Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

umiem być ciszą jak źrenica
gdy mówię do ciebie cicho
zwiastowanie to czy ballada bezbożna
a może wyrok jak list spod celi

to przychodzi z innej bajki
jak z wierszy rozproszonych
nieskończona krucjata poety
resztką krwi rozmazana na szybie
.......................................
ostatniej szyby już nie tłukłeś
segregowałeś tabletki do wieczności
pękła w minutę po tobie

Opublikowano

O nie nie nie !!!
Tego to nie wytrzymam. Wybiera Pan sobie poetę, w tym przypadku Rafała Wojaczka... Może inaczej.. Wybiera Pan sobie fragmenty z poezji Rafała Wojaczka tworząc "wiersz" jakby z wycinków gazet. Taki wiersz-collage.
Ja nie mówię, że inspiracje są złe, ale takie "wyjmowanie żeber z wierszy już powstałych" i składanie z tego "nowego" wiersza moim zdaniem jest okrucieństwem- nie wiem akie słowo byłoby w tym miejscu najwłaściwsze... Kojarzy mi się to ze "stwarzaniem nowego człowieka" kosztem ZABICIA kilku innych osób dla pozyskania organów i kości.
Taki człowiek nie jest PRAWDZIWY i nie jest akceptowany przez społeczeństwo.
Więc czy prawdziwym wierszem jest Pański tekst?

Opublikowano

No cóż, mój malutki eksperyment socjo-techniczny nie potrwał długo. Albo widziałaś go już na jednym z portali, albo jesteś spostrzegawcza i masz pamięć do tytułów.
Ten wiersz napisałem razem z Wojaczkiem. On mi dyktował, a ja pisałem... hahaha

"Umiem być ciszą" "jak źrenica"
gdy "mówię do ciebie cicho"...
"zwiastowanie" to czy "ballada bezbożna"
a może "wyrok" jak "list spod celi"

to przychodzi "z innej bajki"
jak "z wierszy rozproszonych"
"nieskończona krucjata" poety
resztką krwi rozmazana na szybie
.......................................
ostatniej szyby już nie tłukłeś
segregowałeś tabletki do wieczności
pękła w minutę po tobie...

To mało kosztowna i sprytna układanka, jak puzzle...
To mój kod Wojaczka...
To co jest w "cudzym słowie", to tytuły wierszy Wojaczka, a wszystkie łączniki i zapis pod linią, to moje skromne próby zakończenia pomysłu z kodem Rafała Wojaczka. To wszystko. Dziękuję za cierpliwość i podejmowane próby rozwikłania tej zagadki. :)
To dobrze, że eksperyment się nie powiódł. Dzięki Tobie Bianko, ale są miejsca w internecie, gdzie udał się znakomicie. Pozdrawiam wszystkich i dziękuję za komentarze. :)

Opublikowano

Ja doskonale sobie zdaję sprawę, że są to tytuły wierszy Wojaczka, bo znam "dogłębnie":) jego twórczość. Nie, nie widziałam tego wiersza na innych portalach. Czy mówi Pan poważnie, że Wojaczek dyktował go Panu? Metafora, czy prawda?
Układanka-tak. Mało kosztowna- tak. Ale czy znowu taka sprytna? I wiem, że po linią to już inwencja własna, no ale słaby ten "wiersz"(?). I mówi Pan, że odniósł "sukces" na innych portalach???
I czy eksperyment polegał na tym: "kto zorientuje się, że to collage z tytułów wierszy Wojaczka?" ?

Opublikowano

Blanka: i czy eksperyment polegał na tym: "kto zorientuje się, że to collage z tytułów wierszy Wojaczka?" ?
Tak, na tym eksperyment polegał. Jeżeli wspomniałem o sukcesie tego wiersza, to miałem na myśli jedynie "sukces" nierozpoznawalności twórczości Wojaczka. O innym sukcesie nie mogło być mowy.
Nigdy nie znałem Wojaczka osobiście, bo to zupełnie inna epoka, ale również nie przepadam za jego twórczością. Intrygowała mnie zawsze legenda o nim, której geneza bierze się z pewnych okoliczności w czasie i przestrzeni, i wynika głównie z zapotrzebowania w danym momencie na pewien "genotyp" pokoleniowy, którego oczekuje się jak mesjasza, i jak dowodów na prawdę, która tak naprawdę nikomu nie jest potrzebna. A sama legenda urasta do gigantycznych rozmiarów i powoływana jest na ogół po niespodziewanej śmierci samobójczej
lub innych tragicznych okolicznościach.
James Byron Dean - aktor - wypadek samochodowy, oskar pośmiertny
Kurt Donald Cobain - muzyk - strzał z półautomatycznego karabinu w głowę
Jim Morisson - muzyk - kokaina - zmarł na muszli klozetowej, ale za to leży na paryskim cmentarzu Pere Lachaise obok Balzaka, Moliera, Oskara Wilde'a, Fryderyka Chopina i Edith Piaf...
Michael Kelland John Hutchence - muzyk - depresja - środki uspakajające...
i wielu innych.
Mnie bardziej interesuje fenomen socjologiczny powstawania podobnych legend, tworzonych przez nas samych, a będących skutkiem krótkotrwałej mody i powszechnej hipnozy, niż twórczość, życie czy śmierć idoli, których czas i ziemska misja nie zawsze zasługuje na podobny, ponad czasowy prestiż.
Ten wiersz pod tym samym tytułem wstawiony był na portalsukcesu.pl około pół roku temu, co można sprawdzić.
Bianka, potraktuj to jako żart i nie przejmuj się tym wszystkim. Pozdrawiam :)

Opublikowano

Nie, spokojnie depresji nie dostałam z tego powodu. Jednak szkoda, że nie docenia Pan Wojaczka jako poety. Legenda legendą. Fakt, że pewne "rzeczy" są i będą koloryzowane. Jednak gdybym miała podchodzić to twórczości każdego artysty w sposób następujący: zasługuje on czy nie zasługuje, by wieczny odpoczynek miał u boku Chopina?, czy też- pił, był homoseksualistą, samobójcą czy transwestytą?, to szczerze powiedziawszy chyba niczego bym nie słuchała ani nie czytała. Myślę, że pośmiertne Oscary etc etc to są sprawy niszowe. Tytulatura jest tu typowo zbędna, a często i krytyka, która bywa populistyczna. Przykładem niech będzie najsławniejsza i opiewana książka Hemingwaya "Komu bije dzwon". Zgadzam się bowiem z opinią Hłaski, że jest to najgorsza książka Hemingwaya i nikomu bym jej nie poleciła.
O gustach się nie dyskutuje i tej świętej prawdy należy się trzymać.
Wszystkich zresztą przez Pana wymienionych twórców cenię, ale dlaczego miałabym nie cenić Wojaczka? Bo powstała wokół niego legenda? Czyż nie każdy z twórców ma swoją własną legendę, czy prędzej lub później nie staje się nią? Ba, każdy z nas ją zyskuje, staje się nią. To, że razi Pana legenda Wojaczka to wynik jej żywotności, jest jeszcze stosunkowo świeża w porównaniu z legendą o np Edith Piaf.
Wolałabym po prostu stwierdzenie, że nie trawi Pan poezji Wojaczka. Bo jeśli niechęć do jego poezji argumentuje Pan przez powstałą wokół niego legendę to jest to mało przekonywujące i zalatuje pruderią.

Opublikowano

Nie bardzo mogę sobie połączyć tej pruderii w Twojej argumentacji. Czy ja napisałem , że nie trawię Wojaczka? Nie, napisałem, że nie przepadam, ale legenda o nim jest niewspółmiernie wyolbrzymiona biorąc pod uwagę jego poezję i stany, w których ją tworzył.
Piszesz, że o gustach się nie dyskutuje, a nie pozwalasz mi mieć swojego zdania. Czy muszę przepadać za alkoholikiem Wojaczkiem? Nie muszę. Wolno mi, ale okoliczności tworzenia nie są dla mnie obojętne, chociaż zaznaczam, nie muszą mieć związku z oceną. U mnie akurat mają.
U mnie liczy się człowiek i sztuka w czystym wydaniu, a nie nirwany alkoholowo-narkotyczne, gdzie chore wizje urastają do znamion sztuki. Rzecz jest do dyskusji oczywiście i Twój sposób widzenia legend jest mi znany i dosyć popularny. Ale to oczywiście Twój wybór.
Dam Ci za przykład, chociaż może niezbyt adekwatny. Che Guevara - symbol rewolucjonisty i najchętniej umieszczany wizerunek młodego - gniewnego. Kto bardziej wczytał się w jego biografię z niezależnych źródeł, dowie się, że na początku swojej kariery był zwykłym kryminalistą, który z gangiem motocyklowym pustoszył z nieuzasadnioną mściwością i chęcią zysku Kubę i każdego, kto nadawał się do złupienia. Podobnie było z Janosikiem. To był naprawdę zwykły zbój z najzwyklejszymi niskimi instynktami. Tak ludzie dorabiają legendy do własnych potrzeb i nieuzasadnionych marzeń o byciu idolem. A że nie mogą sami nim zostać więc wznoszą pomniki
tym, których za nich uważają, bądź akceptują wybór innych. Ten przykład nie dotyczy Wojaczka.
To przykład, jak powstają legendy. I przykład na to, skąd tak naprawdę się biorą, chociaż podkreślam, to nie jest na szczęście jedyny proces budzenia do życia legend i idoli.
Pozdrowienia :)

Opublikowano

Nie do końca mnie Pan zrozumiał. Ja pozwalam Panu mieć własne zdanie. Nie wiem, z którego fragmentu mojego komentarza wywnioskował Pan to. A jakie jest moje spojrzenie na legendę? Nie wiem, może czysto legendarne.

I oczywiście przyznaję Panu tonę racji.

Pozdrawiam również

Opublikowano

Układanka wcale nie chodzi o to , żeby się podobała, wręcz przeciwnie. Chodzi
po prostu o utrzymanie wiary, i spójnosci... i cokolwiek to jest,
łatwiej jest we dwoje ( róznie na to patrząc na to coś , co czasami może się
rozdwajać po to by przemknąć, przez brak wiary)
w niepokoju, w bezsilnosci łatwo jest popaśc w stan o tyle zły,
że odchocdzący za bardzo od tego celowego,
Takie odczucia miatają kążdym człowiekiem, i występują o różnym nasileniu,
Wiara i wola własnego umysłu powoduje szybszy powrót
w niezatracalnosć tej wiary a także żeby ucieczka nie trwała zbyt długo jeśli wystąpi,
Stanowi to siłę w utrzymaniu spójności, i pracy nad samym sobą, a przez to konsekwencji
i wyzbywania się udręk. ...Nie uczuć...( bez nienawiści, ponieważ nienawiśc jest
uczuciem tym które wyprowadza człowieka na zły stan... jeśli jest bez większego powodu)

tak to widzę w skrócie i tak powinna wygladać praca nad tego typu odczuciami własnymi)
we dwoje jest łatwiej

pozdrawiam ciepło

Opublikowano

Michale masz rację. Inspiracja. Może nie filmem, ale inspiracja. Każdy ma swój tygielek-życia
i tylko tym poświadcza, co sam na własnej skórze doznał. Dziękuję i pozdrawiam serdecznie. :)

Stasiu, Lukrecjo z Wilczej Jagody... nie przeciwbólowe a przeczyszczające... hahaha. Zdrówka, ukłony i należny cmokasek w stringowy pasek... hihihi :)

Trycjuszu, tabletki przecież nie pękają. Chodzi o szybę. Jak go tabletki dopadły, to szyba pękła pod ciężarem osuwającego się martwego ciała. Pozdrawiam dociekliwego Raka :)

Fly Elika, nic się nie frasuj. Samobójcy się nie pytają. Albo się uda, albo do następnego razu i nie bez znaczenia jest tzw. gen samobójcy, który w końcu dopnie swego. Nie każdy go posiada. I dzięki bogu, że nie każdy. Napisałeś prawdę. Nawet za byle jakim krzakiem jest zawsze spokojniej, niż samemu. Pozdrawiam :)

Bianka, skoro interesujesz się Wojaczkiem i lubisz jego poezję powinnaś też wiedzieć, który numer najlepiej mu wychodził, jak był na gazie. Jeżeli prawda jest kiczem, to masz rację - tytuł też kiczowaty, ale celowo taki umieściłem, bo zagazowany Rafał, jak opuszczał lokal, to najczęściej wychodził przez szybę. Potem szedł do domu a rano szukając mleka na kaca, pisał wiersze.
Ponieważ milicja nie mogła tolerować spacerów przez szybę, więc pisał z nerwem pokrzywdzonego przez prawo obywatela. Pozdrawiam :)

Franiu, jesteś jak smarowane na paryską kromeczkę masełko, tryskające orzeźwiająco kropelkami maślanki. Chcieć, to widzieć a widzieć, to czuć. Nieskończoność bogactwa duszy, to przywilej dany nielicznym. Pozdrawiam serdecznie :)

Opublikowano

Wiem o tych szybach, a skoro wie Pan i to, to powinien Pan wiedzieć o tym, że od dziecka Wojaczek narzucał sobie rygor czytania, gdy tylko mógł, a w swej krótkiej przygodzie z UJ sprzedawał jedzenie by kupować książki. Gruntowna wiedza z zakresu literatury polskiej jak i światowej dała mu podłoże do pisania(nawet po spożyciu alkoholu) wierszy. I gdyby było tak jak Pan twierdzi, że "fajne" wiersze, które "urosły na miarę sztuki" Wojaczek pisał jedynie po pijaku, czyli jego twórczość jest jedynie wynikiem używek to w Polsce mielibyśmy samych poetów, a co trzeci byłby wieszczem narodowym.
Daję do przemyślenia.

Opublikowano

Muszę powołać się na niezależne źródła internetowe, bo mnie i tak nie uwierzysz.
Biografia:

„Rafał Wojaczek urodził się 6 grudnia 1945 roku w Mikołowie, był więc – jak to określił Adam Zagajewski – rówieśnikiem Polski Ludowej. Pochodził z rodziny nauczycielskiej. Miał dwóch braci, z których młodszy, Andrzej, został aktorem. Do szkoły podstawowej i średniej uczęszczał w rodzinnej miejscowości, jednak z powodu częstych konfliktów z nauczycielami zmuszony był przenieść się do liceum w Katowicach, a potem w Kędzierzynie. Najprawdopodobniej wtedy zaczął pić i dość szybko popadł w uzależnienie. Interesował się harcerstwem, fotografią i żeglarstwem, jako szesnastolatek uzyskał patent sternika. Jako piętnastolatek podjął pierwszą nieudaną próbę samobójczą. W przyszłości miało ich niestety być więcej… W 1963 roku podjął studia na wydziale polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego, jednak z powodu choroby musiał porzucić je już po pierwszym semestrze. Rok później przeniósł się do Wrocławia, gdzie mieszkał jego starszy brat – Piotr. Przez pewien czas pracował
w MPO jako dyspozytor, jednak już w maju trafił do kliniki psychiatrycznej, gdzie rozpoznano u niego schizofrenię. Tam właśnie poznał swą przyszłą żonę, Hannę Janas, z którą miał córkę. Małżeństwo to zakończyło się rozwodem zaledwie po pół roku. Później związany był jeszcze z dwiema kobietami – Teresą Ziomber i Grażyną Lisowską. Obu kobietom zadedykował część ze swoich wierszy. Zmarł śmiercią samobójczą, zażywszy środki nasenne w nocy z 10 na 11 maja 1971 roku. Pochowano go we Wrocławiu na cmentarzu św. Wawrzyńca.”

Nie próbuję Cię absolutnie przekonać do moich racji ani odwieść od Wojaczka. Wręcz przeciwnie. Pisząc to wszystko staram się ukazać Ci podstawy mojego zdania o Rafale.

Przeczytaj wobec tego, bo ja Cię nie przekonam, co napisał o Wojaczku Tymoteusz Karpowicz, poeta, prozaik, tłumacz, czołowy twórca poezji lingwistycznej, uznany za ostatniego modernistę. Wieloletni(do emerytury) profesor na University of Illinois w Chicago. Zajmował się przede wszystkim Leśmianem ale kiedyś wspomniał krótko o Wojaczku.
Tymoteusz Karpowicz wskazał w swoim komentarzu do wierszy Wojaczka trzy podstawowe źródła postawy poetyckiej: ponadprzeciętną wrażliwość, patronów literackich takich jak Villon, Rimbaud, Kafka, de Sade i Hłasko, ale przede wszystkim:
„zagwarantowany sobie ostentacyjnie status alkoholika, awanturnika, status clocharda znad Sekwany, przeniesiony nad brudne kanały Odry – wtórny więc i bez blasku oryginału. Jest to wybór absolutnie trzeźwy, w pełni prowokującej świadomości. Była to najpierw zabawa, a potem nieodwracalny dramat konsekwencji”.

I proszę Cię nie popadaj w gorączkę argumentów, lecz pomyśl o tym co piszesz. Studiował jeden semestr i w ciągu krótkiego życia nie mógł nabyć tak gruntownej wiedzy, tym bardziej, że fascynowali go najczęściej twórcy, o których wspomina Karpowicz, bo właśnie oni wpłynęli zasadniczo na profil jego twórczości. Nie muszę Ci chyba tłumaczyć jakie skutki wywołuje alkohol i alkoholizm. Na pewno nikt nie jest po alkoholu mądrzejszy, bo przecież alkohol niszczy nieodwracalnie szare komórki - nasz największy kapitał intelektualny.
Wielce zmartwiło mnie Twoje stwierdzenie:

„I gdyby było tak jak Pan twierdzi, że "fajne" wiersze, które "urosły na miarę sztuki" Wojaczek pisał jedynie po pijaku, czyli jego twórczość jest jedynie wynikiem używek to w Polsce mielibyśmy samych poetów, a co trzeci byłby wieszczem narodowym.
Daję do przemyślenia.”

ponieważ wychodzi na to, że nie jestem poetą, bo nie spożywam alkoholu.

I nic Ci nie daję do przemyślenia, bo z gustami jest jak... z racją. Każdy ma swoją.
I w dalszym ciągu Cię pozdrawiam.

Opublikowano

ech, ja przeczytałam wiele biografii Wojaczka... Karpowicz Wojaczka wypromował i wprowadził do ówczesnego światka literackiego, więc trudno, żeby nie cenił jego poezji.. Ja polecam min. biografię Wojaczka autorstwa Bogusława Kierca, który opiekuje się spuścizną literacką pozostawioną przez Wojaczka(na jego prośbę). Wtedy dowie się Pan ile i co czytał Wojaczek. Jest Pan trochę zabawny, a zarazem budzi Pan litość. Powołuje się Pan na notki biograficzne z Internetu i jeden cytat, który warunkuje Pańską wiedzę o tym co poeta czytał. Jeszcze polecam "Kaskaderów literatury" pod redakcją Edwarda Kolbusa(Bursa, Poświatowska, Hłasko, Wojaczek, Bruno i Stachura)
Na tą chwilę mogę dodać, że poeta biegle znał język niemiecki i francuski; zachwycał się twórczością Manna("Doktor Faustus"), poetów francuskich, jak i klasyków polskich min Słowacki Mickiewicz i WIELE INNYCH. Ciekawy chociażby jest fakt jak wiecznie pijany Rafał, wychodzący z budynków oknami znał biegle dwa języki. Chociażby to.
I nie chodzi tu o wojnę"kto ma rację". Chcę tylko zabić pewną stereotypowość myślenia, bo wielu ludzi jeśli czegoś nie rozumie popada w stereotypy.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Widzą mnie. Przez te korytarze. Przez te imaginacje. Patrzą. Wodzą za mną wzrokiem nieruchomym. Te ich oczy. Te ich wielookie twarze… Ale czy to są w ogóle ich twarze? Wydrapuję żyletką te spojrzenia z okładek. Ze stronic starych gazet. Z pożółkłych płacht. Zapomnianych. Nie odtrącam ich. Było ich pełno zawsze i wszędzie. Nie odtrącam… Kiedyś odganiałem ręką te spojrzenia wnikliwe. Czujne. Odganiałem jak ćmy, co puszyściały w przelocie. Albo mole wzruszone jakimś powiewem nagłym z fałd ciężkich zasłon, bądź ubrań porzuconych w kącie. Z barłogu. Z legowiska. Ze sterty pokrytej kurzem. Szarym pyłem. W tym oddechu idącym od otwartych szeroko okien. Od nocy. Od księżyca… Od drzew. Od tych topól strzelistych. Szumiących. Szemrzących cicho. Od tych drzew skostniałych z zimna. Od chmur płynących. Od tych chmur w otchłani z jasnymi snopami deszczu...   Siedzę przy stole. Na krześle. Siedzę przy stole oparty łokciami o blat. Oparłszy się na złożonych dłoniach brodą. Zamieram i śnię. I znowu śnię na jawie. Wokół mnie płomienie świec. Drżące. Migoczące. Rozedrgane cienie na suficie i ścianach. Na podłodze błyszczące plamy. Na klepce. Czepiają się sęków. Czepiają się te widma. Te zjawy z nieokreślonych ustroni i prześwitów z ciemnej linii dalekiego lasu. Na stole płonące świece. Na parapetach. Na szafie. Na podłodze. Świece wszędzie. Płonące gwiazdy na niebie. Wszechświat wokół mnie. Ogromna otchłań i mróz zapomnienia…   Przede mną porcelanowy talerz z okruchami czerstwego chleba i emaliowany kubek, odrapany, otłuczony. Pusty… A więc to moja ostatnia wieczerza…   *   Wirujące obłoki nade mną. Pode mną mgławice, spirale galaktyk. Nade mną… Nasyca się we mnie jakaś deliryczna ekscytacja. Jakieś wielokrotne, uporczywe widzenie tego samego, tylko pod różnymi kątami. Wciąż te same zardzewiałe skorupy blaszanych karoserii, powyginanych prętów, pancernych płyt, pogiętych, stępionych mocno bagnetów i noży… Przedzieram się przez to wszystko z donośnym chrzęstem i stukotem spadających na ziemię przedmiotów. Idę, raniąc sobie łokcie, kolana… Idę… I słyszę. I słyszę wciąż w mojej głowie piskliwy szum. I pulsowanie, takie jakby podzwanianie. I znowu drzwi. Kolejne. Uchylone. Spoza nich dobiega to nikłe: dzyn-dzyn. A więc ktoś tu był. I jest! Ktoś mnie ogląda i podziwia jak w ZOO. Nie mogę się pozbyć tych mar natrętnych. Dzyn-dzyn.. Tych namolnych widziadeł, które plączą się tutaj bez celu. Dzyn-dzyn… I widzę je. I słyszę... Nie. Nie dosłyszę, co mówią do siebie, będąc w tych pokracznych pozach. Gestykulują kościstymi palcami obwieszonymi maleńkimi dzwoneczkami… Dzyn-dzyn… Wciąż to nieustanne dzyn-dzyn...   *   Otaczają mnie blaski. Mrugające iskry. Kiedy siedzę przy stole, oparłszy brodę na dłoniach. Mieni się wazon z kryształu z uschniętą łodygą martwego kwiatu. Cóż jeszcze mógłbym ci powiedzieć? Będę ci pisał jeszcze. Kartki rozrzucone na stole. Pogniecione. Na podłodze. Ciśnięte w kąt w formie kulek. Wszędzie. W dłoni. W tej dłoni ściskającej pióro, bądź długopis… W tej dłoni pomazanej tuszem, atramentem. W tej dłoni odrętwiałej. I w tym odrętwieniu trwam, co idzie od łokcia do czubków palców. Mrowienie. Miliardy igieł... W serwantce lustra migoty i drżenia. W serwantce filiżanki, porcelanowy dzbanek. Talerze. Kryształowa karafka ojca. Zaciskam powieki. Szczypiące.   Dlaczego ten deszcz? Latarnie na ulicy. Noc. Zamglone światła. Deszcz. Drzewa oplatają się nawzajem gałęziami. Nagimi odnogami. Drzewa splecione. Supły… Deszcz… Zamglone poświaty ulicznych latarni. Idę. Kiedy idę – deszcz… Wciąż deszcz… Stukocze o blaszane rynny starych kamienic. O daszki okrągłych ogłoszeniowych słupów. O blaszane kapelusze ulicznych latarni… Deszcz… Kiedy idę tak. A idę tak, bo lubię. Kiedy deszcz… I ten deszcz wystukuje mi. Spada na dłonie. Na policzki. Na usta. Na twarz…   *   To rotuje. To wciąż rotuje. Oddala się, ciągnąc za sobą długą smugę. Rezonuje od tego jakiś magnetyzm. To się oddala. To wciąż się oddala, nieubłaganie. Kiedy idę długim korytarzem, muskam palcami żeliwne rury, które ciągną się kilometrami w głąb. Które się ciągną i wiją. Które pokryła brunatna pleśń. W których stukoty i jęki. Zamilkłe. W których milczenie. Martwa cisza. Ciągnące się rury. Rozgałęzienia jakieś. Wychodzą. Wchodzą. Rozchodzą się. Łączą… Od jednej ściany do drugiej. Z podłogi w sufit. Przebijają się znikąd donikąd. Martwy krwiobieg w ścianach z popękaną, odłażącą farbą. Chrzęszczący pod stopami gruz, potłuczone szkło... Na języku i w gardle gryzący szary pył zapomnienia. Uchylone drzwi. Otwarte na oścież. Zamknięte na klucz. Na klamkę. Naciskam z cichym skrzypieniem. Wchodzę. W półmroku sali kamienne popiersia okryte zakurzoną folią. Rozrzucone dłuta, młotki… W półmroku. Zapach jakichś dalekich, zeskorupiałych w mimowolnym grymasie gipsowych twarzy. W odległym echu dawnego czasu. Pożółkłe plakaty na ścianach. Uśmiechnięte twarze. Patrzące filuternie oblicza dawno umarłych…   Kto tu jest? Nie ma nikogo.   Szklane gabloty. Zardzewiałe metalowe stelaże. Na pólkach chemiczne odczynniki. Przeciekające butle z jakąś czarna mazią. Odór rozkładu i czegoś jeszcze, jakby opętanego chorobą o nieskończonym wzroście… Na ścianach potłuczone, popękane porcelanowe płytki z rozmazanymi smugami zakrzepłej krwi. Od dawna ślepe, zgasłe oczy okrągłej wielookiej lampy. Przekrzywionej w bezradnym błaganiu o litość, w jakimś spazmie agonii. W kącie, między stojakami do kroplówek, ociężały, porysowany korpus z kobaltem-60 w środku pokryła rdza. Na metalowym stole resztki nadpalonej skóry z siwą sierścią kozła. Nie przeżył. Wtedy, kiedy blade strumienie wypalały jego wnętrze do cna… Walające się na podłodze stare, zwietrzałe gazety. Czarne nagłówki. Czarno-białe zdjęcia. Pierwszy wybuch jądrowy na atolu Bikini. Pozwijane plakaty... Szukam czegoś. Szperam. Odgarniam goła stopą… Nie ma. Nie było chyba nigdy.   *   Powiedz mi coś. Milczysz jak głaz wilgotny. Jak lśniący głaz na poboczu zamglonej drogi. Zjada mnie promieniowanie. Zżera moje komórki w powolnej agresji. Wokół mojej głowy mży złociście aureola smutku w opadających powoli cząsteczkach lśniącego kurzu. Jakby to były drobniutkie, wirujące płatki śniegu. Jakby rozmyślający Chrystus, coraz bardziej jaśniejący i z rękami skrzyżowanymi na piersiach, szykował się powoli na ekstazę zbawienia w oślepiającym potoku światła...   I jeszcze...   Otwieram zlepione powieki... Długo jeszcze? Ile już tu jestem? Milczysz... A jednak twoje milczenie rozsadza moją czaszkę niczym wybuchający wewnątrz granat. Siedzę przy stole a on naprzeciw szczerzy do mnie zęby w szyderczym uśmiechu. Kto? Nikt. To moje własne widzimisię. Moje chorobliwe samounicestwienie, które znika, kiedy tylko znowu zamknę je powiekami. I znowu widzę – ciebie. Jesteś tutaj. Obok. We mnie. W przeszłości jesteś. A ponieważ i ja jestem w głębokiej przeszłości, nie ma nas tu i teraz. Zatem byliśmy. A tutaj, w teraźniejszości tkwisz głęboko rozgałęzieniami korzenia. W ziemi. W tej czarnej glebie. W tej wilgotnej, w której ojciec mój zdążył się już rozpaść w najdrobniejsze szczegóły dawno przeżytych dziejów. W atomy. W ziarna rozkwitające w ogrodzie pąkami peonii…   Przełykam ślinę, czując sadzę z komina, dym płonących świec na podniebieniu. One wokół mnie rozpalają się jeszcze i drżą. Marzyłem. I śniłem. Albo i śnię nadal. Na jawie. I jeszcze… Moje nocne misterium. Moje własne bycie mistrzem ceremonii, której nie ma, która jest tylko we mnie. Mówię coś. Poruszam milczącymi ustami. Tak jak mówił do mnie mój nieżywy już ojciec, wtedy, kiedy pamiętałem jeszcze. Przyszedł odwiedzić mnie, ale tylko na chwilę. Przyszedł sam. Tym razem bez matki. Posiedział na krześle. A bardziej, tylko przysiadł. Tak, jak się przysiada na moment przed daleką podróżą. Lecz zdążył jeszcze zapalić papierosa, oparłszy się jednym łokciem o blat stołu..I w kłębach błękitnawego dymu, zaczął swoją przemowę pełną wzruszeń. To znowu ze śmiechem, albo powagą człowieka z zasadami. A jego oczy za szkłami okularów stawały się coraz bardziej lśniące. Coś mówił. Albo i nie mówił niczego. A to, co mówił było moim przywidzeniem. Omamem słuchowym. Fantasmagorią. Tylko siedział nieruchomo. Jak posąg z kamienia. Ale wiem, że odchodząc, położył jeszcze swoją dłoń na moim ramieniu, w takim jakby muśnięciu, w ledwie wyczuwalnym tknięciu. Czy może bardziej wyobrażeniu…   Sam już nie wiem czy tu był. I czy był jeszcze…Chłód powiał od schodowej klatki. Od wielkiego przeciągu drzwi trzasnęły w oddali…   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-11-23)      
    • @Somalija zmęczenie, zapomnienie... hm...
    • @KOBIETA   ludzie też są emitentami ultrasłabego światła w zakresach widzialnych.   procesy metaboliczne i chemiczne.   ci byle jacy maja latarki .     @KOBIETA   Dominiko. ty masz takie zdolności poetyckiè  ze potrafisz o sprawach wywołujących dreżenie nie tylko serca pisac z eleganckim i czarem.   jest super :))   Ty też !!!
    • @Migrena Cieszę się i dziękuję :)
    • @sisy89   bardzo mi się podoba :)))
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...