem en masse. Wbijają się głęboko aż po rdzeń. Przebijają się z trzaskiem poprzez mury, podłogi. Jak te świdry, udary, pneumatyczne młoty… Poprzez krzyki malarycznych drżeń, które nawarstwiają się i błądzą echem jak rezonujące w oknach brzęczące szkło.   Poprzez śmierć.   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-04-26)      
    • @andreas Bo poeci to podobno wrażliwi, empatyczni ludzie :) Zdrówka też :)
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      A to jest ciekawe i mądre spostrzeżenie :) Dzięki za refleksję i zatrzymanie się pod wierszem :)   Pozdrawiam    Deo
    • Popada; rano narada - pop.    
    • @poezja.tanczy   Dzięki. Pozdrawiam.   @Jacek_Suchowicz   A ziemia wiosną się odrodziła...   Dzięki.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...