Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Odetchnął z ulgą. Ciężko było. To wyjątkowa zdobycz. Unikalne trofeum nawet dla wytrawnego tropiciela wrażeń, furii zmysłów i prawdziwych orgazmów. To tak, jak dla wytrawnego alpinisty zdobycie K-2 w łańcuchu górskim Karakorum i to w zimie, bez aparatu tlenowego. Był z siebie dumny i rzeczywiście nie bez powodu. Zacząć wszystko od końca i doprowadzić do końca, zapominając, że nie istnieje coś takiego, jak początek...Nieznajomej, niezależnej i uczciwej kobiecie zaproponować seks, jako kontrakt towarzyski. Opisać w detalach, „co będzie po czym”, gdzie będzie a na dodatek przygotować ją do faktu, że na miejsce „przestępstwa” przyjedzie swoim samochodem i wejdzie do jego łóżka, bez kropli alkoholu, bez romantycznego tańca, cygańskiej muzyki i oczywiście bez... majtek. Słyszał jeszcze jej śmiech, gdy szeptał jej do ucha lubieżne słowa, jak się broniła oburzona i w sekundzie rozbawiała. Udawała, że bierze to za żarty. Czarował słowem i ciepłym głosem o pewnej charakterystycznej dla dziennikarzy radiowych barwie, przed którą kobiety nie są w stanie opanować pewnego niebezpiecznego „maślanego” błysku oczu. Wpatrzony w nią nawet nie zwracał uwagi na kelnera przynoszącego kolejne smakołyki. Lampka na środku stolika podświetlała ich twarze pełne wzajemnego zainteresowania i iskrzących oczu. W dyskretnym kąciku, lokalowy taper pogłębiał nastrój wieczoru grając przeboje Neila Sedaki. Patrzył na nią bez słowa i wiedział, że wszystko miał wypisane w oczach. Jej każdy ruch, uśmiech i nawet bezwiedne poprawianie kosmyka włosów rozrywało powietrze jakąś niewidoczną aureolą.
Boże – pomyślał, ona nawet nie zdaje sobie sprawy jaka jest śliczna...
Wiedział, że do zdobycia takiej kobiety nie wystarczy być zuchwałym i szarmanckim. To że umówiła się z nim mimo, że pracował w tej firmie co i ona dopiero miesiąc, graniczyło z cudem. Koledzy widząc jego zapędy proponowali umywalkę z zimną wodą lub zanurkowanie do... muszli klozetowej i dwukrotne spuszczenie wody na rozpaloną głowę. Jutro spali ich triumfalnym błyskiem zwycięzcy, chociaż wiedział, że to spotkanie o niczym nie może przesądzić. Nie może jej spłoszyć głupim ruchem. Był coraz bardziej pewny, że lądowanie z taką kobietą w łóżku przypomina spacer na Księżycu i równie jest odległy jak Chiński Mur od Warszawy.
Gdyby mógł, to w tej chwili już wszedłby na nią, gdyby tylko pstryknęła palcem.
- Ja cię muszę zdobyć, choćbym miał resztę życia spędzić w Korbielowie u Bonifratrów, w białym kaftanie bezpieczeństwa – myślał gorączkowo, zaglądając jej w ogromne, niczego się niespodziewające oczy.
Wiedział, że to będzie graniczyć z magią i alchemią. To nie sztuczka kuglarska. To piękne „Kilimandżaro” musi zdobyć podstępem i sprzyjającymi okolicznościami, na które przyjdzie mu z pewnością jeszcze poczekać.
Zauważył, że od pewnego czasu zaczęła staranniej kontrolować swoje zachowanie. Była miła i wesoła ale jakby ostrożniejsza. Czyżby sama zauważyła, że bezwiednie ulega jego czarowi i słowom, które trafiały ją w miejsca nie odkryte nawet przez nią samą?.
Marku – przerwała na moment. - Przy tobie można zapomnieć o całym świecie ale niestety świat nie może zapomnieć o nas.
Już w tym momencie wiedział, że coś ją spłoszyło. Może nawet ona sama siebie.
Wyczuł, jakby obawiała się czegoś, nad czym nie potrafiłaby zapanować.
- Jesteś niezwykle zabawny i wesoły. Przy tobie nie można się nudzić. Jutro znowu do pracy...
Posmutniała jakby na moment.
- Oczywiście, jak sobie życzysz i tak się cieszę, że wykradłem ci kilka tych uroczych godzin – wiedział, że tak musi mówić, bo życzył sobie zupełnie innego zakończenie niż takie, o którym mówił.
- Widzisz, w pracy nieraz miesiącami można się o siebie ocierać a jeden miły wieczór zapoznał nas bardziej niż miesięczna nudna praca – mówiąc to spojrzała na niego z pewną obawą i podziwem równocześnie.
Wyszli z lokalu głęboko wdychając świeże, zimowe powietrze.
- Dzisiaj jakoś tak wszystko mi się podoba, bardziej niż zwykle ale to chyba dzięki tobie – spojrzała na niego z niekłamaną wdzięcznością.
- Nigdy nie pomyślałabym w pracy, że jesteś taki, jak dzisiaj, bezpośredni, sympatyczny i taki gaduła ale ja lubię takich ludzi. Czuję się dobrze w takim towarzystwie, gdzie nastrój nie tworzy się przy pomocy alkoholu lecz słowa i tego co słowo w sobie potrafi ukryć – mówiąc to spojrzała na roziskrzone niebo.
- Dzisiaj nie tylko na Ziemi jest święto. Tam w niebie pewnie też, bo wszystko pozapalane jak choinka bożonarodzeniowa.
Jechali w milczeniu, spoglądając na siebie ukradkiem. To milczenie było nieznośne. Dojechali na miejsce. Podprowadził ją pod klatkę schodową dobrze utrzymanej kamienicy, prawie już z ciemnymi oknami o tej porze.
Wiedział, że mieszka sama. Jakby ostatnim rzutem na taśmę szykował się do ataku w którego powodzenie sam nie wierzył. Podała mu dłoń.
- Było bardzo fajnie. Dziękuję ci za miły wieczór - nawet nie musiała tego mówić. Jej oczy śmiały się jak to mówiła a wesołe ogniki podstępnie zdradzały jej nastrój. Trzymał jej dłoń już o wiele za długo. Zorientowała się, i delikatnie cofnęła rękę.
- Nie wpuścisz mnie na ciepłą herbatkę? – wstrzymał na niej swój badawczo – błagalny wzrok.
Nie, wybacz jest już późno – uśmiechnęła się przy tym uroczo i zupełnie naturalnie, tak jakby rzeczywiście pora miała tu decydujące znaczenie. Nie nalegał, wiedział, że więcej nie może pytać. Dla niej dzień dobiegał końca.
Może to tylko kokieteria? – błysk nadziei zaświtał w bezradnej głowie.
Wyczytała to z jego twarzy natychmiast.
- To niemożliwe, nie rób sobie nadziei...to niemożliwe – powtórzyła jakby obawiała się, że mógł nie dosłyszeć jej cichego głosu.
- Co jest niemożliwe – z natężeniem wpatrywał się w jej zamyślone oczy.
Ocknęła się szybko z kilku sekundowego zamyślenia.
- Herbatka, głuptasie – śmiała się, sprytnie mrużąc powieki i powoli zamykając drzwi klatki za sobą.
- To chociaż malutkie buzi na pożegnanie – przystawił głowę do futryny ze śmiesznie nadętymi ustami i zamknął oczy.
- Nie, nie, naprawdę, zrozum mnie, to nie jest tempo dla mnie... – ugryzła się szybko w język, wiedząc, że już powiedziała za dużo.
- Proszę cię, jest zimno i tobie i mnie. Spotkamy się jutro w pracy.
- Dobrze wiesz, że nasze spotkanie w pracy będzie tak wyglądało, jakbyśmy umówili się w tym samym czasie w dwóch różnych miejscach – mówiąc to, patrzył jej ciągle w oczy.
Zmarszczył „groźnie” brwi.
- Albo dostanę buzi, albo czekam tu do rana na ciebie – starał się wyglądać desperacko, jak tylko mógł.
- Idź, proszę cię, pa, do jutra. Nie wygłupiaj się. Dziękuję ci za miły wieczór.
Zawahała się na moment. Poprawiła mu włosy na głowie, zatrzymując na moment dłoń na jego policzku.
Cofnęła szybko rękę, bo tam, gdzie był policzek, pojawiły się jego rozpalone usta...
- Wracaj. Do jutra – teraz już bardziej stanowczym ruchem, zamknęła mu drzwi prawie przed nosem.

Złapał się za głową.
- O boże, tracę rozum. Co to za kobieta?!
Stał, jak zamurowany. Gdyby mógł, wypaliłby swoimi roziskrzonymi oczami dziurę w drzwiach jej kamienicy...
Stał i czekał, jak sparaliżowany.
- Ona mnie wykończy, ona mnie doprowadzi do szaleństwa...
...................................................................................................................................
Wstała o szóstej, zmuszając się nadludzkim wysiłkiem, jak co dzień zresztą. Te same kroki. Te same miejsca. Zaparzyła kawę i włączyła radio. Podeszła do okna, podnosząc rolety. Oparła się o parapet, przeciągając się, jakby resztki snu i ospałości można było swobodnie wypuścić w świat przez okno. Jego mercedes stał jak wczoraj...
Coś się stało?! Odwróciła się szybko od okna. Zarzuciła na siebie kurtkę i pośpiesznie zeszła do drzwi na klatce.
Serca biło jej szybko. Otworzyła energicznie. Marek stał przy drzwiach. Grymas na jego twarzy, który miał być uśmiechem powitalnym dla niej, wykrzywił go jak po paraliżu mięśnia policzkowego.
- Dzień dobry – ledwie wykrztusił z siebie.
- Ty wariacie! – przytuliła się do niego, wciągając go do klatki domu.
- Jak mogłeś! Tak cię prosiłam, jest prawie -10 stopni! Chcesz się rozchorować?!
- Chciałeś mi koniecznie dokuczyć? – z wyrzutem patrzyła na niego.
- Nie, teraz już mi nic nie będzie. Chory, to ja już jestem, na ciebie. To bardzo fajna choroba ale na szczęście nieuleczalna. Nie zasłużyłem na malutkie buzi? – z teatralnym smutkiem rozglądał się po jej twarzy.
Zbliżyła głowę do jego twarzy. Patrzyła na niego z niedowierzaniem i wahaniem. Zasłoniła mu dłonią oczy i ustami przywarła do jego warg. Miał wrażenie, że zaraz musi upaść. Jak prąd przeszył go żar jej ust. Odsłoniła mu oczy tuląc w dłoniach jego lodowate policzki.
- Nie, to chyba niemożliwe...ona mnie pocałowała... ja chyba śnię - wyszeptał jakby sam w to wszystko nie wierzył.
- Nie, to nie sen – spojrzała czule na niego i pocałowała go jeszcze raz.
- To na jutro, żebyś nie musiał tu dzisiaj znowu stać – dodała już wesoło.
Oparł się o skrzynki na listy.
- Poproszę o krzesło, bo zaraz się przewrócę – mamrotał szczęśliwy, grając rolę omdlewającego Romeo.
Nacierała mu energicznie policzki całując je na przemian. Szczęk otwieranych drzwi u sąsiada na górze, sprowadził ich na ziemię.
- Chodź na górę, kawa pewnie już gotowa – wzięła go za dłoń i lekko pociągnęła za sobą.
Pies sąsiada, aż przysiadł na wycieraczce, przekrzywiając wścibski łeb. Przystanęła na chwilę.
- Bendżi idzie na spacerek, tak.... – poklepała płowego labradora po grzbiecie. Pomachał jej na dzień dobry ogonem. Spojrzała na Marka trzymając ciągle jego dłoń.
- Tak mi cię szkoda, ty chyba naprawdę oszalałeś z tym staniem – powiedziała, kiedy już weszli do środka.
- Tak oszalałem a teraz jestem poważnie chory.
- Och, nie żartuj – odwróciła na moment głowę ale on wiedział dlaczego uciekała od jego spojrzeń.
To wszystko było dla niej za szybko, za mocno i za poważnie. Bała się tego uczucia, chociaż podświadomie pragnęła. Wiedziała, że było już za późno na strach. Niepokój, który ogarnęła jej dusza, przywitała z nadzieją i radością. Czuła przez skórę, że Marek jest kimś wyjątkowym... miał pewną zdolność budzenia do życia wszystkiego, co go otaczało...

Opublikowano

Magdo, lepiej skończyć wcześniej niż za późno... więcej się pod deklem kotłuje... hahaha Dzięki
za wizytkę. A, byłbym zapomniał... Magda Tara, to Magda w opakowaniu? Jak wobec tego nazwać Magdę bez opakowania? hihihi... Magdalena Jawnogrzesznica? hihihi. Pozdrawiam i czułkami radosnemi muskam delikatnie. :)

Łobuzie, nie nadążam pisać o Tobie, birbancie, utracjuszu, hulako, biboszu, szaławiło, lekkoduchu, hedonisto jeden... chciałbym mieć tyle kwiatów w ogrodzie, ile Ty miałeś kobiet... niech mnie piranie do białej kości obgryzą, jak jest sprawiedliwość na tym świecie! Ktoś całe życie się gapi na coś, na co ma cholerny apetyt i oblizuje suche wargi, by inny jadł tylko po to, żeby się nie popsuło.
A niech Cię, Liryczny... błagam, podeślij coś dla mnie. Samotnym, jak pies. Bywały czasy gorsze, ale nie było haniebniejszych. Budzą mnie koszmary i ciągle stopy mi marzną od tych cholernych namiotów hahaha pozdrawiam Cię Łobuzie Lirycznie. :)

Dominiko, już mam dość tych wspinaczek wysokogórskich, tych namiotów beztlenowych i tego białego szaleństwa na Kilimandżaro... hahaha Pozdrawiam skołatanym serduchem :)

Opublikowano

"Magdo, lepiej skończyć wcześniej niż za późno... więcej się pod deklem kotłuje... hahaha Dzięki
za wizytkę. A, byłbym zapomniał... Magda Tara, to Magda w opakowaniu? Jak wobec tego nazwać Magdę bez opakowania? hihihi... Magdalena Jawnogrzesznica? hihihi. Pozdrawiam i czułkami radosnemi muskam delikatnie. :)"

:D
:D
łaaaaaaaaaj! łaskoczesz! zerwałeś ze mnie Tarę!! nie obronię się :D
buziak !! jawny!!
:))

Opublikowano

I tym sposobem trafiłaś Stasiu na moje prawdziwe imię... a właściwie kogoś, kto mnie wymyślił...

Emil Grabicz, to postać, która jak mi się wydawało - nie istnieje. Okazuje się, że tak naprawdę, to on mnie wymyślił a nie ja jego. I już sam teraz nie wiem, czy jestem teraz bardziej Dr. Hyde, czy Mr. Jekyll.
Dziękuję Stasiu za wspinaczkę po Kilimandżaro bez aparatu tlenowego.
Jak zwykle cmokusie w cy... sie.
Wybacz, faceci, to świnie, ale czyż świnka nie jest uroczym zwierzątkiem? Czasami idzie do rzeźni nie oglądając nieba. Recuerdos :)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Arturek spoko. Kasuję komentarz. Nic na siłę. Proszę pisać jak Pan chce. Nie mój ogródek, nie moje kwiatki. Bb
    • Tekst powtórkowy     {Prolog}   Nad cmentarzem w poświacie kolorowych świateł, wisi ogromny zegar. Obraca się miarowo wokół pionowej osi, lecz nie za szybko, aby każdy mógł dojrzeć dokładną godzinę.   >< Ciepła wiosenna noc. Odwieczny satelita Ziemi, świeci jasno, niczym wielka okrągła latarnia, zawieszona na nieboskłonie, pośród złotych gwiazd. Idę polną ścieżką, wolniutko i spokojnie. Można powiedzieć, że podążam w tunelu własnej wyobraźni, chociaż dostrzegam świat zewnętrzny. Cisza tego rodzaju, że aż ją słychać. Nagle, kawałek chwili przede mną, widzę ścianę migotliwego światła. Wisi bardzo nisko na ziemią. Przez górną powierzchnię, prześwituje jasna strona księżyca. Niesamowity widok. Z rozpędu i roztargnienia, przechodzę przez nieodczuwalną, pulsującą zasłonę.   Stoję na cmentarzu. Taki jestem zaskoczony, że nawet rozglądam się racjonalnie wokół. Nie jest ciemno, ale też nie zupełnie jasno. Ludzie chodzą pogrążeni w myślach, pełnych radości i smutku równocześnie. Atmosfera oczekiwania: wyczuwalna i gęsta. Prawie przytłacza.   Otoczenie wokół wygląda jakoś inaczej. Rozmieszczone są w równych rzędach, prawie identyczne. Na każdej pionowej tablicy, widnieje biała lampka. Dwie prostokątne płyty spoczywają na każdym grobie. Wokół barwne znicze. Najbardziej widoczny jest zegar. Stoi nad imieniem i nazwiskiem.   Spoglądam do góry. Na wielkim zegarze dochodzi dwunasta. Nie mam pojęcia, czy w południe, czy w nocy. Światło o dziwnej barwie, z lekka przytłumione, nie pomaga w rozeznaniu. Myślę sobie, że brakuje jedynie lampionów i wesołych śpiewów. Atmosfera przedziwna. Widać to po zachowaniu ludzi. Zmierzają w kierunku grobów, jakby niepewni swego.   Patrzę w górę. Pozostali też. Zaczyna wolno wybijać pełną godzinę. Zewsząd dobiega dźwięk: otwieranych, kamiennych drzwi, jakby wewnątrz był jakiś: mechanizm. Ludzie stoją w milczeniu. Nagle robi się niepokojąco cicho. Górna część wielkiego sekundnika, zakrywa cyfrę: dwanaście i nieruchomieje.   Mam wrażenie, że czas stanął w miejscu. W tym momencie zaczynają wychodzić zmarli. Jestem taki skołowany sytuacją, że tylko stoję i patrzę. Nie są to żadne szkarady. Wyglądają tak samo jak wtedy, kiedy ich chowano. A przynajmniej tak wnioskuję z ich wyglądu. Jak się wydostali z trumien lub ukształtowali z prochu? Po krótkim powitaniu, główny sekundnik rusza. Pozostałe, mniejsze też. Przypuszczam, że zegary zadziałały równocześnie.   Zaczynają się ożywione rozmowy. Przy niektórych grobach, są tylko dwie osoby: żyjąca i zmarła. Albo tylko zmarła, stojąca samotnie. Jedno mnie zastanawia. Odwiedzający, nerwowo spoglądają na zegar, stojący na tablicy. Niby rozmawiają, ale coś jest nie tak. Niecodzienność sytuacji w jakiej się znalazłem, sprawia, że zapominam obserwować zegary, ze zrozumieniem upływającego czasu.   Nagle jeden z odwiedzających odchodzi od grobu, w kierunku wyjścia. Wielu czyni podobnie. Nie bardzo rozumiem, tego typu zachowania. Dlaczego tak uciekają, skoro mają okazję porozmawiać z osobą, która najwyraźniej była im bliska.   >< Stoję na zewnątrz cmentarza. Ludzie wchodzą i wychodzą, ale nikt nie chce zaspokoić mojej ciekawości. Wiem, że to wszystko nierealne, ale skoro już tu jestem, to chciałbym wiedzieć, co jest grane. Czuję czyjąś dłoń na ramieniu. Aż się wzdrygam. Wiadomo czemu. Spoglądam do tyłu. Widzę człowieka przed sobą. Odzywa się do mnie:   – Pan chyba nie stąd? – No nie. – Ciekawi pana zapewne, co tu się dzieje? – Tak. – To jest dziwna kraina. Coś jak świat równoległy. – Do czego? – Tego nie wiemy. A propos. Skąd pan się tu wziął? – Prosto z pola. – Rozumiem. Jakby to panu wytłumaczyć najprościej. Tu jest tak samo jak u was, ale z małym wyjątkiem. – Z jakim? – Mówiąc krótko – raz na rok, dla wszystkich w tym samym dniu, jest Możliwość Rozmowy. – Domyślam się, że z umarłym?   – Tak. – To wspaniałe. U nas tak niestety nie jest. – Żeby nie przedłużać… mówiąc trochę żartem: za darmo umarło. Rozumie pan? – Nie bardzo. – Mówiąc prosto z mostu: godzina rozmowy, odbiera osobie odwiedzającej rok życia. – Rok? To dużo. – Tak. Jeszcze jedno. Liczy się zaczęta godzina. Wszystko jasne? – Czyli jeżeli ktoś pogada powiedzmy jedną minutę, to i tak rok do tyłu? – Dokładnie. – Czyli lepiej wykorzystać do maksimum? – W zasadzie, tak. – Dlaczego w zasadzie?   – Maksimum ma ryzyko w sobie. Można się zagadać, minuta wejdzie następnej i rozumie pan... dwa lata do tyłu. Zawsze w takiej sytuacji radzę wykorzystać następną godzinę, ale bardzo uważać. – A jeżeli komuś na latach nie zależy. Chce być z bliską osobą bardzo długo. – Jest limit do czterech lat. – Dlaczego akurat tyle? – Nie wiadomo. – A jak ktoś będzie gadać pięć godzin? – Nic z tego. Po czterech wchodzą z powrotem. Nie mogą inaczej. Siła wyższa. – A niby skąd osoba odwiedzająca będzie wiedziała, że umiera za wcześnie? – Nie będzie wiedziała. Rodzina też. Tu chodzi o psychologię. Rozumie pan. Świadomość, że godzina rozmowy, skraca o rok moje życie. – Czy rzeczywiście skraca?   – Tak. Niestety zdarzają się… dowody. I to przeważnie przez nieuwagę rodziców. Albo raczej rodzica. Zdarza się to niezmiernie rzadko – chociażby dzięki zegarom - ale jednak. Jeszcze jedno. Swoje zegarki są nieprzydatne. Trzeba patrzeć, na te przy grobie, lub na ten wielki ogólny. To szczegół, ale bardzo istotny. – Mówił pan o jakimś dowodzie. – To znaczy… w pewnym sensie. – Nie rozumiem. – Chodzi szczególnie o dzieci. – O dzieci? – Małe dzieci. Kilkuletnie. Czy muszę tłumaczyć dalej? – Proszę.   – Dawno temu mieliśmy taki przypadek, że ojciec przyprowadził swoją trzyletnią córeczkę, żeby sobie z mamą pogadała. Niestety, przegapił czas. Gdy minęły trzy godziny a zaczęła czwarta, dziewczynka momentalnie umarła. To było straszne. Mówię panu. – Chwileczkę. Przecież może być tak, że danemu dziecku - wliczając te trzy lata - przeznaczone jest powiedzmy sto lat życia. Przekracza limit trzech godzin umiera mając dziewięćdziesiąt sześć. Kto by się zorientował? – Zgadza się. To żaden dowód. Tylko, że to o czym wspomniałem, wydarzyło się tutaj. Ludzie od razu pomyśleli, że to dziecko miało żyć siedem lat… – Ale to mógł być zbieg okoliczności. – Owszem. Mógł. Ale tutaj to wyglądało inaczej. – Ojciec był nieroztropny, można by rzec. Po co dziecko w takie miejsce przyprowadzał. Gdyby nie przegapił, to jeszcze by żyło jeden rok. Ale z drugiej strony, skąd miał wiedzieć, że jego córka, ma tylko cztery lata przed sobą. – No wie pan. W takich okolicznościach zdarza się, że ludzie postępują nieracjonalnie. – Czyli jednak to prawda. Coś za coś?   – Owszem. To znaczy nie istnieje dowód, że tak jest. Ale też nie ma dowodu, że tak nie jest. – A co z dorosłymi. Załóżmy, że mąż w wieku powiedzmy czterdziestu lat, ma jeszcze przed sobą – trzy lata życia – ale o tym nie wie. Przekracza limit trzech godzin i po rozmowie z żoną, nagle umiera. Takie przypadki też się zdarzają? – Nie chciałem o tym mówić, ale też. Człowiek nie wie, ile mu czasu zostało. A zatem, każde odwiedziny to ryzyko, że po wizycie – lub w trakcie – odwiedzający umrze. – Rozumiem. A proszę mi powiedzieć, czy dużo jest odwiedzających? – Mniej, niż by się mogło spodziewać. Ludzie różnie do tego podchodzą. Przed śmiercią dziewczynki, przychodziło więcej. Śmierć dorosłych, robi trochę mniejsze wrażenie, szczególnie dla postronnych osób. Ale mimo wszystko, przychodzą. Chęć pogadania z bliską osobą jest czasami bardzo silna. Różni ludzie, różnie się na to zapatrują.   – A proszę mi powiedzieć, czy istnieje sposób, żeby na przykład, rozmawiać cztery godziny, a być tylko – powiedzmy – dwa lata do tyłu? – Owszem jest. – To znaczy? – Najlepiej pan to zrozumie na prostym przykładzie. Istnieje możliwość, przerzucenia swoich godzin, na drugą osobę. Wtedy ta druga rozmawia – powiedzmy – cztery godziny – a traci – dwa lata życia. – No to super… – To zależy dla kogo. Wtedy ta pierwsza, rozmawiając z umarłym – dwie godziny, jest cztery lata do tyłu. Trzeba kogoś naprawdę kochać, żeby być zdolnym do takiego gestu. – Niewątpliwie. A jak to jest z tymi umarłymi, którzy muszą stać samotnie przy grobie. Podejdzie ktoś do takiego, żeby z nim pogadać?   – Bardzo rzadko. Wolą wykorzystać czas do rozmowy z bliską osobą, niż gadać z obcą. Zresztą trudno się dziwić. Aha, jeszcze o jednym zapomniałem. Można oczywiście chodzić do kilku grobów i rozmawiać po trochu. Liczy się łączny czas. – Czyli mówiąc trochę żartem, z wujkiem, który nam chałupę zapisał, gadamy dłużej, a z ciotką, z którą żeśmy ostatnie koty darli, tylko chwilę albo wcale? – Różnie to bywa. Nie mnie sądzić. To też kwestia wybaczenia lub nie. Dziwnie się układają relacje międzyludzkie. – A co by się stało, gdyby osoba zmarła wyszła poza granice cmentarza? – Raczej by trzeba powiedzieć - poza obszar zewnętrzny należący do cmentarza. – Duży to obszar? – Dokładnie nie wiadomo. – No to co by się stało? – To by było straszne… że tak powiem. Zarówno dla żyjących jak i umarłych. – Czy to się kiedyś zdarzyło? – Gdyby się zdarzyło, to by nie było naszej rozmowy. – Czyli nie mam drążyć tematu? – Nie.   – A proszę mi powiedzieć, czy ci umarli… mówią jak Tam jest? – Ani słowa. Po wyjściu, pamiętają tylko to, co było do czasu ich śmierci. A poza tym, nie mówią o wielu sprawach, co by mogły zaszkodzić lub być przydatne osobom żyjącym. Rozumie pan? – Chyba. Jeszcze jedno pytanie mnie nurtuje. Po co ten wielki zegar nad cmentarzem, skoro każdy grób ma swój? – Nie domyśla się pan? – Żeby było widać z daleka. – Też dlatego. – Też? – Uzyskał pan ode mnie wiele cennych i ciekawych informacji, lecz nie wszystkie kwestie dokładnie wyjaśniłem. To by zajęło za dużo czasu. Aczkolwiek sprawia pan wrażenie inteligentnego człowieka, a zatem – jak rozumiem – nie ma problemu. – Oczywiście, że nie ma. Jestem wielce zobowiązany. A nawet wdzięczny. Bardzo dziękuję. – Miło mi, że pan dziękuję, ale… zresztą nie ważne. Życzę miłego powrotu.    >< Oddalam się od cmentarza, w poświacie światła bijącego od Wielkiego Zegara. Widzę przed sobą migotliwą ścianę. Przechodzę przez nią. >< Zamglony sierp księżyca oświetla niecałą drogę.  
    • świat zapadł na jesień i boli ta jesień jak kamień pod stopami   słońce ledwie mży zaszyte w zimnym powietrzu jak w szkle   a mnie wciąż prześladuje krzyk latawca podpalonego przez dzieci dla zabawy
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...